Being an early bird I was the first one to inspect the surroundings of our camp, first thing in the morning. It was an unmanned place thought only 30 kilometers from Giżycko. Meadow, trees, water meadow and trees again – the landscape was so boring it made me sick, or was it all the booze we had the night before? I saw Tom, awake – he, just like the rest, looked terrible.
“Hey, you’re from around here… I mean Mazury place… just…”, he puked on his sneakers, ‘just… get some more booze, will you?’. He lit a cigarette. ‘That’s not a bad idea’, I thought to myself and accompanied him towards the lake. We run out of everything, food being the least to have in mind. The water was so refreshing, like a morning coffee on a working day. Being a brush and flush kind of guy I just walked in the water in my clothes and took a short, lazy swim along the bank. Run out of clean clothes days ago, so just had two-in-one: laundry and a bath. The sun was getting warmer every minute, so I figured out, that by the time I get to the bus stop my clothes will be dry. And they were when I got on board.
It was so early the streets of Giżycko were inhabited only by homeless stinkers and life-wrecks like myself. News & Booze was a life-saver; I got some fags, beer, vodka and last but not least whisky (yeah, I know it’s expensive but I love the way it hurts the following day). The bus back to the middle of nowhere was due in 2 hours, there was no rush and my body felt so tired. A quick glimpse to the right and I found myself sitting on a bench in a small park. I opened a bottle and lit a fag, turned my head left and looked deeper into the park. There was this kid sitting two benches away. He looked at me, jumped down and made his way in my direction.
“Hey, will you buy me an ice cream?”, the boy asked without a fear of never-talk-to-strangers kind. “Sure, have a fiver and buy what you want.”, I gave him a coin – he took me by surprise and it just popped out of my mouth. Not even a simple thank you, he just turned around and rushed to the corner shop. A minute later I rose my head to see that brat standing there with an ice cream; he sat next to me giving it a try. It felt weird – there was me with a bottle and him with an ice-cream. I kind of knew something big was going to happen.
Just then I heard some footsteps. “What the f*ck? What are you doing with my kid, you low-life”, a guy of a bear posture walked towards us. A seconds later I noticed a badge on man’s belt. “Dad, he made me sit with him. I didn’t want to, but was too scared to run away”, little bastard lied his way away. “You are under arrest”, said the dad and took handcuffs out of his back pocket…
PL
Jako że zawsze byłem porannym ptaszkiem, jako pierwszy z rana rzuciłem okiem na nasze obozowisko. To było totalne odludzie choć znajdowało się zaledwie 30km od Giżycka. Łąki, drzewa, bagna i drzewa – krajobraz był tak nudny że zebrało mi się na wymioty, a może to z winy całego tego alkoholu, który wypiliśmy poprzedniej nocy? Zauważyłem Tomka – jak reszta wyglądał okrutnie.
- Hej, ty jesteś stąd, znaczy się z Mazur, może… - puścił pawia na swoje trampki – skocz po prostu po jakąś wódę, ok. – zapalił papierosa.
To nie taki głupi pomysł, pomyślałem i ruszyłem za nim w kierunku jeziora. Wszystko się nam skończyło, włącznie z jedzeniem, o które troszczyliśmy się najmniej. Woda była orzeźwiająca jak poranna kawa w pracy. Ponieważ toaletę poranną ograniczam do minimum wszedłem po prostu w ciuchach do wody i popłynąłem w te i z powrotem wzdłuż brzegu. Czyste ubrania skończyły mi się dni temu tak więc upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu: pranie i mycie. Z minuty na minutę słońce grzało coraz bardziej więc doszedłem do wniosku, że zanim dotrę do przestanku autobusowego ubrania wyschną na mnie. Tak też się stało gdy znalazłem się na pokładzie autobusu.
Było tak wcześnie, że ulice Gizycka były zamieszkane jedynie przez bezdomnych śmierdziuchów i wywrotowców takich jak ja. Sklep z prasa i alkoholem był wybawieniem; wziąłem fajki, piwo, wódkę i whiskey (wiem, że jest droga, ale uwielbiam ból jaki jej towarzyszy w dniu po przepiciu). Autobus donikąd odjeżdżał za dwie godziny, nie było pośpiechu a ja byłem taki zmęczony. Rzut okiem w prawo i już siedziałem na ławce w małym parku. Otworzyłem butelkę, zapaliłem fajkę i spojrzałem się w lewo w głąb parku. Dwie ławki dalej siedział jakiś dzieciak. Spojrzał na mnie, zeskoczył z ławki i ruszył w moim kierunku.
- Kupisz mi loda? – dzieciak spytał mnie bez cienia strachu przed rozmową z obcym.
- Jasne, łap piątaka i się obsłuż – odparłem zaskoczony i dałem mu monetę.
Nawet nie podziękował, obrócił się jedynie na pięcie i pobiegł do sklepu. Minutę potem gdy podniosłem głowę gówniarz stał już koło mnie z lodem. Usiadł obok i zaczął go jeść. To było dziwne, ja z flaszką i on z lodem. czułem, że cos niedobrego z tego wyniknie.
Nagle usłyszałem kroki.
- Co do ku**y nędzy! Co robisz z moim dzieckiem obszarpańcu? – w naszym kierunku zbliżał się facet postury niedźwiedzia.
Sekundę później zobaczyłem na jego pasku odznakę.
- Tato, on mi kazał tu usiąść. ja nie chciałem, ale bałem się uciec. – mały gówniarz łgał aby nie dostać od ojca.
