czy nadal jestesmy pawiem i papugą narodow mój sąd o wspolczesnych polakach na podstawie dzieła Juliusza słowackiego grób agamemmona
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
Pierwsze wizje Kordiana wiążą się z motywem Sfinksa, to zrozumiałe, to potwór, który zastępując drogę każe odgadywać zagadki. Jak w życiu, kto nie odgadnie, jaki naprawdę problem ma przed sobą, tego problem pożera. Ten motyw każe się zastanowić, czy Słowacki nie sugeruje, że mimo wszystko los Kordiana był przesądzony? A jednak nie, gdyż nie jest to los Edypa, jest to los Orestesa, mszczącego śmierć zamordowanego ojca, Agamemnona. Zabija on kochanka matki, Ajgista, i matkę, Klitajmestrę. Jesteśmy w kręgu opisywanej tu mitologii, gdyż nieraz już porównywano Hamleta z Orestesem. Jeśli jednak Orestes reprezentuje fatum, Hamlet przedstawia wolność.
Następna wizja Kordiana to obraz „pasterki z gwiazd sioła i z twarzą anioła” – czy to pokusa sielskości i miłości, które Kordian porzuca, decydując się na Historię? Przypomnienie Dziadów części II? Nie bardzo to jest pewne, wiadomo tylko, że pokusy zostają przezwyciężone: „naprzód z bagnetem w pierś cara!” Kordian mobilizuje się słowami: „Puśćcie! Boska ciąży na mnie kara!...” Znaczy to tylko: jestem wykonawca bożych wyroków. Jak dotąd żadnych zwątpień moralnych. Następna wizja ma już charakter historyczny i historiozoficzny: to korona carska na trójnogu, spod której kapie krew, a Widmo (Szatan) zmywa podłogę:
Koronę nosił car,
Krew Piotrów, krew Iwana
Leje się z niej jak czar;
Podłogę polską czyszczę,
Bo krwią carów zwalana;
Ale śladu nie zniszczę,
Chyba za drugi wiek!...
Tę wizję zmywania krwi przypominał przecież później Wyspiański, każąc mówić widmu Szeli: „ręce myć, chusty prać, nie będzie znać”. Ale Wyspiański wziął tę wizję właśnie z Kordiana, a Słowacki skąd? Sabat czarownic z Przygotowania w Kordianie naprowadza nas na właściwy ślad.
By go odkryć, spójrzmy najpierw na alchemiczne praktyki czarnej magii, uprawiane przez czarownice i szatanów, mające wartość ludowego przekazu. Zostały tutaj niewątpliwie zapożyczone z IV aktu Szekspirowskiego Makbeta. Ingrediencje zmieszane w kotle przez czarownice staną się wróżbą dla Makbeta:
Dalej, dalej, siostry wiedźmy,
Czarodziejski krąg zawiedźmy
Wkoło kotła, wrzućmy doń
Zabójczych jadów pełną dłoń. [...]
Bagnistego węża szczęka
Niech w ukropie tym rozmięka;
Żabie oko, łapki jeża,
Psi pysk i puch nietoperza,
Żądło żmii, łeb jaszczurczy [...] 33
33 W. Szekspir: Dzieła dramatyczne, t. V, Tragedie. Warszawa 1973. Makbet, akt IV, sc. I. Tłum. Józef Paszkowski. s. 778.
Można teraz bez trudu cytować dalej:
Teraz z konstelacji raka
Odłamać oczy i nogi,
Dodać koguciej ostrogi
I z trwożliwego ślimaka
Oderwane przednie rogi...
Cóż tam w kotle?
Ostatni cytat jest już jednak ironicznym fragmentem Przygotowania w Kordianie. Ta paralela szekspirowska, odkryta bodajże dopiero przez Bronisława Chlebowskiego w jego studium Słowacki i Szekspir34, potem zaniedbana, wzmacnia tezę o udziale sił ciemnych, sił zła w narodzie polskim, tezę którą wysuwa historiozofia Słowackiego w Kordianie. Te same zabiegi czarnej magii dla mordercy Makbeta, co dla zdrajców polskich, a jeśli nie zdrajców nawet, to ostatecznie zaprzańców ojczyzny, tchórzy i egoistów.
