Wyobraź sobie , że do twojej szkoły przybył twój rówieśnik z XIX wieku. Napisz opowiadanie o jego pobycie w szkole z początku XXI wieku.
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
Ten dzień należał do najdziwniejszych z dotychczasowych, a jednocześnie jednych z najlepszych, jakie kiedykolwiek miałem. Bo muszę przyznać, że szkoła dotąd nie kojarzyła mi się najlepiej. Nie zrozumcie mnie źle, nawet lubię się uczyć - pod warunkiem, że robię to na własnych zasadach, całkowicie sam, z dala od bandy przygłupich uczniów, udających moich znajomych i nauczycieli, którzy zawsze wiedzą najlepiej. Ich sławetne "co autor miał na myśli" zagnieździło się w mojej głowie niczym stado much, które ciągle bzyczą, nie dając spokoju. DLa ratunku zdrowia psychicznego, postanowiłem wydrukować je, oprawić w antyramę i powiesić nad łóżkiem. Tyle mogłem zrobić.
Mam siedemnaście lat i nieszczęście chodzić do liceum. Co prawda jest niby najlepsze w mieście i niby wszyscy są tam wspaniali, stanowiąc przyszłość Polski, elitę kraju i w ogóle ochy i achy, ale bądźmy szczerzy - i tak połowa z nas zostanie w mieście, będzie pracować w warzywniaku albo spożywczym i udawać, że coś osiągnęła. Przy dobrych wiatrach starczy na "malucha" albo poloneza.
Ale przecież nie o tym miałem opowiadać, więc pomijając wszelkie dygresje - dzień należał do udanych i pomimo pierwszych zadziwień, stanowił miłą odmianę. Nie mówiąc już o tym, że do końca życia zmienił moje postrzeganie szkoły oraz całego życia. A zaczęło się przecież niepozornie bo od dziury w płocie, który okalał szkołę. Budynek szkoły jest stary, brzydki i odmalowany, co choć trochę ma maskować jego wiek. Płot niczym ogrodzenie tajemniczego ogrodu okala dużo większy teren niż samą szkołę - jest jeszcze boisko i dość duża przestrzeń zieleni. Właśnie w okolicach tej niby polany odnalazłem dziurę, której wcześniej nie było. A, że z natury jestem ciekawski - przeszedłem. Na polanie spotkałem chłopaka. Łachmany miał nie z tej ziemi i nie zdziwiłbym się, gdyby wstydził się wejść do budynku w tym czymś, co miał na sobie. Płócienna brązowa koszula, spodnie tego samego koloru, z niezidentyfikowanego przeze mnie materiału i buty - niby skórzane, ale jakieś takie dziwne. Podszedłem do niego, pytając co się dzieje.
- Nie wiem - odpowiedział, po czym szybko dodał - Gdziem jest?
Mówił z dziwnym akcentem, może trochę niemieckim, ale pewności nie ma, bo na niemiecki zazwyczaj spałem, a moim wiodącym językiem był angielski - jeśli już mówimy o językach obcych, nie wspominając łaciny podwórkowej, którą opanowałem do perfekcji, mieszkając w miejskim blokowisku.
- Jesteś przed Dwójką - odpowiedziałem, zgodnie z prawdą. Drugie liceum to była niezła szkoła, choć za taką przecież uważała się każda. Szczególnie u mnie w mieście. Najlepsze liceum było każde, szczególnie te do którego chodziłeś.
- Gdzie Wacław? - spytał.
- Nie wiem, może kupuje piwo? - zaśmiałem się ze swojego dowcipu. A musicie wiedzieć, że tylko ja się z nich śmieję. No czasem jeszcze moja siostra, ale ona jest mała i niewiele rozumie.
- O matko - chłopak zemdlał, obracając się i widząc budynek szkoły. Doskonale go rozumiałem, na jego widok też robiło mi się slabo.