- Jesteś aresztowany – powiedział tatko wyciągając kajdanki z tylnej kieszeni…
Being an early bird I was the first one to inspect the surroundings of our camp, first thing in the morning. It was an unmanned place thought only 30 kilometers from Giżycko. Meadow, trees, water meadow and trees again – the landscape was so boring it made me sick, or was it all the booze we had the night before? I saw Tom, awake – he, just like the rest, looked terrible.
“Hey, you’re from around here… I mean Mazury place… just…”, he puked on his sneakers, ‘just… get some more booze, will you?’. He lit a cigarette. ‘That’s not a bad idea’, I thought to myself and accompanied him towards the lake. We run out of everything, food being the least to have in mind. The water was so refreshing, like a morning coffee on a working day. Being a brush and flush kind of guy I just walked in the water in my clothes and took a short, lazy swim along the bank. Run out of clean clothes days ago, so just had two-in-one: laundry and a bath. The sun was getting warmer every minute, so I figured out, that by the time I get to the bus stop my clothes will be dry. And they were when I got on board.
It was so early the streets of Giżycko were inhabited only by homeless stinkers and life-wrecks like myself. News & Booze was a life-saver; I got some fags, beer, vodka and last but not least whisky (yeah, I know it’s expensive but I love the way it hurts the following day). The bus back to the middle of nowhere was due in 2 hours, there was no rush and my body felt so tired. A quick glimpse to the right and I found myself sitting on a bench in a small park. I opened a bottle and lit a fag, turned my head left and looked deeper into the park. There was this kid sitting two benches away. He looked at me, jumped down and made his way in my direction.
“Hey, will you buy me an ice cream?”, the boy asked without a fear of never-talk-to-strangers kind. “Sure, have a fiver and buy what you want.”, I gave him a coin – he took me by surprise and it just popped out of my mouth. Not even a simple thank you, he just turned around and rushed to the corner shop. A minute later I rose my head to see that brat standing there with an ice cream; he sat next to me giving it a try. It felt weird – there was me with a bottle and him with an ice-cream. I kind of knew something big was going to happen.
Just then I heard some footsteps. “What the f*ck? What are you doing with my kid, you low-life”, a guy of a bear posture walked towards us. A seconds later I noticed a badge on man’s belt. “Dad, he made me sit with him. I didn’t want to, but was too scared to run away”, little bastard lied his way away. “You are under arrest”, said the dad and took handcuffs out of his back pocket…
PL
Jako że zawsze byłem porannym ptaszkiem, jako pierwszy z rana rzuciłem okiem na nasze obozowisko. To było totalne odludzie choć znajdowało się zaledwie 30km od Giżycka. Łąki, drzewa, bagna i drzewa – krajobraz był tak nudny że zebrało mi się na wymioty, a może to z winy całego tego alkoholu, który wypiliśmy poprzedniej nocy? Zauważyłem Tomka – jak reszta wyglądał okrutnie.
- Hej, ty jesteś stąd, znaczy się z Mazur, może… - puścił pawia na swoje trampki – skocz po prostu po jakąś wódę, ok. – zapalił papierosa.
To nie taki głupi pomysł, pomyślałem i ruszyłem za nim w kierunku jeziora. Wszystko się nam skończyło, włącznie z jedzeniem, o które troszczyliśmy się najmniej. Woda była orzeźwiająca jak poranna kawa w pracy. Ponieważ toaletę poranną ograniczam do minimum wszedłem po prostu w ciuchach do wody i popłynąłem w te i z powrotem wzdłuż brzegu. Czyste ubrania skończyły mi się dni temu tak więc upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu: pranie i mycie. Z minuty na minutę słońce grzało coraz bardziej więc doszedłem do wniosku, że zanim dotrę do przestanku autobusowego ubrania wyschną na mnie. Tak też się stało gdy znalazłem się na pokładzie autobusu.
Było tak wcześnie, że ulice Gizycka były zamieszkane jedynie przez bezdomnych śmierdziuchów i wywrotowców takich jak ja. Sklep z prasa i alkoholem był wybawieniem; wziąłem fajki, piwo, wódkę i whiskey (wiem, że jest droga, ale uwielbiam ból jaki jej towarzyszy w dniu po przepiciu). Autobus donikąd odjeżdżał za dwie godziny, nie było pośpiechu a ja byłem taki zmęczony. Rzut okiem w prawo i już siedziałem na ławce w małym parku. Otworzyłem butelkę, zapaliłem fajkę i spojrzałem się w lewo w głąb parku. Dwie ławki dalej siedział jakiś dzieciak. Spojrzał na mnie, zeskoczył z ławki i ruszył w moim kierunku.
- Kupisz mi loda? – dzieciak spytał mnie bez cienia strachu przed rozmową z obcym.
- Jasne, łap piątaka i się obsłuż – odparłem zaskoczony i dałem mu monetę.
Nawet nie podziękował, obrócił się jedynie na pięcie i pobiegł do sklepu. Minutę potem gdy podniosłem głowę gówniarz stał już koło mnie z lodem. Usiadł obok i zaczął go jeść. To było dziwne, ja z flaszką i on z lodem. czułem, że cos niedobrego z tego wyniknie.
Nagle usłyszałem kroki.
- Co do ku**y nędzy! Co robisz z moim dzieckiem obszarpańcu? – w naszym kierunku zbliżał się facet postury niedźwiedzia.
Sekundę później zobaczyłem na jego pasku odznakę.
- Tato, on mi kazał tu usiąść. ja nie chciałem, ale bałem się uciec. – mały gówniarz łgał aby nie dostać od ojca.
- Jesteś aresztowany – powiedział tatko wyciągając kajdanki z tylnej kieszeni…