Witam. Bardzo poszę o pomoc.!!! Ma ktoś książkę "przygody Tomka Sawyera" ? Mógłby napisać mi ktoś Kawałek tekstu bardzo mały od "... Zajęcia w szkółce niedzielnej... " do "... który mu się nawinął pod rękę..." Bardzo proszę.! To rozdział 4 w niektórych książkach
koloredo
POPISY W SZKÓŁCE NIEDZIELNEJ Słońce wzeszło nad spokojną ziemią i słało - niczym błogosławieństwo - swe promienie cichemu miasteczku. Po śniadaniu ciocia Polcia odprawiła domowe nabożeństwo. Rozpoczęło się ono modlitwą, która była niby budowla wzniesiona z potężnych warstw cytatów z Pisma Świętego, spojonych denka zaprawą murarską własnych pomysłów ciotki. Ze szczytu tej budowy, niby z góry Synaj, ciotka rzuciła groźny rozdział z Pięcioksięgu Mojżesza. Następnie Tomek przepasał swe lędźwie" (mówiąc językiem cytatów) i zaczął wbijać sobie w głowę wersety z Biblii Sid nauczył się tego jeszcze przed paru dniami. Tomek skupił wszystkie siły, by wyuczyć się na pamięć pięciu wersetów. Wybrał je z Kazania na Górze, bo w całej Biblii nie mógł znaleźć krótszych. Po upływie godziny wyrobił sobie ogólne pojęcie o tych sprawach, ale nic ponadto, gdyż umysł jego wędrował w tym czasie po rozległych obszarach myśli ludzkiej, a ręce zajęte były czynnościami, które nie sprzyjały skupieniu uwagi. Mary wzięła książkę, by go przesłuchać, a Tomek począł szukać drogi we mgle: - Błogosławieni... e... e... - Ubodzy... - Tak, ubodzy. Błogosławieni ubodzy... e... e... - Duchem... - Duchem. Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem... albowiem... oni... - Ich... - Albowiem ich... Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy cierpią, albowiem, albowiem... - Oni... - Albowiem oni... oni... - Bę... - Albowiem oni bę... Nie wiem, co dalej! - Będą! - Aha, będą! Albowiem oni będą... albowiem oni będą... e... e... będą cierpieć... e... e... błogosławieni, którzy będą... albowiem oni... e... e... oni będą cierpieć, albowiem będą... e... e... Ale co będą? Czemu mi nie podpowiadasz, Mary? Ach, jakaś ty podła! - Tomku, głowo do pozłoty! Nie chcę ci dokuczać, ale musisz się jeszcze uczyć. Głowa do góry, na pewno dasz sobie radę, a jak się nauczysz, podaruję ci coś pięknego! No, a teraz bądź dobrym chłopcem. - No, dobrze. A co to takiego? Powiedz mi, Mary! - Cierpliwości, Tomku. Wiesz, że jak mówię, że będzie coś pięknego, to będzie. - Zgoda, Mary. Dobrze, wkuwam na nowo. I rzeczywiście zaczął kuć, a pod podwójnym naciskiem ciekawości i spodziewanej nagrody czynił to z takim zapałem, że osiągnął wspaniałe wyniki. Mary podarowała mu nowiutki scyzoryk marki Barlow, wartości dwunastu i pół centa. Dreszcz radości obleciał Tomka i wstrząsnął nim do głębi. Co prawda, nic tym scyzorykiem nie można było przekroić, ale przecież był to oryginalny" Barlow, a to znaczyło niesłychanie dużo. Na jakiej podstawie chłopcy z Zachodu twierdzili, że bywają falsyfikaty, i to znacznie gorsze od oryginalnej broni marki Barlow, doprawdy jest i chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Tomek zdążył naciąć nim kredens i już się zabierał do komody, kiedy polecono mu ubrać się do szkółki niedzielnej. Mary nalała wody do blaszanej miednicy i dała mu kawałek mydła. Tomek wyszedł przed dom i postawił miednicę na ławeczce. Następnie zanurzył mydło w wodzie i odłożył je na bok, potem zakasał rękawy, wylał po cichu wodę na ziemię, wrócił do kuchni i zaczął starannie wycierać twarz ręcznikiem, wiszącym za drzwiami. Ale Mary "odebrała mu ręcznik i powiedziała: - Czy ci nie wstyd, Tomku? Nie bądź taki. Przecież woda ci nie zaszkodzi. Tomek trochę się zmieszał. Mary znów nalała wody na miednicę. Stał nad nią chwilę, zbierając się na odwagę. Wreszcie westchnął głęboko i zaczął się myć. Kiedy wrócił do kuchni i z zamkniętymi oczami, po omacku, szukał ręcznika, ściekające z twarzy mydliny i woda były chlubnym świadectwem jego czynu. Lecz kiedy wynurzył się z ręcznika, wygląd jego nie był jeszcze