Cześć ;) A więc mam dla Was zadanie ;D "Adaptacje filmowe dzieł literackich- zachęta czy zniechęcenie do lektury?" Tak właśnie brzmi temat rozprawki która ma mieć ponad 220 słów. Wszystkim którzy się podejmą, bardzo dziękuję ;)
vingag
Lubię czytać książki i lubię oglądać filmy. Lubię czytać książki, na podstawie których nakręcono filmy. Ale czy wcześniej obejrzany film zachęca mnie do przeczytania książki? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Adaptacja filmowa rządzi się swoimi prawami i o ile czasem film nieznacznie odbiega od treści książki, dodaje lub odejmuje parę drobnych wątków, o tyle kiepski film, którego reżyser "popłynął" przy swojej wizji, może zupełnie zniechęcić do lektury. Przyznaję, że ekranizacje "Władcy pierścieni" i "Hobbita" spodobały mi się tak bardzo, że kwestią czasu było dla mnie sięgnięcie po tolkienowską prozę. Z kolei, gdybym nie znał "Starej Baśni", obejrzenie filmowego odpowiednika na pewno zniechęciłoby mnie do zaznajomienia się z książką. Niektórzy mówią, że nie ma dobrych ekranizacji - są tylko te słabe i słabsze. Jako miłośnik książek, po części się z tym zgadzam. Uważam też jednak, że nie można oczekiwać, że film dorówna książce, lub książka będzie traktowała dokładnie o tym samym, co film. To, czy widz sięgnie później po książkę, na bazie której powstał film, zależeć też będzie od jego upodobań. Wiadomo, że zagorzały czytelnik chętniej sięgnie po lekturę, nawet jeśli film nie zachwycił, a ktoś, kto czytać nie lubi, będzie się wahał, niezależnie od tego, jak świetny był seans. Dlatego popieram swoją tezę, że nie można jednoznacznie określić, czy adaptacja jest zachętą czy też może zniechęceniem do lektury książki. Podtrzymuję zdanie, że świetna ekranizacja na pewno zachęca do przeczytania książki, zaś ta słaba może zasiać w widzu podejrzenie, że lektura trzyma taki sam, niski, poziom.
Lubię czytać książki, na podstawie których nakręcono filmy.
Ale czy wcześniej obejrzany film zachęca mnie do przeczytania książki?
Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Adaptacja filmowa rządzi się swoimi prawami i o ile czasem film nieznacznie odbiega od treści książki, dodaje lub odejmuje parę drobnych wątków, o tyle kiepski film, którego reżyser "popłynął" przy swojej wizji, może zupełnie zniechęcić do lektury.
Przyznaję, że ekranizacje "Władcy pierścieni" i "Hobbita" spodobały mi się tak bardzo, że kwestią czasu było dla mnie sięgnięcie po tolkienowską prozę. Z kolei, gdybym nie znał "Starej Baśni", obejrzenie filmowego odpowiednika na pewno zniechęciłoby mnie do zaznajomienia się z książką.
Niektórzy mówią, że nie ma dobrych ekranizacji - są tylko te słabe i słabsze. Jako miłośnik książek, po części się z tym zgadzam. Uważam też jednak, że nie można oczekiwać, że film dorówna książce, lub książka będzie traktowała dokładnie o tym samym, co film.
To, czy widz sięgnie później po książkę, na bazie której powstał film, zależeć też będzie od jego upodobań. Wiadomo, że zagorzały czytelnik chętniej sięgnie po lekturę, nawet jeśli film nie zachwycił, a ktoś, kto czytać nie lubi, będzie się wahał, niezależnie od tego, jak świetny był seans.
Dlatego popieram swoją tezę, że nie można jednoznacznie określić, czy adaptacja jest zachętą czy też może zniechęceniem do lektury książki. Podtrzymuję zdanie, że świetna ekranizacja na pewno zachęca do przeczytania książki, zaś ta słaba może zasiać w widzu podejrzenie, że lektura trzyma taki sam, niski, poziom.