Kiedy tak przyglądali się wściekłym igraszkom wody w Kotle, Krętacz wskazał na coś ciemnym, nie owłosionym palcem i powiedział:
— Patrz! Co to jest?
— Co jest co? — zapytał Łamigłówek.
— To coś żółtego, co właśnie spadło z wodospadu. O! Znowu się pokazało. Unosi się na powierzchni wody. Musimy zobaczyć, co to jest.
— Musimy? — zapytał Łamigłówek.
— Ależ oczywiście — odrzekł Krętacz. — To może być coś bardzo pożytecznego. Bądź dzielnym osłem, Łamigłówku, wskocz do Kotła i wyłów to, żebyśmy mogli zobaczyć, co to jest.
— Wskoczyć do Kotła? — zapytał osioł, strzygąc długimi uszami.
— A może znasz jakiś inny sposób, aby to wyciągnąć? — zdziwił się szympans.
— Ale... ale... czy nie lepiej, żebyś ty to zrobił? Bo, widzisz, to ty chcesz się dowiedzieć, co to jest. Ja wcale nie jestem tego ciekaw. No, i masz ręce. Jeśli chodzi o łapanie różnych rzeczy, jesteś tak dobry jak człowiek albo karzeł. Ja mam tylko kopyta.
— No wiesz, Łamigłówku, nie sądziłem, że może ci coś takiego wpaść do głowy. Naprawdę, nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał.
— O co ci chodzi, co ja takiego znowu powiedziałem? — zapytał osioł pokornym tonem, widząc, że Krętacz poczuł się naprawdę bardzo urażony. — Ja tylko mówiłem, że...
— Żebym to ja wskoczył do wody — przerwał mu szympans. — Tak jakbyś nie wiedział, jak delikatne płuca mają wszystkie małpy i jak łatwo się zaziębiają! Dobrze. Zrobię to. I tak już przemarzłem na tym okropnym wietrze. Ale zrobię to. Prawdopodobnie umrę. Dopiero wtedy będziesz mnie żałował. — Szympans mówił tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
— Och, nie, nie! Błagam cię, nieee! — zaryczał Łamigłówek. — Wcale nie miałem tego na myśli, naprawdę, uwierz mi. Przecież wiesz, jaki jestem głupi, wiesz, że nie potrafię myśleć o dwu rzeczach naraz. Zupełnie zapomniałem o twoich słabych płucach. Ależ oczywiście, że tam wskoczę. Nie wolno ci nawet o tym myśleć. Przyrzeknij mi, Krętaczu, że tego nie zrobisz!
Więc szympans przyrzekł, a osioł powlókł się, stukając kopytami po skalistej krawędzi Kotła, aby znaleźć jakieś miejsce, w którym dałoby się do niego ostrożnie wejść. Woda była z pewnością lodowata, ale o wiele bardziej przerażało go to, że pieniła się i bulgotała jak w prawdziwym kotle. Zatrzymał się, dygocąc z zimna i ze strachu. Upłynęła cała minuta i wciąż nie mógł się odważyć, gdy usłyszał za sobą głos Krętacza:
— Może jednak ja powinienem to zrobić, Łamigłówku?
Kiedy osioł to usłyszał, odpowiedział szybko:
— Nie, nie! Przecież mi przyrzekłeś. Już wchodzę! — I skoczył.
Najpierw wielka masa spienionej wody oślepiła go i wdarła mu się do pyska. Potem przykryła go całkowicie na kilka sekund, a gdy za moment wynurzył się już w innym, odległym miejscu, od razu porwał go wir i poniósł, obracając wokoło, coraz szybciej i szybciej, aż do samego wodospadu. Spadająca z wysoka woda wtłoczyła go pod powierzchnię tak głęboko, iż zdawało mu się, że już dłużej nie wytrzyma bez oddechu. A kiedy wynurzył głowę i znalazł się wreszcie niedaleko owej żółtej rzeczy, którą miał wyłowić — ta dostała się pod wodospad i zniknęła pod wodą. Gdy znowu ją zobaczył, pływała dalej niż przedtem. W końcu, śmiertelnie wyczerpany, potłuczony i odrętwiały z zimna, złapał ją zębami i powoli dopłynął do brzegu. Wygramolił się z trudem, niosąc to coś w pysku i potykając się o to kopytami, bo było ciężkie, zimne i obślizgłe, jak nasiąknięty wodą dywanik sprzed kominka.