I teraz wróćmy po tym odnalezionym szekspirowskim śladzie do carskiej korony, z której leje się „krew Piotrów, krew Iwana”. Wymienione imiona, to imiona zamordowanych carów z dynastii Romanowów, do tego szeregu można by dorzucić Pawła, ojca obecnego cara, zamordowanego nie bez zgody Aleksandra. Korona carska jest więc koroną królobójców, na miarę zbrodni szekspirowskich. Taka korona bruka dzieje Polski, jeśli car ma być także królem Polski. To dziwne, że nie widzi tej wymowy obrazu komentator Kordiana we współczesnym masowym wydaniu dramatu, dostrzegając tu tylko krwawy „obraz Polski pod panowaniem carskim”.35 Powtarzane „czyszczenie polskiej podłogi” znów odnosi nas do Makbeta, do lady Makbet:
Cóż to ona robi? Patrz, pani, jak sobie ręce obciera.
LADY MAKBET
Precz, przeklęta plamo! precz! mówię.36
To zbrodnicza lady Makbet obciera sobie ręce z krwi swoich ofiar w somnabulicznym śnie. Ale także i ta krwawa wizja Kordiana, jakkolwiek opóźnia jego marsz, nie przynosi mu rozterek moralnych, przeciwnie – uważa on, że teraz przelana krew cara zmyje tamtą krew z „polskiej podłogi”:
Jeśli nie zmyjesz wodą z polskich rzek,
Przyniosę krwi – podłogę całą
Wymyjemy, będzie białą
Jak twarz trupa.
Następny znaczący obraz z szeregu wizji Kordiana to pochód królewskich trupów niosących trumny i usiłujących się dostać na zamek, po trumnach wznoszonych na kształt schodów. To sąd trupów nad carem, który objął ich królewską siedzibę, tak rozumie to Kordian, jeśli pyta: „Czy cara trumnami uduszą?” Ten obraz, komentowany niesłusznie jako zagrożenie dla Kordiana, przerwany jest obrazem „człowieka, wychodzącego z komnaty cesarza”, okazuje się, że jest to diabeł:
Zdławiłem cara – i byłbym go dobił,
Lecz tak we śnie do ojca mojego podobny...
34 B. Chlebowski: Słowacki i Szekspir. Warszawa 1909.
35 J. Słowacki: Kordian. Opr. M. Inglot, op.cit., s. 107.
36 W. Szekspir: Makbet. Tłum. J. Paszkowski, op.cit., s. 803.
Nie zupełnie to jasne. Ale kto może być ojcem diabła? – Belzebub zapewne... Car podobny jest więc do Belzebuba, to może tylko wzmocnić rezolucję Kordiana. Ta kwestia jest znów nieledwie cytatem ze słów lady Makbet, zwierzającej się z tego, że nie mogła sama zamordować Dunkana:
Gdyby był we śnie nie tyle podobny
Do mego ojca, byłabym się była
Niechybnie sama na to odważyła.37
(akt II, sc. II)
Zmierzamy do finału sceny: „trupów kat” nie wykonał swojej kary, „trumny się walą [...] jak grom”. Wzmacnia to uprzednie efekty akustyczne, a mianowicie dźwięki dzwonów żałobnych – czy na pogrzeb cara? Kordian, powstrzymywany, lecz ciągle niezachwiany w swym zamiarze („Pójdę mimo diabłów głosy”), staje nagle wobec ciszy („Jak w grobie, głucho...” „Pożarłbym teraz mowę stu tysiąca ludzi”) i w tej ciszy „dobija go dźwięk dzwonu na jutrznię”:
Ktoś mi przez ucho
Do mózgu sztylet wbija...
Jezus! Maryja!
Od trucizny wlanej przez ucho zginął Hamlet, ojciec Hamleta, od trucizny nagłego dźwięku wlewającego się przez ucho Kordian przytomność traci. Jeszcze jeden szekspiryzm podsumowujący tę niesamowitą atmosferę sceny piątej.
