Napisz opowiadanie alegoryczne w którym znajduje sie morał szybko pilne!!!1
damian1212
Mężczyzna był jakiś mało wyraźny, taki najzupełniej przeciętny. Rozglądał się na boki i nerwowo dreptał w miejscu. Jeszcze tylko dwa schodki. Tylko dwa? Nie potrafił rozstrzygnąć, czy "aż", czy "tylko". W każdym razie - dwa stopnie dzieliły go od drzwi i odgradzających, i prowadzących do wnętrza. A wnętrze owo kryło w sobie agencje towarzyską "Zielony Krzaczek".
Mężczyznę ciągnęło tam zdecydowanie, lecz nie mógł się przełamać, by dać mu się pociągnąć do końca i skutecznie. Kilka już razy unosił nogę, by postawić ją wreszcie na jednym z owych dwóch ostatnich stopni, lecz cofał ją. Jego obecne usytuowanie na schodach było wynikiem działania wypadkowej sił: jednej ciągnącej, drugiej odpychającej. Ciągnęło go bardzo, lecz opory równoważyły chęci.
Nagle - ciężkie, objęte miedzianymi ramionami misternych okuć odrzwia otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Stanął w nich wysoki blondyn w smokingu. Twarz miał poznaczoną licznymi bliznami. Ciągłe awantury z klientami zatrudniającej go firmy oszpeciły mu fizys. Jak jednak wyglądali jego oponenci, skoro on sam, mimo wielu ran, trwał nadal na posterunku, a tamtych jakoś nie widywano nawet w najszerzej pojętej okolicy?
Może już wcale nie wyglądali? Może tylko pustymi oczodołami, obżartych przez czas i robactwo czaszek? Może zerkali ukradkiem spod zapadłych wiek trumien? Może łypali dziurami po przysmakach zgłodniałych ryb, spod powierzchni okolicznych stawów? A może wypadałoby ich szukać pod ściółką nieodległych lasów, kryjących niejedną w sobie tajemnicę? Komu to wiedzieć...
Mężczyznę ciągnęło tam zdecydowanie, lecz nie mógł się przełamać, by dać mu się pociągnąć do końca i skutecznie. Kilka już razy unosił nogę, by postawić ją wreszcie na jednym z owych dwóch ostatnich stopni, lecz cofał ją. Jego obecne usytuowanie na schodach było wynikiem działania wypadkowej sił: jednej ciągnącej, drugiej odpychającej. Ciągnęło go bardzo, lecz opory równoważyły chęci.
Nagle - ciężkie, objęte miedzianymi ramionami misternych okuć odrzwia otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Stanął w nich wysoki blondyn w smokingu. Twarz miał poznaczoną licznymi bliznami. Ciągłe awantury z klientami zatrudniającej go firmy oszpeciły mu fizys. Jak jednak wyglądali jego oponenci, skoro on sam, mimo wielu ran, trwał nadal na posterunku, a tamtych jakoś nie widywano nawet w najszerzej pojętej okolicy?
Może już wcale nie wyglądali? Może tylko pustymi oczodołami, obżartych przez czas i robactwo czaszek? Może zerkali ukradkiem spod zapadłych wiek trumien? Może łypali dziurami po przysmakach zgłodniałych ryb, spod powierzchni okolicznych stawów? A może wypadałoby ich szukać pod ściółką nieodległych lasów, kryjących niejedną w sobie tajemnicę? Komu to wiedzieć...