Rzucił to przed Krętaczem i stał, ociekając wodą, dygocąc z zimna i próbując złapać oddech. Ale szympans nawet na niego nie spojrzał i nie zapytał, jak się czuje. Krążył wokół tego czegoś, całkowicie pochłonięty rozwijaniem tego, macaniem i obwąchiwaniem. W końcu w oczach pojawił mu się jakiś niedobry błysk i powiedział:
— I zastanawiam się... zastanawiam... zastanawiam — mówił Krętacz do siebie, bo rzeczywiście myślał nad czymś bardzo intensywnie.
— A ja zastanawiam się, kto zabił tego biednego lwa — rzekł Łamigłówek. — Trzeba to pochować. Musimy urządzić pogrzeb.
— Och, nie przejmuj się tak, przecież to nie był mówiący lew — powiedział Krętacz. — Za Wodospadem, na Zachodnim Odludziu, nie ma mówiących zwierząt. Ta skóra musiała należeć do jakiegoś niemego, dzikiego lwa.
(Nawiasem mówiąc, szympans miał rację. Kilka miesięcy temu pewien myśliwy — człowiek — zabił i odarł ze skóry lwa w dalekich ostępach Zachodniego Odludzia. Ale to wydarzenie nie jest częścią naszej opowieści.)
— Ale pomyśl, Krętaczu — odezwał się Łamigłówek — nawet jeśli ta skóra należała jedynie do niemego, dzikiego lwa, to czy nie powinniśmy jednak sprawić jej przyzwoitego pogrzebu? Chodzi mi o to, że wszystkie lwy są... są trochę... no, uroczyste... Chyba rozumiesz, co mam na myśli. Ze względu na... wiesz kogo. Rozumiesz?
— Nie dręcz swojej biednej łepetyny jakimiś pomysłami, Łamigłówku. Wiesz dobrze, że myślenie nie jest twoją najsilniejszą stroną. Zrobimy ci z tej skóry bardzo przyzwoity płaszcz na zimę.
— Oj, to chyba nie jest dobry pomysł — skrzywił się osioł. —To by wyglądało... to znaczy, inne zwierzęta mogłyby pomyśleć... Chcę powiedzieć, że nie czułbym się...
— O czym ty właściwie mówisz? — zapytał Krętacz, drapiąc się z dołu do góry, jak to zwykle robią małpy.
— Myślę, że byłoby brakiem szacunku wobec Wielkiego Lwa, samego Aslana, gdyby taki osioł jak ja chodził sobie w lwiej skórze — powiedział Łamigłówek z niesłychaną jak na niego stanowczością.
— Tylko bardzo cię proszę, nie zaczynaj się upierać — rzekł Krętacz. — Co taki osioł jak ty może wiedzieć o tego rodzaju sprawach? Wiesz przecież, że myślenie nie jest twoją specjalnością, Łamigłówku, więc pozwól mi myśleć za siebie. Dlaczego nie traktujesz mnie tak jak ja ciebie? JA nie uważam, że potrafię wszystko. Wiem, że w pewnych sprawach jesteś ode mnie lepszy. Właśnie dlatego pozwoliłem ci wskoczyć do Kotła: wiedziałem, że zrobisz to lepiej niż ja. Teraz moja kolej. Akurat nadarza się coś, co ja mogę zrobić, a czego ty nie potrafisz. Czy mnie nigdy nie będzie wolno czegoś zrobić? Naprawdę, bądź trochę bardziej sprawiedliwy. I nie upieraj się.
— No, jeśli tak to ujmujesz...
