Przed latami, przed dawnemi, Pewien młynarz żył w tej ziemi, A gdzie mieszkał? Prosta sprawa: Tam gdzie stoi dziś Warszawa.
Domek miał nad Wisłą szarą, Cieszył się koników parą, Czwórką wołów pracowitych, Kur i kaczek rozmaitych Wielkiem mnóstwem… A miał przytem Młyn zapchany zawsze żytem I pszenicą… Z tego zboża, Ani długo, ani krótko, Młynarz mąkę mełł bielutką I sprzedawał aż za morza.
Dobrze płacił cudzoziemiec, Anglik, Francuz, Szwed, czy Niemiec, Za tę mąkę życiodajną, Taką smaczną, choć zwyczajną.
Polskie zboże żną parobcy, Polski młynarz mąkę miele, A z tej mąki mają obcy Pszenny kołacz na niedzielę.
Więc nasz młynarz, z łaski nieba, Że się trudził najgoręcej, Miał dla siebie dosyć chleba, Miał dla biednych jeszcze więcej; A ponadto w kutej skrzyni Co dzień się przybytek czyni.
Srebrny talar przy talarze Leżą sobie w zgodnej parze, Złoty dukat przy dukacie Podzwaniają w cichej chacie.
Aż talarów i dukatów Tyle razem się zebrało, Ile wiosną w łąkach kwiatów — I to jeszcze pewnie mało!
Od Warszawy ku Gdańskowi Można niemi szlak wymościć…
Więc bogactwa młynarzowi Mógłby książę pozazdrościć!
[edytuj]II
Szumi stary młyn nad rzeką I trajkoce i terkoce. Młynarz patrzy, hen, daleko I w źrenicach łza migoce.
Taka piękna, taka młoda, Siedzi w izbie młynarzowa, Czemuż ćmi się jej uroda? Czemuż smutna, gdyby wdowa?
Skąd ten smutek i tęsknota? Skąd te w oczach srebrne łezki, Gdy w alkierzu tyle złota, Gdy tak jasny strop niebieski?
Są na niebie dla nich chmurki: Ni im syna, ni im córki!
I cóż przyjdzie z bogactw w domu Choćbyś pereł wór zarobił, Gdy zostawić niema komu, Czego człek się pracą dobił.
Nic dziwnego, że się łzami Zalewają młynarzowie, Boć są sami, zawsze sami, Czy w robocie, czy w alkowie!
Czy dzień zwykły, czy to święto, Czy mrok idzie, czy blask świta, Nikt ich buzią uśmiechniętą Przez okienko nie powita.
Rozchylając ustek wiśnie, Nie zagwarzy, jak to dzieci, I tatusia nie uściśnie, I do mamy nie przyleci.
Głucha cisza w długie noce I w dzień cisza na dom spada, Tylko stary młyn turkoce I z wiślaną falą gada.
Gdybyż w domku życia kwiecie: Jedno dziecię! Jedno dziecię!
[edytuj]III
Po robocie całodziennej, Hołd złożywszy świętym Pańskim, Spać się kładzie młynarz senny W swoim domku nadwiślańskim.
A nim do snu się ułoży, Przed obrazem kornie klęka, Gdzie z Dzieciątkiem w glorii Bożej Przenajświętsza lśni Panienka.
I tak błaga i tak prosi O dziecinę dla swej chaty, Ku niebiosom głos podnosi, I duch w niebo mknie skrzydlaty.
Zda się, płynie w pozaświecie Swe zwierzając Bogu żale: Daj mi, Panie, małe dziecię, Bym je chował ku Twej chwale!
Noc gwieździsta dookoła Szatą mroku świat osnuwa, A pod domkiem straż anioła Nad snem dobrych ludzi czuwa.
Śpi nasz młynarz utrudzony A wtem: Boże! Jakież cuda! Czy to niebios sen wyśniony? Czy to tylko zmysłów złuda?