Co oznacza ten dzwon na jutrznię? Czy to początek modlitw porannych, oznaczających kres szatańskich ciemności nocy? Czy to znaczyłoby, że Kordian był nocą we władzy szatańskiej? A może szatańską mocą było takie powstrzymywanie Kordiana, aby dzwon na jutrznię odebrał „jak sztylet”? Tego autor nam nie mówi. Podobnie, nie wiemy, dlaczego diabły stymulują Kordiana do carobójstwa i jednocześnie go powstrzymują. To ostatnie może prostsze: chronią „swojego”.
Zaczynamy jednak rozumieć, że chodzi tutaj o zawartość świadomości i podświadomości Kordiana. W tej świadomości dokonuje się straszliwa walka, wcześniej nie ujawniona: czy zabójstwo cara, uznane za słuszne, jest jednak sprawą bożą, czy sprawą diabelską. Kordian mówi wprawdzie „boska kara”, ale wizje jego zdają się nie wykluczać także czegoś innego. Makbet jest płatnym mordercą, nie ma sumienia wrażliwego jak Kordian, a przecież duch zamordowanego Banka ukazuje się mu przed oczyma wyobraźni podczas uczty, powodując jego nieprzytomne repliki i narażając go prawie na dekonspirację. Myślę, że podejrzenie o zbrodnię, unoszące się w powietrzu demobilizuje podświadomość Kordiana, który ledwo co przecież rozstał się z Prezesem. A Prezes zamiar taki zbrodnią nazwał. Tak, Kordian okazał się za słaby w obliczu tych sprzeczności, żeby wykonać swój zamiar, zabrakło mu czasu na pracę duchową i pełną akceptację zamiaru, zabrzmiał dzwon, okazja przepadła. W ten sposób osądzałby Słowacki również spiskowców spod znaku Gurowskiego, a kto wie może i Belwederczyków? A może i młodzież spiskową późniejszego okresu powstania? Jako niezdolną także do dokonania przewrotu przed sierpniem i w sierpniu 1831 roku?
37 Tamże, s. 745.
Więc zapytajmy raz jeszcze: sprawa to boska czy diabelska, której chciał dokonać Kordian? Uważam, że koniec końcem Kordian osądza ją jako rzecz sprawiedliwą. Utwierdza nas w tym aluzja – choć niezupełnie jasna – w scenie szpitalnej Kordiana. Diabeł-doktor przyznając, że był tym, który wychodził z sypialni cara, doda także: „siedziałem sobie cicho zamknięty w sztylecie”. A więc sztylet wbity w ucho Kordiana i pozbawiający go czucia był robotą diabelską! Diabeł chronił cara. Nie zmienia to faktu, że Kordian miał świadomość jakby zamąconą. Tak ukazując tę świadomość Słowacki kierował naszą uwagę na problem o wiele szerszy, leżący u podstaw polskiej świadomości społecznej: jakie są granice dobra i zła w walce o byt narodu? Zastanawiano się nad wieloznaczną rolą problemu dobra i zła, rozumianych jako siły napędowe narodu i jego ducha. Nie musi być złem, co złem określają konformiści. Dyskusja nad tym problemem prowadzona jest u nas od stuleci. Interesuje mnie tutaj kulturowa ocena tego etosu nie tylko w tej mierze, w jakiej pomocna być może w ocenie Kordiana i trzeciej części Dziadów.
8.