— Powiem ci coś. Dobrze by było, gdybyś pobiegł żwawym truchtem w dół rzeki, do Targobrodu, i zobaczył, czy nie mają tam pomarańczy lub bananów.
— Jestem taki zmęczony, Krętaczu — poskarżył się osioł.
— Tak, ale jesteś też przemoczony i przemarznięty. Musisz się rozgrzać. Ostry trucht dobrze ci zrobi. A prócz tego dzisiaj w Targobrodzie jest jarmark.
No i oczywiście Łamigłówek poszedł. Gdy tylko Krętacz został sam, ruszył powłócząc kończynami — czasem na dwu, a czasem na czterech nogach — do swojego drzewa. Skacząc z gałęzi na gałąź, a przy tym robiąc miny i skrzecząc coś do siebie, dotarł do swego domku. Wśliznął się do środka i znalazł igłę, nici i wielkie nożyce, był bowiem mądrym szympansem i karły nauczyły go szycia. Wziął do ust kłębek nici (grubych, bardziej przypominających sznurek), tak że policzki wydęły mu się, jakby ssał ogromny cukierek toffi. Igłę wetknął między wargi, a nożyce chwycił lewą ręką. Potem zszedł z drzewa i powłócząc nogami, pobiegł do lwiej skóry. Ukucnął przy niej i od razu zabrał się do roboty.
Szybko zorientował się, że cała skóra jest dla Łamigłówka za długa, natomiast szyja — za krótka. Wyciął więc spory kawał skóry i uszył z niej wysoki kołnierz na długą szyję osła. Potem odciął łeb i wstawił kołnierz pomiędzy łeb i ramiona. Po obu stronach rozcięcia skóry umocował sznurek, tak by ją można było związywać na piersiach i brzuchu. Za każdym razem, gdy przelatywał jakiś ptak, Krętacz przestawał szyć i spoglądał niespokojnie w górę, ponieważ nie chciał,by ktokolwiek widział, co robi. Ale żaden z dostrzeżonych ptaków nie należał do mówiących ptaków, więc szympans nie musiał się lękać.
Łamigłówek wrócił późnym popołudniem. Nie biegł truchtem, lecz — zwyczajem osłów — człapał spokojnie brzegiem rzeki.
— Nie było żadnych pomarańczy — powiedział— ani żadnych bananów. Jestem okropnie zmęczony.— I położył się.
— Chodź tu i przymierz swój nowy płaszcz z lwiej skóry — rzekł Krętacz.
— Och, daj mi spokój z tą starą skórą — jęknąłosioł. — Przymierzę ją jutro rano. Jestem za bardzo zmęczony.
— Jesteś przede wszystkim bardzo niemiły, Łamigłówku. Jeśli TY jesteś zmęczony, to co JA mam powiedzieć? Gdy ty zażywałeś cudownego, odświeżającego spaceru wzdłuż rzeki, ja harowałem ciężko przez cały dzień, aby ci uszyć płaszcz. Palce tak mi zesztywniały, że ledwo trzymam nożyce. A ty nawet nie podziękujesz... nawet nie spojrzysz na ten płaszcz... i w ogóle nie obchodzi cię... i... i...
— Mój kochany Krętaczu! — zawołał Łamigłówek, zrywając się na cztery nogi. — Tak mi przykro. Zachowałem się okropnie. Oczywiście, bardzo chcę przymierzyć ten płaszcz. Ach, jak on wspaniale wygląda! Może od razu go przymierzę? Błagam cię, pozwól mi!
— No więc stań spokojnie — powiedział szympans.
Skóra była dla niego trochę za ciężka, ale w końcu, ciągnąc, pchając, dysząc i sapiąc, udało mu się nałożyć ją na osła. Zawiązał mu ją pod brzuchem i na piersiach, przymocował lwie łapy do oślich nóg i lwi ogon do oślego ogona. Z otwartej paszczy lwa wystawał duży kawał szarego, oślego pyska, a zwłaszcza jego długi nos. Nikt, kto choć raz widział prawdziwego lwa, nie dałby się nabrać na tę maskaradę. Ale gdyby spojrzał teraz na Łamigłówka ktoś, kto nigdy lwa nie widział, mógłby go wziąć za lwa, jeśliby tylko nie podchodził za blisko i gdyby nie było za jasno, i gdyby Łamigłówek nie rżał rozpaczliwie po oślemu i nie stukał kopytami.
