Rozrośnięte państwa socjalne, jak Polska, tworzą długofalowe bezrobocie, przyczyniając się do degradacji rodziny. Następuje w nich erozja norm etyki pracy i odpowiedzialności. Napędzają postawy roszczeniowe, sankcjonując sięganie po owoce cudzej pracy. Blokują autentyczną solidarność i wypierają społeczeństwo obywatelskie na rzecz politycznej klienteli demagogów. To system niemoralny. Leszek Balcerowicz
Zagadnienie państwa socjalnego wiąże się z mnóstwem innych fundamentalnych tematów, dotyczących teorii państwa, rozwoju gospodarczego, kwestii sprawiedliwości i jej pojmowania. Zagadnienie, o którym mowa, budzi we współczesnych debatach wiele emocji i nieporozumień. Odbija się w nich magiczne myślenie i zwykła głupota, demagogia i cynizm, na które społeczeństwo daje się często nabrać. Wtedy, prędzej czy później, płaci wysoką cenę. Państwo socjalne: co to jest?
Nie ma jednorodnego tworu, który można by nazwać „państwem socjalnym”, czy – jak to się również mówi – „państwem dobrobytu”. Nie istnieje podział na jednorodne państwa socjalne i państwa niesocjalne, jest bowiem wiele postaci tego, co się państwem socjalnym nazywa. Ale jak w ogóle opisać ten twór? Jednym z większych błędów jest definiowanie tworów człowieka, w tym rozmaitych konstrukcji instytucjonalnych, poprzez deklarowane cele – wtedy łatwo pada się ofiarą manipulacji, biorąc życzenia za rzeczywistość albo przyjmując za dobrą monetę deklamacje demagogów.
Dlatego trzeba definiować państwo socjalne (i wszelkie inne twory człowieka) w sposób niewartościujący – poprzez mechanizmy instytucjonalne. Można tu wyróżnić trzy konstytutywne składniki:
Po pierwsze są to wydatki socjalne, które dzielą się na dwie części. Pierwszą stanowią rozmaite zasiłki pieniężne. W tym mieszczą się emerytury (jeżeli nie są one efektem wcześniejszego oszczędzania, tylko podatków – składek płaconych w ramach tzw. systemu repartycyjnego), najrozmaitsze renty (podobnie finansowane) oraz zasiłki (od bezrobocia, pogrzebowe, rodzinne itd.). Drugą część stanowią dobra, za które nie płacimy bezpośrednio, ale przez podatki, jak choćby „darmowa” edukacja.
Po drugie są to podwyższone podatki, będące konsekwencją wydatków socjalnych. Za wszystkie dobra rzadkie trzeba bowiem płacić: jeżeli nie z własnej kieszeni, to właśnie poprzez podwyższone podatki. Do początku XX wieku relacja wydatków i podatków do PKB zwykle nie przekraczała dziesięciu procent, z wyjątkiem okresów wojen. A potem, szczególnie po II wojnie światowej, wzrosła ona w krajach rozwiniętych, wynosząc od trzydziestu do sześćdziesięciu procent PKB. Jedyną praktyczną przyczyną takiego stanu rzeczy był rozrost wydatków socjalnych.
Po trzecie wreszcie, są to najrozmaitsze regulacje, czyli przepisy, często nazywane właśnie „socjalnymi”. Najwięcej z nich dotyczy stosunków między pracodawcą a pracobiorcą, czyli tego, co nazywa się „rynkiem pracy”. Przepisy te czasem tak regulują ów rynek, że ów zanika. Każdy rynek to masa indywidualnych negocjacji między dostawcami i odbiorcami określonego dobra, co wymaga dostatecznej swobody umów. Jeżeli się ją nadmiernie zawęża, to nie ma mowy o rynku. W przypadku „rynku” pracy chodzi szczególnie o trzy typy regulacji zawierających się w pytaniach: Jaki jest poziom ochrony przed zwolnieniem z pracy? Czy obowiązuje urzędowa płaca minimalna, a jeśli tak, to na jakim poziomie? Wreszcie, jaki rodzaj negocjacji zbiorowych (czyli wykraczających poza negocjacje między indywidualnym pracobiorcą a indywidualnym pracodawcą) obowiązuje i czy owe zbiorowe negocjacje dotyczą poszczególnych branż i sektorów, czy też całego kraju?
Trzy wymienione składniki przyjmują różne stany i tworzą w efekcie mnóstwo odmian państwa socjalnego. Większość ludzi wyobraża sobie, że na jednym biegunie są kraje skandynawskie (w tym Szwecja), na drugim – „kowbojski” kapitalizm w Stanach Zjednoczonych. Nic podobnego. Pod pewnymi względami państwa skandynawskie są bliższe Ameryce i bardziej wolnorynkowe niż Niemcy, Francja i Włochy, zwłaszcza na rynku pracy (szczególnie w przypadku Danii). Ale z drugiej strony, są one podobne do Włoch, Francji, Niemiec pod względem poziomu wydatków socjalnych, choć mają różne ich struktury. Szczegółowe różnice mogą mieć bardzo duże znaczenie praktyczne.
Wzbogacanie bogatych
Największy rozdźwięk między tak deklarowanymi celami a rzeczywistością występuje w tzw. Trzecim Świecie. Rozdęte i źle zbudowane państwo socjalne jest największym nieszczęściem dla biednego kraju, bo uniemożliwia mu wyjście z biedy. Taki model państwa istnieje np. w Brazylii. Koszty pracy są tam na tyle wysokie, że Brazylia, w porównaniu z krajami Azji, rozwija się dosyć wolno. Swego rodzaju państwa socjalne istnieją też w Afryce – z „darmową” edukacją na szczeblu wyższym, kształcącą sfrustrowaną elitę, która następnie albo wznieca bunty, najczęściej pod hasłami marksizmu, albo emigruje. Natomiast bardzo mało przeznacza się z budżetu na edukację podstawową. Wydatki socjalne służą więc bogatszym. Jest to zresztą zjawisko ogólniejsze – badania pokazują, że wiele państw socjalnych w biedniejszych krajach potęguje nierówności dochodów, bo transfery socjalne idą od biedniejszych do bogatszych. W Indiach ogromne nierówności występują nie tylko ze względu na system kastowy, ale także ze względu na hinduskie państwo socjalne. Dwadzieścia procent najbogatszych ludzi uzyskuje tam od państwa socjalnego trzy razy więcej niż dwadzieścia procent najbiedniejszych. Indie obficie dotują rolnictwo pod hasłem pomocy biednym chłopom, ale korzystają z tego raczej bogatsi farmerzy. Występują tam też niesłychane usztywnienia rynku pracy – nie można zwolnić pracowników, nawet w przedsiębiorstwie prywatnym – a to przyczynia się w tym biednym kraju do bezrobocia.
Osobnym problemem jest to, jak zachowują się osoby świadczące usługi darmowe, czyli finansowane z podatków. Gdy się za coś nie płaci, to trudniej wymagać wysokiej jakości i świadczący usługi o tym wiedzą. Może to prowadzić do różnego rodzaju wypaczeń. Dla przykładu: w Bangladeszu 74 proc. nauczycieli państwowych szkół w ogóle nie przychodzi do pracy. W Utar Pradesh, jednym ze stanów Indii, związki zawodowe nauczycieli sprzeciwiły się jakiemukolwiek wpływowi rodziców i ich przedstawicielstw na warunki zatrudniania i pracy nauczycieli. Ogólniej mówiąc, związki nauczycieli są często największą przeszkodą w reformach szkół. Dotyczy to nie tylko Utar Pradesh, ale i m.in. bogatej Kalifornii. W Meksyku w 1989 r. rozpoczęto realizację programu o nazwie, która może wzbudzać w Polsce zainteresowanie: „Narodowy Program Solidarności”. Przeznaczano na ten cel ogromną sumę – 1,2 proc. PKB. Po sześciu latach zbadano efekty i okazało się, że redukcja biedy, czyli zadeklarowany cel, wyniosła tylko 3 proc., gdy możliwy maksymalny efekt redukcji biedy oszacowano na 64 proc. Gdyby te same pieniądze rozdzielono po równo wśród biednych i bogatych, to redukcja biedy wyniosłaby trzynaście procent. Program „solidarności” trafił więc do bogatych.
Z historii państwa socjalnego
Państwo socjalne jest przede wszystkim tworem XX wieku. Jego początków szuka się zwykle w działalności kanclerza Bismarcka, który, chcąc pobić socjalistów ich własną bronią, wprowadził darmowe (czyli finansowane z podatków) ubezpieczenia socjalne. W czasach Bismarcka średnia długość życia była niewielka, a więc zaoferowanie państwowych emerytur po 60. czy 65. roku życia nie było kosztowne.
Największe przyspieszenie wydatków socjalnych w krajach rozwiniętych nastąpiło po II wojnie światowej, zwłaszcza między 1960 a 1975 r. Wydatki, jako odsetek PKB, osiągały wtedy maksimum, na różnym poziomie w zależności od kraju. Potem owa relacja zwykle się zmniejszała, choć nie do poziomu znanego z początku XX wieku. Prawidłowość ta pokazuje, że państwo socjalne nie może rozrastać się w nieskończoność. Znaczyłoby to ni mniej ni więcej tylko tyle, że podatki zbliżałyby się do stu procent dochodu.
W Polsce, wskutek zablokowania wielu prób reform, obciążenia są wciąż dużo wyższe niż te, które miała Szwecja, Dania, Niemcy czy Francja w czasach, gdy poziom dochodu na mieszkańca zbliżony był do dzisiejszego u nas. Szwecja, gdy rozwijała się szybko, była krajem o gospodarce wolnorynkowej i do lat 20. XX wieku udział obciążeń podatkowych w PKB był tam podobny jak w Stanach Zjednoczonych.
Rozrost państwa socjalnego nie był skutkiem biedy, gdyż następował on podczas szybkiego rozwoju gospodarki. Owszem, na XIX-wiecznym Zachodzie było dużo biedy. I nie dlatego, że nie rozwinęło się jeszcze wówczas państwo socjalne, lecz dlatego że kapitalizm był we wczesnej fazie i nie zdążył dać większych owoców. To dzięki kapitalizmowi dochód na głowę w Wielkiej Brytanii i w innych krajach, gdzie wprowadzono kapitalizm, po raz pierwszy w historii zaczął rosnąć systematycznie i na masową skalę.
Jeżeli nie bieda wywołała rozrost państwa socjalnego, to co? – należałoby więc zapytać. Za sprawą książki znanego amerykańskiego ekonomisty Benjamina M. Friedmana (nie mylić z Miltonem Friedmanem) pojawiła się ostatnio hipoteza, że państwo socjalne rozwijało się właśnie dlatego, że zaistniał wzrost w gospodarce. Miał on jakoby powodować większą skłonność ludzi do dzielenia się – poprzez państwo – swoimi pieniędzmi. Czyli ludzie byli bardziej skłonni płacić wyższe podatki. Teza interesująca, ale wydaje mi się dosyć naciągana. Rozrost państwa socjalnego wynikał raczej ze splotu wielu czynników. Określenie ich dla poszczególnych krajów wymagałoby szczegółowych badań historycznych i ekonometrycznych. Wymieńmy więc te, które zdają się być wspólne dla wszystkich.
Po pierwsze, powodem była rywalizacja polityczna w warunkach umasowienia prawa wyborczego. Samo masowe prawo wyborcze nie oznacza oczywiście, że nie da się państwa socjalnego ograniczyć – zrobiono to przecież w niektórych krajach. Ale było ono czynnikiem sprzyjającym jego ekspansji. W historii obietnicami socjalnymi posługiwali się politycy o różnej orientacji ideologicznej. Bismarck nie był socjalistą, ale wprowadził socjalistyczne reformy. To, w jaki sposób może dojść do podobnych licytacji socjalnych, wyjaśnia ekonomiczna teoria grup nacisku. Trzeba dodać, że podobne mechanizmy miały miejsce również w państwach niedemokratycznych – dyktatorzy lubią być zwykle popularni wśród mas.
Drugim czynnikiem była bardzo dobra sytuacja gospodarcza wtedy, kiedy państwo socjalne narastało – a więc od lat 60. do mniej więcej 1975 r. Był to złoty wiek gospodarki światowej, w tym gospodarki europejskiej – pomagało to finansować wydatki socjalne i nie spodziewano się wtedy problemów.
Po trzecie: korzystna wówczas sytuacja demograficzna. Nie było jeszcze widocznego problemu starzenia się społeczeństwa, który od pewnego czasu bardzo narasta.
Po czwarte: silne wpływy ideologiczne. Wybitny ekonomista Alberto Alessina, Włoch, profesor Harvardu, badając przyczyny narastania państwa socjalnego w Europie na tle USA, doszedł do wniosku, że nie da się pominąć o wiele silniejszej roli marksizmu na Starym Kontynencie. I nie chodzi tu bynajmniej o oficjalny marksizm w byłych państwach socjalistycznych – chodzi na przykład o jego wpływy w elitach opiniotwórczych Francji, Włoch, Niemiec. Jawny czy utajony, marksizm jest podstawowym źródłem antykapitalizmu, tak bardzo rozpowszechnionego w Europie Zachodniej. Działały także inne wpływy ideologiczne – twórcą rozgałęzionego państwa socjalnego był we Włoszech Benito Mussolini, dawny socjalista. Model państwa Mussoliniego został w dużej mierze przeniesiony do Ameryki Łacińskiej. Wzorowali się na nim np. Peron w Argentynie i Vargas w Brazylii.
Wreszcie, do rozrostu państwa socjalnego przyczyniała się pewnego rodzaju asymetria. Dużo łatwiej uchwalić ustawę przyznającą pewnym grupom pieniądze lub darmowe usługi, niż ją potem wycofać. Dlatego państwo socjalne często rozwijało się skokowo. Splot okoliczności ideologicznych czy personalnych – bo zdarzają się, niestety, zdolni demagodzy – powodował skok, a za nim wzrost wydatków, który bardzo trudno było już cofnąć. Dlatego niezwykle niebezpieczne i godne moralnego potępienia jest wprowadzanie nowych programów socjalnych, jeżeli będą one prowadzić do niekorzystnych skutków, np. wzrostu bezrobocia.
Patologia, kryzys, reforma
Z badań wynika, że w Stanach Zjednoczonych państwo socjalne, choć w porównaniu z XIX wiekiem jest bardziej rozbudowane, to jednak – znacznie mniej niż w krajach Europy Zachodniej. Przytacza się tu różne wyjaśnienia. Po pierwsze – wiążące się z większą mobilnością ludzi, zarówno przestrzenną, jak i zawodową, która przyczynia się do innych postaw w ocenie biedy. Europejczycy są zwykle o wiele bardziej skłonni obarczać winą za swój los czynniki zewnętrzne. Amerykanie częściej uważają, tak jak ludzie z epoki wiktoriańskiej, że ci, którzy są z jakichś powodów biedni, sami się do tej sytuacji doprowadzili. Czyli nie są skłonni tak łatwo ich rozgrzeszać. Warto przy tej okazji wspomnieć o badaniach socjologów nad zadowoleniem z życia. Okazuje się, że przeciętny poziom deklarowanej satysfakcji z życia w USA jest ponad dwa razy wyższy niż przeciętny poziom w krajach Unii Europejskiej.