zadowalający, gdyż miejsce wolne od brudu urywało się nagle na brodzie i koło uszu, tworząc rodzaj maski. Poza tą linią, od czoła po bokach i w dół, aż do karku, rozciągały się olbrzymie połacie czarnej, nie nawodnionej gleby. Wówczas Mary sama wzięła go w obroty, a gdy skończyła, Tomek wyglądał cały jak człowiek bez różnic w kolorze skóry. Mokre włosy Tomka starannie uczesano szczotką, nadając krótkim kędziorkom wygląd symetryczny i piękny. (Gdy nikt nie widział, Tomek nie szczędząc trudu, wygładzał swe kędziorki, aby przylegały do głowy, uważał bowiem loki za rzecz niemęską i w ogóle bardzo cierpiał z tego powodu). Potem Mary wyjęła z szafy ubranie, które Tomek od dwóch lat wkładał tylko w niedzielę - nazywało się ono po prostu drugim ubraniem". (W ten sposób dowiedzieliśmy się, ile Tomek miał strojów). Gdy się ubrał, Mary doprowadziła do porządku jego toaletę: zapięła mu bluzkę aż po szyję, obciągnęła i wygładziła na plecach wielki kołnierz marynarski, oczyściła Tomka szczotką i włożyła mu na głowę słomkowy kapelusz w cętki. Wyglądał teraz bardzo dobrze, a czuł się bardzo źle. Zawsze gdy się umył i porządnie ubrał, dostawał gęsiej skórki. Miał nadzieję, że Mary zapomni o bucikach; nadzieja okazała się płonna. Wysmarowała je łojem, jak zwykle, i przyniosła Tomkowi. Stracił cierpliwość i oświadczył, że ciągle zmusza się go do robienia tego, czego nie lubi. Wówczas Mary przemówiła mu do sumienia: - Tomciu, bądź grzecznym chłopcem. Mrucząc coś pod nosem włożył buciki. Mary ubrała się szybko i cała trójka udała się do kościoła, którego Tomek z całego serca nie znosił. Za to Mary i Sid bardzo lubili tam chodzić. Szkółka niedzielna trwała od dziewiątej do pół do jedenastej, potem zaczynało się nabożeństwo. Dwoje z tej trójki zostawało potem z własnej woli na kazaniu, trzeci też zostawał - ale z innych, ważniejszych powodów. Ławki kościelne, twarde i z wysokim oparciem, mogły pomieścić koło trzystu osób. Budynek był mały i skromny. Wznosiło się nad nim coś jakby pudło zbite z sosnowych desek, wyobrażające dzwonnicę, W drzwiach Tomek zwolnił kroku, by się porozumieć z kolegą, również odświętnie ubranym. - Słuchaj, Bill, masz żółtą karteczkę? -Tak. - Co chcesz za nią? - A co dasz? - Miętówkę i haczyk do wędki. - Pokaż. Tomek pokazał. Towar był dobry i chłopcy dobili targu. Potem Tomek oddał dwie białe kule do gry za trzy czerwone kartki, a inne drobiazgi za dwie niebieskie. Czatował na chłopców wchodzących do kościoła i przez kwadrans skupywał w ten sposób kartki w różnych kolorach. Wreszcie wkroczył do kościoła z całą bandą schludnie ubranych, ale hałaśliwych chłopców i dziewcząt, usiadł w ławce i od razu wszczął awanturę z pierwszym chłopcem, który mu się nawinął pod rękę.
agamarid
" Szkółka niedzielna trwała od dziewiątej do pół do jedenastej a potem trwało nabożeństwo. Dwoje z tej trójki zawsze zostawało na kazaniu z własnej woli, trezcie także zostawało zawsze- ale z innych, istotniejszych powodów. Niewygodne ławki kościelne z wysokim oparciem mogły pomieścić około trzystu osób. Budynek był mały i niepozorny. Wznosiło się nad nim coś jakby pudło z sosnowych desek, całkiem skutecznie udające dzwonnicę. Przy drzwiach Tomek zwolnił nieco kroku i zagadnął kolegę, który również miał na sobie odświętny trój. -słuchaj, Bill, masz żółtą karteczkę? - tak. - co za nią chcesz? - a co dasz? - cukierka i haczyk do wędki. - to pokaż. Tomek pokazał. oba wymienione towary były w dobrym stanie, przeprowadzono więc transakcję. Potem Tomek zamienił dwie białe kule do gry na trzy czczczerwone kartki i inne drobiazgi na dwie niebieskie. czatował na innych chłopców wchodzących do kościoła i przez 10 czy 15 minut skupywał kartki w rożnych kolorach. wreszcie wszedl do kosciola z gromada pozadnie ubranych acz hałaśliwych chłopców i dziewcząt, usiadl w lawce i od razu zaczął się awanturować z pierwszym chłopcem , ktory mu sie nawiznal pod reke.