— Wyglądasz wspaniale, wspaniale — rzekł szympans. — Gdyby cię teraz ktoś zobaczył, pomyślałby, że to sam Aslan, Wielki Lew.
— To by było straszne — powiedział Łamigłówek.
— Wcale nie. Każdy by robił to, co byś mu kazał.
— Ale ja wcale nie chcę nikomu rozkazywać!
— Pomyśl tylko, ile dobrego mógłbyś zrobić! — zapalił się Krętacz. — Nie bój się, ja ci będę doradzać. Będę ci wymyślał rozsądne zarządzenia. I każdy będzie musiał je wykonać, nawet sam król. Moglibyśmy w ten sposób uporządkować wszystko w całej Narnii.
— A czy teraz wszystko nie jest w porządku? — zapytał Łamigłówek.
— Co?! — krzyknął Krętacz. — Wszystko w porządku? A gdzie są pomarańcze i banany?
— No wiesz, chyba nie ma zbyt wiele takich stworzeń... prawdę mówiąc, chyba nie ma nikogo prócz ciebie, kto by chciał mieć pomarańcze i banany.
— A cukier? Może jest go za wiele? — zapytał Krętacz.
— No... tak... Na pewno świat byłby przyjemniejszy, gdyby było więcej cukru.
1. Co inspirowało cie gdy tworzyłeś opowieści z narni
2 . Jak wpadłeś na pomysł żeby połączyć bajke ze swoją fantazją ( chodzi o bajke królowa śniegu)?
3. Czy jesteś zadowolony z tego że stworzyłęś tak fascynująća książke którą pokochały nie tylko dzieci?
4. Czy masz zamiar napisać jeszcze coś co spodobało by się tak samo jak opowiesci z narni?
5. Jak długo zajeło ci pisanie tych wszystkich części książek?
Mam na dzieje że pomogła ni więcej nie mogłam wymyślic ale jak wymysle to dam ci znać
Kiedy tak przyglądali się wściekłym igraszkom wody w Kotle, Krętacz wskazał na coś ciemnym, nie owłosionym palcem i powiedział:
— Patrz! Co to jest?
— Co jest co? — zapytał Łamigłówek.
— To coś żółtego, co właśnie spadło z wodospadu. O! Znowu się pokazało. Unosi się na powierzchni wody. Musimy zobaczyć, co to jest.
— Musimy? — zapytał Łamigłówek.
— Ależ oczywiście — odrzekł Krętacz. — To może być coś bardzo pożytecznego. Bądź dzielnym osłem, Łamigłówku, wskocz do Kotła i wyłów to, żebyśmy mogli zobaczyć, co to jest.
— Wskoczyć do Kotła? — zapytał osioł, strzygąc długimi uszami.
— A może znasz jakiś inny sposób, aby to wyciągnąć? — zdziwił się szympans.
— Ale... ale... czy nie lepiej, żebyś ty to zrobił? Bo, widzisz, to ty chcesz się dowiedzieć, co to jest. Ja wcale nie jestem tego ciekaw. No, i masz ręce. Jeśli chodzi o łapanie różnych rzeczy, jesteś tak dobry jak człowiek albo karzeł. Ja mam tylko kopyta.
— No wiesz, Łamigłówku, nie sądziłem, że może ci coś takiego wpaść do głowy. Naprawdę, nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał.
— O co ci chodzi, co ja takiego znowu powiedziałem? — zapytał osioł pokornym tonem, widząc, że Krętacz poczuł się naprawdę bardzo urażony. — Ja tylko mówiłem, że...