W płaszczu modrym, jak niebiosa, Cała w blaskach, gdyby zorza, Jasnooka, złotowłosa Przed nim staje Matka Boża!
A gdy pada na kolana, Wskroś radością wielką zdjęty, Głos Jej słyszy: „Wielbij Pana, Bo twój pacierz w niebo wzięty.
Wzięty w niebo, usłyszany, Człecze dobry, pracowity, Więc gdy wstanie świt różany I wybłyśnie na błękity,
Idź po samym Wisły brzegu Od swojego domku proga, A gdzie ujrzysz wzgórek w śniegu, Zbuduj kościół na cześć Boga.
Bo ci mówię w tej godzinie I nasz Stwórca tak uczyni, Że nim jeden rok upłynie, Ochrzcisz synka w tej świątyni.
W prawdzie, w szczęściu, w łasce Bożej, Mając w sercu cnót promienie, Twoje plemię się rozmnoży Po dziesiąte pokolenie.”
Cudna postać się rozpływa, Jak marzenie, jak mgła lekka, Młynarz ze snu się porywa, — A już niebo świt obleka.
[edytuj]IV
Idzie młynarz Wisły brzegiem, W śpiewem ptaków ranek gwarny; Gdzież tu wzgórek kryty śniegiem, Gdy na świecie lipiec skwarny?
Fale zboża wietrzyk wzdyma, Słonko parzy, świecąc cudnie, Toć daleka jeszcze zima! Toć na śniegi mroźne grudnie!
Ale w wierze niepożytej Nie zawaha się na chwilę, Bo, co spojrzy na błękity, Coś mu w sercu szepce mile:
Niech cię trudność nie przeraża, Kto nie sieje — ten nie zbiera, Szczera wiara cuda stwarza, Góry nosi wiara szczera!
Już przybliża się południe, Nagle: istne dziwowiska! Patrz, młynarzu, jakże cudnie Bliski wzgórek srebrem błyska.
Na szczyt wzgórza młynarz bieży I przyklęka oniemiały, A tam śniegu obrus leży, Obrus śniegu, zimny, biały.
Cud się spełnił z woli nieba, Więc ku czci Jej nieustannej, Teraz prędko, prędko trzeba Stawiać kościół Marii Panny!
[edytuj]V
Jakże pilnie się zwijają Młynarzowi robotnicy! Mija miesiąc — mury stają, Biegnie w niebo krzyż świątnicy.
Mija drugi w pracy Bożej, — Już i wieża w górę pnie się; Każdy tydzień coś dołoży, Każdy tydzień coś przyniesie.
Młynarz złota nie żałuje, Hojnie sypie dukatami, Sam pomaga, sam pilnuje, Sam się trudzi z murarzami!
Aż przyjemnie patrzeć na to, Aż człekowi serce rośnie! Przeminęło śliczne lato, Jesień wiatrem łka żałośnie.
Lecz robota wre na brzegu, Choć i deszcze z nieba cieką, Tam, gdzie widniał obrus śniegu, Na pagórku ponad rzeką.
Mknie na Wisłę pieśń radosna, Brzmi w tej pieśni Boża chwała, A gdy przyszła nowa wiosna I kwiatami świat ubrała,
W pewien złoty blask poranny, W dzień Jej chwale poświęcony, Stanął kościół Marii Panny I zagrały z wieży dzwony.
[edytuj]VI
Od kościoła w dzień niedzieli Idzie orszak rozśpiewany, To nasz młynarz się weseli, Radby prawie skoczyć w tany.
Uśmiechnięta młynarzowa Dzieciąteczko śliczne tuli, — Niechże zdrowo im się chowa, Niech ich kocha jak najczulej!
Wielkiem szczęściem błyszczą oczy, Duch wzwyż leci, szczęściem zdjęty… Tak się spełnił sen proroczy,
[edytuj]IIPrzed latami, przed dawnemi,
Pewien młynarz żył w tej ziemi,
A gdzie mieszkał? Prosta sprawa:
Tam gdzie stoi dziś Warszawa.
