Barok przypada na wiek XVII, ale pierwsze wyraźne jego elementy pojawiły się dopiero ok. 1610 r., a niemal do lat dwudziestych utrzymywał się, szczególnie w kręgach dworskich, renesansowy strój z kryzą i francuskim fortugałem. Wpływy hiszpańskie po klęsce wielkiej Armady malały, potęgą morską stała się Anglia, rozkwit przeżywało holenderskie mieszczaństwo (które okazało się bardzo konserwatywne w kwestiach ubioru i gdy już własny strój wymyśliło, długo się go trzymało), a po wojnie trzydziestoletniej i dojściu do władzy Ludwika XIV (koronowany został w 1643 r., ale faktycznie rządy objął w 1661 r.) ton zaczęła nadawać absolutystyczna Francja. We Francji o wszystkim decydował król (król Słońce), a w kwestiach mody jego metresy i - jako popularyzatorzy nowych trendów - dworzanie. W znacznym stopniu jest tak do dziś. Ceremoniał dworski był skodyfikowany do ostatniego szczegółu. Ludwikowi XIV zależało na budowaniu francuskiej hegemonii we wszystkich dziedzinach, a jego minister Colbert rozumiał, że od dominacji oręża ważniejsza jest dominacja francuskiej gospodarki i kultury. Dzięki niemu już w 1663 r. powstała Akademia Inskrypcji i Literatury, która wbrew nazwie zajmowała się szeroko pojętym wzornictwem, inspirując i zamawiając projekty najwyższej jakości przedmiotów codziennego użytku, łącznie z meblami i wzorami tapet. Aby budować prestiż francuskiej kultury na polecenie Wersalu co miesiąc wykonywano pełnowymiarowe manekiny ubrane według najnowszej dworskiej mody i rozsyłano na główne europejskie dwory. Dzięki temu nawet elementy ubioru wywodzące się np. z Holandii przyjmowały się w całej Europie dopiero po egzaminie zdanym na francuskich salonach. Barok wprowadził do stroju renesansowego kilka nowych elementów, które nie tylko zmieniły jego wygląda ale i sposób noszenia i tym samym doprowadził do powstania dwóch różnych ubiorów funkcjonujących jednocześnie - sztywnego i niewygodnego stroju formalnego (dworskiego), oraz stroju typu casual, noszonego przy mniej zobowiązujących okazjach. Jednak przede wszystkim przejął i zmienił elementy stroju renesansowego i tak znacznie zmienił ich proporcje, że powstała nowa jakość. W okresie baroku zmieniała się wysokość talii, stopień dopasowania górnej części ubioru (stanika), kształt i głębokość dekoltu, sposób eksponowania spodnich części garderoby, wielkość i dekoracja głowy oraz sposób formowania proporcji sylwetki przez różnicowanie szerokości spódnicy i linii ramion (rękawy), w której w dalszym ciągu ważna była wąska talia, ale ideałem przestała być idealna klepsydra. Po raz pierwszy pojawił się również element pozornie drobny, ale w całym stroju barokowym najważniejszy - odkryte ramiona. To była obyczajowa rewolucja, ponieważ najgłębszy nawet dekolt nie zmienia faktu, że piersi pokazuje kobieta ubrana, natomiast odsłonięte ramiona oznaczają, że kobieta jest już właściwie rozebrana.
Mimo że w połowie wspomnianego stulecia, powiedzmy w roku 1650, w mieście nad Motławą nie było galerii handlowych, a stateczne mieszczki i ich zacni mężowie doskonale znali powiedzenie, iż nie szata zdobi człowieka, to całym swoim życiem, od urodzenia po grobową deskę, udowadniali, że przysłowia są być może mądre, ale niekoniecznie trzeba się do nich stosować. I tak od wczesnych godzin porannych do późnej nocy na ulicach Gdańska trwała całodzienna rewia mody.
Czy można powiedzieć jasno, w co i jak ubierali się Gdańszczanie w połowie XVII stulecia? To była mozaika. Strój miejscowy, gdański czerpał z tradycji niemieckich i polskich, które były terytorialnie najbliższe, do tego dochodziły mody napływowe, hiszpańska, angielska, włoska, francuska. Nie da się wykluczyć, że były przypadki wymieszania wielu stylów i ulicą paradowała wytworna dama w hiszpańskim kapeluszu, francuskiej sukni, włoskich butach, angielskiej bieliźnie, opasana niemieckim szalem i wycierająca nos w polską chusteczkę.
