November 2018 1 22 Report

Proszę o pomoc.

Napisz wypracowanie po angielsku na minimum 100 słów, o tym - że głodne dzieci w Polsce są większym problemem niż budowanie nowych szkół. Skorzystaj z podanych zdań:

In my opinion government should some thing... (Moim zdaniem rząd powinien...)

I think that some steps should be token. (Myślę, że jakieś kroki powinny być podjęte.)

We can change it. (My możemy to zmienić.)

It depends on all the people. (To zależy od wszystkich ludzi.)

Let's do it for a better future! (Zróbmy to dla lepszej przyszłości!)

In my opinion the most important... (Moim zdaniem najważniejszy...)

I think that issue is... (Myślę, że problemem jest...)

Proszę o napisane tego tak w miarę na poziome 1/2 gimnazjum, z prostym słownictwem. Jeśli macie jakieś pytania co do tego zadania to piszcie.


More Questions From This User See All

Błagam o pomoc, odwdzięcze się. :)Zadanie: Napisz opis sytuacji - opisz, co wydarzyło się na uniwersytecie.Jest to zadanie do fragmentu "Wspomnienia wojenne" Karoliny Lanckorońskiej.A tu jest ten fragment:"W nocy 22 IX 1939 armia sowiecka zajęła Lwów. Rano wyszłam na zakupy. W małych grupach kręcili się po ulicach żołnierze Armii Czerwonej, która już od paru godzin była w mieście. Widzieliśmy ludzi źle umundurowanych, o wyglądzie ziemistym, wyraźnie zaniepokojonych, prawie wystraszonych. Byli jakby ostrożni i ogromnie zdziwieni. Mieliśmy radio, słuchaliśmy wszystkich rozgłośni Europy, powtarzaliśmy więc sobie, że nie jesteśmy naprawdę odcięci, bo wiemy o wszystkim, co się dzieje. Wiedzieliśmy też od pierwszej chwili, że Warszawa broni się dalej, zazdrościliśmy jej bez granic. Z radia też, a to z głośników, które się natychmiast po naprawie elektrowni pojawiły na rogach głównych ulic, dowiedzieliśmy się jeszcze o czymś innym, mianowicie o tym, że Lwów jest stolicą "zapadnej [Zachodniej] Ukrainy", która nareszcie wchodzi jako nowy członek do wielkiej rodziny szczęśliwych narodów Sowieckiego "Sojuzu". "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!", dudniło nam zewsząd po raz pierwszy. Już dość prędko mieliśmy się zetknąć po raz pierwszy z nowymi władzami na terenie własnym, na uniwersytecie. Zaproszono na meeting 29 września profesorów, docentów, asystentów, studentów i woźnych do Collegium Maximum. Zebranie było bardzo liczne. Nad katedrą u góry wisiał portret Stalina, z profilu, kolorowy, rozmiarów olbrzymich. Patrzałam z przerażeniem na rysy i czoło, które odtąd mieliśmy widzieć zawsze i wszędzie, czy na wystawach sklepowych, czy w restauracjach, czy na rogach ulic lub w tramwaju. Twarz owa wydawała mi się zasadniczo inna od twarzy naszych, które są odbiciem naszych uczuć i myśli. Jest to chyba istotą twarzy ludzi Zachodu, owe rysy zaś, które miałam wówczas przed sobą, wydały się tych uczuć i myśli nieprzepuszczalną zasłoną. Z tej twarzy, wówczas jeszcze dla nas niezwykłej, dziś tak znanej, a zawsze równie obcej, dowiedzieliśmy się w sposób niezbity a przejmujący, że zapanowała nad nami mentalność absolutnie nam obca. Tymczasem weszli na salę Sowieci, rosyjski komendant Lwowa ze świtą oraz człowiek wysoki, o grubych, lecz niezwykle inteligentnych rysach, w bluzie bolszewickiej, którego komendant wyraźnie honorował. Weszli na podium i zaprosili do siebie rektora Longchampsa z dziekanami. Przemówił pierwszy komendant, pięknym, jak mi się zdawało, językiem rosyjskim. Witał zebranych, oświadczył, że sam pragnął otworzyć pierwszy meeting w tym gmachu, który odtąd służyć będzie kształceniu nie panów, lecz ludu. Następnie oddał głos towarzyszowi Kornijczukowi, członkowi Akademii Kijowskiej. Kornijczuk wstał, podszedł powoli do katedry i stamtąd zaczai mówić do nas powoli, głębokim, mocnym głosem. Mówił o wielkości i potędze prawdy i wiedzy, o tym, ile kultura polska wniosła do kultury świata, oddał hołd wielkości Mickiewicza w słowach wyjątkowo pięknych, mówił dalej z porywającą już wymową o sile i wartości nauki, która ludzkość jednoczy, o posłannictwie uniwersytetów, w szczególności Wszechnicy Lwowskiej, której zadaniem jest złączyć obie kultury, polską i ukraińską, w jedną całość. Gdy Kornijczuk skończył, zgłosiły się przyszłe asy komunistyczne uniwersytetu - Ukraińcy, Żydzi i Polacy. Zaczęły się sypać demagogiczne frazesy. Gdy padło zdanie o wykluczeniu klas dawniej "uprzywilejowanych" z uniwersytetu, zażądał głosu stary profesor Krzemieniewski, były