Okres romantyzmu w Polsce, w literaturze i polskiej świadomości duchowej, jest przełamywaniem pewnego dawnego etosu, czy może słuszniej – mitu dawnego etosu, odnoszonego do suwerennego bytu państwowego. Można by go nazwać etosem obronnym, etosem konserwacji Rzeczypospolitej, etosem przedmurza lub jakoś podobnie. To przełamywanie okazuje się konieczne w nowej sytuacji niewoli, która domagała się zmiany tego etosu, bo oto nieprzyjaciel nie był już extra muros, był tu intra muros, i na dodatek miał pomazanie legitymizacji, choćby pozornej (nie było tego na przykład podczas „potopu szwedzkiego”). Uważano, że do rozbiorowe dzieje polskie charakteryzuje poszanowanie dla legitymizacji, brak gwałtu, były to uznane cechy wyższej bożej moralności narodu polskiego.38 Na takie cechy i władców, i stanu szlacheckiego w Polsce, będzie wskazywał w wykładach College de France Mickiewicz, zastrzegając się jedynie, że wydobywa w ten sposób tendencję ogólną, idealną.39 Mity romantyczne określały przecież Słowian jako niezdolnych w ogóle do utrwalenia swojej konsystencji państwowej, do czego potrzebna im była dopiero pewna ilość zewnętrznej przemocy i gwałtu. Historycy przywoływać będą przykłady i mity o pomagających w tym plemionach obcych (Normanowie), a poeci przerabiali te mity (myślę np. o późniejszej twórczości Słowackiego, na przykład o Lilli Wenedzie, a poniekąd i Balladynie, ale to nie wchodzi w zakres tych rozważań).
Mit łagodnego i spokojnego Słowianina, Polaka, ma wiele wcieleń kulturowych, ale niewątpliwie istnieje, choć te wcielenia znacznie się będą różnić od siebie, posiadać różne motywacje. Nie chcę tu zresztą orzekać o praktyce historycznej narodu polskiego, przymierzać jej do tak określonego etosu. Było jednak jakieś przekonanie, że Polacy nie są gwałcicielami, lecz zawsze tylko obrońcami własnego krzywdzonego narodu i innych krzywdzonych narodów, że szanują prawa i instytucje – w jakimś sensie to przekonanie trwa po dzień dzisiejszy.40 Co więcej, od czasu rozbiorów przekonanie takie było celowo podsycane i mistyfikowane przez lojalistów trójzaborowych i przez samych zaborców. Zalecano więc pogodzenie się ze status quo, potępiano konspiracje, powstania, zamachy i gwałty. Przy czym były tu różne odmiany polityczne i historiozoficzne. Nie chodziło tylko o potępienie moralnego gwałtu i rozlewu krwi poprzez wszelki lojalizm, ale i o niewiarę w historiotwórczą moc aktywizmu walki zbrojnej, a przeciwnie sprawczość samej siły moralnej i doskonalenia się. Były teorie historiozoficzne – już w okresie rozbiorów – że historią nie jest historia podbojów, pomimo że tak się zdaje, nic jej biegu zmienić nie może prócz cierpliwości, dopełniania się i pracy. O Norwidzie, który tak sądził, będę jeszcze mówić. Lewica w dwudziestoleciu międzywojennym podważała mity „dobrej Polski”, oskarżając Polaków o złe traktowanie mniejszości narodowych. Nie mam tu zamiaru przeprowadzać weryfikacji historycznych.
Wydaje się, że te wszystkie spory o etos narodowy i jego mity ciągną się aż po dzień dzisiejszy. I że państwo polskie, które w odróżnieniu od Królestwa Kongresowego można nazwać Polską Republiką Pojałtańską [pisane w 1987!] bardzo w hodowaniu tego obrończego charakteru etosu narodowego i etosu legitymistycznego – w zupełnie zmienionej sytuacji – było zainteresowane. I dlatego narzucając w całej propagandzie zmistyfikowane zespoły semantyczne i pewne słowa-klucze propagandy mówiło się na przykład nie o wojnie polsko-niemieckiej w 1939 roku i kampanii wrześniowej, lecz o „wojnie obronnej” (termin nie istniejący podczas okupacji). I odwrotnie wojnę w 1920 roku nazywano polską agresją. Zaś wmontowanie Polskiej Republiki Pojałtańskiej w ekspansywne, zaborcze z natury i militarne imperium sowiecko-rosyjskie – uzasadniano „obronnymi” potrzebami „naszego małego państwa”, zachowaniem integralności narodowej. Dokonanie w międzyczasie zaboru (to prawda że przez Rosję sowiecką) pokaźnej połaci obszaru niemieckiego nazwane zostało „powrotem”, „odzyskaniem”, a więc zostało sprowadzone do gestu li tylko obronnego. Dlatego między innymi, że ukazywano agresję sowiecką z 1939 roku jako gest obronny, a potem jako właśnie „odzyskanie” kwalifikowano zabór ogromnej części polskiego terytorium państwowego.