Państwo socjalne narastało, ale – przynajmniej w niektórych krajach – zaczęło być ograniczane rozmaitymi reformami. Po pierwsze, ograniczono wydatki socjalne, aby zmniejszyć napięcia w finansach państwa. Jeżeli więc dzisiaj słyszy się w Polsce, że można ograniczyć globalne wydatki budżetu bez tykania wydatków socjalnych, to jest to wprowadzanie w błąd obywateli (a może i siebie samego). Wydatki socjalne są u nas bowiem ok. sześć razy większe niż administracyjne.
Po drugie, reformy polegały na eliminacji lub przynajmniej łagodzeniu patologii, zwłaszcza takich, które zniechęcały ludzi do poszukiwania pracy albo zwiększały liczbę samotnych matek. To ostatnie zjawisko wystąpiło np. w Stanach Zjednoczonych i usunęła je dopiero reforma Clintona. Przedtem samotna matka dostawała mieszkanie, a oprócz tego zasiłki na każde dziecko. Okazało się, że taki bodziec zwiększał, zwłaszcza w środowiskach biedniejszych, liczbę samotnych kobiet rodzących dzieci, co – poprzez nie najlepsze środowisko rodzinne – miało konsekwencje dla następnych pokoleń.
Trzecim składnikiem reform było likwidowanie usztywnień rynku pracy, czyli nadmiernych ograniczeń w umowach między pracodawcami a pracobiorcami. Chodziło tu głównie o zmniejszanie kosztów pracy i łagodzenie restrykcji przy zwolnieniach pracowników oraz – w niektórych krajach – o obniżanie płacy minimalnej, która, jeśli jest wysoka, przyczynia się do bezrobocia.
Ponadto reformy były zwykle podejmowane pod wpływem narastających zjawisk kryzysowych. To, na ile zdołano uprzedzić kryzysy, zależało od konfiguracji politycznej, czyli od tego, kiedy udało się przeciwstawić populistom broniącym rozdętego państwa socjalnego. Reformami reagowano zwykle na narastające problemy budżetowe, na podniesione i długofalowe bezrobocie i na jaskrawe nadużywanie zasiłków. To ostatnie dotyczyło różnych krajów, okazało się, że państwo socjalne nawet Niemców może zdemoralizować. Pojawiło się tam nawet specjalne określenie: Sozialbetrug, czyli „oszustwo socjalne”. Natomiast w Szwecji gwałtownie wzrosła liczba obywateli na chorobowym, choć jednocześnie poprawiły się tam wskaźniki zdrowotności. W 1955 r. na jednego Szweda przypadało 12 dni chorobowego rocznie, a w 2001 r. – 32 dni.
Do presji na reformowanie państwa socjalnego przyczyniają się migracje między krajami. Jak zwykle, ludzie głosują nogami. W Niemczech następuje ostatnio odpływ wysokokwalifikowanych kadr do Stanów Zjednoczonych. Z interesującego artykułu w „Gazecie Wyborczej” (z 9 lutego 2006) wynika, że po zjednoczeniu Niemiec wyemigrowało stamtąd 1,8 miliona ludzi, a po dojściu Hitlera do władzy – pół miliona. Wielu Francuzów mieszka w Londynie i twierdzi, że nie wróci do socjalnej Francji. Z drugiej strony, presję wywiera napływ ludzi biedniejszych do bogatszych krajów. Znane wszystkim dramatyczne rozruchy we Francji nie wynikły tylko z przyjmowania przez ten kraj milionów imigrantów, zwłaszcza z Afryki. To nie wystarcza – Amerykanie przyjmują miliony Meksykanów, którzy w USA znajdują zatrudnienie. We Francji obowiązuje model socjalny, którego cechą są wysokie płace minimalne i spore zasiłki dla niepracujących. W efekcie ponad połowa mieszkańców niektórych przedmieść nie pracuje, żyjąc z zasiłku. Chodzi tu o ludzi młodych, pochodzących w dodatku z innej kultury.
Zjawiska kryzysowe, które przyczyniały się do reform państwa socjalnego, nie były wyłącznie rezultatem jego narastania. Działały też inne czynniki. Na przykład w Danii i Holandii w latach 70. prowadzono politykę, której w Polsce domagają się wszyscy mówiący o „pobudzaniu” gospodarki, tzn. o zwiększaniu wydatków budżetowych i prowadzeniu polityki łatwego pieniądza. W efekcie wybuchły tam wówczas kryzysy, które wymusiły dość głębokie reformy, zarówno państwa socjalnego, jak i polityki makroekonomicznej. Prawdopodobnie nie mówiłoby się teraz o duńskim modelu socjalnym, gdyby nie tamte problemy.
Reformowanie państwa socjalnego wymusiła także pogarszająca się sytuacja w gospodarce światowej.
Deprecjacje
Jakie są skutki rozrośnięcia się państwa socjalnego? Na początek trzeba wyodrębnić trzy ich rodzaje, zależne od mechanizmu i rozkładu w czasie. Pierwszy wynika z tego, że zachowanie ludzi deformuje się pod wpływem patologicznych bodźców. Jeżeli przez długi czas dostaje się zasiłek od bezrobocia – na dodatek dość wysoki – to, jak pokazują badania, maleje chęć poszukiwania pracy, przez co ludzie dłużej są bezrobotni. I nie ma się co na to oburzać – nie oburzamy się zwykle na chmury za to, że pada deszcz, a przecież natura ludzka jest równie obiektywna.
Po drugie, umiejętności bezrobotnego przez dłuższy czas deprecjonują się i w miarę upływu czasu ma on coraz mniejsze szanse na znalezienie pracy. Po trzecie zaś, gdy w skali masowej pojawiają się wyłudzenia socjalne i długofalowe bezrobocie, to coś złego dzieje się z całym społeczeństwem, a ściślej – z normami społecznymi. Tu docieramy do wymiaru etycznego. Narasta mianowicie akceptacja sytuacji patologicznych – to także pokazuje wiele badań – następuje erozja etyki pracy i spotęgowanie postaw roszczeniowych.
Warto w tym miejscu zacytować prof. Janusza Reykowskiego, psychologa, dawnego działacza lewicy: „Jak pokazują badania psychologiczne, sytuacja otrzymywania jakichś dóbr bez wyraźnego osobistego wkładu może wywoływać poczucie niższości. Broniąc się przed nim, ludzie wykazują tendencję do pomniejszania wartości tego, co otrzymują, a także przypisują negatywne cechy i niskie motywy tym, od których otrzymują”. W żadnej mierze nie należy traktować tego twierdzenia jako zniechęcania do prywatnej filantropii, ale jako przyczynek do poglądu, że rozrost państwa socjalnego nie pozostaje bez wpływu na normy społeczne czy rozpowszechnione w społeczeństwie postawy.
Reagowanie na bodźce następuje szybko i systematycznie, natomiast erozja umiejętności i norm następują później. Pozostaje pytanie empiryczne: jak szybko można to zmienić? Dość sprawnie można pewnie odwrócić postawy, gorzej z umiejętnościami. Dlatego gdy dochodzi do długofalowego bezrobocia, najczęściej potrzebne są specjalne programy. Z tego wynika jeden główny wniosek: należy unikać takiej polityki socjalnej, która produkuje długofalowe bezrobocie.
Niesprawiedliwość społeczna
Jakie natomiast można wyróżnić typy skutków rozrośniętego państwa socjalnego? Przede wszystkim, wysokie i wciąż rosnące wydatki socjalne prowadzą do wysokich i rosnących podatków. W naszych dyskusjach o podatkach na ogół zapomina się o wydatkach – jakby wysokie podatki wynikały ze złej woli polityków. Tymczasem biorą się one z uchwalania kolejnych socjalnych prezentów.
Ekonomia nie daje pełnej odpowiedzi na pytanie o wpływ wysokich podatków na długofalowy wzrost gospodarki, ale jest praktycznie pewne, że kraj na dorobku, tak jak Polska, z obciążeniami fiskalnymi sięgającymi ok. 45 proc. udziału wydatków w publicznym PKB, nie może być gospodarczym tygrysem. Maksymalne tempo naszego wzrostu może przy takich obciążeniach wynosić około 4 procent i nie więcej. Tymczasem wszystkie tygrysy gospodarcze startowały z niskiego poziomu wzrostu gospodarczego i utrzymywały relację wydatków i podatków do PKB w granicach 20 proc. Gospodarczym tygrysem był (i jest) Tajwan, Korea Płd., Tajlandia, Hong Kong, Singapur. Ostatnio zmierzają w tym kierunku Litwa i Słowacja. Polska z obecną pozycją fiskalną państwa będzie zostawać coraz bardziej w tyle za niektórymi swoimi sąsiadami. Kraj zaś o powoli rosnącej gospodarce nie będzie się politycznie liczyć. Siła państwa nie zależy tylko od uroku osobistego ministrów spraw zagranicznych, premierów i prezydentów – w ogromnym stopniu zależy właśnie od siły gospodarczej kraju. Dodajmy, że wolniejszy wzrost gospodarki to oczywiście również wolniejsza poprawa warunków życia i wolniejsze doganianie Zachodu.
Po drugie, ciężary podatkowe, zwłaszcza mające postać obciążeń kosztów pracy, hamują wzrost zatrudnienia, to rzecz znana. Ale i inne elementy państwa socjalnego działają w tym samym kierunku – chodzi o ograniczanie zatrudnienia i tworzenie długofalowego bezrobocia. Systemy socjalne, jak już to zostało wyżej objaśnione, osłabiają motywację do szukania pracy. Bywa też tak, że nie opłaca się przejść od zasiłków do legalnego zatrudnienia, bo przyrost dochodu, jaki można w ten sposób uzyskać, jest niewielki, a w skrajnych przypadkach ujemny: trzeba zapłacić za to, że się pracuje. Największym nieszczęściem (a wręcz przestępstwem z punktu widzenia moralności) jest tworzenie takich patologicznych bodźców, które po pewnym czasie degradują ludzi. Tworzy się je oczywiście zawsze w imię „dobra człowieka”. To niesłychany wykwit obłudy albo otumanienia.
Do wysokiego długofalowego bezrobocia przyczynia się też silna ochrona pracowników przed zwolnieniem. Zmniejsza to skłonność przedsiębiorców do zatrudniania, bo zwiększa ryzyko przyjmowania nowych pracowników. I wreszcie, wysoka płaca minimalna eliminuje z rynku pracy część pracobiorców – tych nisko wykształconych, czyli najczęściej – biedniejszych. Dzieje się tak dlatego, że człowiek o niskich kwalifikacjach nie może wnieść do przedsiębiorstwa dużego wkładu, więc przedsiębiorstwo nie może mu wiele zapłacić. A jeżeli płaca minimalna ustawiona jest powyżej owego wkładu, to przedsiębiorstwo po prostu danej osoby nie zatrudni.
Po trzecie, choć zabrzmi to może paradoksalnie, ale wynika z wielu badań: rozdęte państwo socjalne przyczynia się do narastania nierówności – choć jego ideologia głosi coś przeciwnego. W badaniach OECD stwierdzono, że w krajach o wysokim długofalowym bezrobociu nie są nim dotknięci mężczyźni w sile wieku. Za wysokie bezrobocie płacą więc najczęściej kobiety i młodzież. Tak jest np. we Francji, w Niemczech, również w Polsce.
Drugi niesprawiedliwy podział to ten na insiderów i outsiderów. Insider to ten, kto już ma pracę. Outsider to bezrobotny, ale też absolwent uczelni albo szkoły. Im silniej państwa socjalne bronią mających pracę, np. poprzez rygorystyczne przepisy o zwolnieniach albo duże odprawy, tym gorzej dla outsiderów. Przedsiębiorstwa boją się zatrudniać nowych pracowników, a ponadto wprowadza się swojego rodzaju apartheid – uelastycznienie form zatrudnienia dotyczy tylko nowych, ale nie tyka się przywilejów, za którymi stoją silnie zorganizowane grupy pracowników. Uleganie dyktatowi silnych, zorganizowanych grup pracowniczych to często spotykana w Polsce definicja „wrażliwości społecznej”.
Zanik społeczeństwa obywatelskiego
Wielu, skądinąd inteligentnych, ludzi uważa, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nie zrobi tego nikt. Do niedawna przyjmowano, że jeżeli państwo nie zapewni lemoniady, butów lub cegieł, to lemoniady, butów czy cegieł nie będzie. Słyszało się kiedyś opowieści o tym, jak radzieckie delegacje, jeżdżąc do USA i oglądając znakomicie zaopatrzone sklepy, pytały, jaki minister za to odpowiada.
Mentalność radzieckiego działacza funkcjonuje dalej, gdy chodzi o państwo socjalne. Uważa się, że gdyby nie było państwowych szkół, to rodzice nie posyłaliby dzieci do szkół, a kupowaliby sobie samochody. Albo że gdyby nie było „darmowej” służby zdrowia, to ludzie by się nie leczyli, bo nie kupowaliby usług na rynku. Albo jeżeli nie byłoby emerytur, finansowanych przecież przez podatki, to ludzie nie oszczędzaliby na starość. Albo jeżeli nie byłoby zasiłków, to ludzie by się nie organizowali w organizacje samopomocy…
Do momentu powstania i narastania państwa socjalnego panowała powszechna bieda. Ale nie ze względu na brak tego modelu państwa, lecz dlatego że kapitalizm był jeszcze młody i nie zdążył dać większych owoców, choć warunki życia mas w XIX w. wyraźnie poprawił. Tymczasem na zagrożenia, na które ma teraz odpowiadać wyłącznie państwo socjalne, ludzie potrafili odpowiadać m.in. przez samoorganizację, pomoc w ramach rodziny, filantropię czy indywidualne oszczędzanie. Były to działania na miarę ówczesnego poziomu dochodów. Rozwój państwa socjalnego – i to nie jest spekulacja, istnieją dane – nie wypełniał próżni, za to wypierał istniejącą i potencjalną działalność pozapaństwową. Badania pokazują, że powstałe wcześniej organizacje samopomocy ograniczane były w miarę rozrostu tego modelu państwa. Im więcej państwa socjalnego, tym mniej potrzeby, aby zrobić coś samorzutnie. A przy mniejszych dochodach i wyższych podatkach potęguje się pogląd, że przecież to państwo ma załatwić wszelką opiekę.
Rozrost państwa socjalnego blokuje i wypycha więc rozwój społeczeństwa obywatelskiego. W skrajnym przypadku w miejsce społeczeństwa obywatelskiego powstaje społeczeństwo klientów władzy politycznej. Peron w Argentynie doszedł do władzy dzięki głosom biednych, rozdając im socjalne prezenty,
i sprowadził na swój kraj kolejne kataklizmy gospodarcze. Chavez w Wenezueli idzie obecnie podobną drogą. Ale można szukać przykładów bliżej, np. w Wielkiej Brytanii; przed rozrostem państwa socjalnego rozwijały się tzw. friendly societies, czyli towarzystwa samopomocowe. W 1877 r. miały one 2-3 mln członków, w 1897 r. – 5 mln, w 1910 r. – 6,6 mln. W miarę rozrostu państwa socjalnego zaczęły one zanikać.