Strojnisie gdańskie miały kufry i szafy wypełnione po brzegi, lektura niektórych testamentów z tamtego okresu przyprawia o zawrót głowy.
I tak pewna mieszczka, której przyszło pożegnać się z tym łez padołem, zostawiła w spadku: trzy futra, sześć płaszczy (haftowany złotem, biały, czarny, popielaty, różnobarwny, czarny), wszystkie lamowane futrem i aksamitem, 13 sukien zdobionych futrem, perłami, jedwabiem, pasamonami i frędzlami, dwie pary skórzanych rękawic, dwa fartuszki, czerwony, jedwabny parasol, cztery koszule.
Znacznie skromniej wyglądały garderoby służby. Pewna biedna posługaczka o imieniu Elżbietazostawiła swym bliskim jedyne 30 koszul, 42 chustki do nosa, 37 fartuchów, 12 poszewek na poduszkę, jedną poszewkę na kołdrę, 22 chustki na szyję, 11 czepków, dwa kołnierze, dwie pary białych mankietów, czarny strój złożony ze stanika, kaftana, spódnicę bramowaną sznurami, czapkę sobolową i dwa żakiety.
Wcześniejsze stulecie zdominowały ubiory burgundzkie, czyli obcisłe suknie-tuniki z wąskimi rękawami, wysokie czepce z welonami, długie ostronose trzewiki, dla panów kaftany z baskiną i skórzane spodnie. Jednak od jakiegoś czasu, wszystko, co z Burgundii, zalegało w magazynach. Jeszcze tylko niektóre starszej daty elegantki pokazywały się w tym i owym, ale ulica już wiedziała: Burgundia jest passé.
Pod koniec XVI wieku Europę zaczyna podbijać moda hiszpańska, która do Gdańska dociera za pośrednictwem Niderlandów. To barok w czystej postaci: kosztowne materiały, aksamity ze złotą lub srebrną nicią, kunsztowne wzory i zdobienia. Pod spódnicami pojawiły się żelazne rusztowania, pod którym można było ukryć nadmiar ukochanego ciała. Do tego fartuszki, koronki, falbanki, lamówki, wstążki, a przy szyi obowiązkowa biała kryza. Na głowie, zarówno dla pań, jak i dla panów, nieśmiertelny kapelusz.
Panowie, jak podkreślają liczne dowody na piśmie, a jeszcze bardziej na zachowanych obrazach, nie pozostawali w tyle w tym wyścigu. I to zarówno majętni kupcy, patrycjusze, jak i niektórzy rzemieślnicy paradowali w ciemnych kaftanach z bufiastymi rękawami, w krótkich spodniach, w płaszczach i wysokich kapeluszach często z piórem. Mężczyźni nie szczędzili też sobie ozdób i dodatków. Czego oni nie mieli: guzy, hafty, pasamony, pasy, łańcuchy, zapinki.
Moda hiszpańska nie była ani tania, ani wygoda, ale, jak to z modą bywa, gdy jakaś panuje, nikt się nad tym nie zastanawia. No, może prócz gdańskich rajców miejskich, którzy, widząc, co się dzieje na ulicach, postanowili rozprawić się z "hiszpańską zarazą".
Rajcom nie tyle nie podobały się hiszpańskie ubiory, wręcz przeciwnie, byli nimi zachwyceni, co to, że są tak rozpowszechnione i że każda praczka czy służąca może ubierać się jak pani z dobrego domu. Przecież przez taką modową demokrację mogło dojść do jakiejś haniebnej pomyłki. Mniejsza o to, gdy pomywaczka zostanie wzięta za patrycjuszkę, gorzej gdy odwrotnie.