38 Ma to niewątpliwie związek z problemem „etosu rycerskiego” opisywanego przez Marię Ossowską w książce Ethos rycerski i jego odmiany. Warszawa 1986. Należy żałować, że sytuacja polska nie weszła prawie w pole badania autorki. Pisze ona tylko: „znaczenie [orientacji rycerskiej] w Polsce szlacheckiej jest dobrze znane”. (s. 172)
39 A. Mickiewicz: Literatura Słowiańska, Kurs III, wykład XXV.
40 Andrzej Walicki zwraca uwagę, że liberum veto mogło istnieć tam, gdzie szanowna była wola ogółu: „Prawo veta nie miało gwarantować jednostce niezależności sądu, przeciwnie, było gwarancją nienaruszalności ustroju, traktowanego jako doskonały wyraz kolektywnej mądrości narodu”. Tradycja polskiego patriotyzmu. „Aneks”, Londyn 1985, nr 40, s. 47.
Lecz pora wrócić znów do Kordiana. Czy więc Słowacki nie uważał, że nastąpiła w społeczeństwie polskim kolizja jakichś dwu etosów? Jeden wyrażał się w funkcjach obrony suwerenności, „przedmurza”, a realizował się w wystąpieniach na polu husarii, kawalerii, a potem uformowanej w czworoboki piechoty. Był to etos rycerski i żołnierski, dostosowany do wojny, powiedzmy, obronnej, akcji w prawdziwym tego słowa znaczeniu militarnej. Drugi zaś grupował insurekcjonistów – od Baru po powstanie Kościuszkowskie i Listopadowe, ale także konspiratorów i gwałtowników w imię ukochania ojczyzny i wolności, rewolucjonistów więc, w XIX-wiecznym, a nie XX-wiecznym znaczeniu słowa. A może choć częściowo ten drugi etos kojarzył się z walkami wewnętrznymi, rokoszami i przewrotami przeciw demokracji szlacheckiej? Wtedy łatwiej można by zrozumieć konstrukcję dramatu, w której Podchorąży, wychowany w duchu etosu rycerskiego, to znaczy otwartej walki z nieprzyjacielem, nie potrafi spełnić przedsięwziętej misji, przed którą wzdraga się całe jego wychowanie i kultura, zawsze obca skrytobójstwu? Może Belwederczykom zabrakło nazwy dla siebie i swego czynu? Gdyby znali słowo „komandosi” (mówiąc anachronicznie) – może wtedy znaleźliby Konstantego?
Jakimi słowami w dramacie określa się mającą nastąpić akcję Kordiana? Wyliczmy je: „czerwona plama” (przeciwstawiona białości aniołów); „splamienie białej szaty Zbawiciela” (to może też być aluzją do widzenia ks. Piotra w Dziadach); „zabójca” (określenie wyjęte z kwestii Prezesa). A jak określa się (między innymi) sam Kordian: „zemsta” (powtórzone), „zbrodniarz” (powtórzone); „jam morderca”. W ciągu niespełna jednego posiedzenia tyle razy powtórzona ujemna kwalifikacja. Nie było to dobre wyposażenie psychiczne. Dziś – jak i w czasie ostatniej wojny – użylibyśmy słowa „zamachowiec” (bez konotacji zła). Spiskowcy używali jeszcze słowa „zemsta”, przy czym to samo słowo zostało użyte przez Kordiana na określenie czynu carycy Katarzyny: rozbioru Polski. Sprawdźmy znaczenie kluczowego słowa „zemsta”: Słownik Lindego, a za nim Słownik Wileński podają: „złość za złość”, „krzywda za krzywdę”. A więc używanie słowa o takim właśnie polu semantycznym (nie zmieniło się ono przez wiek XIX, ani w wieku XX) – oznacza zasadniczą kolizje wewnętrzną dotyczącą podejmowanej przez spiskowców akcji. Etos sprawiedliwej walki, jak byśmy to dzisiaj rozumieli, określany był słowami obcymi etosowi rycerskiemu i chrześcijańskiemu.
