asia12141
-Dzień dobry Panie Żeromski, jestem redaktorką, szkolnego czasopisma "Głos gimnazjalisty". W imieniu uczniów całej szkoły, chciałabym zadać Panu kilka pytań, dotyczących Pana życia i twórczości. Czy nie ma Pan nic przeciwko temu? -Ależ oczywiście, że nie. Z miłą chęcią poopowiadam trochę o sobie, mimo tego, że nie lubię się chwalić. -Wielu uczniów żywi szczególną niechęć do szkoły, woli swój wolny czas poświęcić rozrywkom, zamiast nauce j. polskiego czy matematyki. Jak to było w Pana przypadku, czy też w wieku gimnazjalnym wolał Pan zabawiać się z przyjaciółmi, czy wręcz odwrotnie, uczył się Pan do granic możliwości, czego efektem są Pańska sława i stosy powieści i utworów? -Moja przygoda z edukacją rozpoczęła się w wiejskiej szkole w Psarach. Byłem grzecznym spokojnym dzieckiem. Już w tym wieku kochałem literaturę, tą miłość zaszczepiła we mnie matka-Józefa. Lecz z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Gdy zostałem absolwentem kieleckiego gimnazjum, poznałem, co to gorzki smak nauki. Przezimowałem dwa lata z powodu matematyki, a tak ściślej geometrii i algebry. Niedługo potem zmarła moja matka, byłem załamany, czułem, jakby ktoś pozbawił mnie jedynego przyjaciela. Lecz po długich namysłach postanowiłem wziąć się do nauki, czego efektem były zadawalające oceny z j. polskiego. Nie myśl, jednak, że byłem taki wzorowy. Kochałem zabawy i szaleństwa z moim wiernym przyjacielem Edwardem Łuszkiewiczem. Razem chodziliśmy na polowania, niekiedy układaliśmy wiersze. Więc prawie niczym nie różniłem się od dzisiejszej młodzieży. Przeżyłem lepsze i gorsze chwile. -Miał Pan trudne dzieciństwo, jak to się stało, że jednak postanowił pan rozpocząć swoją karierę pisarską, pisząc swoje „Dzienniki”? -Była to trudna decyzja, zwłaszcza, że zmarł mi jeszcze ojciec, również na gruźlicę. Byłem zagubionym osiemnastolatkiem, chciałem się w czymś wykazać. Wiedziałem, że z matematyki nie wyciągnę na wyższą ocenę niż dostateczny, geometria i algebra były moją piętą achillesową. Pozostał jeszcze język polski, w którym się rozmiłowałem. Zwłaszcza, że pieczę objął nade mną profesor Antoni Gustaw Bem, to on zachęcał mnie do pisania, był moim autorytetem. „Dzienniki” powstały z potrzeby „wygadania” się, wyrzucenia z siebie nadmiaru uczuć, z którymi nie miałem się z kim podzielić. Z biegiem czasu pisanie stało się moją pasją i rzeczą, dla której warto żyć. -Posiada Pan niezwykły talent do pisania. Dlaczego wybrał Pan studia weterynaryjne, a nie polonistyczne, przecież kocha Pan język polski i polską literaturę? -Prawdę mówiąc, studia weterynaryjne były jedynymi, gdzie nie trzeba było mieć zdanej matury i świadectwa ukończenia gimnazjum. Wiem, że uczniowie myślą, że jeśli opublikowałem wiele dzieł, to jestem fenomenem z każdego przedmiotu. Niestety, spełniły się moje najgorsze obawy, że „obleję” maturę i to z powodu matematyki. W końcu jestem tylko człowiekiem, jak każdy inny. Studiów też nie ukończyłem, ale to z innego powodu, nie miałem środków finansowych, by móc się dalej kształcić. Wylądowałem na warszawskim bruku jako guwerner. W imieniu całej redakcji „Głosu gimnazjalisty” i wszystkich uczniów gorąco dziękuję za wywiad. Myślę, że Pańska postawa wobec szalejącej fali komunizmu zalewającej nowo odrodzoną Polskę, będzie dla wszystkich Polaków wzorem godnym do naśladowania. Jestem również przekonana, że uczniowie lepiej poznają siebie i uwierzą, że nie tylko sami mają problemy, na przykładzie Pańskiego dzieciństwa. Jest Pan naprawdę wielkim człowiekiem. -Ja też serdecznie dziękuję, za to, że mogłem się komuś zwierzyć, komuś, kto mnie wysłuchał do końca, mimo tego, że jestem bardzo „rozgadany” i uwielbiam opowiadać. Chciałbym również przekazać młodzieży parę słów zapisanych w moich dziennikach: „(…) nauka to rozkoszna jakaś kraina, w której błądzisz i nie znasz jej rozkoszy, a coraz bardziej postępując, choć kaleczysz nogi i ręce, widzisz w oddali powstające i powiększające światełko, co ci rozwidnia rozkosze kraju tego, ale rozjaśnić zupełnie, w całej pełni południa, nigdy nie może, bobyś-oszalał!”. Mam nadzieję, że dla uczniów nauka również stanie się taką rozkoszną, jak dla mnie, mimo, że sam „kaleczyłem sobie nogi i ręce” na matematyce, łacinie, ale nie poddałem się i doszedłem do tego, kim jestem. Uczniowie, uwierzcie, że nauka to strażnica każdego kroku człowieka, bez niej niczego nie osiągniecie. Zachęcam Was również do głębszego zainteresowania się literaturą, pisaniem. Twórzcie nowe światy, postacie, miejcie satysfakcję z tego, że możecie być twórcami, zatapiajcie się w nowej rzeczywistości, pokażcie światu swoją autentyczność. To są wartości dla których warto żyć!