— Żebym to ja wskoczył do wody — przerwał mu szympans. — Tak jakbyś nie wiedział, jak delikatne płuca mają wszystkie małpy i jak łatwo się zaziębiają! Dobrze. Zrobię to. I tak już przemarzłem na tym okropnym wietrze. Ale zrobię to. Prawdopodobnie umrę. Dopiero wtedy będziesz mnie żałował. — Szympans mówił tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
— Och, nie, nie! Błagam cię, nieee! — zaryczał Łamigłówek. — Wcale nie miałem tego na myśli, naprawdę, uwierz mi. Przecież wiesz, jaki jestem głupi, wiesz, że nie potrafię myśleć o dwu rzeczach naraz. Zupełnie zapomniałem o twoich słabych płucach. Ależ oczywiście, że tam wskoczę. Nie wolno ci nawet o tym myśleć. Przyrzeknij mi, Krętaczu, że tego nie zrobisz!
Więc szympans przyrzekł, a osioł powlókł się, stukając kopytami po skalistej krawędzi Kotła, aby znaleźć jakieś miejsce, w którym dałoby się do niego ostrożnie wejść. Woda była z pewnością lodowata, ale o wiele bardziej przerażało go to, że pieniła się i bulgotała jak w prawdziwym kotle. Zatrzymał się, dygocąc z zimna i ze strachu. Upłynęła cała minuta i wciąż nie mógł się odważyć, gdy usłyszał za sobą głos Krętacza:
— Może jednak ja powinienem to zrobić, Łamigłówku?
Kiedy osioł to usłyszał, odpowiedział szybko:
— Nie, nie! Przecież mi przyrzekłeś. Już wchodzę! — I skoczył.
Najpierw wielka masa spienionej wody oślepiła go i wdarła mu się do pyska. Potem przykryła go całkowicie na kilka sekund, a gdy za moment wynurzył się już w innym, odległym miejscu, od razu porwał go wir i poniósł, obracając wokoło, coraz szybciej i szybciej, aż do samego wodospadu. Spadająca z wysoka woda wtłoczyła go pod powierzchnię tak głęboko, iż zdawało mu się, że już dłużej nie wytrzyma bez oddechu. A kiedy wynurzył głowę i znalazł się wreszcie niedaleko owej żółtej rzeczy, którą miał wyłowić — ta dostała się pod wodospad i zniknęła pod wodą. Gdy znowu ją zobaczył, pływała dalej niż przedtem. W końcu, śmiertelnie wyczerpany, potłuczony i odrętwiały z zimna, złapał ją zębami i powoli dopłynął do brzegu. Wygramolił się z trudem, niosąc to coś w pysku i potykając się o to kopytami, bo było ciężkie, zimne i obślizgłe, jak nasiąknięty wodą dywanik sprzed kominka.
Rzucił to przed Krętaczem i stał, ociekając wodą, dygocąc z zimna i próbując złapać oddech. Ale szympans nawet na niego nie spojrzał i nie zapytał, jak się czuje. Krążył wokół tego czegoś, całkowicie pochłonięty rozwijaniem tego, macaniem i obwąchiwaniem. W końcu w oczach pojawił mu się jakiś niedobry błysk i powiedział:
— To jest skóra lwa.
— Eu... ou... au... och, naprawdę? — wysapał Łamigłówek.
— I zastanawiam się... zastanawiam... zastanawiam — mówił Krętacz do siebie, bo rzeczywiście myślał nad czymś bardzo intensywnie.
— A ja zastanawiam się, kto zabił tego biednego lwa — rzekł Łamigłówek. — Trzeba to pochować. Musimy urządzić pogrzeb.
— Och, nie przejmuj się tak, przecież to nie był mówiący lew — powiedział Krętacz. — Za Wodospadem, na Zachodnim Odludziu, nie ma mówiących zwierząt. Ta skóra musiała należeć do jakiegoś niemego, dzikiego lwa.
(Nawiasem mówiąc, szympans miał rację. Kilka miesięcy temu pewien myśliwy — człowiek — zabił i odarł ze skóry lwa w dalekich ostępach Zachodniego Odludzia. Ale to wydarzenie nie jest częścią naszej opowieści.)