Że na przykład Mickiewicz był świadom tej sprzeczności, poświadcza chyba całkowicie tekst Dziadów III. Tam słowo zemsta pada w piosence śpiewanej przez Konrada w celi:
Tak zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!
„Mimo Boga” – bo może sam Bóg także jest carem? To dopowie już diabeł w scenie Wielkiej Improwizacji. Wcześniej słuchacze nie pozwalają jednak Konradowi śpiewać, mówiąc, że jest to „pieśń pogańska”, „pieśń szatańska”. Czy jednak na pewno wyrażają ten sprzeciw z powodu słowa „zemsta”, czy z powodu całego programu, który wyraża pieśń? A więc programu człowieka szalonego, który pragnie rodaków zmienić w wampirów, te zaś uczynią wampirami wrogów, wobec czego wrogowie zostaną potraktowani tak, jak traktuje się wampiry: porąbani, przebici kołem, jednym słowem okrutnie unicestwieni. To jednak Konradowi jeszcze nie wystarcza: pragnie wampiryzm przenieść w zaświaty, do piekła, tam ścigać dusze wampirów, by i dusze te całkowicie unicestwić, pozbawić nieśmiertelności, nawet w wiecznej kaźni! Nie jest całkowicie jasne, czy Polacy jako naród nie zginą przy tej okazji lub czy nie będą musieli pozostać w piekle, a jeśli tak, to przez konsekwencje tej zemsty. Nie wiadomo, czy Mickiewicz opatrywałby podobnymi epitetami „szatańska, pogańska” piosenkę, w której mówiłoby się tylko o zemście, ale kontekst całości świadczy, że w jego intuicji językowej następuje kolizja słowa „zemsta” z etosem chrześcijańskim i polskim.
Może nawet kolizja ta jest wyraziściej ukazana niż u Słowackiego. Ale czy widząc tę kolizję romantycy potrafili ją sami przekroczyć, czy jest to może także ich wewnętrzna nie rozwiązana kolizja duchowa? Chciałoby się powiedzieć, że nie, boć przecież ci ludzie chodzili po ziemi i realny zmysł etyczny ukazywał im sprawiedliwość toczonej przez naród walki, nie mogli się dać zaślepić tym, że w pewnym sensie brakowało im właściwych słów na wyrażenie tej walki. Może było tak, że przeszkadzał im mit etosu dawnej Rzeczpospolitej, której wskrzeszenia wszakże pragnęli? Nie wiem, czy potrafimy do końca rozwiązać ten problem, i może jest to trudniejsze, jeśli chodzi o Mickiewicza, niż w wypadku Słowackiego. Nie chodzi tylko o wewnętrzną alternatywę Dziadów III: zemsta lub męczeństwo na wzór Chrystusa. Chodzi także o późniejsze losy Mickiewicza: towianizm, redagowany przez Mickiewicza uniżony list Chodźki do cara, za który potępiali towianizm współwygnańcy. Potem Mickiewicz coś przełamie, wszystkiemu zaprzeczy, umrze jako emisariusz walki i wojny. Ale tamta wojna (krymska) zgadzała się znów z etosem rycerskim dawnej Rzeczpospolitej... Jeśli przyjmować, że myśl Mickiewicza o męczeństwie kontynuuje w jakimś sensie Norwid, choć przeciwny zarazem ofierze, to jednocześnie zrozumiałe stałyby się jego opory wobec etosu konspiracji, powstania, jego krzyk prawie, gdy pisze o akcjach sztyletników w Warszawie. Do poglądów Norwida wrócimy.