Radni uradzili, że strój powinien świadczyć o statusie społecznym. Podzielili więc gdańszczan na pięć grup. I tak najniższa klasa, robotnicy i wszelka służba mogli nosić tkaniny najgorszej jakości, w cenie nie przekraczającej 3 guldenów za łokieć. Ustawa szczegółowo wymieniała, co może wkładać na siebie przedstawiciel danej społeczności. I tak, gdyby jakiś służący poczuł zimą chłód, może kupić sobie futro, ale tylko z pospolitego lisa lub kuny. Bardziej szlachetne zwierzęta, jak na przykład sobole, gronostaje przeznaczone były dla bardziej szlachetnych obywateli. Radni pomyśleli również o swoim ubiorze, chociaż niezbyt dokładnie, bo dotyczyć ich miało tylko jedno zdanie: wyrażano nadzieję, iż "osoby ze zwierzchności, ich żony i dzieci zechcą dawać dobry przykład skromności i umiarkowania w ubiorze całemu miastu".
Ta jawna kpina z mieszczan dopełniła kielicha goryczy, o mały włos ustawa modowa doprowadziłaby do buntu i zamieszek. Browarnicy nie zgadzali się na zamknięcie w jednej grupie z kramarzami, kramarze wręcz przeciwnie: uważali, że są browarnikom równi stanem, więc czemu nie ubiorem. Do "wojny o kontusze" nie doszło, rada wycofała się z dziwacznego rozporządzenia. Rewia mody trwała dalej w najlepsze, z biegiem czasu coraz więcej pojawiało się strojów polskich, włoskich, angielskich czy najbardziej frywolnych i siejących zgorszenie ubiorów francuskich.
Można sobie wyobrazić, że pierwsza z dam, która zdecydowała się na spacer po mieście z głębokim dekoltem musiała spowodować konsternację. Trudno to dziś do czegoś porównać, może tylko do przejścia nago, jednak po pierwszym szoku okazało się, że moda francuska zaczyna zdobywać zwolenników i to zarówno wśród pań, jak i panów.
Hiszpański styl przegrał z kretesem z francuską swobodą, lekkością, krotochwilnością, nie oznaczało to jednak rewolucji w kosztach. Wręcz przeciwnie, sumy wydawane na nowe kreacje przewyższały o wiele koszt tych dawnych i nieważne, że nowe suknie szyte były z mniejszej ilości materiału. Pod tym względem nie zmieniło się nic do dziś: to, co modne, musi kosztować.
Barok przypada na wiek XVII, ale pierwsze wyraźne jego elementy pojawiły się dopiero ok. 1610 r., a niemal do lat dwudziestych utrzymywał się, szczególnie w kręgach dworskich, renesansowy strój z kryzą i francuskim fortugałem.
Wpływy hiszpańskie po klęsce wielkiej Armady malały, potęgą morską stała się Anglia, rozkwit przeżywało holenderskie mieszczaństwo (które okazało się bardzo konserwatywne w kwestiach ubioru i gdy już własny strój wymyśliło, długo się go trzymało), a po wojnie trzydziestoletniej i dojściu do władzy Ludwika XIV (koronowany został w 1643 r., ale faktycznie rządy objął w 1661 r.) ton zaczęła nadawać absolutystyczna Francja. We Francji o wszystkim decydował król (król Słońce), a w kwestiach mody jego metresy i - jako popularyzatorzy nowych trendów - dworzanie. W znacznym stopniu jest tak do dziś. Ceremoniał dworski był skodyfikowany do ostatniego szczegółu. Ludwikowi XIV zależało na budowaniu francuskiej hegemonii we wszystkich dziedzinach, a jego minister Colbert rozumiał, że od dominacji oręża ważniejsza jest dominacja francuskiej gospodarki i kultury. Dzięki niemu już w 1663 r. powstała Akademia Inskrypcji i Literatury, która wbrew nazwie zajmowała się szeroko pojętym wzornictwem, inspirując i zamawiając projekty najwyższej jakości przedmiotów codziennego użytku, łącznie z meblami i wzorami tapet. Aby budować prestiż francuskiej kultury na polecenie Wersalu co miesiąc wykonywano pełnowymiarowe manekiny ubrane według najnowszej dworskiej mody i rozsyłano na główne europejskie dwory. Dzięki temu nawet elementy ubioru wywodzące się np. z Holandii przyjmowały się w całej Europie dopiero po egzaminie zdanym na francuskich salonach.
