Dawno, dawno temu była sobię pewna dziewczyna. Imię jej brzmiało Karina. Pięne, długie kruczo czarne włosy, przepięknie kontrastowały z z mleczno- białą cerą. Jej usta miały kolor czerwony, jakby ktoś przeciągnął je szkarłatną szminką, a oczy choć fiołkowe w świetle kominka- przy którym zasiadała każdego dnia pisząc w pamiętniku- zazwyczaj miały jednak przepiękny odcień lapis- lazur. Nie miała pojęcia jak się tam znalazła, ale jakimś cudem znalazła się w pewnej krainie- wielkiej i małej jednocześnie. Nagle zaczęła rosnąć, rosnąć, rosną - aż wszystko zmniejszyło się tak berdzo, żę przypominało tylko mały pyłek latający po niezmiernych krainach świata. A to dziwne - pomyślała dziewczynka - Przed chwilą byłąm maleńka, a teraz jestem taka duża. I patrzcie, patrzycie- znowu jestem w domu. Jak to możliwe ? Pójdę sprawdzić, czy z mamcią i tatkiem wszystko w porządku. I poszała na drugie piętro, do ostatniego pokuju po lewej, na samym końcu korytarza. Ale rodziców tam nie było. Bardzo się przestraszyła, żę coś mogło im się stać. LEcz na stole znalazła kartkę i na głos przeczytała - Wychodzimy, ale wciąż tu jesteśmy. Tym razem już tylko pomyślała; Ciekawe o co tu chodzi, jak tylko wrócą zapytam się. I nagle usłyszała głos swojej mamy - Karinko, Karinko. No wstawaj już kochanie- spóźnisz się. Spóźnię się ? Ale gdzie? Lepiej posłucham co jeszcze mama ma mi do powiedzenia. I wtedy zrozumiała- te niezwykła żeczy, które jej się przytrafiły- to tylko sen. A teraz coś ciąglęło ją w stronę światła. W stronę światła ? - pomyślała.- Ach, nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się tu tak ciemno. Zamknęła więc oczy, a kiedy je otworzyła - zobaczyła swoją mamę. Naczylona nad nią z burzą rudych włosów - uśmiechała się promiennie do córki.
Dawno, dawno temu była sobię pewna dziewczyna. Imię jej brzmiało Karina. Pięne, długie kruczo czarne włosy, przepięknie kontrastowały z z mleczno- białą cerą. Jej usta miały kolor czerwony, jakby ktoś przeciągnął je szkarłatną szminką, a oczy choć fiołkowe w świetle kominka- przy którym zasiadała każdego dnia pisząc w pamiętniku- zazwyczaj miały jednak przepiękny odcień lapis- lazur. Nie miała pojęcia jak się tam znalazła, ale jakimś cudem znalazła się w pewnej krainie- wielkiej i małej jednocześnie. Nagle zaczęła rosnąć, rosnąć, rosną - aż wszystko zmniejszyło się tak berdzo, żę przypominało tylko mały pyłek latający po niezmiernych krainach świata. A to dziwne - pomyślała dziewczynka - Przed chwilą byłąm maleńka, a teraz jestem taka duża. I patrzcie, patrzycie- znowu jestem w domu. Jak to możliwe ? Pójdę sprawdzić, czy z mamcią i tatkiem wszystko w porządku. I poszała na drugie piętro, do ostatniego pokuju po lewej, na samym końcu korytarza. Ale rodziców tam nie było. Bardzo się przestraszyła, żę coś mogło im się stać. LEcz na stole znalazła kartkę i na głos przeczytała - Wychodzimy, ale wciąż tu jesteśmy. Tym razem już tylko pomyślała; Ciekawe o co tu chodzi, jak tylko wrócą zapytam się. I nagle usłyszała głos swojej mamy - Karinko, Karinko. No wstawaj już kochanie- spóźnisz się. Spóźnię się ? Ale gdzie? Lepiej posłucham co jeszcze mama ma mi do powiedzenia. I wtedy zrozumiała- te niezwykła żeczy, które jej się przytrafiły- to tylko sen. A teraz coś ciąglęło ją w stronę światła. W stronę światła ? - pomyślała.- Ach, nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się tu tak ciemno. Zamknęła więc oczy, a kiedy je otworzyła - zobaczyła swoją mamę. Naczylona nad nią z burzą rudych włosów - uśmiechała się promiennie do córki.