Rozrośnięte państwa socjalne, jak Polska, tworzą długofalowe bezrobocie, przyczyniając się do degradacji rodziny. Następuje w nich erozja norm etyki pracy i odpowiedzialności. Napędzają postawy roszczeniowe, sankcjonując sięganie po owoce cudzej pracy. Blokują autentyczną solidarność i wypierają społeczeństwo obywatelskie na rzecz politycznej klienteli demagogów. To system niemoralny. Leszek Balcerowicz
Zagadnienie państwa socjalnego wiąże się z mnóstwem innych fundamentalnych tematów, dotyczących teorii państwa, rozwoju gospodarczego, kwestii sprawiedliwości i jej pojmowania. Zagadnienie, o którym mowa, budzi we współczesnych debatach wiele emocji i nieporozumień. Odbija się w nich magiczne myślenie i zwykła głupota, demagogia i cynizm, na które społeczeństwo daje się często nabrać. Wtedy, prędzej czy później, płaci wysoką cenę. Państwo socjalne: co to jest?
Nie ma jednorodnego tworu, który można by nazwać „państwem socjalnym”, czy – jak to się również mówi – „państwem dobrobytu”. Nie istnieje podział na jednorodne państwa socjalne i państwa niesocjalne, jest bowiem wiele postaci tego, co się państwem socjalnym nazywa. Ale jak w ogóle opisać ten twór? Jednym z większych błędów jest definiowanie tworów człowieka, w tym rozmaitych konstrukcji instytucjonalnych, poprzez deklarowane cele – wtedy łatwo pada się ofiarą manipulacji, biorąc życzenia za rzeczywistość albo przyjmując za dobrą monetę deklamacje demagogów.
Dlatego trzeba definiować państwo socjalne (i wszelkie inne twory człowieka) w sposób niewartościujący – poprzez mechanizmy instytucjonalne. Można tu wyróżnić trzy konstytutywne składniki:
Po pierwsze są to wydatki socjalne, które dzielą się na dwie części. Pierwszą stanowią rozmaite zasiłki pieniężne. W tym mieszczą się emerytury (jeżeli nie są one efektem wcześniejszego oszczędzania, tylko podatków – składek płaconych w ramach tzw. systemu repartycyjnego), najrozmaitsze renty (podobnie finansowane) oraz zasiłki (od bezrobocia, pogrzebowe, rodzinne itd.). Drugą część stanowią dobra, za które nie płacimy bezpośrednio, ale przez podatki, jak choćby „darmowa” edukacja.
Po drugie są to podwyższone podatki, będące konsekwencją wydatków socjalnych. Za wszystkie dobra rzadkie trzeba bowiem płacić: jeżeli nie z własnej kieszeni, to właśnie poprzez podwyższone podatki. Do początku XX wieku relacja wydatków i podatków do PKB zwykle nie przekraczała dziesięciu procent, z wyjątkiem okresów wojen. A potem, szczególnie po II wojnie światowej, wzrosła ona w krajach rozwiniętych, wynosząc od trzydziestu do sześćdziesięciu procent PKB. Jedyną praktyczną przyczyną takiego stanu rzeczy był rozrost wydatków socjalnych.
Po trzecie wreszcie, są to najrozmaitsze regulacje, czyli przepisy, często nazywane właśnie „socjalnymi”. Najwięcej z nich dotyczy stosunków między pracodawcą a pracobiorcą, czyli tego, co nazywa się „rynkiem pracy”. Przepisy te czasem tak regulują ów rynek, że ów zanika. Każdy rynek to masa indywidualnych negocjacji między dostawcami i odbiorcami określonego dobra, co wymaga dostatecznej swobody umów. Jeżeli się ją nadmiernie zawęża, to nie ma mowy o rynku. W przypadku „rynku” pracy chodzi szczególnie o trzy typy regulacji zawierających się w pytaniach: Jaki jest poziom ochrony przed zwolnieniem z pracy? Czy obowiązuje urzędowa płaca minimalna, a jeśli tak, to na jakim poziomie? Wreszcie, jaki rodzaj negocjacji zbiorowych (czyli wykraczających poza negocjacje między indywidualnym pracobiorcą a indywidualnym pracodawcą) obowiązuje i czy owe zbiorowe negocjacje dotyczą poszczególnych branż i sektorów, czy też całego kraju?
Trzy wymienione składniki przyjmują różne stany i tworzą w efekcie mnóstwo odmian państwa socjalnego. Większość ludzi wyobraża sobie, że na jednym biegunie są kraje skandynawskie (w tym Szwecja), na drugim – „kowbojski” kapitalizm w Stanach Zjednoczonych. Nic podobnego. Pod pewnymi względami państwa skandynawskie są bliższe Ameryce i bardziej wolnorynkowe niż Niemcy, Francja i Włochy, zwłaszcza na rynku pracy (szczególnie w przypadku Danii). Ale z drugiej strony, są one podobne do Włoch, Francji, Niemiec pod względem poziomu wydatków socjalnych, choć mają różne ich struktury. Szczegółowe różnice mogą mieć bardzo duże znaczenie praktyczne.
Wzbogacanie bogatych
Największy rozdźwięk między tak deklarowanymi celami a rzeczywistością występuje w tzw. Trzecim Świecie. Rozdęte i źle zbudowane państwo socjalne jest największym nieszczęściem dla biednego kraju, bo uniemożliwia mu wyjście z biedy. Taki model państwa istnieje np. w Brazylii. Koszty pracy są tam na tyle wysokie, że Brazylia, w porównaniu z krajami Azji, rozwija się dosyć wolno. Swego rodzaju państwa socjalne istnieją też w Afryce – z „darmową” edukacją na szczeblu wyższym, kształcącą sfrustrowaną elitę, która następnie albo wznieca bunty, najczęściej pod hasłami marksizmu, albo emigruje. Natomiast bardzo mało przeznacza się z budżetu na edukację podstawową. Wydatki socjalne służą więc bogatszym. Jest to zresztą zjawisko ogólniejsze – badania pokazują, że wiele państw socjalnych w biedniejszych krajach potęguje nierówności dochodów, bo transfery socjalne idą od biedniejszych do bogatszych. W Indiach ogromne nierówności występują nie tylko ze względu na system kastowy, ale także ze względu na hinduskie państwo socjalne. Dwadzieścia procent najbogatszych ludzi uzyskuje tam od państwa socjalnego trzy razy więcej niż dwadzieścia procent najbiedniejszych. Indie obficie dotują rolnictwo pod hasłem pomocy biednym chłopom, ale korzystają z tego raczej bogatsi farmerzy. Występują tam też niesłychane usztywnienia rynku pracy – nie można zwolnić pracowników, nawet w przedsiębiorstwie prywatnym – a to przyczynia się w tym biednym kraju do bezrobocia.
Osobnym problemem jest to, jak zachowują się osoby świadczące usługi darmowe, czyli finansowane z podatków. Gdy się za coś nie płaci, to trudniej wymagać wysokiej jakości i świadczący usługi o tym wiedzą. Może to prowadzić do różnego rodzaju wypaczeń. Dla przykładu: w Bangladeszu 74 proc. nauczycieli państwowych szkół w ogóle nie przychodzi do pracy. W Utar Pradesh, jednym ze stanów Indii, związki zawodowe nauczycieli sprzeciwiły się jakiemukolwiek wpływowi rodziców i ich przedstawicielstw na warunki zatrudniania i pracy nauczycieli. Ogólniej mówiąc, związki nauczycieli są często największą przeszkodą w reformach szkół. Dotyczy to nie tylko Utar Pradesh, ale i m.in. bogatej Kalifornii. W Meksyku w 1989 r. rozpoczęto realizację programu o nazwie, która może wzbudzać w Polsce zainteresowanie: „Narodowy Program Solidarności”. Przeznaczano na ten cel ogromną sumę – 1,2 proc. PKB. Po sześciu latach zbadano efekty i okazało się, że redukcja biedy, czyli zadeklarowany cel, wyniosła tylko 3 proc., gdy możliwy maksymalny efekt redukcji biedy oszacowano na 64 proc. Gdyby te same pieniądze rozdzielono po równo wśród biednych i bogatych, to redukcja biedy wyniosłaby trzynaście procent. Program „solidarności” trafił więc do bogatych.
Z historii państwa socjalnego
Państwo socjalne jest przede wszystkim tworem XX wieku. Jego początków szuka się zwykle w działalności kanclerza Bismarcka, który, chcąc pobić socjalistów ich własną bronią, wprowadził darmowe (czyli finansowane z podatków) ubezpieczenia socjalne. W czasach Bismarcka średnia długość życia była niewielka, a więc zaoferowanie państwowych emerytur po 60. czy 65. roku życia nie było kosztowne.
Największe przyspieszenie wydatków socjalnych w krajach rozwiniętych nastąpiło po II wojnie światowej, zwłaszcza między 1960 a 1975 r. Wydatki, jako odsetek PKB, osiągały wtedy maksimum, na różnym poziomie w zależności od kraju. Potem owa relacja zwykle się zmniejszała, choć nie do poziomu znanego z początku XX wieku. Prawidłowość ta pokazuje, że państwo socjalne nie może rozrastać się w nieskończoność. Znaczyłoby to ni mniej ni więcej tylko tyle, że podatki zbliżałyby się do stu procent dochodu.
W Polsce, wskutek zablokowania wielu prób reform, obciążenia są wciąż dużo wyższe niż te, które miała Szwecja, Dania, Niemcy czy Francja w czasach, gdy poziom dochodu na mieszkańca zbliżony był do dzisiejszego u nas. Szwecja, gdy rozwijała się szybko, była krajem o gospodarce wolnorynkowej i do lat 20. XX wieku udział obciążeń podatkowych w PKB był tam podobny jak w Stanach Zjednoczonych.
Rozrost państwa socjalnego nie był skutkiem biedy, gdyż następował on podczas szybkiego rozwoju gospodarki. Owszem, na XIX-wiecznym Zachodzie było dużo biedy. I nie dlatego, że nie rozwinęło się jeszcze wówczas państwo socjalne, lecz dlatego że kapitalizm był we wczesnej fazie i nie zdążył dać większych owoców. To dzięki kapitalizmowi dochód na głowę w Wielkiej Brytanii i w innych krajach, gdzie wprowadzono kapitalizm, po raz pierwszy w historii zaczął rosnąć systematycznie i na masową skalę.
Jeżeli nie bieda wywołała rozrost państwa socjalnego, to co? – należałoby więc zapytać. Za sprawą książki znanego amerykańskiego ekonomisty Benjamina M. Friedmana (nie mylić z Miltonem Friedmanem) pojawiła się ostatnio hipoteza, że państwo socjalne rozwijało się właśnie dlatego, że zaistniał wzrost w gospodarce. Miał on jakoby powodować większą skłonność ludzi do dzielenia się – poprzez państwo – swoimi pieniędzmi. Czyli ludzie byli bardziej skłonni płacić wyższe podatki. Teza interesująca, ale wydaje mi się dosyć naciągana. Rozrost państwa socjalnego wynikał raczej ze splotu wielu czynników. Określenie ich dla poszczególnych krajów wymagałoby szczegółowych badań historycznych i ekonometrycznych. Wymieńmy więc te, które zdają się być wspólne dla wszystkich.
Po pierwsze, powodem była rywalizacja polityczna w warunkach umasowienia prawa wyborczego. Samo masowe prawo wyborcze nie oznacza oczywiście, że nie da się państwa socjalnego ograniczyć – zrobiono to przecież w niektórych krajach. Ale było ono czynnikiem sprzyjającym jego ekspansji. W historii obietnicami socjalnymi posługiwali się politycy o różnej orientacji ideologicznej. Bismarck nie był socjalistą, ale wprowadził socjalistyczne reformy. To, w jaki sposób może dojść do podobnych licytacji socjalnych, wyjaśnia ekonomiczna teoria grup nacisku. Trzeba dodać, że podobne mechanizmy miały miejsce również w państwach niedemokratycznych – dyktatorzy lubią być zwykle popularni wśród mas.
Drugim czynnikiem była bardzo dobra sytuacja gospodarcza wtedy, kiedy państwo socjalne narastało – a więc od lat 60. do mniej więcej 1975 r. Był to złoty wiek gospodarki światowej, w tym gospodarki europejskiej – pomagało to finansować wydatki socjalne i nie spodziewano się wtedy problemów.
Po trzecie: korzystna wówczas sytuacja demograficzna. Nie było jeszcze widocznego problemu starzenia się społeczeństwa, który od pewnego czasu bardzo narasta.
Po czwarte: silne wpływy ideologiczne. Wybitny ekonomista Alberto Alessina, Włoch, profesor Harvardu, badając przyczyny narastania państwa socjalnego w Europie na tle USA, doszedł do wniosku, że nie da się pominąć o wiele silniejszej roli marksizmu na Starym Kontynencie. I nie chodzi tu bynajmniej o oficjalny marksizm w byłych państwach socjalistycznych – chodzi na przykład o jego wpływy w elitach opiniotwórczych Francji, Włoch, Niemiec. Jawny czy utajony, marksizm jest podstawowym źródłem antykapitalizmu, tak bardzo rozpowszechnionego w Europie Zachodniej. Działały także inne wpływy ideologiczne – twórcą rozgałęzionego państwa socjalnego był we Włoszech Benito Mussolini, dawny socjalista. Model państwa Mussoliniego został w dużej mierze przeniesiony do Ameryki Łacińskiej. Wzorowali się na nim np. Peron w Argentynie i Vargas w Brazylii.
Wreszcie, do rozrostu państwa socjalnego przyczyniała się pewnego rodzaju asymetria. Dużo łatwiej uchwalić ustawę przyznającą pewnym grupom pieniądze lub darmowe usługi, niż ją potem wycofać. Dlatego państwo socjalne często rozwijało się skokowo. Splot okoliczności ideologicznych czy personalnych – bo zdarzają się, niestety, zdolni demagodzy – powodował skok, a za nim wzrost wydatków, który bardzo trudno było już cofnąć. Dlatego niezwykle niebezpieczne i godne moralnego potępienia jest wprowadzanie nowych programów socjalnych, jeżeli będą one prowadzić do niekorzystnych skutków, np. wzrostu bezrobocia.
Patologia, kryzys, reforma
Z badań wynika, że w Stanach Zjednoczonych państwo socjalne, choć w porównaniu z XIX wiekiem jest bardziej rozbudowane, to jednak – znacznie mniej niż w krajach Europy Zachodniej. Przytacza się tu różne wyjaśnienia. Po pierwsze – wiążące się z większą mobilnością ludzi, zarówno przestrzenną, jak i zawodową, która przyczynia się do innych postaw w ocenie biedy. Europejczycy są zwykle o wiele bardziej skłonni obarczać winą za swój los czynniki zewnętrzne. Amerykanie częściej uważają, tak jak ludzie z epoki wiktoriańskiej, że ci, którzy są z jakichś powodów biedni, sami się do tej sytuacji doprowadzili. Czyli nie są skłonni tak łatwo ich rozgrzeszać. Warto przy tej okazji wspomnieć o badaniach socjologów nad zadowoleniem z życia. Okazuje się, że przeciętny poziom deklarowanej satysfakcji z życia w USA jest ponad dwa razy wyższy niż przeciętny poziom w krajach Unii Europejskiej.