Barok wprowadził do stroju renesansowego kilka nowych elementów, które nie tylko zmieniły jego wygląda ale i sposób noszenia i tym samym doprowadził do powstania dwóch różnych ubiorów funkcjonujących jednocześnie - sztywnego i niewygodnego stroju formalnego (dworskiego), oraz stroju typu casual, noszonego przy mniej zobowiązujących okazjach. Jednak przede wszystkim przejął i zmienił elementy stroju renesansowego i tak znacznie zmienił ich proporcje, że powstała nowa jakość.
W okresie baroku zmieniała się wysokość talii, stopień dopasowania górnej części ubioru (stanika), kształt i głębokość dekoltu, sposób eksponowania spodnich części garderoby, wielkość i dekoracja głowy oraz sposób formowania proporcji sylwetki przez różnicowanie szerokości spódnicy i linii ramion (rękawy), w której w dalszym ciągu ważna była wąska talia, ale ideałem przestała być idealna klepsydra. Po raz pierwszy pojawił się również element pozornie drobny, ale w całym stroju barokowym najważniejszy - odkryte ramiona. To była obyczajowa rewolucja, ponieważ najgłębszy nawet dekolt nie zmienia faktu, że piersi pokazuje kobieta ubrana, natomiast odsłonięte ramiona oznaczają, że kobieta jest już właściwie rozebrana.
Mimo że w połowie wspomnianego stulecia, powiedzmy w roku 1650, w mieście nad Motławą nie było galerii handlowych, a stateczne mieszczki i ich zacni mężowie doskonale znali powiedzenie, iż nie szata zdobi człowieka, to całym swoim życiem, od urodzenia po grobową deskę, udowadniali, że przysłowia są być może mądre, ale niekoniecznie trzeba się do nich stosować. I tak od wczesnych godzin porannych do późnej nocy na ulicach Gdańska trwała całodzienna rewia mody.
Czy można powiedzieć jasno, w co i jak ubierali się Gdańszczanie w połowie XVII stulecia? To była mozaika. Strój miejscowy, gdański czerpał z tradycji niemieckich i polskich, które były terytorialnie najbliższe, do tego dochodziły mody napływowe, hiszpańska, angielska, włoska, francuska. Nie da się wykluczyć, że były przypadki wymieszania wielu stylów i ulicą paradowała wytworna dama w hiszpańskim kapeluszu, francuskiej sukni, włoskich butach, angielskiej bieliźnie, opasana niemieckim szalem i wycierająca nos w polską chusteczkę.
Strojnisie gdańskie miały kufry i szafy wypełnione po brzegi, lektura niektórych testamentów z tamtego okresu przyprawia o zawrót głowy.
I tak pewna mieszczka, której przyszło pożegnać się z tym łez padołem, zostawiła w spadku: trzy futra, sześć płaszczy (haftowany złotem, biały, czarny, popielaty, różnobarwny, czarny), wszystkie lamowane futrem i aksamitem, 13 sukien zdobionych futrem, perłami, jedwabiem, pasamonami i frędzlami, dwie pary skórzanych rękawic, dwa fartuszki, czerwony, jedwabny parasol, cztery koszule.
Znacznie skromniej wyglądały garderoby służby. Pewna biedna posługaczka o imieniu Elżbietazostawiła swym bliskim jedyne 30 koszul, 42 chustki do nosa, 37 fartuchów, 12 poszewek na poduszkę, jedną poszewkę na kołdrę, 22 chustki na szyję, 11 czepków, dwa kołnierze, dwie pary białych mankietów, czarny strój złożony ze stanika, kaftana, spódnicę bramowaną sznurami, czapkę sobolową i dwa żakiety.
Wcześniejsze stulecie zdominowały ubiory burgundzkie, czyli obcisłe suknie-tuniki z wąskimi rękawami, wysokie czepce z welonami, długie ostronose trzewiki, dla panów kaftany z baskiną i skórzane spodnie. Jednak od jakiegoś czasu, wszystko, co z Burgundii, zalegało w magazynach. Jeszcze tylko niektóre starszej daty elegantki pokazywały się w tym i owym, ale ulica już wiedziała: Burgundia jest passé.
