Kim był Sherlock Holmes, wyjaśniać nie trzeba. Każde dziecko wie, że był prywatnym detektywem, a dziecko, które w dodatku przeczytało choć jedną z książek Arthura Conan Doyle’a o przygodach Sherlocka Holmesa, wie ponadto, że był to detektyw genialny! Najbardziej pasjonujące w tych opowiadaniach jest nie śledzenie okropności zbrodni (nie, tego nie lubimy. . . ), lecz podążanie za tokiem myśli genialnego detektywa. To jest prawdziwie fascynująca przygoda! Proces dedukcji, czyli wnioskowania z najdrobniejszych nawet, pozornie nic nie znaczących przesłanek, doprowadził Sherlock do oszołamiającej perfekcji. Potrafił, na przykład, ze znalezionego przypadkiem kapelusza wywnioskować nie tylko to, że jego właściciel jest w średnim wieku i używa pomady cytrynowej do włosów, lecz i to, że nagle zbiedniał, że popadł w nałóg alkoholowy i że żona przestała go kochać. A także — że biedak nie ma w swym domu instalacji gazowej! Po uruchomieniu dalszego procesu dedukcji Sherlock Holmes nie tylko odnalazł właściciela kapelusza, ale przy okazji rozwiązał skomplikowaną zagadkę błękitnego karbunkułu (znalazł się ten drogocenny kamień w żołądku pewnej gęsi) i doprowadził do uwolnienia człowieka niewinnie podejrzanego o kradzież. Sherlock Holmes mieszkał wraz z przyjacielem, doktorem Watsonem, w Londynie, przy Baker Street. Mieszkał, oczywiście, w swym książkowym życiu, bo przecież autor wymyślił go od początku do końca. Ale czytelnicy uwierzyli, że genialny detektyw istnieje naprawdę Od chwili ukazania się pierwszej książki o Holmesie (1887 rok) na Baker Street zaczęły napływać masowo listy, pozdrowienia i prośby o pomoc w rozwikłaniu jakichś kryminalnych spraw. Kiedy zaś autor, zmęczony już nieco swym bohaterem, postanowił go uśmiercić ilość protestów od czytelników przeszła najśmielsze oczekiwania. Tak długo molestowano autora, aż napisał opowiadanie, w którym Sherlock Holmes powraca do życia.
2.
W końcu koncepcja londyńskiego dworca centralnego została zupełnie zarzucona i zaczęły się znów pojawiać nowe porozrzucane po całym mieście. Kiedy w roku 1899 zakończono ostatni z nich — Marylebone, Londyn miał piętnaście dworców kolejowych, czyli ponad dwukrotnie więcej niż każde inne duże europejskie miasto. Oszałamiająca plątanina linii kolejowych i zawiłości rozkładów jazdy nie zostały oczywiście zgłębione przez żadnego londyńczyka, z wyjątkiem Sherlocka Holmesa, który znał je wszystkie na pamięć.
Innymi słowy, była to postać niemal doskonała (w różnym sensie). . .
3.
— Wstałem. — Mam twarz dosyć łatwą do rozpoznania, nieprawdaż, pułkowniku? — To nie jest twarz, którą się zapomina. Te białe blizny. Nie uważam, żeby pański chirurg plastyczny naprawdę się starał. — Starał się, i owszem. Starał się ukryć swoją niemal całkowitą nieznajomość chirurgii plastycznej. Czy nie ma pan tu, w komendzie, jakiejś ciemnej szminki? — Szminki? — Zamrugał oczami, po czym uśmiechnął się szeroko. — No nie, panie majorze! Charakteryzacja? W dzisiejszych czasach? Sherlock Holmes umarł już wiele lat temu. — Gdybym miał choć w połowie taki rozum jak Sherlock — powiedziałem ociężale — nie potrzebowałbym żadnej charakteryzacji.
4.
Mam wrażenie, że tylko raz tak naprawdę udało mi się rozwiązać zagadkę zbrodni wcześniej, niż zrobił to mój otoczony już niejaką legendą przyjaciel, pan Sherlock Holmes. Mówię „mam wrażenie”, ponieważ odkąd wszedłem w dziewiątą dziesiątkę lat mego życia, pamięć zaczęła mnie zawodzić. Teraz, gdy zbliżam się do setki, wszystko całkowicie spowija mgła. Tak więc może udało mi się go wyprzedzić w jakimś innym jeszcze przypadku, ale tego już żadną miarą nie mogę sobie przypomnieć. Wątpię, czy kiedykolwiek zapomnę o tej szczególnej sprawie bez względu na to, jaka pomroka spadnie na mój umysł, zaćmiewając myśli oraz wspomnienia, i dlatego uważam, że zanim Bóg na zawsze wytrąci mi z ręki pióro, muszę tę historię przelać na papier. Tylko Bóg wie, iż nie spowoduje to uszczerbku na honorze Holmesa; on już od czterdziestu lat spoczywa w grobie. A to, jak sądzę, jest wystarczająco długi czas, żeby wolno mi było złamać milczenie.