Państwo socjalne narastało, ale – przynajmniej w niektórych krajach – zaczęło być ograniczane rozmaitymi reformami. Po pierwsze, ograniczono wydatki socjalne, aby zmniejszyć napięcia w finansach państwa. Jeżeli więc dzisiaj słyszy się w Polsce, że można ograniczyć globalne wydatki budżetu bez tykania wydatków socjalnych, to jest to wprowadzanie w błąd obywateli (a może i siebie samego). Wydatki socjalne są u nas bowiem ok. sześć razy większe niż administracyjne.
Po drugie, reformy polegały na eliminacji lub przynajmniej łagodzeniu patologii, zwłaszcza takich, które zniechęcały ludzi do poszukiwania pracy albo zwiększały liczbę samotnych matek. To ostatnie zjawisko wystąpiło np. w Stanach Zjednoczonych i usunęła je dopiero reforma Clintona. Przedtem samotna matka dostawała mieszkanie, a oprócz tego zasiłki na każde dziecko. Okazało się, że taki bodziec zwiększał, zwłaszcza w środowiskach biedniejszych, liczbę samotnych kobiet rodzących dzieci, co – poprzez nie najlepsze środowisko rodzinne – miało konsekwencje dla następnych pokoleń.
Trzecim składnikiem reform było likwidowanie usztywnień rynku pracy, czyli nadmiernych ograniczeń w umowach między pracodawcami a pracobiorcami. Chodziło tu głównie o zmniejszanie kosztów pracy i łagodzenie restrykcji przy zwolnieniach pracowników oraz – w niektórych krajach – o obniżanie płacy minimalnej, która, jeśli jest wysoka, przyczynia się do bezrobocia.
Ponadto reformy były zwykle podejmowane pod wpływem narastających zjawisk kryzysowych. To, na ile zdołano uprzedzić kryzysy, zależało od konfiguracji politycznej, czyli od tego, kiedy udało się przeciwstawić populistom broniącym rozdętego państwa socjalnego. Reformami reagowano zwykle na narastające problemy budżetowe, na podniesione i długofalowe bezrobocie i na jaskrawe nadużywanie zasiłków. To ostatnie dotyczyło różnych krajów, okazało się, że państwo socjalne nawet Niemców może zdemoralizować. Pojawiło się tam nawet specjalne określenie: Sozialbetrug, czyli „oszustwo socjalne”. Natomiast w Szwecji gwałtownie wzrosła liczba obywateli na chorobowym, choć jednocześnie poprawiły się tam wskaźniki zdrowotności. W 1955 r. na jednego Szweda przypadało 12 dni chorobowego rocznie, a w 2001 r. – 32 dni.
Do presji na reformowanie państwa socjalnego przyczyniają się migracje między krajami. Jak zwykle, ludzie głosują nogami. W Niemczech następuje ostatnio odpływ wysokokwalifikowanych kadr do Stanów Zjednoczonych. Z interesującego artykułu w „Gazecie Wyborczej” (z 9 lutego 2006) wynika, że po zjednoczeniu Niemiec wyemigrowało stamtąd 1,8 miliona ludzi, a po dojściu Hitlera do władzy – pół miliona. Wielu Francuzów mieszka w Londynie i twierdzi, że nie wróci do socjalnej Francji. Z drugiej strony, presję wywiera napływ ludzi biedniejszych do bogatszych krajów. Znane wszystkim dramatyczne rozruchy we Francji nie wynikły tylko z przyjmowania przez ten kraj milionów imigrantów, zwłaszcza z Afryki. To nie wystarcza – Amerykanie przyjmują miliony Meksykanów, którzy w USA znajdują zatrudnienie. We Francji obowiązuje model socjalny, którego cechą są wysokie płace minimalne i spore zasiłki dla niepracujących. W efekcie ponad połowa mieszkańców niektórych przedmieść nie pracuje, żyjąc z zasiłku. Chodzi tu o ludzi młodych, pochodzących w dodatku z innej kultury.
Zjawiska kryzysowe, które przyczyniały się do reform państwa socjalnego, nie były wyłącznie rezultatem jego narastania. Działały też inne czynniki. Na przykład w Danii i Holandii w latach 70. prowadzono politykę, której w Polsce domagają się wszyscy mówiący o „pobudzaniu” gospodarki, tzn. o zwiększaniu wydatków budżetowych i prowadzeniu polityki łatwego pieniądza. W efekcie wybuchły tam wówczas kryzysy, które wymusiły dość głębokie reformy, zarówno państwa socjalnego, jak i polityki makroekonomicznej. Prawdopodobnie nie mówiłoby się teraz o duńskim modelu socjalnym, gdyby nie tamte problemy.
Reformowanie państwa socjalnego wymusiła także pogarszająca się sytuacja w gospodarce światowej.
Deprecjacje
Jakie są skutki rozrośnięcia się państwa socjalnego? Na początek trzeba wyodrębnić trzy ich rodzaje, zależne od mechanizmu i rozkładu w czasie. Pierwszy wynika z tego, że zachowanie ludzi deformuje się pod wpływem patologicznych bodźców. Jeżeli przez długi czas dostaje się zasiłek od bezrobocia – na dodatek dość wysoki – to, jak pokazują badania, maleje chęć poszukiwania pracy, przez co ludzie dłużej są bezrobotni. I nie ma się co na to oburzać – nie oburzamy się zwykle na chmury za to, że pada deszcz, a przecież natura ludzka jest równie obiektywna.
Po drugie, umiejętności bezrobotnego przez dłuższy czas deprecjonują się i w miarę upływu czasu ma on coraz mniejsze szanse na znalezienie pracy. Po trzecie zaś, gdy w skali masowej pojawiają się wyłudzenia socjalne i długofalowe bezrobocie, to coś złego dzieje się z całym społeczeństwem, a ściślej – z normami społecznymi. Tu docieramy do wymiaru etycznego. Narasta mianowicie akceptacja sytuacji patologicznych – to także pokazuje wiele badań – następuje erozja etyki pracy i spotęgowanie postaw roszczeniowych.
Warto w tym miejscu zacytować prof. Janusza Reykowskiego, psychologa, dawnego działacza lewicy: „Jak pokazują badania psychologiczne, sytuacja otrzymywania jakichś dóbr bez wyraźnego osobistego wkładu może wywoływać poczucie niższości. Broniąc się przed nim, ludzie wykazują tendencję do pomniejszania wartości tego, co otrzymują, a także przypisują negatywne cechy i niskie motywy tym, od których otrzymują”. W żadnej mierze nie należy traktować tego twierdzenia jako zniechęcania do prywatnej filantropii, ale jako przyczynek do poglądu, że rozrost państwa socjalnego nie pozostaje bez wpływu na normy społeczne czy rozpowszechnione w społeczeństwie postawy.
Reagowanie na bodźce następuje szybko i systematycznie, natomiast erozja umiejętności i norm następują później. Pozostaje pytanie empiryczne: jak szybko można to zmienić? Dość sprawnie można pewnie odwrócić postawy, gorzej z umiejętnościami. Dlatego gdy dochodzi do długofalowego bezrobocia, najczęściej potrzebne są specjalne programy. Z tego wynika jeden główny wniosek: należy unikać takiej polityki socjalnej, która produkuje długofalowe bezrobocie.
Niesprawiedliwość społeczna
Jakie natomiast można wyróżnić typy skutków rozrośniętego państwa socjalnego? Przede wszystkim, wysokie i wciąż rosnące wydatki socjalne prowadzą do wysokich i rosnących podatków. W naszych dyskusjach o podatkach na ogół zapomina się o wydatkach – jakby wysokie podatki wynikały ze złej woli polityków. Tymczasem biorą się one z uchwalania kolejnych socjalnych prezentów.
Ekonomia nie daje pełnej odpowiedzi na pytanie o wpływ wysokich podatków na długofalowy wzrost gospodarki, ale jest praktycznie pewne, że kraj na dorobku, tak jak Polska, z obciążeniami fiskalnymi sięgającymi ok. 45 proc. udziału wydatków w publicznym PKB, nie może być gospodarczym tygrysem. Maksymalne tempo naszego wzrostu może przy takich obciążeniach wynosić około 4 procent i nie więcej. Tymczasem wszystkie tygrysy gospodarcze startowały z niskiego poziomu wzrostu gospodarczego i utrzymywały relację wydatków i podatków do PKB w granicach 20 proc. Gospodarczym tygrysem był (i jest) Tajwan, Korea Płd., Tajlandia, Hong Kong, Singapur. Ostatnio zmierzają w tym kierunku Litwa i Słowacja. Polska z obecną pozycją fiskalną państwa będzie zostawać coraz bardziej w tyle za niektórymi swoimi sąsiadami. Kraj zaś o powoli rosnącej gospodarce nie będzie się politycznie liczyć. Siła państwa nie zależy tylko od uroku osobistego ministrów spraw zagranicznych, premierów i prezydentów – w ogromnym stopniu zależy właśnie od siły gospodarczej kraju. Dodajmy, że wolniejszy wzrost gospodarki to oczywiście również wolniejsza poprawa warunków życia i wolniejsze doganianie Zachodu.
Po drugie, ciężary podatkowe, zwłaszcza mające postać obciążeń kosztów pracy, hamują wzrost zatrudnienia, to rzecz znana. Ale i inne elementy państwa socjalnego działają w tym samym kierunku – chodzi o ograniczanie zatrudnienia i tworzenie długofalowego bezrobocia. Systemy socjalne, jak już to zostało wyżej objaśnione, osłabiają motywację do szukania pracy. Bywa też tak, że nie opłaca się przejść od zasiłków do legalnego zatrudnienia, bo przyrost dochodu, jaki można w ten sposób uzyskać, jest niewielki, a w skrajnych przypadkach ujemny: trzeba zapłacić za to, że się pracuje. Największym nieszczęściem (a wręcz przestępstwem z punktu widzenia moralności) jest tworzenie takich patologicznych bodźców, które po pewnym czasie degradują ludzi. Tworzy się je oczywiście zawsze w imię „dobra człowieka”. To niesłychany wykwit obłudy albo otumanienia.
Do wysokiego długofalowego bezrobocia przyczynia się też silna ochrona pracowników przed zwolnieniem. Zmniejsza to skłonność przedsiębiorców do zatrudniania, bo zwiększa ryzyko przyjmowania nowych pracowników. I wreszcie, wysoka płaca minimalna eliminuje z rynku pracy część pracobiorców – tych nisko wykształconych, czyli najczęściej – biedniejszych. Dzieje się tak dlatego, że człowiek o niskich kwalifikacjach nie może wnieść do przedsiębiorstwa dużego wkładu, więc przedsiębiorstwo nie może mu wiele zapłacić. A jeżeli płaca minimalna ustawiona jest powyżej owego wkładu, to przedsiębiorstwo po prostu danej osoby nie zatrudni.
Po trzecie, choć zabrzmi to może paradoksalnie, ale wynika z wielu badań: rozdęte państwo socjalne przyczynia się do narastania nierówności – choć jego ideologia głosi coś przeciwnego. W badaniach OECD stwierdzono, że w krajach o wysokim długofalowym bezrobociu nie są nim dotknięci mężczyźni w sile wieku. Za wysokie bezrobocie płacą więc najczęściej kobiety i młodzież. Tak jest np. we Francji, w Niemczech, również w Polsce.
Drugi niesprawiedliwy podział to ten na insiderów i outsiderów. Insider to ten, kto już ma pracę. Outsider to bezrobotny, ale też absolwent uczelni albo szkoły. Im silniej państwa socjalne bronią mających pracę, np. poprzez rygorystyczne przepisy o zwolnieniach albo duże odprawy, tym gorzej dla outsiderów. Przedsiębiorstwa boją się zatrudniać nowych pracowników, a ponadto wprowadza się swojego rodzaju apartheid – uelastycznienie form zatrudnienia dotyczy tylko nowych, ale nie tyka się przywilejów, za którymi stoją silnie zorganizowane grupy pracowników. Uleganie dyktatowi silnych, zorganizowanych grup pracowniczych to często spotykana w Polsce definicja „wrażliwości społecznej”.
Zanik społeczeństwa obywatelskiego
Wielu, skądinąd inteligentnych, ludzi uważa, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nie zrobi tego nikt. Do niedawna przyjmowano, że jeżeli państwo nie zapewni lemoniady, butów lub cegieł, to lemoniady, butów czy cegieł nie będzie. Słyszało się kiedyś opowieści o tym, jak radzieckie delegacje, jeżdżąc do USA i oglądając znakomicie zaopatrzone sklepy, pytały, jaki minister za to odpowiada.
Mentalność radzieckiego działacza funkcjonuje dalej, gdy chodzi o państwo socjalne. Uważa się, że gdyby nie było państwowych szkół, to rodzice nie posyłaliby dzieci do szkół, a kupowaliby sobie samochody. Albo że gdyby nie było „darmowej” służby zdrowia, to ludzie by się nie leczyli, bo nie kupowaliby usług na rynku. Albo jeżeli nie byłoby emerytur, finansowanych przecież przez podatki, to ludzie nie oszczędzaliby na starość. Albo jeżeli nie byłoby zasiłków, to ludzie by się nie organizowali w organizacje samopomocy…
Do momentu powstania i narastania państwa socjalnego panowała powszechna bieda. Ale nie ze względu na brak tego modelu państwa, lecz dlatego że kapitalizm był jeszcze młody i nie zdążył dać większych owoców, choć warunki życia mas w XIX w. wyraźnie poprawił. Tymczasem na zagrożenia, na które ma teraz odpowiadać wyłącznie państwo socjalne, ludzie potrafili odpowiadać m.in. przez samoorganizację, pomoc w ramach rodziny, filantropię czy indywidualne oszczędzanie. Były to działania na miarę ówczesnego poziomu dochodów. Rozwój państwa socjalnego – i to nie jest spekulacja, istnieją dane – nie wypełniał próżni, za to wypierał istniejącą i potencjalną działalność pozapaństwową. Badania pokazują, że powstałe wcześniej organizacje samopomocy ograniczane były w miarę rozrostu tego modelu państwa. Im więcej państwa socjalnego, tym mniej potrzeby, aby zrobić coś samorzutnie. A przy mniejszych dochodach i wyższych podatkach potęguje się pogląd, że przecież to państwo ma załatwić wszelką opiekę.
Rozrost państwa socjalnego blokuje i wypycha więc rozwój społeczeństwa obywatelskiego. W skrajnym przypadku w miejsce społeczeństwa obywatelskiego powstaje społeczeństwo klientów władzy politycznej. Peron w Argentynie doszedł do władzy dzięki głosom biednych, rozdając im socjalne prezenty,
i sprowadził na swój kraj kolejne kataklizmy gospodarcze. Chavez w Wenezueli idzie obecnie podobną drogą. Ale można szukać przykładów bliżej, np. w Wielkiej Brytanii; przed rozrostem państwa socjalnego rozwijały się tzw. friendly societies, czyli towarzystwa samopomocowe. W 1877 r. miały one 2-3 mln członków, w 1897 r. – 5 mln, w 1910 r. – 6,6 mln. W miarę rozrostu państwa socjalnego zaczęły one zanikać.