Konsekwentnie i świadomie będzie szukał nowego etosu walki Juliusz Słowacki, takiej walki, która zaprzecza lojalizmowi i legitymizmowi niewoli narzuconej przez wroga. Myślę, że dążył do tego posiłkując się modelem szekspiryzmu i sprzyjała temu także postać Hamleta. Słowacki był za działaniem, a więc za Hamletem, a jednocześnie Hamlet ukazywał kolizje psychiczne działania, wynikające z wątpliwości ociąganie się. Jest to więc jakiś brat psychiczny Kordiana. Musiał też Kordian rozstrzygać w sobie to, co Mochnacki napisał o Hamlecie jako „potworze”. Słowacki zdaje się rozumieć Belwederczyków, a przecież krytykuje ich w Kordianie. Nie wykluczone, że krytyka ta sięga aż Hamleta. Myślę o małej skuteczności jego postępowania. Choć obaj oni: Mochnacki, Słowacki mogli odrzucać z Hamleta ten epizod, w którym „zemsta” planowana przestaje już być normalną karą wymierzoną zbrodniarzowi, przekracza pojęcie kary chrześcijańskiej. To gdy Hamlet powstrzymuje się od zabójstwa Klaudiusza pogrążonego w modlitwie: poszedłby więc do nieba. Hamlet chce go zastać pijanego, w grzechu ciężkim, a więc potępionego na wieki; inaczej „to by nagrodą było, a nie zemstą”. Przypominają się słowa Konrada o duszy prześladowcy: „póki z niej nieśmiertelność wydusim”. To zapewne dlatego Mochnacki napisał: „bardzo daleko chciał zemstę swoją rozciągnąć”. Ale Mochnacki też używa słowa „zemsta” na oznaczenie akcji Hamleta, potępia go jedynie za to, że idzie ona „za daleko”. Oczywiście, sprawy i oceny „językowej kolizji etosów” nie są łatwe do analizy i wyciągania wniosków. Powinny one dotyczyć nie tylko samej semantyki. Na polu literatury musiała w tej sprawie odgrywać rolę także recepcja byronizmu. Nie wiadomo jednak, czy oderwane studiowanie charakterów gwałtownych, i tylko na papierze, mogło być przydatne w polskiej sytuacji.
Ukazując Kordiana w scenie szpitalnej z Doktorem-diabłem Słowacki chce przedstawić chorobę jego duszy, jako jeszcze nie uleczoną. Kordian wyraża wprawdzie opinię: „Wszak trzeba bić wrogów?”, ale nie jest zbyt mocny wobec szatańskich sofizmatów filozoficznych Doktora: wolność to gliniany garnek! I tak Doktor doprowadza Kordiana do modelu męczeństwa:
człowieka-anioła [...]
Co swe cierpienia ludom przynosi w ofierze [...]
I śmierć za Zbawiciela ponosi przykładem
Za lud cierpiąc
Ale te chrystologiczne wzory poświęcenia i męczeństwa zostają przez Doktora wyśmiane na przykładzie wariatów, pozbawiając Kordiana alternatywy. To ostrze szatańskiej krytyki godzi i w widzenie księdza Piotra z Dziadów III. Problem pozostaje otwarty, na placu widzimy Kordiana bez pociechy: „Myślę”, „Cierpię”. Szatan radzi mu: „sposób niemyślenia przemyśl!”. Hamletyczne to zajęcia. Ale Hamlet jednak czynu dopełnił. Kordian tego progu przekroczyć nie potrafi.