Kim był Sherlock Holmes, wyjaśniać nie trzeba. Każde dziecko wie, że był prywatnym detektywem, a dziecko, które w dodatku przeczytało choć jedną z książek Arthura Conan Doyle’a o przygodach Sherlocka Holmesa, wie ponadto, że był to detektyw genialny! Najbardziej pasjonujące w tych opowiadaniach jest nie śledzenie okropności zbrodni (nie, tego nie lubimy. . . ), lecz podążanie za tokiem myśli genialnego detektywa. To jest prawdziwie fascynująca przygoda! Proces dedukcji, czyli wnioskowania z najdrobniejszych nawet, pozornie nic nie znaczących przesłanek, doprowadził Sherlock do oszołamiającej perfekcji. Potrafił, na przykład, ze znalezionego przypadkiem kapelusza wywnioskować nie tylko to, że jego właściciel jest w średnim wieku i używa pomady cytrynowej do włosów, lecz i to, że nagle zbiedniał, że popadł w nałóg alkoholowy i że żona przestała go kochać. A także — że biedak nie ma w swym domu instalacji gazowej! Po uruchomieniu dalszego procesu dedukcji Sherlock Holmes nie tylko odnalazł właściciela kapelusza, ale przy okazji rozwiązał skomplikowaną zagadkę błękitnego karbunkułu (znalazł się ten drogocenny kamień w żołądku pewnej gęsi) i doprowadził do uwolnienia człowieka niewinnie podejrzanego o kradzież. Sherlock Holmes mieszkał wraz z przyjacielem, doktorem Watsonem, w Londynie, przy Baker Street. Mieszkał, oczywiście, w swym książkowym życiu, bo przecież autor wymyślił go od początku do końca. Ale czytelnicy uwierzyli, że genialny detektyw istnieje naprawdę Od chwili ukazania się pierwszej książki o Holmesie (1887 rok) na Baker Street zaczęły napływać masowo listy, pozdrowienia i prośby o pomoc w rozwikłaniu jakichś kryminalnych spraw. Kiedy zaś autor, zmęczony już nieco swym bohaterem, postanowił go uśmiercić ilość protestów od czytelników przeszła najśmielsze oczekiwania. Tak długo molestowano autora, aż napisał opowiadanie, w którym Sherlock Holmes powraca do życia.
2.
W końcu koncepcja londyńskiego dworca centralnego została zupełnie zarzucona i zaczęły się znów pojawiać nowe porozrzucane po całym mieście. Kiedy w roku 1899 zakończono ostatni z nich — Marylebone, Londyn miał piętnaście dworców kolejowych, czyli ponad dwukrotnie więcej niż każde inne duże europejskie miasto. Oszałamiająca plątanina linii kolejowych i zawiłości rozkładów jazdy nie zostały oczywiście zgłębione przez żadnego londyńczyka, z wyjątkiem Sherlocka Holmesa, który znał je wszystkie na pamięć.
Innymi słowy, była to postać niemal doskonała (w różnym sensie). . .
3.
— Wstałem. — Mam twarz dosyć łatwą do rozpoznania, nieprawdaż, pułkowniku?
— To nie jest twarz, którą się zapomina. Te białe blizny. Nie uważam, żeby pański chirurg plastyczny naprawdę się starał.
— Starał się, i owszem. Starał się ukryć swoją niemal całkowitą nieznajomość chirurgii plastycznej. Czy nie ma pan tu, w komendzie, jakiejś ciemnej szminki?
— Szminki? — Zamrugał oczami, po czym uśmiechnął się szeroko. — No nie, panie majorze! Charakteryzacja? W dzisiejszych czasach? Sherlock Holmes umarł już wiele lat temu.
— Gdybym miał choć w połowie taki rozum jak Sherlock — powiedziałem ociężale — nie potrzebowałbym żadnej charakteryzacji.
4.
Mam wrażenie, że tylko raz tak naprawdę udało mi się rozwiązać zagadkę zbrodni wcześniej, niż zrobił to mój otoczony już niejaką legendą przyjaciel, pan Sherlock Holmes. Mówię „mam wrażenie”, ponieważ odkąd wszedłem w dziewiątą dziesiątkę lat mego życia, pamięć zaczęła mnie zawodzić. Teraz, gdy zbliżam się do setki, wszystko całkowicie spowija mgła. Tak więc może udało mi się go wyprzedzić w jakimś innym jeszcze przypadku, ale tego już żadną miarą nie mogę sobie przypomnieć.
Wątpię, czy kiedykolwiek zapomnę o tej szczególnej sprawie bez względu na to, jaka pomroka spadnie na mój umysł, zaćmiewając myśli oraz wspomnienia, i dlatego uważam, że zanim Bóg na zawsze wytrąci mi z ręki pióro, muszę tę historię przelać na papier. Tylko Bóg wie, iż nie spowoduje to uszczerbku na honorze Holmesa; on już od czterdziestu lat spoczywa w grobie. A to, jak sądzę, jest wystarczająco długi czas, żeby wolno mi było złamać milczenie.