Brytyjskie zwyczaje bożonarodzeniowe mają stosunkowo młodą tradycję – wywodzą się z epoki wiktoriańskiej. To właśnie wtedy po raz pierwszy w domach pojawiła się choina przywieziona z Niemiec przez księcia Alberta, przy kominkach zawisły skarpetki, w które św. Mikołaj wrzucał prezenty dla dzieci, wysłano pierwsze świąteczne kartki i wystrzelono petardy. A przecież kiedyś obchodzono Boże Narodzenie zgoła inaczej. O tych dawnych tradycjach, niestety, dziś już nikt nie pamięta. Większość obrzędów miała ludowy, wiejski charakter. Niektóre przypominają polskie zwyczaje ludowe.
Ponoć ze Skandynawii wywodzi się zwyczaj palenia Yule Log, czyli bożonarodzeniowych polan. Wybranie i przyniesienie odpowiedniego drzewa było wielkim wydarzeniem. Drzewo musiało mieć odpowiednio gruby pień i być suche, by bez problemów paliło się przez całe święta. Wycięte drzewo przybierane było wstążkami, a każdy kto spotykał niosącą je procesję, kłaniał się, zdejmując nakrycie głowy. Polana były palone przez dwanaście dni okresu świątecznego, a zebrany popiół przechowano do następnego Bożego Narodzenia – to zapewniało szczęście i chroniło przed pożarem. Nieszczęście natomiast mógł sprowadzić zezowaty, płaskonogi lub bosonoga kobieta, gdy weszli do izby, gdzie paliło się polano. Niestety, dziś nikt nie pali w otwartych kominkach, a Yule Log możemy kupić jako ciasto zrobione w kształcie pnia drzewa.
Równie stara jest tradycja tzw. Wassailing. To rodzaj ponczu przyrządzonego z angielskiego piwa zwanego ale, do którego dodana jest śmietana, upieczone jabłka, jajka, goździki, imbir i gałka muszkatołowa. Legenda głosi, że taki właśnie napój podała saksońska wiejska dziewczyna Rowena księciu Vortegen ze słowami „Waes hael”, co znaczyło „Na zdrowie”. Z czasem powstała bardzo skomplikowana ceremonia noszenia ogromnej misy z napojem po pokoju, którą podawano z rąk do rąk. Na cześć Wassailingu napisano szereg pieśni, a w niektórych okręgach zachodniej Anglii napojem tym skrapiano pnie drzew w sadzie, by zapewnić dobre zbiory przyszłorocznych jabłek.
Boże Narodzenie po walijsku nazywa się Y Nadolig. W pierwszy dzień świąt bardzo wcześnie, między 3 a 6 rano, mężczyźni szli do kościoła na mszę świętą, która nazywała się Plygain, czyli świt. Podczas tej wczesnoporannej mszy mężczyźni śpiewali a capella kolędy, często o świeckiej treści, podobne do polskich pastorałek, czytali psalmy i fragmenty Biblii. Kobiety na ogół pracowały całą noc, piekąc świąteczne ciasta. Choć zwyczaje te już zanikły, to w niektórych kościołach Walii nadal Plygain jest odprawiana, a kolędy śpiewane podczas tej mszy można kupić nagrane na płyty.
Symbolem powodzenia i dobrych zbiorów w następnym roku był Calenigg znany już IV w. Ta specyficzna dekoracja świąteczna składa się z jabłka zawieszonego po środku drewnianego trójnoga. Owoc ozdabiano goździkami i migdałami, a na górze wtykano świerkową gałązkę, często ze świeczką w środku. Calenigg dawano w prezencie sąsiadom jako wyraz przyjaźni. Należało o niego starannie dbać – szczęcie sprzyjało tak długo, jak długo był świeży.
W drugi dzień świąt, dzień św. Stefana, chłopcy z rózgami zrobionymi z ostrokrzewu biegali za dziewczętami, by zbić je po nieosłoniętych rękach i nogach. W ten sam sposób traktowano również tych, którzy ostatni wstawali z łóżka. Zwyczaj ten (szczęśliwie dla młodych dziewcząt i śpiochów) zaginął w pierwszej połowie XIX wieku.