Domek miał nad Wisłą szarą,
Cieszył się koników parą,
Czwórką wołów pracowitych,
Kur i kaczek rozmaitych
Wielkiem mnóstwem… A miał przytem
Młyn zapchany zawsze żytem
I pszenicą… Z tego zboża,
Ani długo, ani krótko,
Młynarz mąkę mełł bielutką
I sprzedawał aż za morza.
Dobrze płacił cudzoziemiec,
Anglik, Francuz, Szwed, czy Niemiec,
Za tę mąkę życiodajną,
Taką smaczną, choć zwyczajną.
Polskie zboże żną parobcy,
Polski młynarz mąkę miele,
A z tej mąki mają obcy
Pszenny kołacz na niedzielę.
Więc nasz młynarz, z łaski nieba,
Że się trudził najgoręcej,
Miał dla siebie dosyć chleba,
Miał dla biednych jeszcze więcej;
A ponadto w kutej skrzyni
Co dzień się przybytek czyni.
Srebrny talar przy talarze
Leżą sobie w zgodnej parze,
Złoty dukat przy dukacie
Podzwaniają w cichej chacie.
Aż talarów i dukatów
Tyle razem się zebrało,
Ile wiosną w łąkach kwiatów —
I to jeszcze pewnie mało!
Od Warszawy ku Gdańskowi
Można niemi szlak wymościć…
Więc bogactwa młynarzowi
Mógłby książę pozazdrościć!
Szumi stary młyn nad rzeką
[edytuj]IIII trajkoce i terkoce.
Młynarz patrzy, hen, daleko
I w źrenicach łza migoce.
Taka piękna, taka młoda,
Siedzi w izbie młynarzowa,
Czemuż ćmi się jej uroda?
Czemuż smutna, gdyby wdowa?
Skąd ten smutek i tęsknota?
Skąd te w oczach srebrne łezki,
Gdy w alkierzu tyle złota,
Gdy tak jasny strop niebieski?
Są na niebie dla nich chmurki:
Ni im syna, ni im córki!
I cóż przyjdzie z bogactw w domu
Choćbyś pereł wór zarobił,
Gdy zostawić niema komu,
Czego człek się pracą dobił.
Nic dziwnego, że się łzami
Zalewają młynarzowie,
Boć są sami, zawsze sami,
Czy w robocie, czy w alkowie!
Czy dzień zwykły, czy to święto,
Czy mrok idzie, czy blask świta,
Nikt ich buzią uśmiechniętą
Przez okienko nie powita.
Rozchylając ustek wiśnie,
Nie zagwarzy, jak to dzieci,
I tatusia nie uściśnie,
I do mamy nie przyleci.
Głucha cisza w długie noce
I w dzień cisza na dom spada,
Tylko stary młyn turkoce
I z wiślaną falą gada.
Gdybyż w domku życia kwiecie:
Jedno dziecię! Jedno dziecię!
Po robocie całodziennej,
[edytuj]IVHołd złożywszy świętym Pańskim,
Spać się kładzie młynarz senny
W swoim domku nadwiślańskim.
A nim do snu się ułoży,
Przed obrazem kornie klęka,
Gdzie z Dzieciątkiem w glorii Bożej
Przenajświętsza lśni Panienka.
I tak błaga i tak prosi
O dziecinę dla swej chaty,
Ku niebiosom głos podnosi,
I duch w niebo mknie skrzydlaty.
Zda się, płynie w pozaświecie
Swe zwierzając Bogu żale:
Daj mi, Panie, małe dziecię,
Bym je chował ku Twej chwale!
Noc gwieździsta dookoła
Szatą mroku świat osnuwa,
A pod domkiem straż anioła
Nad snem dobrych ludzi czuwa.
Śpi nasz młynarz utrudzony
A wtem: Boże! Jakież cuda!
Czy to niebios sen wyśniony?
Czy to tylko zmysłów złuda?