Rozrośnięte państwa socjalne, jak Polska, tworzą długofalowe bezrobocie, przyczyniając się do degradacji rodziny. Następuje w nich erozja norm etyki pracy i odpowiedzialności. Napędzają postawy roszczeniowe, sankcjonując sięganie po owoce cudzej pracy. Blokują autentyczną solidarność i wypierają społeczeństwo obywatelskie na rzecz politycznej klienteli demagogów. To system niemoralny.
Leszek Balcerowicz
Zagadnienie państwa socjalnego wiąże się z mnóstwem innych fundamentalnych tematów, dotyczących teorii państwa, rozwoju gospodarczego, kwestii sprawiedliwości i jej pojmowania. Zagadnienie, o którym mowa, budzi we współczesnych debatach wiele emocji i nieporozumień. Odbija się w nich magiczne myślenie i zwykła głupota, demagogia i cynizm, na które społeczeństwo daje się często nabrać. Wtedy, prędzej czy później, płaci wysoką cenę.
Państwo socjalne: co to jest?
Nie ma jednorodnego tworu, który można by nazwać „państwem socjalnym”, czy – jak to się również mówi – „państwem dobrobytu”. Nie istnieje podział na jednorodne państwa socjalne i państwa niesocjalne, jest bowiem wiele postaci tego, co się państwem socjalnym nazywa. Ale jak w ogóle opisać ten twór? Jednym z większych błędów jest definiowanie tworów człowieka, w tym rozmaitych konstrukcji instytucjonalnych, poprzez deklarowane cele – wtedy łatwo pada się ofiarą manipulacji, biorąc życzenia za rzeczywistość albo przyjmując za dobrą monetę deklamacje demagogów.
Dlatego trzeba definiować państwo socjalne (i wszelkie inne twory człowieka) w sposób niewartościujący – poprzez mechanizmy instytucjonalne. Można tu wyróżnić trzy konstytutywne składniki:
Po pierwsze są to wydatki socjalne, które dzielą się na dwie części. Pierwszą stanowią rozmaite zasiłki pieniężne. W tym mieszczą się emerytury (jeżeli nie są one efektem wcześniejszego oszczędzania, tylko podatków – składek płaconych w ramach tzw. systemu repartycyjnego), najrozmaitsze renty (podobnie finansowane) oraz zasiłki (od bezrobocia, pogrzebowe, rodzinne itd.). Drugą część stanowią dobra, za które nie płacimy bezpośrednio, ale przez podatki, jak choćby „darmowa” edukacja.
Po drugie są to podwyższone podatki, będące konsekwencją wydatków socjalnych. Za wszystkie dobra rzadkie trzeba bowiem płacić: jeżeli nie z własnej kieszeni, to właśnie poprzez podwyższone podatki. Do początku XX wieku relacja wydatków i podatków do PKB zwykle nie przekraczała dziesięciu procent, z wyjątkiem okresów wojen. A potem, szczególnie po II wojnie światowej, wzrosła ona w krajach rozwiniętych, wynosząc od trzydziestu do sześćdziesięciu procent PKB. Jedyną praktyczną przyczyną takiego stanu rzeczy był rozrost wydatków socjalnych.
Po trzecie wreszcie, są to najrozmaitsze regulacje, czyli przepisy, często nazywane właśnie „socjalnymi”. Najwięcej z nich dotyczy stosunków między pracodawcą a pracobiorcą, czyli tego, co nazywa się „rynkiem pracy”. Przepisy te czasem tak regulują ów rynek, że ów zanika. Każdy rynek to masa indywidualnych negocjacji między dostawcami i odbiorcami określonego dobra, co wymaga dostatecznej swobody umów. Jeżeli się ją nadmiernie zawęża, to nie ma mowy o rynku. W przypadku „rynku” pracy chodzi szczególnie o trzy typy regulacji zawierających się w pytaniach: Jaki jest poziom ochrony przed zwolnieniem z pracy? Czy obowiązuje urzędowa płaca minimalna, a jeśli tak, to na jakim poziomie? Wreszcie, jaki rodzaj negocjacji zbiorowych (czyli wykraczających poza negocjacje między indywidualnym pracobiorcą a indywidualnym pracodawcą) obowiązuje i czy owe zbiorowe negocjacje dotyczą poszczególnych branż i sektorów, czy też całego kraju?
Trzy wymienione składniki przyjmują różne stany i tworzą w efekcie mnóstwo odmian państwa socjalnego. Większość ludzi wyobraża sobie, że na jednym biegunie są kraje skandynawskie (w tym Szwecja), na drugim – „kowbojski” kapitalizm w Stanach Zjednoczonych. Nic podobnego. Pod pewnymi względami państwa skandynawskie są bliższe Ameryce i bardziej wolnorynkowe niż Niemcy, Francja i Włochy, zwłaszcza na rynku pracy (szczególnie w przypadku Danii). Ale z drugiej strony, są one podobne do Włoch, Francji, Niemiec pod względem poziomu wydatków socjalnych, choć mają różne ich struktury. Szczegółowe różnice mogą mieć bardzo duże znaczenie praktyczne.
Wzbogacanie bogatych
Największy rozdźwięk między tak deklarowanymi celami a rzeczywistością występuje w tzw. Trzecim Świecie. Rozdęte i źle zbudowane państwo socjalne jest największym nieszczęściem dla biednego kraju, bo uniemożliwia mu wyjście z biedy. Taki model państwa istnieje np. w Brazylii. Koszty pracy są tam na tyle wysokie, że Brazylia, w porównaniu z krajami Azji, rozwija się dosyć wolno. Swego rodzaju państwa socjalne istnieją też w Afryce – z „darmową” edukacją na szczeblu wyższym, kształcącą sfrustrowaną elitę, która następnie albo wznieca bunty, najczęściej pod hasłami marksizmu, albo emigruje. Natomiast bardzo mało przeznacza się z budżetu na edukację podstawową. Wydatki socjalne służą więc bogatszym. Jest to zresztą zjawisko ogólniejsze – badania pokazują, że wiele państw socjalnych w biedniejszych krajach potęguje nierówności dochodów, bo transfery socjalne idą od biedniejszych do bogatszych. W Indiach ogromne nierówności występują nie tylko ze względu na system kastowy, ale także ze względu na hinduskie państwo socjalne. Dwadzieścia procent najbogatszych ludzi uzyskuje tam od państwa socjalnego trzy razy więcej niż dwadzieścia procent najbiedniejszych. Indie obficie dotują rolnictwo pod hasłem pomocy biednym chłopom, ale korzystają z tego raczej bogatsi farmerzy. Występują tam też niesłychane usztywnienia rynku pracy – nie można zwolnić pracowników, nawet w przedsiębiorstwie prywatnym – a to przyczynia się w tym biednym kraju do bezrobocia.
Osobnym problemem jest to, jak zachowują się osoby świadczące usługi darmowe, czyli finansowane z podatków. Gdy się za coś nie płaci, to trudniej wymagać wysokiej jakości i świadczący usługi o tym wiedzą. Może to prowadzić do różnego rodzaju wypaczeń. Dla przykładu: w Bangladeszu 74 proc. nauczycieli państwowych szkół w ogóle nie przychodzi do pracy. W Utar Pradesh, jednym ze stanów Indii, związki zawodowe nauczycieli sprzeciwiły się jakiemukolwiek wpływowi rodziców i ich przedstawicielstw na warunki zatrudniania i pracy nauczycieli. Ogólniej mówiąc, związki nauczycieli są często największą przeszkodą w reformach szkół. Dotyczy to nie tylko Utar Pradesh, ale i m.in. bogatej Kalifornii. W Meksyku w 1989 r. rozpoczęto realizację programu o nazwie, która może wzbudzać w Polsce zainteresowanie: „Narodowy Program Solidarności”. Przeznaczano na ten cel ogromną sumę – 1,2 proc. PKB. Po sześciu latach zbadano efekty i okazało się, że redukcja biedy, czyli zadeklarowany cel, wyniosła tylko 3 proc., gdy możliwy maksymalny efekt redukcji biedy oszacowano na 64 proc. Gdyby te same pieniądze rozdzielono po równo wśród biednych i bogatych, to redukcja biedy wyniosłaby trzynaście procent. Program „solidarności” trafił więc do bogatych.
Z historii państwa socjalnego
Państwo socjalne jest przede wszystkim tworem XX wieku. Jego początków szuka się zwykle w działalności kanclerza Bismarcka, który, chcąc pobić socjalistów ich własną bronią, wprowadził darmowe (czyli finansowane z podatków) ubezpieczenia socjalne. W czasach Bismarcka średnia długość życia była niewielka, a więc zaoferowanie państwowych emerytur po 60. czy 65. roku życia nie było kosztowne.
Największe przyspieszenie wydatków socjalnych w krajach rozwiniętych nastąpiło po II wojnie światowej, zwłaszcza między 1960 a 1975 r. Wydatki, jako odsetek PKB, osiągały wtedy maksimum, na różnym poziomie w zależności od kraju. Potem owa relacja zwykle się zmniejszała, choć nie do poziomu znanego z początku XX wieku. Prawidłowość ta pokazuje, że państwo socjalne nie może rozrastać się w nieskończoność. Znaczyłoby to ni mniej ni więcej tylko tyle, że podatki zbliżałyby się do stu procent dochodu.
W Polsce, wskutek zablokowania wielu prób reform, obciążenia są wciąż dużo wyższe niż te, które miała Szwecja, Dania, Niemcy czy Francja w czasach, gdy poziom dochodu na mieszkańca zbliżony był do dzisiejszego u nas. Szwecja, gdy rozwijała się szybko, była krajem o gospodarce wolnorynkowej i do lat 20. XX wieku udział obciążeń podatkowych w PKB był tam podobny jak w Stanach Zjednoczonych.
Rozrost państwa socjalnego nie był skutkiem biedy, gdyż następował on podczas szybkiego rozwoju gospodarki. Owszem, na XIX-wiecznym Zachodzie było dużo biedy. I nie dlatego, że nie rozwinęło się jeszcze wówczas państwo socjalne, lecz dlatego że kapitalizm był we wczesnej fazie i nie zdążył dać większych owoców. To dzięki kapitalizmowi dochód na głowę w Wielkiej Brytanii i w innych krajach, gdzie wprowadzono kapitalizm, po raz pierwszy w historii zaczął rosnąć systematycznie i na masową skalę.
Jeżeli nie bieda wywołała rozrost państwa socjalnego, to co? – należałoby więc zapytać. Za sprawą książki znanego amerykańskiego ekonomisty Benjamina M. Friedmana (nie mylić z Miltonem Friedmanem) pojawiła się ostatnio hipoteza, że państwo socjalne rozwijało się właśnie dlatego, że zaistniał wzrost w gospodarce. Miał on jakoby powodować większą skłonność ludzi do dzielenia się – poprzez państwo – swoimi pieniędzmi. Czyli ludzie byli bardziej skłonni płacić wyższe podatki. Teza interesująca, ale wydaje mi się dosyć naciągana. Rozrost państwa socjalnego wynikał raczej ze splotu wielu czynników. Określenie ich dla poszczególnych krajów wymagałoby szczegółowych badań historycznych i ekonometrycznych. Wymieńmy więc te, które zdają się być wspólne dla wszystkich.
Po pierwsze, powodem była rywalizacja polityczna w warunkach umasowienia prawa wyborczego. Samo masowe prawo wyborcze nie oznacza oczywiście, że nie da się państwa socjalnego ograniczyć – zrobiono to przecież w niektórych krajach. Ale było ono czynnikiem sprzyjającym jego ekspansji. W historii obietnicami socjalnymi posługiwali się politycy o różnej orientacji ideologicznej. Bismarck nie był socjalistą, ale wprowadził socjalistyczne reformy. To, w jaki sposób może dojść do podobnych licytacji socjalnych, wyjaśnia ekonomiczna teoria grup nacisku. Trzeba dodać, że podobne mechanizmy miały miejsce również w państwach niedemokratycznych – dyktatorzy lubią być zwykle popularni wśród mas.
Drugim czynnikiem była bardzo dobra sytuacja gospodarcza wtedy, kiedy państwo socjalne narastało – a więc od lat 60. do mniej więcej 1975 r. Był to złoty wiek gospodarki światowej, w tym gospodarki europejskiej – pomagało to finansować wydatki socjalne i nie spodziewano się wtedy problemów.
Po trzecie: korzystna wówczas sytuacja demograficzna. Nie było jeszcze widocznego problemu starzenia się społeczeństwa, który od pewnego czasu bardzo narasta.
Po czwarte: silne wpływy ideologiczne. Wybitny ekonomista Alberto Alessina, Włoch, profesor Harvardu, badając przyczyny narastania państwa socjalnego w Europie na tle USA, doszedł do wniosku, że nie da się pominąć o wiele silniejszej roli marksizmu na Starym Kontynencie. I nie chodzi tu bynajmniej o oficjalny marksizm w byłych państwach socjalistycznych – chodzi na przykład o jego wpływy w elitach opiniotwórczych Francji, Włoch, Niemiec. Jawny czy utajony, marksizm jest podstawowym źródłem antykapitalizmu, tak bardzo rozpowszechnionego w Europie Zachodniej. Działały także inne wpływy ideologiczne – twórcą rozgałęzionego państwa socjalnego był we Włoszech Benito Mussolini, dawny socjalista. Model państwa Mussoliniego został w dużej mierze przeniesiony do Ameryki Łacińskiej. Wzorowali się na nim np. Peron w Argentynie i Vargas w Brazylii.
Wreszcie, do rozrostu państwa socjalnego przyczyniała się pewnego rodzaju asymetria. Dużo łatwiej uchwalić ustawę przyznającą pewnym grupom pieniądze lub darmowe usługi, niż ją potem wycofać. Dlatego państwo socjalne często rozwijało się skokowo. Splot okoliczności ideologicznych czy personalnych – bo zdarzają się, niestety, zdolni demagodzy – powodował skok, a za nim wzrost wydatków, który bardzo trudno było już cofnąć. Dlatego niezwykle niebezpieczne i godne moralnego potępienia jest wprowadzanie nowych programów socjalnych, jeżeli będą one prowadzić do niekorzystnych skutków, np. wzrostu bezrobocia.
Patologia, kryzys, reforma
Z badań wynika, że w Stanach Zjednoczonych państwo socjalne, choć w porównaniu z XIX wiekiem jest bardziej rozbudowane, to jednak – znacznie mniej niż w krajach Europy Zachodniej. Przytacza się tu różne wyjaśnienia. Po pierwsze – wiążące się z większą mobilnością ludzi, zarówno przestrzenną, jak i zawodową, która przyczynia się do innych postaw w ocenie biedy. Europejczycy są zwykle o wiele bardziej skłonni obarczać winą za swój los czynniki zewnętrzne. Amerykanie częściej uważają, tak jak ludzie z epoki wiktoriańskiej, że ci, którzy są z jakichś powodów biedni, sami się do tej sytuacji doprowadzili. Czyli nie są skłonni tak łatwo ich rozgrzeszać. Warto przy tej okazji wspomnieć o badaniach socjologów nad zadowoleniem z życia. Okazuje się, że przeciętny poziom deklarowanej satysfakcji z życia w USA jest ponad dwa razy wyższy niż przeciętny poziom w krajach Unii Europejskiej.