— Ale pomyśl, Krętaczu — odezwał się Łamigłówek — nawet jeśli ta skóra należała jedynie do niemego, dzikiego lwa, to czy nie powinniśmy jednak sprawić jej przyzwoitego pogrzebu? Chodzi mi o to, że wszystkie lwy są... są trochę... no, uroczyste... Chyba rozumiesz, co mam na myśli. Ze względu na... wiesz kogo. Rozumiesz?
— Nie dręcz swojej biednej łepetyny jakimiś pomysłami, Łamigłówku. Wiesz dobrze, że myślenie nie jest twoją najsilniejszą stroną. Zrobimy ci z tej skóry bardzo przyzwoity płaszcz na zimę.
— Oj, to chyba nie jest dobry pomysł — skrzywił się osioł. —To by wyglądało... to znaczy, inne zwierzęta mogłyby pomyśleć... Chcę powiedzieć, że nie czułbym się...
— O czym ty właściwie mówisz? — zapytał Krętacz, drapiąc się z dołu do góry, jak to zwykle robią małpy.
— Myślę, że byłoby brakiem szacunku wobec Wielkiego Lwa, samego Aslana, gdyby taki osioł jak ja chodził sobie w lwiej skórze — powiedział Łamigłówek z niesłychaną jak na niego stanowczością.
— Tylko bardzo cię proszę, nie zaczynaj się upierać — rzekł Krętacz. — Co taki osioł jak ty może wiedzieć o tego rodzaju sprawach? Wiesz przecież, że myślenie nie jest twoją specjalnością, Łamigłówku, więc pozwól mi myśleć za siebie. Dlaczego nie traktujesz mnie tak jak ja ciebie? JA nie uważam, że potrafię wszystko. Wiem, że w pewnych sprawach jesteś ode mnie lepszy. Właśnie dlatego pozwoliłem ci wskoczyć do Kotła: wiedziałem, że zrobisz to lepiej niż ja. Teraz moja kolej. Akurat nadarza się coś, co ja mogę zrobić, a czego ty nie potrafisz. Czy mnie nigdy nie będzie wolno czegoś zrobić? Naprawdę, bądź trochę bardziej sprawiedliwy. I nie upieraj się.
— No, jeśli tak to ujmujesz...
— Powiem ci coś. Dobrze by było, gdybyś pobiegł żwawym truchtem w dół rzeki, do Targobrodu, i zobaczył, czy nie mają tam pomarańczy lub bananów.
— Jestem taki zmęczony, Krętaczu — poskarżył się osioł.
— Tak, ale jesteś też przemoczony i przemarznięty. Musisz się rozgrzać. Ostry trucht dobrze ci zrobi. A prócz tego dzisiaj w Targobrodzie jest jarmark.
No i oczywiście Łamigłówek poszedł. Gdy tylko Krętacz został sam, ruszył powłócząc kończynami — czasem na dwu, a czasem na czterech nogach — do swojego drzewa. Skacząc z gałęzi na gałąź, a przy tym robiąc miny i skrzecząc coś do siebie, dotarł do swego domku. Wśliznął się do środka i znalazł igłę, nici i wielkie nożyce, był bowiem mądrym szympansem i karły nauczyły go szycia. Wziął do ust kłębek nici (grubych, bardziej przypominających sznurek), tak że policzki wydęły mu się, jakby ssał ogromny cukierek toffi. Igłę wetknął między wargi, a nożyce chwycił lewą ręką. Potem zszedł z drzewa i powłócząc nogami, pobiegł do lwiej skóry. Ukucnął przy niej i od razu zabrał się do roboty.
