pewnego dnia na przyjęciu urodzinowym był chłopak który bardzo mi się podoba.zauważył mnie i chciał ze mną zatańczyć. bardzo sie bałam bo chodziłam na kurs tańca przez dwa dni a na trzeci dzień moja babcia nie kazałam mi się ośmieszać . niewiedziałam co zrobić postanowiłam zaproponować mu krótki spacer odrazu się zgodził. wyszliśmy z domu i moja koleżanka miała psa i zostawił dla mnie mały prezeńcik. najpierw nie wiedziałam co sie stało wreszcie zobaczyłam kupe pod butem tak bardzo śmierdziała chyba musiała być świeża.usiedliśmy na ławce i zobaczyłam patyka postanowiłam to wydłubać .w pewnej chwil coś odleciało po oko chłopaka . nieobraził sie na mnie ale nie miałam już tyle odwagi żeby sie spotkać z nim 2 raz
poczytaj se książki i wpadniesz na pomysł to jest długi gragment książki jedej:
Lord Alleyne Bedwyn, najmłodszy brat księcia Bewcastle'a, prawie całą swoją młodość do dwudziestego piątego roku życia spędził w Anglii. Z dala od działań wojennych, które pustoszyły Europę od czasu, kiedy do władzy doszedł Napoleon Bonaparte. Alleyne nigdy nie widział bitwy. Z żywym zainteresowaniem słuchał jednak wojennych opowieści swego starszego brata, lorda Aidana Bedwyna, od niedawna byłego pułkownika kawalerii. I wydawało mu się, że wie, jak wygląda pole bitwy. Mylił się. Wyobrażał sobie równo ustawione szeregi wojsk. Wielka Brytania i jej sojusznicy po jednej stronie, wróg po drugiej. Pomiędzy nimi teren płaski jak boisko w szkole dla chłopców w Eton. Widział w myślach kawalerię, piechotę i artylerię, w nieskazitelnie czystych, kolorowych mundurach, poruszającą się zgrabnie i precyzyjnie, niczym pionki na szachownicy. Wyobrażał sobie kanonadę dział, z lekka tylko zakłócającą ciszę. Myślał, że przez cały czas pole bitwy jest doskonale widoczne, że w każdej chwili można ocenić przebieg walki. Pewien był, jeśli w ogóle kiedykolwiek się nad tym zastanawiał, że powietrze jest czyste i można nim swobodnie oddychać. Mylił się pod każdym względem. Nie był wojskowym. Niedawno doszedł do wniosku, że powinien zrobić w życiu coś pożytecznego, i rozpoczął karierę w dyplomacji. Przydzielono go do ambasady w Hadze, kierowanej przez sir Charlesa Stuarta. Sir Charles wraz z częścią personelu, w tym także i Alleyne'em, przeniósł się do Brukseli. Zgrupowały się tam sprzymierzone armie, pod dowództwem księcia Wellingtona, w odpowiedzi na nowe zagrożenie ze strony Napoleona. Wiosną tego roku cesarz Francuzów uciekł z Elby i zgromadził we Francji potężną armię. Właśnie dzisiaj, na rozległych, górzystych polach na wschód od wioski Waterloo toczyła się od dawna wyczekiwana bitwa. Alleyne znalazł się w samym jej środku. Zgłosił się na ochotnika do tej misji. Miał zawieźć list od sir Charlesa do Wellingtona i wrócić z odpowiedzią. Dziękował Bogu, że wyruszył z Brukseli sam. Przed nikim nie zdołałby ukryć, że jest przerażony jak jeszcze nigdy dotąd. Najgorszy był huk wielkich armat. Dźwięk ogłuszał i dudnił w piersi i brzuchu. Wokół snuł się dym. Alleyne nie mógł oddychać, łzawiły mu oczy - widział nie dalej niż na kilka metrów. Poprzedniej nocy spadł ulewny deszcz. Żołnierze grzęźli w błocie, z końmi nie było lepiej. Wszyscy poruszali się na pozór w kompletnym bezładzie. Oficerowie i sierżanci wykrzykiwali komendy, które żołnierzom jakimś cudem udawało się usłyszeć. Alleyne czuł gryzący swąd i fetor krwi i wnętrzności. Nawet poprzez kłęby dymu, gdziekolwiek spojrzał, widział zabitych i rannych. Wyglądało to, jak scena wprost z czeluści piekieł. Uświadomił sobie, że to właśnie jest wojenna rzeczywistość. Książę Wellington znany był z tego, że zawsze znaleźć go można było w miejscach najbardziej zaciętych walk. Lekkomyślnie narażał się na niebezpieczeństwo, ale za każdym razem cudem wychodził z niego bez szwanku. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Alleyne wypytał co najmniej z tuzin oficerów, zanim w końcu udało mu się odnaleźć księcia na odkrytym wzniesieniu. Obserwował stamtąd folwark La Haye Sainte, zawzięcie atakowany przez Francuzów, którego z nie mniejszą zaciekłością bronił oddział pruskich żołnierzy. Nawet gdyby się starał, Wellington nie mógłby znaleźć miejsca, gdzie byłby jeszcze bardziej wystawiony na cel. Alleyne oddał list, a potem skupił się na tym, by opanować konia.