Państwo socjalne narastało, ale – przynajmniej w niektórych krajach – zaczęło być ograniczane rozmaitymi reformami. Po pierwsze, ograniczono wydatki socjalne, aby zmniejszyć napięcia w finansach państwa. Jeżeli więc dzisiaj słyszy się w Polsce, że można ograniczyć globalne wydatki budżetu bez tykania wydatków socjalnych, to jest to wprowadzanie w błąd obywateli (a może i siebie samego). Wydatki socjalne są u nas bowiem ok. sześć razy większe niż administracyjne.
Po drugie, reformy polegały na eliminacji lub przynajmniej łagodzeniu patologii, zwłaszcza takich, które zniechęcały ludzi do poszukiwania pracy albo zwiększały liczbę samotnych matek. To ostatnie zjawisko wystąpiło np. w Stanach Zjednoczonych i usunęła je dopiero reforma Clintona. Przedtem samotna matka dostawała mieszkanie, a oprócz tego zasiłki na każde dziecko. Okazało się, że taki bodziec zwiększał, zwłaszcza w środowiskach biedniejszych, liczbę samotnych kobiet rodzących dzieci, co – poprzez nie najlepsze środowisko rodzinne – miało konsekwencje dla następnych pokoleń.
Trzecim składnikiem reform było likwidowanie usztywnień rynku pracy, czyli nadmiernych ograniczeń w umowach między pracodawcami a pracobiorcami. Chodziło tu głównie o zmniejszanie kosztów pracy i łagodzenie restrykcji przy zwolnieniach pracowników oraz – w niektórych krajach – o obniżanie płacy minimalnej, która, jeśli jest wysoka, przyczynia się do bezrobocia.
Ponadto reformy były zwykle podejmowane pod wpływem narastających zjawisk kryzysowych. To, na ile zdołano uprzedzić kryzysy, zależało od konfiguracji politycznej, czyli od tego, kiedy udało się przeciwstawić populistom broniącym rozdętego państwa socjalnego. Reformami reagowano zwykle na narastające problemy budżetowe, na podniesione i długofalowe bezrobocie i na jaskrawe nadużywanie zasiłków. To ostatnie dotyczyło różnych krajów, okazało się, że państwo socjalne nawet Niemców może zdemoralizować. Pojawiło się tam nawet specjalne określenie: Sozialbetrug, czyli „oszustwo socjalne”. Natomiast w Szwecji gwałtownie wzrosła liczba obywateli na chorobowym, choć jednocześnie poprawiły się tam wskaźniki zdrowotności. W 1955 r. na jednego Szweda przypadało 12 dni chorobowego rocznie, a w 2001 r. – 32 dni.
Do presji na reformowanie państwa socjalnego przyczyniają się migracje między krajami. Jak zwykle, ludzie głosują nogami. W Niemczech następuje ostatnio odpływ wysokokwalifikowanych kadr do Stanów Zjednoczonych. Z interesującego artykułu w „Gazecie Wyborczej” (z 9 lutego 2006) wynika, że po zjednoczeniu Niemiec wyemigrowało stamtąd 1,8 miliona ludzi, a po dojściu Hitlera do władzy – pół miliona. Wielu Francuzów mieszka w Londynie i twierdzi, że nie wróci do socjalnej Francji. Z drugiej strony, presję wywiera napływ ludzi biedniejszych do bogatszych krajów. Znane wszystkim dramatyczne rozruchy we Francji nie wynikły tylko z przyjmowania przez ten kraj milionów imigrantów, zwłaszcza z Afryki. To nie wystarcza – Amerykanie przyjmują miliony Meksykanów, którzy w USA znajdują zatrudnienie. We Francji obowiązuje model socjalny, którego cechą są wysokie płace minimalne i spore zasiłki dla niepracujących. W efekcie ponad połowa mieszkańców niektórych przedmieść nie pracuje, żyjąc z zasiłku. Chodzi tu o ludzi młodych, pochodzących w dodatku z innej kultury.
Zjawiska kryzysowe, które przyczyniały się do reform państwa socjalnego, nie były wyłącznie rezultatem jego narastania. Działały też inne czynniki. Na przykład w Danii i Holandii w latach 70. prowadzono politykę, której w Polsce domagają się wszyscy mówiący o „pobudzaniu” gospodarki, tzn. o zwiększaniu wydatków budżetowych i prowadzeniu polityki łatwego pieniądza. W efekcie wybuchły tam wówczas kryzysy, które wymusiły dość głębokie reformy, zarówno państwa socjalnego, jak i polityki makroekonomicznej. Prawdopodobnie nie mówiłoby się teraz o duńskim modelu socjalnym, gdyby nie tamte problemy.
Reformowanie państwa socjalnego wymusiła także pogarszająca się sytuacja w gospodarce światowej.
Deprecjacje
Jakie są skutki rozrośnięcia się państwa socjalnego? Na początek trzeba wyodrębnić trzy ich rodzaje, zależne od mechanizmu i rozkładu w czasie. Pierwszy wynika z tego, że zachowanie ludzi deformuje się pod wpływem patologicznych bodźców. Jeżeli przez długi czas dostaje się zasiłek od bezrobocia – na dodatek dość wysoki – to, jak pokazują badania, maleje chęć poszukiwania pracy, przez co ludzie dłużej są bezrobotni. I nie ma się co na to oburzać – nie oburzamy się zwykle na chmury za to, że pada deszcz, a przecież natura ludzka jest równie obiektywna.
Po drugie, umiejętności bezrobotnego przez dłuższy czas deprecjonują się i w miarę upływu czasu ma on coraz mniejsze szanse na znalezienie pracy. Po trzecie zaś, gdy w skali masowej pojawiają się wyłudzenia socjalne i długofalowe bezrobocie, to coś złego dzieje się z całym społeczeństwem, a ściślej – z normami społecznymi. Tu docieramy do wymiaru etycznego. Narasta mianowicie akceptacja sytuacji patologicznych – to także pokazuje wiele badań – następuje erozja etyki pracy i spotęgowanie postaw roszczeniowych.
Warto w tym miejscu zacytować prof. Janusza Reykowskiego, psychologa, dawnego działacza lewicy: „Jak pokazują badania psychologiczne, sytuacja otrzymywania jakichś dóbr bez wyraźnego osobistego wkładu może wywoływać poczucie niższości. Broniąc się przed nim, ludzie wykazują tendencję do pomniejszania wartości tego, co otrzymują, a także przypisują negatywne cechy i niskie motywy tym, od których otrzymują”. W żadnej mierze nie należy traktować tego twierdzenia jako zniechęcania do prywatnej filantropii, ale jako przyczynek do poglądu, że rozrost państwa socjalnego nie pozostaje bez wpływu na normy społeczne czy rozpowszechnione w społeczeństwie postawy.
Reagowanie na bodźce następuje szybko i systematycznie, natomiast erozja umiejętności i norm następują później. Pozostaje pytanie empiryczne: jak szybko można to zmienić? Dość sprawnie można pewnie odwrócić postawy, gorzej z umiejętnościami. Dlatego gdy dochodzi do długofalowego bezrobocia, najczęściej potrzebne są specjalne programy. Z tego wynika jeden główny wniosek: należy unikać takiej polityki socjalnej, która produkuje długofalowe bezrobocie.
Niesprawiedliwość społeczna
Jakie natomiast można wyróżnić typy skutków rozrośniętego państwa socjalnego? Przede wszystkim, wysokie i wciąż rosnące wydatki socjalne prowadzą do wysokich i rosnących podatków. W naszych dyskusjach o podatkach na ogół zapomina się o wydatkach – jakby wysokie podatki wynikały ze złej woli polityków. Tymczasem biorą się one z uchwalania kolejnych socjalnych prezentów.
Ekonomia nie daje pełnej odpowiedzi na pytanie o wpływ wysokich podatków na długofalowy wzrost gospodarki, ale jest praktycznie pewne, że kraj na dorobku, tak jak Polska, z obciążeniami fiskalnymi sięgającymi ok. 45 proc. udziału wydatków w publicznym PKB, nie może być gospodarczym tygrysem. Maksymalne tempo naszego wzrostu może przy takich obciążeniach wynosić około 4 procent i nie więcej. Tymczasem wszystkie tygrysy gospodarcze startowały z niskiego poziomu wzrostu gospodarczego i utrzymywały relację wydatków i podatków do PKB w granicach 20 proc. Gospodarczym tygrysem był (i jest) Tajwan, Korea Płd., Tajlandia, Hong Kong, Singapur. Ostatnio zmierzają w tym kierunku Litwa i Słowacja. Polska z obecną pozycją fiskalną państwa będzie zostawać coraz bardziej w tyle za niektórymi swoimi sąsiadami. Kraj zaś o powoli rosnącej gospodarce nie będzie się politycznie liczyć. Siła państwa nie zależy tylko od uroku osobistego ministrów spraw zagranicznych, premierów i prezydentów – w ogromnym stopniu zależy właśnie od siły gospodarczej kraju. Dodajmy, że wolniejszy wzrost gospodarki to oczywiście również wolniejsza poprawa warunków życia i wolniejsze doganianie Zachodu.
Po drugie, ciężary podatkowe, zwłaszcza mające postać obciążeń kosztów pracy, hamują wzrost zatrudnienia, to rzecz znana. Ale i inne elementy państwa socjalnego działają w tym samym kierunku – chodzi o ograniczanie zatrudnienia i tworzenie długofalowego bezrobocia. Systemy socjalne, jak już to zostało wyżej objaśnione, osłabiają motywację do szukania pracy. Bywa też tak, że nie opłaca się przejść od zasiłków do legalnego zatrudnienia, bo przyrost dochodu, jaki można w ten sposób uzyskać, jest niewielki, a w skrajnych przypadkach ujemny: trzeba zapłacić za to, że się pracuje. Największym nieszczęściem (a wręcz przestępstwem z punktu widzenia moralności) jest tworzenie takich patologicznych bodźców, które po pewnym czasie degradują ludzi. Tworzy się je oczywiście zawsze w imię „dobra człowieka”. To niesłychany wykwit obłudy albo otumanienia.
Do wysokiego długofalowego bezrobocia przyczynia się też silna ochrona pracowników przed zwolnieniem. Zmniejsza to skłonność przedsiębiorców do zatrudniania, bo zwiększa ryzyko przyjmowania nowych pracowników. I wreszcie, wysoka płaca minimalna eliminuje z rynku pracy część pracobiorców – tych nisko wykształconych, czyli najczęściej – biedniejszych. Dzieje się tak dlatego, że człowiek o niskich kwalifikacjach nie może wnieść do przedsiębiorstwa dużego wkładu, więc przedsiębiorstwo nie może mu wiele zapłacić. A jeżeli płaca minimalna ustawiona jest powyżej owego wkładu, to przedsiębiorstwo po prostu danej osoby nie zatrudni.
Po trzecie, choć zabrzmi to może paradoksalnie, ale wynika z wielu badań: rozdęte państwo socjalne przyczynia się do narastania nierówności – choć jego ideologia głosi coś przeciwnego. W badaniach OECD stwierdzono, że w krajach o wysokim długofalowym bezrobociu nie są nim dotknięci mężczyźni w sile wieku. Za wysokie bezrobocie płacą więc najczęściej kobiety i młodzież. Tak jest np. we Francji, w Niemczech, również w Polsce.
Drugi niesprawiedliwy podział to ten na insiderów i outsiderów. Insider to ten, kto już ma pracę. Outsider to bezrobotny, ale też absolwent uczelni albo szkoły. Im silniej państwa socjalne bronią mających pracę, np. poprzez rygorystyczne przepisy o zwolnieniach albo duże odprawy, tym gorzej dla outsiderów. Przedsiębiorstwa boją się zatrudniać nowych pracowników, a ponadto wprowadza się swojego rodzaju apartheid – uelastycznienie form zatrudnienia dotyczy tylko nowych, ale nie tyka się przywilejów, za którymi stoją silnie zorganizowane grupy pracowników. Uleganie dyktatowi silnych, zorganizowanych grup pracowniczych to często spotykana w Polsce definicja „wrażliwości społecznej”.
Zanik społeczeństwa obywatelskiego
Wielu, skądinąd inteligentnych, ludzi uważa, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nie zrobi tego nikt. Do niedawna przyjmowano, że jeżeli państwo nie zapewni lemoniady, butów lub cegieł, to lemoniady, butów czy cegieł nie będzie. Słyszało się kiedyś opowieści o tym, jak radzieckie delegacje, jeżdżąc do USA i oglądając znakomicie zaopatrzone sklepy, pytały, jaki minister za to odpowiada.
Mentalność radzieckiego działacza funkcjonuje dalej, gdy chodzi o państwo socjalne. Uważa się, że gdyby nie było państwowych szkół, to rodzice nie posyłaliby dzieci do szkół, a kupowaliby sobie samochody. Albo że gdyby nie było „darmowej” służby zdrowia, to ludzie by się nie leczyli, bo nie kupowaliby usług na rynku. Albo jeżeli nie byłoby emerytur, finansowanych przecież przez podatki, to ludzie nie oszczędzaliby na starość. Albo jeżeli nie byłoby zasiłków, to ludzie by się nie organizowali w organizacje samopomocy…
Do momentu powstania i narastania państwa socjalnego panowała powszechna bieda. Ale nie ze względu na brak tego modelu państwa, lecz dlatego że kapitalizm był jeszcze młody i nie zdążył dać większych owoców, choć warunki życia mas w XIX w. wyraźnie poprawił. Tymczasem na zagrożenia, na które ma teraz odpowiadać wyłącznie państwo socjalne, ludzie potrafili odpowiadać m.in. przez samoorganizację, pomoc w ramach rodziny, filantropię czy indywidualne oszczędzanie. Były to działania na miarę ówczesnego poziomu dochodów. Rozwój państwa socjalnego – i to nie jest spekulacja, istnieją dane – nie wypełniał próżni, za to wypierał istniejącą i potencjalną działalność pozapaństwową. Badania pokazują, że powstałe wcześniej organizacje samopomocy ograniczane były w miarę rozrostu tego modelu państwa. Im więcej państwa socjalnego, tym mniej potrzeby, aby zrobić coś samorzutnie. A przy mniejszych dochodach i wyższych podatkach potęguje się pogląd, że przecież to państwo ma załatwić wszelką opiekę.
Rozrost państwa socjalnego blokuje i wypycha więc rozwój społeczeństwa obywatelskiego. W skrajnym przypadku w miejsce społeczeństwa obywatelskiego powstaje społeczeństwo klientów władzy politycznej. Peron w Argentynie doszedł do władzy dzięki głosom biednych, rozdając im socjalne prezenty,
i sprowadził na swój kraj kolejne kataklizmy gospodarcze. Chavez w Wenezueli idzie obecnie podobną drogą. Ale można szukać przykładów bliżej, np. w Wielkiej Brytanii; przed rozrostem państwa socjalnego rozwijały się tzw. friendly societies, czyli towarzystwa samopomocowe. W 1877 r. miały one 2-3 mln członków, w 1897 r. – 5 mln, w 1910 r. – 6,6 mln. W miarę rozrostu państwa socjalnego zaczęły one zanikać.