-Ależ oczywiście, że nie. Z miłą chęcią poopowiadam trochę o sobie, mimo tego, że nie lubię się chwalić.
-Wielu uczniów żywi szczególną niechęć do szkoły, woli swój wolny czas poświęcić rozrywkom, zamiast nauce j. polskiego czy matematyki. Jak to było w Pana przypadku, czy też w wieku gimnazjalnym wolał Pan zabawiać się z przyjaciółmi, czy wręcz odwrotnie, uczył się Pan do granic możliwości, czego efektem są Pańska sława i stosy powieści i utworów?
-Moja przygoda z edukacją rozpoczęła się w wiejskiej szkole w Psarach. Byłem grzecznym spokojnym dzieckiem. Już w tym wieku kochałem literaturę, tą miłość zaszczepiła we mnie matka-Józefa. Lecz z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Gdy zostałem absolwentem kieleckiego gimnazjum, poznałem, co to gorzki smak nauki. Przezimowałem dwa lata z powodu matematyki, a tak ściślej geometrii i algebry. Niedługo potem zmarła moja matka, byłem załamany, czułem, jakby ktoś pozbawił mnie jedynego przyjaciela. Lecz po długich namysłach postanowiłem wziąć się do nauki, czego efektem były zadawalające oceny z j. polskiego. Nie myśl, jednak, że byłem taki wzorowy. Kochałem zabawy i szaleństwa z moim wiernym przyjacielem Edwardem Łuszkiewiczem. Razem chodziliśmy na polowania, niekiedy układaliśmy wiersze. Więc prawie niczym nie różniłem się od dzisiejszej młodzieży. Przeżyłem lepsze i gorsze chwile.
-Miał Pan trudne dzieciństwo, jak to się stało, że jednak postanowił pan rozpocząć swoją karierę pisarską, pisząc swoje „Dzienniki”?
-Była to trudna decyzja, zwłaszcza, że zmarł mi jeszcze ojciec, również na gruźlicę. Byłem zagubionym osiemnastolatkiem, chciałem się w czymś wykazać. Wiedziałem, że z matematyki nie wyciągnę na wyższą ocenę niż dostateczny, geometria i algebra były moją piętą achillesową. Pozostał jeszcze język polski, w którym się rozmiłowałem. Zwłaszcza, że pieczę objął nade mną profesor Antoni Gustaw Bem, to on zachęcał mnie do pisania, był moim autorytetem. „Dzienniki” powstały z potrzeby „wygadania” się, wyrzucenia z siebie nadmiaru uczuć, z którymi nie miałem się z kim podzielić. Z biegiem czasu pisanie stało się moją pasją i rzeczą, dla której warto żyć.
-Posiada Pan niezwykły talent do pisania. Dlaczego wybrał Pan studia weterynaryjne, a nie polonistyczne, przecież kocha Pan język polski i polską literaturę?
-Prawdę mówiąc, studia weterynaryjne były jedynymi, gdzie nie trzeba było mieć zdanej matury i świadectwa ukończenia gimnazjum. Wiem, że uczniowie myślą, że jeśli opublikowałem wiele dzieł, to jestem fenomenem z każdego przedmiotu. Niestety, spełniły się moje najgorsze obawy, że „obleję” maturę i to z powodu matematyki. W końcu jestem tylko człowiekiem, jak każdy inny. Studiów też nie ukończyłem, ale to z innego powodu, nie miałem środków finansowych, by móc się dalej kształcić. Wylądowałem na warszawskim bruku jako guwerner.
W imieniu całej redakcji „Głosu gimnazjalisty” i wszystkich uczniów gorąco dziękuję za wywiad. Myślę, że Pańska postawa wobec szalejącej fali komunizmu zalewającej nowo odrodzoną Polskę, będzie dla wszystkich Polaków wzorem godnym do naśladowania. Jestem również przekonana, że uczniowie lepiej poznają siebie i uwierzą, że nie tylko sami mają problemy, na przykładzie Pańskiego dzieciństwa. Jest Pan naprawdę wielkim człowiekiem.
-Ja też serdecznie dziękuję, za to, że mogłem się komuś zwierzyć, komuś, kto mnie wysłuchał do końca, mimo tego, że jestem bardzo „rozgadany” i uwielbiam opowiadać. Chciałbym również przekazać młodzieży parę słów zapisanych w moich dziennikach: „(…) nauka to rozkoszna jakaś kraina, w której błądzisz i nie znasz jej rozkoszy, a coraz bardziej postępując, choć kaleczysz nogi i ręce, widzisz w oddali powstające i powiększające światełko, co ci rozwidnia rozkosze kraju tego, ale rozjaśnić zupełnie, w całej pełni południa, nigdy nie może, bobyś-oszalał!”. Mam nadzieję, że dla uczniów nauka również stanie się taką rozkoszną, jak dla mnie, mimo, że sam „kaleczyłem sobie nogi i ręce” na matematyce, łacinie, ale nie poddałem się i doszedłem do tego, kim jestem. Uczniowie, uwierzcie, że nauka to strażnica każdego kroku człowieka, bez niej niczego nie osiągniecie. Zachęcam Was również do głębszego zainteresowania się literaturą, pisaniem. Twórzcie nowe światy, postacie, miejcie satysfakcję z tego, że możecie być twórcami, zatapiajcie się w nowej rzeczywistości, pokażcie światu swoją autentyczność. To są wartości dla których warto żyć!