Zmiany dwóch wielkich państw z przyległościami i rozmaitymi zawikłaniami ustrojowymi, które rozumieli właściwie jedynie jej pełnoprawni obywatele, stanowiący co prawda tylko kilka procent mieszkańców, ale ich prawa obywatelskie i tak były większe niż poddanych któregokolwiek z krajów Europy.
Państwo paradoksów
Założenia ustrojowe i wolnościowe, ukierunkowanie prawodawstwa Rzeczypospolitej stanowiące o jej swoistości, przywiązanie elit do chrześcijaństwa, a właściwie katolicyzmu rozumianego w sposób bardzo uniwersalistyczny, nie znajdowały zrozumienia ani u sąsiadów protestanckich, ani prawosławnych, ani – co powinno dziwić najbardziej – katolickich państw europejskich. Pierwszy całkowicie elekcyjny władca państwa, Henryk Walezy z katolickiej w końcu Francji, uciekł po roku rządzenia, nie mogąc nijak zrozumieć kraju i reguł nim rządzących.
Do pewnego momentu państwo polskie było zaprzeczeniem tezy znanej nam współczesnym chyba z jakiejś reklamy, iż „sama to tylko broda rośnie”.
Kraj stał samorządem, szlacheckim oczywiście, ale zawsze było to drastycznie odmienne od absolutyzmów zarówno tych ciemnych, jak i oświeconych, czy też wypracowanej przez Europę po straszliwej 30-letniej wojnie zasady cuius regio, eius religio, która nakazywała wierzyć w to, co władca, a jeśli nie, to w najlepszym razie „wynocha!”, a w tym gorszym wypadku – stos bądź szubienica. Tu mógł żyć w zasadzie każdy, byleby tylko szanował fundamenty, na jakich budowano ład społeczny, stąd do pewnego momentu pokojowo żyli obok siebie katolicy, protestanci, prawosławni, Żydzi, Ormianie czy Tatarzy. Demokracja szlachecka, podbudowana doktryną wolnościową obecną zarówno w prawie, jak i w filozofii oraz kulturze, z którą Europę zapoznał już w XV w. Paweł Włodkowic, spajała ten fenomen przez długi czas, ale w pewnym momencie okazało się, że coś jednak jest nie tak.
Zmiany dwóch wielkich państw z przyległościami i rozmaitymi zawikłaniami ustrojowymi, które rozumieli właściwie jedynie jej pełnoprawni obywatele, stanowiący co prawda tylko kilka procent mieszkańców, ale ich prawa obywatelskie i tak były większe niż poddanych któregokolwiek z krajów Europy.
Państwo paradoksów
Założenia ustrojowe i wolnościowe, ukierunkowanie prawodawstwa Rzeczypospolitej stanowiące o jej swoistości, przywiązanie elit do chrześcijaństwa, a właściwie katolicyzmu rozumianego w sposób bardzo uniwersalistyczny, nie znajdowały zrozumienia ani u sąsiadów protestanckich, ani prawosławnych, ani – co powinno dziwić najbardziej – katolickich państw europejskich. Pierwszy całkowicie elekcyjny władca państwa, Henryk Walezy z katolickiej w końcu Francji, uciekł po roku rządzenia, nie mogąc nijak zrozumieć kraju i reguł nim rządzących.
Do pewnego momentu państwo polskie było zaprzeczeniem tezy znanej nam współczesnym chyba z jakiejś reklamy, iż „sama to tylko broda rośnie”.
Kraj stał samorządem, szlacheckim oczywiście, ale zawsze było to drastycznie odmienne od absolutyzmów zarówno tych ciemnych, jak i oświeconych, czy też wypracowanej przez Europę po straszliwej 30-letniej wojnie zasady cuius regio, eius religio, która nakazywała wierzyć w to, co władca, a jeśli nie, to w najlepszym razie „wynocha!”, a w tym gorszym wypadku – stos bądź szubienica. Tu mógł żyć w zasadzie każdy, byleby tylko szanował fundamenty, na jakich budowano ład społeczny, stąd do pewnego momentu pokojowo żyli obok siebie katolicy, protestanci, prawosławni, Żydzi, Ormianie czy Tatarzy. Demokracja szlachecka, podbudowana doktryną wolnościową obecną zarówno w prawie, jak i w filozofii oraz kulturze, z którą Europę zapoznał już w XV w. Paweł Włodkowic, spajała ten fenomen przez długi czas, ale w pewnym momencie okazało się, że coś jednak jest nie tak.