Rozrośnięte państwa socjalne, jak Polska, tworzą długofalowe bezrobocie, przyczyniając się do degradacji rodziny. Następuje w nich erozja norm etyki pracy i odpowiedzialności. Napędzają postawy roszczeniowe, sankcjonując sięganie po owoce cudzej pracy. Blokują autentyczną solidarność i wypierają społeczeństwo obywatelskie na rzecz politycznej klienteli demagogów. To system niemoralny. Leszek Balcerowicz
Zagadnienie państwa socjalnego wiąże się z mnóstwem innych fundamentalnych tematów, dotyczących teorii państwa, rozwoju gospodarczego, kwestii sprawiedliwości i jej pojmowania. Zagadnienie, o którym mowa, budzi we współczesnych debatach wiele emocji i nieporozumień. Odbija się w nich magiczne myślenie i zwykła głupota, demagogia i cynizm, na które społeczeństwo daje się często nabrać. Wtedy, prędzej czy później, płaci wysoką cenę. Państwo socjalne: co to jest?
Nie ma jednorodnego tworu, który można by nazwać „państwem socjalnym”, czy – jak to się również mówi – „państwem dobrobytu”. Nie istnieje podział na jednorodne państwa socjalne i państwa niesocjalne, jest bowiem wiele postaci tego, co się państwem socjalnym nazywa. Ale jak w ogóle opisać ten twór? Jednym z większych błędów jest definiowanie tworów człowieka, w tym rozmaitych konstrukcji instytucjonalnych, poprzez deklarowane cele – wtedy łatwo pada się ofiarą manipulacji, biorąc życzenia za rzeczywistość albo przyjmując za dobrą monetę deklamacje demagogów.
Dlatego trzeba definiować państwo socjalne (i wszelkie inne twory człowieka) w sposób niewartościujący – poprzez mechanizmy instytucjonalne. Można tu wyróżnić trzy konstytutywne składniki:
Po pierwsze są to wydatki socjalne, które dzielą się na dwie części. Pierwszą stanowią rozmaite zasiłki pieniężne. W tym mieszczą się emerytury (jeżeli nie są one efektem wcześniejszego oszczędzania, tylko podatków – składek płaconych w ramach tzw. systemu repartycyjnego), najrozmaitsze renty (podobnie finansowane) oraz zasiłki (od bezrobocia, pogrzebowe, rodzinne itd.). Drugą część stanowią dobra, za które nie płacimy bezpośrednio, ale przez podatki, jak choćby „darmowa” edukacja.
Po drugie są to podwyższone podatki, będące konsekwencją wydatków socjalnych. Za wszystkie dobra rzadkie trzeba bowiem płacić: jeżeli nie z własnej kieszeni, to właśnie poprzez podwyższone podatki. Do początku XX wieku relacja wydatków i podatków do PKB zwykle nie przekraczała dziesięciu procent, z wyjątkiem okresów wojen. A potem, szczególnie po II wojnie światowej, wzrosła ona w krajach rozwiniętych, wynosząc od trzydziestu do sześćdziesięciu procent PKB. Jedyną praktyczną przyczyną takiego stanu rzeczy był rozrost wydatków socjalnych.
Po trzecie wreszcie, są to najrozmaitsze regulacje, czyli przepisy, często nazywane właśnie „socjalnymi”. Najwięcej z nich dotyczy stosunków między pracodawcą a pracobiorcą, czyli tego, co nazywa się „rynkiem pracy”. Przepisy te czasem tak regulują ów rynek, że ów zanika. Każdy rynek to masa indywidualnych negocjacji między dostawcami i odbiorcami określonego dobra, co wymaga dostatecznej swobody umów. Jeżeli się ją nadmiernie zawęża, to nie ma mowy o rynku. W przypadku „rynku” pracy chodzi szczególnie o trzy typy regulacji zawierających się w pytaniach: Jaki jest poziom ochrony przed zwolnieniem z pracy? Czy obowiązuje urzędowa płaca minimalna, a jeśli tak, to na jakim poziomie? Wreszcie, jaki rodzaj negocjacji zbiorowych (czyli wykraczających poza negocjacje między indywidualnym pracobiorcą a indywidualnym pracodawcą) obowiązuje i czy owe zbiorowe negocjacje dotyczą poszczególnych branż i sektorów, czy też całego kraju?
Trzy wymienione składniki przyjmują różne stany i tworzą w efekcie mnóstwo odmian państwa socjalnego. Większość ludzi wyobraża sobie, że na jednym biegunie są kraje skandynawskie (w tym Szwecja), na drugim – „kowbojski” kapitalizm w Stanach Zjednoczonych. Nic podobnego. Pod pewnymi względami państwa skandynawskie są bliższe Ameryce i bardziej wolnorynkowe niż Niemcy, Francja i Włochy, zwłaszcza na rynku pracy (szczególnie w przypadku Danii). Ale z drugiej strony, są one podobne do Włoch, Francji, Niemiec pod względem poziomu wydatków socjalnych, choć mają różne ich struktury. Szczegółowe różnice mogą mieć bardzo duże znaczenie praktyczne.
Wzbogacanie bogatych
Największy rozdźwięk między tak deklarowanymi celami a rzeczywistością występuje w tzw. Trzecim Świecie. Rozdęte i źle zbudowane państwo socjalne jest największym nieszczęściem dla biednego kraju, bo uniemożliwia mu wyjście z biedy. Taki model państwa istnieje np. w Brazylii. Koszty pracy są tam na tyle wysokie, że Brazylia, w porównaniu z krajami Azji, rozwija się dosyć wolno. Swego rodzaju państwa socjalne istnieją też w Afryce – z „darmową” edukacją na szczeblu wyższym, kształcącą sfrustrowaną elitę, która następnie albo wznieca bunty, najczęściej pod hasłami marksizmu, albo emigruje. Natomiast bardzo mało przeznacza się z budżetu na edukację podstawową. Wydatki socjalne służą więc bogatszym. Jest to zresztą zjawisko ogólniejsze – badania pokazują, że wiele państw socjalnych w biedniejszych krajach potęguje nierówności dochodów, bo transfery socjalne idą od biedniejszych do bogatszych. W Indiach ogromne nierówności występują nie tylko ze względu na system kastowy, ale także ze względu na hinduskie państwo socjalne. Dwadzieścia procent najbogatszych ludzi uzyskuje tam od państwa socjalnego trzy razy więcej niż dwadzieścia procent najbiedniejszych. Indie obficie dotują rolnictwo pod hasłem pomocy biednym chłopom, ale korzystają z tego raczej bogatsi farmerzy. Występują tam też niesłychane usztywnienia rynku pracy – nie można zwolnić pracowników, nawet w przedsiębiorstwie prywatnym – a to przyczynia się w tym biednym kraju do bezrobocia.
Osobnym problemem jest to, jak zachowują się osoby świadczące usługi darmowe, czyli finansowane z podatków. Gdy się za coś nie płaci, to trudniej wymagać wysokiej jakości i świadczący usługi o tym wiedzą. Może to prowadzić do różnego rodzaju wypaczeń. Dla przykładu: w Bangladeszu 74 proc. nauczycieli państwowych szkół w ogóle nie przychodzi do pracy. W Utar Pradesh, jednym ze stanów Indii, związki zawodowe nauczycieli sprzeciwiły się jakiemukolwiek wpływowi rodziców i ich przedstawicielstw na warunki zatrudniania i pracy nauczycieli. Ogólniej mówiąc, związki nauczycieli są często największą przeszkodą w reformach szkół. Dotyczy to nie tylko Utar Pradesh, ale i m.in. bogatej Kalifornii. W Meksyku w 1989 r. rozpoczęto realizację programu o nazwie, która może wzbudzać w Polsce zainteresowanie: „Narodowy Program Solidarności”. Przeznaczano na ten cel ogromną sumę – 1,2 proc. PKB. Po sześciu latach zbadano efekty i okazało się, że redukcja biedy, czyli zadeklarowany cel, wyniosła tylko 3 proc., gdy możliwy maksymalny efekt redukcji biedy oszacowano na 64 proc. Gdyby te same pieniądze rozdzielono po równo wśród biednych i bogatych, to redukcja biedy wyniosłaby trzynaście procent. Program „solidarności” trafił więc do bogatych.
Z historii państwa socjalnego
Państwo socjalne jest przede wszystkim tworem XX wieku. Jego początków szuka się zwykle w działalności kanclerza Bismarcka, który, chcąc pobić socjalistów ich własną bronią, wprowadził darmowe (czyli finansowane z podatków) ubezpieczenia socjalne. W czasach Bismarcka średnia długość życia była niewielka, a więc zaoferowanie państwowych emerytur po 60. czy 65. roku życia nie było kosztowne.
Największe przyspieszenie wydatków socjalnych w krajach rozwiniętych nastąpiło po II wojnie światowej, zwłaszcza między 1960 a 1975 r. Wydatki, jako odsetek PKB, osiągały wtedy maksimum, na różnym poziomie w zależności od kraju. Potem owa relacja zwykle się zmniejszała, choć nie do poziomu znanego z początku XX wieku. Prawidłowość ta pokazuje, że państwo socjalne nie może rozrastać się w nieskończoność. Znaczyłoby to ni mniej ni więcej tylko tyle, że podatki zbliżałyby się do stu procent dochodu.
W Polsce, wskutek zablokowania wielu prób reform, obciążenia są wciąż dużo wyższe niż te, które miała Szwecja, Dania, Niemcy czy Francja w czasach, gdy poziom dochodu na mieszkańca zbliżony był do dzisiejszego u nas. Szwecja, gdy rozwijała się szybko, była krajem o gospodarce wolnorynkowej i do lat 20. XX wieku udział obciążeń podatkowych w PKB był tam podobny jak w Stanach Zjednoczonych.
Rozrost państwa socjalnego nie był skutkiem biedy, gdyż następował on podczas szybkiego rozwoju gospodarki. Owszem, na XIX-wiecznym Zachodzie było dużo biedy. I nie dlatego, że nie rozwinęło się jeszcze wówczas państwo socjalne, lecz dlatego że kapitalizm był we wczesnej fazie i nie zdążył dać większych owoców. To dzięki kapitalizmowi dochód na głowę w Wielkiej Brytanii i w innych krajach, gdzie wprowadzono kapitalizm, po raz pierwszy w historii zaczął rosnąć systematycznie i na masową skalę.
Jeżeli nie bieda wywołała rozrost państwa socjalnego, to co? – należałoby więc zapytać. Za sprawą książki znanego amerykańskiego ekonomisty Benjamina M. Friedmana (nie mylić z Miltonem Friedmanem) pojawiła się ostatnio hipoteza, że państwo socjalne rozwijało się właśnie dlatego, że zaistniał wzrost w gospodarce. Miał on jakoby powodować większą skłonność ludzi do dzielenia się – poprzez państwo – swoimi pieniędzmi. Czyli ludzie byli bardziej skłonni płacić wyższe podatki. Teza interesująca, ale wydaje mi się dosyć naciągana. Rozrost państwa socjalnego wynikał raczej ze splotu wielu czynników. Określenie ich dla poszczególnych krajów wymagałoby szczegółowych badań historycznych i ekonometrycznych. Wymieńmy więc te, które zdają się być wspólne dla wszystkich.
Po pierwsze, powodem była rywalizacja polityczna w warunkach umasowienia prawa wyborczego. Samo masowe prawo wyborcze nie oznacza oczywiście, że nie da się państwa socjalnego ograniczyć – zrobiono to przecież w niektórych krajach. Ale było ono czynnikiem sprzyjającym jego ekspansji. W historii obietnicami socjalnymi posługiwali się politycy o różnej orientacji ideologicznej. Bismarck nie był socjalistą, ale wprowadził socjalistyczne reformy. To, w jaki sposób może dojść do podobnych licytacji socjalnych, wyjaśnia ekonomiczna teoria grup nacisku. Trzeba dodać, że podobne mechanizmy miały miejsce również w państwach niedemokratycznych – dyktatorzy lubią być zwykle popularni wśród mas.
Drugim czynnikiem była bardzo dobra sytuacja gospodarcza wtedy, kiedy państwo socjalne narastało – a więc od lat 60. do mniej więcej 1975 r. Był to złoty wiek gospodarki światowej, w tym gospodarki europejskiej – pomagało to finansować wydatki socjalne i nie spodziewano się wtedy problemów.
Po trzecie: korzystna wówczas sytuacja demograficzna. Nie było jeszcze widocznego problemu starzenia się społeczeństwa, który od pewnego czasu bardzo narasta.
Po czwarte: silne wpływy ideologiczne. Wybitny ekonomista Alberto Alessina, Włoch, profesor Harvardu, badając przyczyny narastania państwa socjalnego w Europie na tle USA, doszedł do wniosku, że nie da się pominąć o wiele silniejszej roli marksizmu na Starym Kontynencie. I nie chodzi tu bynajmniej o oficjalny marksizm w byłych państwach socjalistycznych – chodzi na przykład o jego wpływy w elitach opiniotwórczych Francji, Włoch, Niemiec. Jawny czy utajony, marksizm jest podstawowym źródłem antykapitalizmu, tak bardzo rozpowszechnionego w Europie Zachodniej. Działały także inne wpływy ideologiczne – twórcą rozgałęzionego państwa socjalnego był we Włoszech Benito Mussolini, dawny socjalista. Model państwa Mussoliniego został w dużej mierze przeniesiony do Ameryki Łacińskiej. Wzorowali się na nim np. Peron w Argentynie i Vargas w Brazylii.
Wreszcie, do rozrostu państwa socjalnego przyczyniała się pewnego rodzaju asymetria. Dużo łatwiej uchwalić ustawę przyznającą pewnym grupom pieniądze lub darmowe usługi, niż ją potem wycofać. Dlatego państwo socjalne często rozwijało się skokowo. Splot okoliczności ideologicznych czy personalnych – bo zdarzają się, niestety, zdolni demagodzy – powodował skok, a za nim wzrost wydatków, który bardzo trudno było już cofnąć. Dlatego niezwykle niebezpieczne i godne moralnego potępienia jest wprowadzanie nowych programów socjalnych, jeżeli będą one prowadzić do niekorzystnych skutków, np. wzrostu bezrobocia.
Patologia, kryzys, reforma
Z badań wynika, że w Stanach Zjednoczonych państwo socjalne, choć w porównaniu z XIX wiekiem jest bardziej rozbudowane, to jednak – znacznie mniej niż w krajach Europy Zachodniej. Przytacza się tu różne wyjaśnienia. Po pierwsze – wiążące się z większą mobilnością ludzi, zarówno przestrzenną, jak i zawodową, która przyczynia się do innych postaw w ocenie biedy. Europejczycy są zwykle o wiele bardziej skłonni obarczać winą za swój los czynniki zewnętrzne. Amerykanie częściej uważają, tak jak ludzie z epoki wiktoriańskiej, że ci, którzy są z jakichś powodów biedni, sami się do tej sytuacji doprowadzili. Czyli nie są skłonni tak łatwo ich rozgrzeszać. Warto przy tej okazji wspomnieć o badaniach socjologów nad zadowoleniem z życia. Okazuje się, że przeciętny poziom deklarowanej satysfakcji z życia w USA jest ponad dwa razy wyższy niż przeciętny poziom w krajach Unii Europejskiej.