Szybko zorientował się, że cała skóra jest dla Łamigłówka za długa, natomiast szyja — za krótka. Wyciął więc spory kawał skóry i uszył z niej wysoki kołnierz na długą szyję osła. Potem odciął łeb i wstawił kołnierz pomiędzy łeb i ramiona. Po obu stronach rozcięcia skóry umocował sznurek, tak by ją można było związywać na piersiach i brzuchu. Za każdym razem, gdy przelatywał jakiś ptak, Krętacz przestawał szyć i spoglądał niespokojnie w górę, ponieważ nie chciał,by ktokolwiek widział, co robi. Ale żaden z dostrzeżonych ptaków nie należał do mówiących ptaków, więc szympans nie musiał się lękać.
Łamigłówek wrócił późnym popołudniem. Nie biegł truchtem, lecz — zwyczajem osłów — człapał spokojnie brzegiem rzeki.
— Nie było żadnych pomarańczy — powiedział— ani żadnych bananów. Jestem okropnie zmęczony.— I położył się.
— Chodź tu i przymierz swój nowy płaszcz z lwiej skóry — rzekł Krętacz.
— Och, daj mi spokój z tą starą skórą — jęknąłosioł. — Przymierzę ją jutro rano. Jestem za bardzo zmęczony.
— Jesteś przede wszystkim bardzo niemiły, Łamigłówku. Jeśli TY jesteś zmęczony, to co JA mam powiedzieć? Gdy ty zażywałeś cudownego, odświeżającego spaceru wzdłuż rzeki, ja harowałem ciężko przez cały dzień, aby ci uszyć płaszcz. Palce tak mi zesztywniały, że ledwo trzymam nożyce. A ty nawet nie podziękujesz... nawet nie spojrzysz na ten płaszcz... i w ogóle nie obchodzi cię... i... i...
— Mój kochany Krętaczu! — zawołał Łamigłówek, zrywając się na cztery nogi. — Tak mi przykro. Zachowałem się okropnie. Oczywiście, bardzo chcę przymierzyć ten płaszcz. Ach, jak on wspaniale wygląda! Może od razu go przymierzę? Błagam cię, pozwól mi!
— No więc stań spokojnie — powiedział szympans.
Skóra była dla niego trochę za ciężka, ale w końcu, ciągnąc, pchając, dysząc i sapiąc, udało mu się nałożyć ją na osła. Zawiązał mu ją pod brzuchem i na piersiach, przymocował lwie łapy do oślich nóg i lwi ogon do oślego ogona. Z otwartej paszczy lwa wystawał duży kawał szarego, oślego pyska, a zwłaszcza jego długi nos. Nikt, kto choć raz widział prawdziwego lwa, nie dałby się nabrać na tę maskaradę. Ale gdyby spojrzał teraz na Łamigłówka ktoś, kto nigdy lwa nie widział, mógłby go wziąć za lwa, jeśliby tylko nie podchodził za blisko i gdyby nie było za jasno, i gdyby Łamigłówek nie rżał rozpaczliwie po oślemu i nie stukał kopytami.
— Wyglądasz wspaniale, wspaniale — rzekł szympans. — Gdyby cię teraz ktoś zobaczył, pomyślałby, że to sam Aslan, Wielki Lew.
— To by było straszne — powiedział Łamigłówek.
— Wcale nie. Każdy by robił to, co byś mu kazał.
— Ale ja wcale nie chcę nikomu rozkazywać!
— Pomyśl tylko, ile dobrego mógłbyś zrobić! — zapalił się Krętacz. — Nie bój się, ja ci będę doradzać. Będę ci wymyślał rozsądne zarządzenia. I każdy będzie musiał je wykonać, nawet sam król. Moglibyśmy w ten sposób uporządkować wszystko w całej Narnii.
— A czy teraz wszystko nie jest w porządku? — zapytał Łamigłówek.
— Co?! — krzyknął Krętacz. — Wszystko w porządku? A gdzie są pomarańcze i banany?
— No wiesz, chyba nie ma zbyt wiele takich stworzeń... prawdę mówiąc, chyba nie ma nikogo prócz ciebie, kto by chciał mieć pomarańcze i banany.
— A cukier? Może jest go za wiele? — zapytał Krętacz.
— No... tak... Na pewno świat byłby przyjemniejszy, gdyby było więcej cukru.