pewnego dnia na przyjęciu urodzinowym był chłopak który bardzo mi się podoba.zauważył mnie i chciał ze mną zatańczyć. bardzo sie bałam bo chodziłam na kurs tańca przez dwa dni a na trzeci dzień moja babcia nie kazałam mi się ośmieszać . niewiedziałam co zrobić postanowiłam zaproponować mu krótki spacer odrazu się zgodził. wyszliśmy z domu i moja koleżanka miała psa i zostawił dla mnie mały prezeńcik. najpierw nie wiedziałam co sie stało wreszcie zobaczyłam kupe pod butem tak bardzo śmierdziała chyba musiała być świeża.usiedliśmy na ławce i zobaczyłam patyka postanowiłam to wydłubać .w pewnej chwil coś odleciało po oko chłopaka . nieobraził sie na mnie ale nie miałam już tyle odwagi żeby sie spotkać z nim 2 raz
poczytaj se książki i wpadniesz na pomysł to jest długi gragment książki jedej:
Lord Alleyne Bedwyn, najmłodszy brat księcia Bewcastle'a, prawie całą swoją młodość do dwudziestego piątego roku życia spędził w Anglii. Z dala od działań wojennych, które pustoszyły Europę od czasu, kiedy do władzy doszedł Napoleon Bonaparte. Alleyne nigdy nie widział bitwy. Z żywym zainteresowaniem słuchał jednak wojennych opowieści swego starszego brata, lorda Aidana Bedwyna, od niedawna byłego pułkownika kawalerii. I wydawało mu się, że wie, jak wygląda pole bitwy.
Mylił się.
Wyobrażał sobie równo ustawione szeregi wojsk. Wielka Brytania i jej sojusznicy po jednej stronie, wróg po drugiej. Pomiędzy nimi teren płaski jak boisko w szkole dla chłopców w Eton. Widział w myślach kawalerię, piechotę i artylerię, w nieskazitelnie czystych, kolorowych mundurach, poruszającą się zgrabnie i precyzyjnie, niczym pionki na szachownicy. Wyobrażał sobie kanonadę dział, z lekka tylko zakłócającą ciszę. Myślał, że przez cały czas pole bitwy jest doskonale widoczne, że w każdej chwili można ocenić przebieg walki. Pewien był, jeśli w ogóle kiedykolwiek się nad tym zastanawiał, że powietrze jest czyste i można nim swobodnie oddychać.
Mylił się pod każdym względem.
Nie był wojskowym. Niedawno doszedł do wniosku, że powinien zrobić w życiu coś pożytecznego, i rozpoczął karierę w dyplomacji. Przydzielono go do ambasady w Hadze, kierowanej przez sir Charlesa Stuarta. Sir Charles wraz z częścią personelu, w tym także i Alleyne'em, przeniósł się do Brukseli. Zgrupowały się tam sprzymierzone armie, pod dowództwem księcia Wellingtona, w odpowiedzi na nowe zagrożenie ze strony Napoleona. Wiosną tego roku cesarz Francuzów uciekł z Elby i zgromadził we Francji potężną armię. Właśnie dzisiaj, na rozległych, górzystych polach na wschód od wioski Waterloo toczyła się od dawna wyczekiwana bitwa. Alleyne znalazł się w samym jej środku. Zgłosił się na ochotnika do tej misji. Miał zawieźć list od sir Charlesa do Wellingtona i wrócić z odpowiedzią. Dziękował Bogu, że wyruszył z Brukseli sam. Przed nikim nie zdołałby ukryć, że jest przerażony jak jeszcze nigdy dotąd.
Najgorszy był huk wielkich armat. Dźwięk ogłuszał i dudnił w piersi i brzuchu. Wokół snuł się dym. Alleyne nie mógł oddychać, łzawiły mu oczy - widział nie dalej niż na kilka metrów. Poprzedniej nocy spadł ulewny deszcz. Żołnierze grzęźli w błocie, z końmi nie było lepiej. Wszyscy poruszali się na pozór w kompletnym bezładzie. Oficerowie i sierżanci wykrzykiwali komendy, które żołnierzom jakimś cudem udawało się usłyszeć. Alleyne czuł gryzący swąd i fetor krwi i wnętrzności. Nawet poprzez kłęby dymu, gdziekolwiek spojrzał, widział zabitych i rannych. Wyglądało to, jak scena wprost z czeluści piekieł. Uświadomił sobie, że to właśnie jest wojenna rzeczywistość. Książę Wellington znany był z tego, że zawsze znaleźć go można było w miejscach najbardziej zaciętych walk. Lekkomyślnie narażał się na niebezpieczeństwo, ale za każdym razem cudem wychodził z niego bez szwanku. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Alleyne wypytał co najmniej z tuzin oficerów, zanim w końcu udało mu się odnaleźć księcia na odkrytym wzniesieniu. Obserwował stamtąd folwark La Haye Sainte, zawzięcie atakowany przez Francuzów, którego z nie mniejszą zaciekłością bronił oddział pruskich żołnierzy. Nawet gdyby się starał, Wellington nie mógłby znaleźć miejsca, gdzie byłby jeszcze bardziej wystawiony na cel. Alleyne oddał list, a potem skupił się na tym, by opanować konia.