Dotknęliśmy tutaj chyba podstawowych problemów Kordiana. Sceny między Wielkim Księciem a carem służą już tylko wzmocnieniu tezy, że carowi i jego bratu należała się kara, są jakby historyczną i etyczną odpowiedzią na rozterki Kordiana. Pozostała scena więzienna, a w niej – nie nazwany tak wprawdzie – wielki monolog Kordiana po odejściu Księdza. Trudno tu nie zauważyć paraleli do sceny więziennej Dziadów III, tam jednak ksiądz przynosi pociechę, tu – wyzwala pesymizm. Pesymizm ten dotyczy narodu, jeśli ten nie walczyłby o wolność. Słowacki ironicznie traktuje, jako niemożliwy do zrealizowania, postulat duchowego przebóstwienia w męczennika całego narodu. Będzie więc to naród kilku pojedynczych Kordianów, jednostek i – niewolniczej rzeszy poddanych imperium. Jest to potępienie także, po powstaniu, tych co do klęski powstania się przyczynili. Wypowiada Kordian najbardziej chyba pesymistyczny tekst polskiej literatury romantycznej (obok wiersza Mickiewicza Do Matki Polki), mało przytaczany i eksponowany (cytuje go Andrzej Kijowski, w jego Nocy listopadowej), a w polskiej sytuacji trzeba go wciąż czytać:
Niech się rojami podli ludzie plemią
I niechaj plwają na matkę nieżywą;
Nie będę z nimi! – Niechaj z ludzkich stadeł
Rodzą się ludziom przeciwne istoty
I świat nicują na złą stronę cnoty,
Aż świat jak obraz z przewrotnych zwierciadeł
Wróci się w łono Boga niepodobny
Do tworu Boga... Niechaj tłum ów drobny,
Jak mrówki drobny! ludem siebie wyzna!
Nie będę z nimi! – Niech słowo ojczyzna
Zmaleje dźwiękiem do trzech liter cara;
Niechaj w te słowo wsięknie miłość, wiara,
I cały język ludu w te litery!
Nie będę z nimi! – Niech szubienic drzewa
W ogrodach miejskich rosną jak szpalery,
Niech się w ogrody takie tłum wylewa
Śmiechom przyjazny, a łzom nienawistny;
Niech niańki w ogród szubienic bezlistny
Prowadzą dziatki, by tam dla zabawy
Grzebały piasek krwią męczeńską rdzawy...
Nie będę z nimi! – O zmarli Polacy,
Ja idę do was!...
Podczas gdy Konrad w więziennej celi klasztoru „kocha cały naród”, Kordian w „izbie klasztornej obróconej na więzienie” – gardzi całym narodem niewolników. Podczas gdy Mickiewicz w Reducie Ordona przewiduje „zalanie” ziemi przez „despotyzm i dumę szaloną”, jak przez robactwo, lecz niejako z zewnątrz, przez zaborców (a wtenczas Bóg zapewne „wysadzi tę ziemię” jak Ordon redutę) – Słowacki przewiduje utworzenie przez zdeprawowanych niewolników – świata negatywnego całkowicie. W tym monologu Kordiana ani w innych jego wynurzeniach po fatalnej nocy nie ma śladu samooskarżenia, choć mógł przecież wcześniej powiedzieć jak Hamlet:
Mówię do siebie: trzeba to uczynić
I kończę na tym, kiedy mi do czynu
Nie brak powodów, woli, sił i środków.
(akt IV, sc. IV)
Pocieszeniem Kordiana staje się śmierć, na którą się przygotowuje, ta sama śmierć, którą wobec zła świata rozważał Hamlet w słynnym monologu „Być albo nie być”. Ta sama śmierć, do której dążył na początku dramatu. Krąg się zamyka wokół Kordiana, ale on sam jest już inny. Oskarżenie zła przez Kordiana zostaje uogólnione, przeniesione na naród, na ludzkość. Pod względem siły oskarżenia Słowacki nie mógł już posunąć się dalej. Znane nam, późniejsze jego wyklęcia Polski z Grobu Agamemnona, niewątpliwie bezwzględne i potępiające „serca małowierne” i Polskę „pawia narodów i papugę”, zdają się już różnicować sąd, nawet w formule o „duszy anielskiej, więzionej w czerepie rubasznym”. Ta rubaszność odsyła nas do Polski przeszłej, Polski sarmackiej, odpowiedzialnej także za klęski obecne. Etapem na drodze do tych syntetycznych sądów będzie dramat, który wydawcy zatytułowali Horsztyński, a krytycy określili jako utwór o polskim Hamlecie.