Pod koniec XVI wieku Europę zaczyna podbijać moda hiszpańska, która do Gdańska dociera za pośrednictwem Niderlandów. To barok w czystej postaci: kosztowne materiały, aksamity ze złotą lub srebrną nicią, kunsztowne wzory i zdobienia. Pod spódnicami pojawiły się żelazne rusztowania, pod którym można było ukryć nadmiar ukochanego ciała. Do tego fartuszki, koronki, falbanki, lamówki, wstążki, a przy szyi obowiązkowa biała kryza. Na głowie, zarówno dla pań, jak i dla panów, nieśmiertelny kapelusz.
Panowie, jak podkreślają liczne dowody na piśmie, a jeszcze bardziej na zachowanych obrazach, nie pozostawali w tyle w tym wyścigu. I to zarówno majętni kupcy, patrycjusze, jak i niektórzy rzemieślnicy paradowali w ciemnych kaftanach z bufiastymi rękawami, w krótkich spodniach, w płaszczach i wysokich kapeluszach często z piórem. Mężczyźni nie szczędzili też sobie ozdób i dodatków. Czego oni nie mieli: guzy, hafty, pasamony, pasy, łańcuchy, zapinki.
Moda hiszpańska nie była ani tania, ani wygoda, ale, jak to z modą bywa, gdy jakaś panuje, nikt się nad tym nie zastanawia. No, może prócz gdańskich rajców miejskich, którzy, widząc, co się dzieje na ulicach, postanowili rozprawić się z "hiszpańską zarazą".
Rajcom nie tyle nie podobały się hiszpańskie ubiory, wręcz przeciwnie, byli nimi zachwyceni, co to, że są tak rozpowszechnione i że każda praczka czy służąca może ubierać się jak pani z dobrego domu. Przecież przez taką modową demokrację mogło dojść do jakiejś haniebnej pomyłki. Mniejsza o to, gdy pomywaczka zostanie wzięta za patrycjuszkę, gorzej gdy odwrotnie.
Radni uradzili, że strój powinien świadczyć o statusie społecznym. Podzielili więc gdańszczan na pięć grup. I tak najniższa klasa, robotnicy i wszelka służba mogli nosić tkaniny najgorszej jakości, w cenie nie przekraczającej 3 guldenów za łokieć. Ustawa szczegółowo wymieniała, co może wkładać na siebie przedstawiciel danej społeczności. I tak, gdyby jakiś służący poczuł zimą chłód, może kupić sobie futro, ale tylko z pospolitego lisa lub kuny. Bardziej szlachetne zwierzęta, jak na przykład sobole, gronostaje przeznaczone były dla bardziej szlachetnych obywateli. Radni pomyśleli również o swoim ubiorze, chociaż niezbyt dokładnie, bo dotyczyć ich miało tylko jedno zdanie: wyrażano nadzieję, iż "osoby ze zwierzchności, ich żony i dzieci zechcą dawać dobry przykład skromności i umiarkowania w ubiorze całemu miastu".
Ta jawna kpina z mieszczan dopełniła kielicha goryczy, o mały włos ustawa modowa doprowadziłaby do buntu i zamieszek. Browarnicy nie zgadzali się na zamknięcie w jednej grupie z kramarzami, kramarze wręcz przeciwnie: uważali, że są browarnikom równi stanem, więc czemu nie ubiorem. Do "wojny o kontusze" nie doszło, rada wycofała się z dziwacznego rozporządzenia. Rewia mody trwała dalej w najlepsze, z biegiem czasu coraz więcej pojawiało się strojów polskich, włoskich, angielskich czy najbardziej frywolnych i siejących zgorszenie ubiorów francuskich.
Można sobie wyobrazić, że pierwsza z dam, która zdecydowała się na spacer po mieście z głębokim dekoltem musiała spowodować konsternację. Trudno to dziś do czegoś porównać, może tylko do przejścia nago, jednak po pierwszym szoku okazało się, że moda francuska zaczyna zdobywać zwolenników i to zarówno wśród pań, jak i panów.
Hiszpański styl przegrał z kretesem z francuską swobodą, lekkością, krotochwilnością, nie oznaczało to jednak rewolucji w kosztach. Wręcz przeciwnie, sumy wydawane na nowe kreacje przewyższały o wiele koszt tych dawnych i nieważne, że nowe suknie szyte były z mniejszej ilości materiału. Pod tym względem nie zmieniło się nic do dziś: to, co modne, musi kosztować.