Państwo socjalne narastało, ale – przynajmniej w niektórych krajach – zaczęło być ograniczane rozmaitymi reformami. Po pierwsze, ograniczono wydatki socjalne, aby zmniejszyć napięcia w finansach państwa. Jeżeli więc dzisiaj słyszy się w Polsce, że można ograniczyć globalne wydatki budżetu bez tykania wydatków socjalnych, to jest to wprowadzanie w błąd obywateli (a może i siebie samego). Wydatki socjalne są u nas bowiem ok. sześć razy większe niż administracyjne.
Po drugie, reformy polegały na eliminacji lub przynajmniej łagodzeniu patologii, zwłaszcza takich, które zniechęcały ludzi do poszukiwania pracy albo zwiększały liczbę samotnych matek. To ostatnie zjawisko wystąpiło np. w Stanach Zjednoczonych i usunęła je dopiero reforma Clintona. Przedtem samotna matka dostawała mieszkanie, a oprócz tego zasiłki na każde dziecko. Okazało się, że taki bodziec zwiększał, zwłaszcza w środowiskach biedniejszych, liczbę samotnych kobiet rodzących dzieci, co – poprzez nie najlepsze środowisko rodzinne – miało konsekwencje dla następnych pokoleń.
Trzecim składnikiem reform było likwidowanie usztywnień rynku pracy, czyli nadmiernych ograniczeń w umowach między pracodawcami a pracobiorcami. Chodziło tu głównie o zmniejszanie kosztów pracy i łagodzenie restrykcji przy zwolnieniach pracowników oraz – w niektórych krajach – o obniżanie płacy minimalnej, która, jeśli jest wysoka, przyczynia się do bezrobocia.
Ponadto reformy były zwykle podejmowane pod wpływem narastających zjawisk kryzysowych. To, na ile zdołano uprzedzić kryzysy, zależało od konfiguracji politycznej, czyli od tego, kiedy udało się przeciwstawić populistom broniącym rozdętego państwa socjalnego. Reformami reagowano zwykle na narastające problemy budżetowe, na podniesione i długofalowe bezrobocie i na jaskrawe nadużywanie zasiłków. To ostatnie dotyczyło różnych krajów, okazało się, że państwo socjalne nawet Niemców może zdemoralizować. Pojawiło się tam nawet specjalne określenie: Sozialbetrug, czyli „oszustwo socjalne”. Natomiast w Szwecji gwałtownie wzrosła liczba obywateli na chorobowym, choć jednocześnie poprawiły się tam wskaźniki zdrowotności. W 1955 r. na jednego Szweda przypadało 12 dni chorobowego rocznie, a w 2001 r. – 32 dni.
Do presji na reformowanie państwa socjalnego przyczyniają się migracje między krajami. Jak zwykle, ludzie głosują nogami. W Niemczech następuje ostatnio odpływ wysokokwalifikowanych kadr do Stanów Zjednoczonych. Z interesującego artykułu w „Gazecie Wyborczej” (z 9 lutego 2006) wynika, że po zjednoczeniu Niemiec wyemigrowało stamtąd 1,8 miliona ludzi, a po dojściu Hitlera do władzy – pół miliona. Wielu Francuzów mieszka w Londynie i twierdzi, że nie wróci do socjalnej Francji. Z drugiej strony, presję wywiera napływ ludzi biedniejszych do bogatszych krajów. Znane wszystkim dramatyczne rozruchy we Francji nie wynikły tylko z przyjmowania przez ten kraj milionów imigrantów, zwłaszcza z Afryki. To nie wystarcza – Amerykanie przyjmują miliony Meksykanów, którzy w USA znajdują zatrudnienie. We Francji obowiązuje model socjalny, którego cechą są wysokie płace minimalne i spore zasiłki dla niepracujących. W efekcie ponad połowa mieszkańców niektórych przedmieść nie pracuje, żyjąc z zasiłku. Chodzi tu o ludzi młodych, pochodzących w dodatku z innej kultury.
Zjawiska kryzysowe, które przyczyniały się do reform państwa socjalnego, nie były wyłącznie rezultatem jego narastania. Działały też inne czynniki. Na przykład w Danii i Holandii w latach 70. prowadzono politykę, której w Polsce domagają się wszyscy mówiący o „pobudzaniu” gospodarki, tzn. o zwiększaniu wydatków budżetowych i prowadzeniu polityki łatwego pieniądza. W efekcie wybuchły tam wówczas kryzysy, które wymusiły dość głębokie reformy, zarówno państwa socjalnego, jak i polityki makroekonomicznej. Prawdopodobnie nie mówiłoby się teraz o duńskim modelu socjalnym, gdyby nie tamte problemy.
Reformowanie państwa socjalnego wymusiła także pogarszająca się sytuacja w gospodarce światowej.
Deprecjacje
Jakie są skutki rozrośnięcia się państwa socjalnego? Na początek trzeba wyodrębnić trzy ich rodzaje, zależne od mechanizmu i rozkładu w czasie. Pierwszy wynika z tego, że zachowanie ludzi deformuje się pod wpływem patologicznych bodźców. Jeżeli przez długi czas dostaje się zasiłek od bezrobocia – na dodatek dość wysoki – to, jak pokazują badania, maleje chęć poszukiwania pracy, przez co ludzie dłużej są bezrobotni. I nie ma się co na to oburzać – nie oburzamy się zwykle na chmury za to, że pada deszcz, a przecież natura ludzka jest równie obiektywna.
Po drugie, umiejętności bezrobotnego przez dłuższy czas deprecjonują się i w miarę upływu czasu ma on coraz mniejsze szanse na znalezienie pracy. Po trzecie zaś, gdy w skali masowej pojawiają się wyłudzenia socjalne i długofalowe bezrobocie, to coś złego dzieje się z całym społeczeństwem, a ściślej – z normami społecznymi. Tu docieramy do wymiaru etycznego. Narasta mianowicie akceptacja sytuacji patologicznych – to także pokazuje wiele badań – następuje erozja etyki pracy i spotęgowanie postaw roszczeniowych.
Warto w tym miejscu zacytować prof. Janusza Reykowskiego, psychologa, dawnego działacza lewicy: „Jak pokazują badania psychologiczne, sytuacja otrzymywania jakichś dóbr bez wyraźnego osobistego wkładu może wywoływać poczucie niższości. Broniąc się przed nim, ludzie wykazują tendencję do pomniejszania wartości tego, co otrzymują, a także przypisują negatywne cechy i niskie motywy tym, od których otrzymują”. W żadnej mierze nie należy traktować tego twierdzenia jako zniechęcania do prywatnej filantropii, ale jako przyczynek do poglądu, że rozrost państwa socjalnego nie pozostaje bez wpływu na normy społeczne czy rozpowszechnione w społeczeństwie postawy.
Reagowanie na bodźce następuje szybko i systematycznie, natomiast erozja umiejętności i norm następują później. Pozostaje pytanie empiryczne: jak szybko można to zmienić? Dość sprawnie można pewnie odwrócić postawy, gorzej z umiejętnościami. Dlatego gdy dochodzi do długofalowego bezrobocia, najczęściej potrzebne są specjalne programy. Z tego wynika jeden główny wniosek: należy unikać takiej polityki socjalnej, która produkuje długofalowe bezrobocie.
Niesprawiedliwość społeczna
Jakie natomiast można wyróżnić typy skutków rozrośniętego państwa socjalnego? Przede wszystkim, wysokie i wciąż rosnące wydatki socjalne prowadzą do wysokich i rosnących podatków. W naszych dyskusjach o podatkach na ogół zapomina się o wydatkach – jakby wysokie podatki wynikały ze złej woli polityków. Tymczasem biorą się one z uchwalania kolejnych socjalnych prezentów.
Ekonomia nie daje pełnej odpowiedzi na pytanie o wpływ wysokich podatków na długofalowy wzrost gospodarki, ale jest praktycznie pewne, że kraj na dorobku, tak jak Polska, z obciążeniami fiskalnymi sięgającymi ok. 45 proc. udziału wydatków w publicznym PKB, nie może być gospodarczym tygrysem. Maksymalne tempo naszego wzrostu może przy takich obciążeniach wynosić około 4 procent i nie więcej. Tymczasem wszystkie tygrysy gospodarcze startowały z niskiego poziomu wzrostu gospodarczego i utrzymywały relację wydatków i podatków do PKB w granicach 20 proc. Gospodarczym tygrysem był (i jest) Tajwan, Korea Płd., Tajlandia, Hong Kong, Singapur. Ostatnio zmierzają w tym kierunku Litwa i Słowacja. Polska z obecną pozycją fiskalną państwa będzie zostawać coraz bardziej w tyle za niektórymi swoimi sąsiadami. Kraj zaś o powoli rosnącej gospodarce nie będzie się politycznie liczyć. Siła państwa nie zależy tylko od uroku osobistego ministrów spraw zagranicznych, premierów i prezydentów – w ogromnym stopniu zależy właśnie od siły gospodarczej kraju. Dodajmy, że wolniejszy wzrost gospodarki to oczywiście również wolniejsza poprawa warunków życia i wolniejsze doganianie Zachodu.
Po drugie, ciężary podatkowe, zwłaszcza mające postać obciążeń kosztów pracy, hamują wzrost zatrudnienia, to rzecz znana. Ale i inne elementy państwa socjalnego działają w tym samym kierunku – chodzi o ograniczanie zatrudnienia i tworzenie długofalowego bezrobocia. Systemy socjalne, jak już to zostało wyżej objaśnione, osłabiają motywację do szukania pracy. Bywa też tak, że nie opłaca się przejść od zasiłków do legalnego zatrudnienia, bo przyrost dochodu, jaki można w ten sposób uzyskać, jest niewielki, a w skrajnych przypadkach ujemny: trzeba zapłacić za to, że się pracuje. Największym nieszczęściem (a wręcz przestępstwem z punktu widzenia moralności) jest tworzenie takich patologicznych bodźców, które po pewnym czasie degradują ludzi. Tworzy się je oczywiście zawsze w imię „dobra człowieka”. To niesłychany wykwit obłudy albo otumanienia.
Do wysokiego długofalowego bezrobocia przyczynia się też silna ochrona pracowników przed zwolnieniem. Zmniejsza to skłonność przedsiębiorców do zatrudniania, bo zwiększa ryzyko przyjmowania nowych pracowników. I wreszcie, wysoka płaca minimalna eliminuje z rynku pracy część pracobiorców – tych nisko wykształconych, czyli najczęściej – biedniejszych. Dzieje się tak dlatego, że człowiek o niskich kwalifikacjach nie może wnieść do przedsiębiorstwa dużego wkładu, więc przedsiębiorstwo nie może mu wiele zapłacić. A jeżeli płaca minimalna ustawiona jest powyżej owego wkładu, to przedsiębiorstwo po prostu danej osoby nie zatrudni.
Po trzecie, choć zabrzmi to może paradoksalnie, ale wynika z wielu badań: rozdęte państwo socjalne przyczynia się do narastania nierówności – choć jego ideologia głosi coś przeciwnego. W badaniach OECD stwierdzono, że w krajach o wysokim długofalowym bezrobociu nie są nim dotknięci mężczyźni w sile wieku. Za wysokie bezrobocie płacą więc najczęściej kobiety i młodzież. Tak jest np. we Francji, w Niemczech, również w Polsce.
Drugi niesprawiedliwy podział to ten na insiderów i outsiderów. Insider to ten, kto już ma pracę. Outsider to bezrobotny, ale też absolwent uczelni albo szkoły. Im silniej państwa socjalne bronią mających pracę, np. poprzez rygorystyczne przepisy o zwolnieniach albo duże odprawy, tym gorzej dla outsiderów. Przedsiębiorstwa boją się zatrudniać nowych pracowników, a ponadto wprowadza się swojego rodzaju apartheid – uelastycznienie form zatrudnienia dotyczy tylko nowych, ale nie tyka się przywilejów, za którymi stoją silnie zorganizowane grupy pracowników. Uleganie dyktatowi silnych, zorganizowanych grup pracowniczych to często spotykana w Polsce definicja „wrażliwości społecznej”.
Zanik społeczeństwa obywatelskiego
Wielu, skądinąd inteligentnych, ludzi uważa, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nie zrobi tego nikt. Do niedawna przyjmowano, że jeżeli państwo nie zapewni lemoniady, butów lub cegieł, to lemoniady, butów czy cegieł nie będzie. Słyszało się kiedyś opowieści o tym, jak radzieckie delegacje, jeżdżąc do USA i oglądając znakomicie zaopatrzone sklepy, pytały, jaki minister za to odpowiada.
Mentalność radzieckiego działacza funkcjonuje dalej, gdy chodzi o państwo socjalne. Uważa się, że gdyby nie było państwowych szkół, to rodzice nie posyłaliby dzieci do szkół, a kupowaliby sobie samochody. Albo że gdyby nie było „darmowej” służby zdrowia, to ludzie by się nie leczyli, bo nie kupowaliby usług na rynku. Albo jeżeli nie byłoby emerytur, finansowanych przecież przez podatki, to ludzie nie oszczędzaliby na starość. Albo jeżeli nie byłoby zasiłków, to ludzie by się nie organizowali w organizacje samopomocy…
Do momentu powstania i narastania państwa socjalnego panowała powszechna bieda. Ale nie ze względu na brak tego modelu państwa, lecz dlatego że kapitalizm był jeszcze młody i nie zdążył dać większych owoców, choć warunki życia mas w XIX w. wyraźnie poprawił. Tymczasem na zagrożenia, na które ma teraz odpowiadać wyłącznie państwo socjalne, ludzie potrafili odpowiadać m.in. przez samoorganizację, pomoc w ramach rodziny, filantropię czy indywidualne oszczędzanie. Były to działania na miarę ówczesnego poziomu dochodów. Rozwój państwa socjalnego – i to nie jest spekulacja, istnieją dane – nie wypełniał próżni, za to wypierał istniejącą i potencjalną działalność pozapaństwową. Badania pokazują, że powstałe wcześniej organizacje samopomocy ograniczane były w miarę rozrostu tego modelu państwa. Im więcej państwa socjalnego, tym mniej potrzeby, aby zrobić coś samorzutnie. A przy mniejszych dochodach i wyższych podatkach potęguje się pogląd, że przecież to państwo ma załatwić wszelką opiekę.
Rozrost państwa socjalnego blokuje i wypycha więc rozwój społeczeństwa obywatelskiego. W skrajnym przypadku w miejsce społeczeństwa obywatelskiego powstaje społeczeństwo klientów władzy politycznej. Peron w Argentynie doszedł do władzy dzięki głosom biednych, rozdając im socjalne prezenty,
i sprowadził na swój kraj kolejne kataklizmy gospodarcze. Chavez w Wenezueli idzie obecnie podobną drogą. Ale można szukać przykładów bliżej, np. w Wielkiej Brytanii; przed rozrostem państwa socjalnego rozwijały się tzw. friendly societies, czyli towarzystwa samopomocowe. W 1877 r. miały one 2-3 mln członków, w 1897 r. – 5 mln, w 1910 r. – 6,6 mln. W miarę rozrostu państwa socjalnego zaczęły one zanikać.