rektor. Gdy monumentalna jego postać ukazała się na estradzie, przyjęliśmy go żywiołowymi oklaskami. Krzemieniewski ostentacyjnie zwrócił się z ukłonem głowy do rektora i zaczął głośno i spokojnie: "Magnificencjo!", spojrzał w stronę Kornijczuka:"Panie Akademiku!", wreszcie zwrócił się do publiczności: "Panie i Panowie!"Niski dość wzrostem komendant miasta, pan życia i śmierci, którego mówca nie raczył w ogóle wymienić, poruszył się niespokojnie na krześle. "Szanowny przedmówca" (siedzący wśród publiczności adresat wyraźnie się skulił) "chce wykluczyć część społeczeństwa z dostępu na uniwersytet, a ja mu na to odpowiem: Jeśli Nauka jest jedna, tak jak jest Prawda jedna, jeśli nie uznajemy różnic klasowych, to dla mnie wszyscy są równi, chłop, robotnik, inteligent i szlachcic. Ja będę kształcił chłopa, robotnika, inteligenta i szlachcica. Mnie nie obchodzi pochodzenie człowieka, który chce służyć Nauce i Prawdzie".Na piskliwe reakcje przeciwników Krzemieniewski nie odpowiedział i zszedł z estrady wśród owacji całej niemal sali. Teraz komendant wstał, miał minę niepewną, jakby się coś nie wiodło, co sam nie bardzo rozumiał i przeczytał nam depeszę zebranych do Stalina. Była ona ułożona w sposób ostrożny, niezbyt wiernopoddańczy, widocznie by nas zbytnio nie zrazić. "Kto jest za wysłaniem, niech podniesie rękę". Na kilkuset obecnych podniosło się kilkanaście rąk. Komendant z ledwie dostrzegalnym uśmiechem zapytał powtórnie: "A kto jest przeciwny?". Oczywiście ani jedna ręka nie poszła w górę. Teraz z wyraźnym już uśmiechem oświadczył: "Wniosek o wysłanie telegramu przyjęty jednomyślnie". Tymczasem robiło się coraz duszniej i coraz ciaśniej wokoło nas. Dnie były coraz krótsze i coraz ciemniejsze, zaczęły się silne mrozy owej wyjątkowo srogiej zimy, a nam z każdym dniem coraz bardziej ciążyła ta najstraszniejsza na świecie rzecz, jaką jest niewola. Brnęliśmy w nią coraz głębiej, tak jak coraz wyżej piętrzyły się przed nami góry brudnego śniegu na ulicach sowieckiego Lwowa. Mnożyły się aresztowania. Brali przede wszystkim młodzież męską. W Brygidkach było jej pełno, poza tym chłopcy znikali gdzieś bez śladu. Poszli wpierw młodziutcy za śpiewawanie patriotycznych pieśni w szkole. Znikli raz pierwszy zdanie: "Wywieźli ich do Rosji". Na wystawach sklepowych robiło się pusto, towarów nie było, na ich miejscu stawał portret Stalina. Tylko w antykwariatach było coraz ciaśniej, rzeczy coraz ładniejsze tam wypływały - to Lwów wyprzedawał swoją tradycję i swoją kulturę, żeby żyć. A o to było właśnie najutrudniej. Nie tylko żywności, ale i wszelkiego rodzaju towarów trzeba było szukać poza sklepami. Wszelkim zresztą tego rodzaju wyprawom w celach handlowych i inwestycyjnych położyło kres zarządzenie sowieckie z 21 grudnia 1939, unieważniające walutę polską. Z godziny na godzinę stanęliśmy wszyscy wobec niczego. Szok był silny, zdenerwowanie w mieście ogromne. Ludzie, nie wiedząc o niczym, wchodzili do sklepów i żądali towarów. Na zapytanie kupca, czy mają ruble, bo złote już nie istnieją, osłupieli. Nikt nic nie rozumiał. "Gdzie i po jakim kursie wymienia się złote na ruble?" "Po żadnym i nigdzie, złote są nieważne". Wszyscy przedwojenni mieszkańcy naszych stron, poza starcami i dziećmi, podlegali przymusowej pracy. Jedynie karta pracy dawała prawo do egzystencji, do mieszkania, do jedzenia, nieomal do powietrza i wody. Kto nie pracował, był wrogiem rewolucji. 12 lutego, popłoch padł na Lwów. Na wszystkich dworcach zjawiały się coraz to nowe pociągi, długie rzędy wagonów bydlęcych stawały na torach. Zimno było straszliwie. Tak rozpaczliwe były wówczas te nieprzerwane mrozy, jak rozpaczliwa była we wrześniu nieprzerwana pogoda. Pociągów na dworcach ciągle przybywało. Wagony były zamknięte, zezwalano tylko i to nie zawsze - na wyrzucanie zwłok. Zbierano je wieczorem na torach. Dużo było wśród nich zamarzniętych dzieci. Na torach za dworcami lwowskimi stał cały park wagonów bydlęcych, przeciętnie po 80 osób w wagonie, jedni umierali, drudzy się rodzili - a mróz trzymał. Wreszcie pierwsze pociągi ruszyły na wschód. Zawsze, bez wyjątku, w tej chwili najstraszniejszej rozbrzmiewał śpie zawsze ten sam, a raczej zawsze te same dwie pieśni: Rota lub Boże, coś Polskę."
Answer

Life Enjoy

" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "

Get in touch

Social

© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.