falsyfikaty, i to znacznie gorsze od oryginalnej broni marki Barlow, doprawdy jest i chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Tomek zdążył naciąć nim kredens i już się zabierał do komody, kiedy polecono mu ubrać się do szkółki niedzielnej. Mary nalała wody do blaszanej miednicy i dała mu kawałek mydła. Tomek wyszedł przed dom i postawił miednicę na ławeczce. Następnie zanurzył mydło w wodzie i odłożył je na bok, potem zakasał rękawy, wylał po cichu wodę na ziemię, wrócił do kuchni i zaczął starannie wycierać twarz ręcznikiem, wiszącym za drzwiami. Ale Mary "odebrała mu ręcznik i powiedziała: - Czy ci nie wstyd, Tomku? Nie bądź taki. Przecież woda ci nie zaszkodzi. Tomek trochę się zmieszał. Mary znów nalała wody na miednicę. Stał nad nią chwilę, zbierając się na odwagę. Wreszcie westchnął głęboko i zaczął się myć. Kiedy wrócił do kuchni i z zamkniętymi oczami, po omacku, szukał ręcznika, ściekające z twarzy mydliny i woda były chlubnym świadectwem jego czynu. Lecz kiedy wynurzył się z ręcznika, wygląd jego nie był jeszcze zadowalający, gdyż miejsce wolne od brudu urywało się nagle na brodzie i koło uszu, tworząc rodzaj maski. Poza tą linią, od czoła po bokach i w dół, aż do karku, rozciągały się olbrzymie połacie czarnej, nie nawodnionej gleby. Wówczas Mary sama wzięła go w obroty, a gdy skończyła, Tomek wyglądał cały jak człowiek bez różnic w kolorze skóry. Mokre włosy Tomka starannie uczesano szczotką, nadając krótkim kędziorkom wygląd symetryczny i piękny. (Gdy nikt nie widział, Tomek nie szczędząc trudu, wygładzał swe kędziorki, aby przylegały do głowy, uważał bowiem loki za rzecz niemęską i w ogóle bardzo cierpiał z tego powodu). Potem Mary wyjęła z szafy ubranie, które Tomek od dwóch lat wkładał tylko w niedzielę - nazywało się ono po prostu drugim ubraniem". (W ten sposób dowiedzieliśmy się, ile Tomek miał strojów). Gdy się ubrał, Mary doprowadziła do porządku jego toaletę: zapięła mu bluzkę aż po szyję, obciągnęła i wygładziła na plecach wielki kołnierz marynarski, oczyściła Tomka szczotką i włożyła mu na głowę słomkowy kapelusz w cętki. Wyglądał teraz bardzo dobrze, a czuł się bardzo źle. Zawsze gdy się umył i porządnie ubrał, dostawał gęsiej skórki. Miał nadzieję, że Mary zapomni o bucikach; nadzieja okazała się płonna. Wysmarowała je łojem, jak zwykle, i przyniosła Tomkowi. Stracił cierpliwość i oświadczył, że ciągle zmusza się go do robienia tego, czego nie lubi. Wówczas Mary przemówiła mu do sumienia: - Tomciu, bądź grzecznym chłopcem. Mrucząc coś pod nosem włożył buciki. Mary ubrała się szybko i cała trójka udała się do kościoła, którego Tomek z całego serca nie znosił. Za to Mary i Sid bardzo lubili tam chodzić. Szkółka niedzielna trwała od dziewiątej do pół do jedenastej, potem zaczynało się nabożeństwo. Dwoje z tej trójki zostawało potem z własnej woli na kazaniu, trzeci też zostawał - ale z innych, ważniejszych powodów. Ławki kościelne, twarde i z wysokim oparciem, mogły pomieścić koło trzystu osób. Budynek był mały i skromny. Wznosiło się nad nim coś jakby pudło zbite z sosnowych desek, wyobrażające dzwonnicę, W drzwiach Tomek zwolnił kroku, by się porozumieć z kolegą, również odświętnie ubranym. - Słuchaj, Bill, masz żółtą karteczkę? -Tak. - Co chcesz za nią? - A co dasz? - Miętówkę i haczyk do wędki. - Pokaż. Tomek pokazał. Towar był dobry i chłopcy dobili targu. Potem Tomek oddał dwie białe kule do gry za trzy czerwone kartki, a inne drobiazgi za dwie niebieskie. Czatował na chłopców wchodzących do kościoła i przez kwadrans skupywał w ten sposób kartki w różnych kolorach. Wreszcie wkroczył do kościoła z całą bandą schludnie ubranych, ale hałaśliwych chłopców i dziewcząt, usiadł w ławce i od razu wszczął awanturę z pierwszym chłopcem, który mu się nawinął pod rękę.
-słuchaj, Bill, masz żółtą karteczkę?
- tak.
- co za nią chcesz?
- a co dasz?
- cukierka i haczyk do wędki.
- to pokaż.
Tomek pokazał. oba wymienione towary były w dobrym stanie, przeprowadzono więc transakcję. Potem Tomek zamienił dwie białe kule do gry na trzy czczczerwone kartki i inne drobiazgi na dwie niebieskie. czatował na innych chłopców wchodzących do kościoła i przez 10 czy 15 minut skupywał kartki w rożnych kolorach. wreszcie wszedl do kosciola z gromada pozadnie ubranych acz hałaśliwych chłopców i dziewcząt, usiadl w lawce i od razu zaczął się awanturować z pierwszym chłopcem , ktory mu sie nawiznal pod reke.