Na szczęście wszystko się wyjaśniło, choć zajęło to sporo czasu i cztery z siedmiu moich lekcji. Okazało się, że chłopak ma na imię Fryderyk i jest jakimś tam zubożałym szlachcicem z XIX wieku. Tak, dobrze słyszycie. XIX wiek. 1830 rok, albo coś koło tego - nie wiem, nie byłem w stanie dobrze zapamiętać, tak mną wstrząsnęły słowa Fryderyka. Ferdzio, jak go w myślach nazywałem, za niezrównanym Kiepskim, przeniósł się w czasie za pomocą wyładować elektrycznych, kiedy był w lesie. Tłumaczenie idiotyczne, ale patrząc na jego zachowanie i wygląd, byłem skłonny w to nawet uwierzyć - choć trochę. Musieliśmy coś zrobić, najlepiej to byłoby go nakarmić. Wróciliśmy do mojego domu, gdzie Fryderyk znowu zemdlał, widząc mikrofalówkę i odkurzacz. Potem o mało nie utopił się w łazience, a na końcu wyjrzał przez okno i jak zobaczył, że jesteśmy na piątym piętrze, chciał uciekać, bojąc się wysokości. Na szczęście był głodny i zapach spaghetti go ocucił. Mama się spisała - dobrze, że wraz z tatą była w pracy, a siostra w szkole, bo mogłoby być kiepsko.
Przenocowaliśmy go w moim pokoju. Mama z tatą uwierzyli, że to mój kolega z klasy. Trzeba było trochę kłamać, zmienić ciuchy, ale się udało. Następnego dnia zabrałem go do szkoły, tak dla zabawy. Było śmiesznie, liceum to cudowna sprawa. W wieku 17 lat w czasach Fryderyka dawno brało się już ślub, nieliczni dalej się kształcili, większość pracowała. Fryderyk miał właśnie brać ślub z Emilią, ale uciekł do lasu chwilę porozmyślać, tuż przed ceremonią. Za karę trafił do XXI wieku - niezłe, co?
Szkoła była dla niego pasmem niespodzianek i zadziwień. Od szafek na ubrania, po sale lekcyjne, tablice z ogłoszeniami i co najlepsze - komunikaty ogłaszane przez głośniki. Zastanawiał się skąd bierze się dźwięk, czy to Bóg do niego przemawia, ale powiedziałem, że to tylko pan Józek, woźny i do Boga mu daleko, jak stąd do Tokio. Oczywiście Ferdzio nie wiedział, co to Tokio i wcale mu się nie dziwię. Największe zaskoczenie zrobiła na nim stołówka z hamburgerami - jedynem dobrem narodowym naszej szkoły i czymś co mnie trzyma na lekcjach. Przerwa i hamburgery, to co lubię. Ferdek chyba też to polubił bo zjadł trzy, mówiąc, że to najlepsza strawa jaką jadł. Za to bał się wyjść na lekcję wf'u, bo zobaczył samochody. Spytał się, czy to wysłannicy piekieł.
- Nie, raczej nie. Samochody nam pomagają.
- Samo-co?
- Samochody, to takie mechaniczne pojazdy.
- A gdzie konie i powozy?
- Nie ma. Samochody to nowoczesne powozy, bez koni.
- Zadziwiające.
Pozostały nam jeszcze dwie lekcje. Historia i informatyka. Na historii wytłumaczyłem wszystko nauczycielowi, którzy nie za bardzo chciał mi wierzyć, ale wiedza Fryderyka zadziwiła go nie mniej niż moja jedyna czwórka z tego przedmiotu, w zalewie trójek. Porozmawiał z Fryderykiem o XIX wieku, o tym jak się w tych czasach żyje, itd. Mnie to w ogóle nie ciekawiło, ale Fryderyk pierwszy raz się uśmiechnął i dzięki temu poczułem się lepiej.
Informatyka to pasmo niesamowitości. Komputer to dla Fryderyka czarna magia, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Monitory, myszki, klawiatury, dźwięk wentylatora, piski i odgłosy kliknięć. Rozbolalała go głowa i uciekł. Goniłem go, ale pobiegł na polanę. Lał okropny deszcz i błyskało. W pewnym momencie uderzył piorun i Fryderyk zniknął. Chyba z powrotem cofnął się w czasie.
Dziś minęło już kilka tygodni od jego pobytu. Sporo czasu, a ja wciąż miło go wspominam. Raz natrafiłem na jego zdjęcie w starej książce. Wielkie było moje zdziwienie, ale dzięki temu pokochałem muzykę klasyczną, bo muszę przyznać, że Ferdio Chopin to był równy gość. Naprawdę. No i dzięki niemu polubiłem szkołę.
P.S: Lekkie elementy fantastyki, opowiadanie należałoby rozbudować, ale ciężko na szybkiego coś więcej napisać. Pozdrawiam :)