W płaszczu modrym, jak niebiosa,
Cała w blaskach, gdyby zorza,
Jasnooka, złotowłosa
Przed nim staje Matka Boża!
A gdy pada na kolana,
Wskroś radością wielką zdjęty,
Głos Jej słyszy: „Wielbij Pana,
Bo twój pacierz w niebo wzięty.
Wzięty w niebo, usłyszany,
Człecze dobry, pracowity,
Więc gdy wstanie świt różany
I wybłyśnie na błękity,
Idź po samym Wisły brzegu
Od swojego domku proga,
A gdzie ujrzysz wzgórek w śniegu,
Zbuduj kościół na cześć Boga.
Bo ci mówię w tej godzinie
I nasz Stwórca tak uczyni,
Że nim jeden rok upłynie,
Ochrzcisz synka w tej świątyni.
W prawdzie, w szczęściu, w łasce Bożej,
Mając w sercu cnót promienie,
Twoje plemię się rozmnoży
Po dziesiąte pokolenie.”
Cudna postać się rozpływa,
Jak marzenie, jak mgła lekka,
Młynarz ze snu się porywa, —
A już niebo świt obleka.
Idzie młynarz Wisły brzegiem,
[edytuj]VW śpiewem ptaków ranek gwarny;
Gdzież tu wzgórek kryty śniegiem,
Gdy na świecie lipiec skwarny?
Fale zboża wietrzyk wzdyma,
Słonko parzy, świecąc cudnie,
Toć daleka jeszcze zima!
Toć na śniegi mroźne grudnie!
Ale w wierze niepożytej
Nie zawaha się na chwilę,
Bo, co spojrzy na błękity,
Coś mu w sercu szepce mile:
Niech cię trudność nie przeraża,
Kto nie sieje — ten nie zbiera,
Szczera wiara cuda stwarza,
Góry nosi wiara szczera!
Już przybliża się południe,
Nagle: istne dziwowiska!
Patrz, młynarzu, jakże cudnie
Bliski wzgórek srebrem błyska.
Na szczyt wzgórza młynarz bieży
I przyklęka oniemiały,
A tam śniegu obrus leży,
Obrus śniegu, zimny, biały.
Cud się spełnił z woli nieba,
Więc ku czci Jej nieustannej,
Teraz prędko, prędko trzeba
Stawiać kościół Marii Panny!
Jakże pilnie się zwijają
[edytuj]VIMłynarzowi robotnicy!
Mija miesiąc — mury stają,
Biegnie w niebo krzyż świątnicy.
Mija drugi w pracy Bożej, —
Już i wieża w górę pnie się;
Każdy tydzień coś dołoży,
Każdy tydzień coś przyniesie.
Młynarz złota nie żałuje,
Hojnie sypie dukatami,
Sam pomaga, sam pilnuje,
Sam się trudzi z murarzami!
Aż przyjemnie patrzeć na to,
Aż człekowi serce rośnie!
Przeminęło śliczne lato,
Jesień wiatrem łka żałośnie.
Lecz robota wre na brzegu,
Choć i deszcze z nieba cieką,
Tam, gdzie widniał obrus śniegu,
Na pagórku ponad rzeką.
Mknie na Wisłę pieśń radosna,
Brzmi w tej pieśni Boża chwała,
A gdy przyszła nowa wiosna
I kwiatami świat ubrała,
W pewien złoty blask poranny,
W dzień Jej chwale poświęcony,
Stanął kościół Marii Panny
I zagrały z wieży dzwony.
Od kościoła w dzień niedzieli
Idzie orszak rozśpiewany,
To nasz młynarz się weseli,
Radby prawie skoczyć w tany.
Uśmiechnięta młynarzowa
Dzieciąteczko śliczne tuli, —
Niechże zdrowo im się chowa,
Niech ich kocha jak najczulej!
Wielkiem szczęściem błyszczą oczy,
Duch wzwyż leci, szczęściem zdjęty…
Tak się spełnił sen proroczy,