Z czasów prachrześcijańskich wywodzi się obrządek Mari Lwyd, który bardzo przypomina polskie wiejskie kolędowanie przebierańców. Otóż na długi kij zawieszano czaszkę konia ozdobioną w sztuczne uszy i oczy. Kij przykrywano szarą derką (Mari Lwyd znaczy szara kobyła), a sprytnie pociągane od spodu sznurki sprawiały, że dolna szczęka poruszała się. Mari Lwyd szła od domu do domu w towarzystwie tańczącego korowodu. Każdy z gospodarzy wyzywany był na pojedynek w słowach i śpiewie.
Jeżeli gospodarz przegrywał, zapraszał wszystkich do środka na poczęstunek. Wraz ze zwiększającymi się wpływami Kościoła metodystów, który patrzył z dezaprobatą na tańczący, coraz bardziej pijany tłum przemierzający walijskie wsie, pojedynki słowne zamieniono na kolędy. Zwyczaj prawie całkowicie wymarł w latach 60. XX wieku i obecnie praktykowany jest jedynie w miejscowości Llangynwyd.
Irlandia większość tradycji przejęła od angielskich kolonizatorów. Specyficznie irlandzkie jest wystawianie świeczek (obecnie raczej lampek) w oknie – kiedyś był to drogowskaz dla zbłąkanego wędrowca i Świętej Rodziny, szukającej schronienia w wigilijny wieczór.
Inny zwyczaj nakazuje bielenie ścian zewnętrznych domu, co ma stanowić oczyszczenie na przyjęcie Dzieciątka Jezus. Generalne porządki robiono nie tylko w domach, ale i w obejściu dla zwierząt, bo przecież właśnie w stajence urodził się Jezus.
W Szkocji obchodzono Boże Narodzenie bardzo poważnie – przede wszystkim modlono się w kościele i przestrzegano postu. Od czasów reformacji specyfika szkockiego obchodzenia świąt polega na... ignorowaniu Bożego Narodzenia. Bierze się to ze starej prezbiteriańskiej zasady mówiącej o tym, że świętować należy tylko te dni, które jako święte zapisane są w Biblii. A tam o świętach Bożego Narodzenia nie ma ani słowa.
Formalnie bożonarodzeniowe obchody zostały zakazane przez Zgromadzenie Narodowe Szkocji w 1638 r. Podobny zakaz obowiązywał także w Anglii rządzonej przez Cromwella. Święta przywrócił król Jakub II, ale Szkocja pozostała nieugięta. To ignorowanie świąt było związane z niechęcią wobec wszystkiego, co angielskie. Dopiero w latach 70. XX w. pierwszy dzień świąt stał się dniem wolnym od pracy. Anglicy mają swój pudding a Szkoci „czarną babę”, która (podobnie jak pudding) zrobiona jest z ciężkiego, nasyconego bakaliami ciasta, które pieczone jest w metalowej formie wyłożonej jasnym w kolorze kruchym ciastem. Przed podaniem całość skrapiana jest sowicie, jak na Szkocję przystało, whisky. Typowo szkockie są też „słoneczne ciasteczka”, czyli kruche herbatniki, wykrojone w kształcie gwiazdek z dziurą w środku, od której rozchodzą się symetryczne linie, reprezentujące promienie słoneczne.
Podczas gdy same święta były dniami powagi i modlitwy, prawdziwie radośnie obchodzono w Szkocji, i to od wieków, Nowy Rok, nazywany tutaj Hogmanay. I w tym tkwił element antyangielski. Otóż w 1600 r. Szkoci początek roku zaczęli obchodzić 1 stycznia, tak jak działo się to w całej Europie, podczas gdy Anglia do połowy XVIII w. za początek nowego roku uważała dzień 25 marca. Dziś na terenie całej Wielkiej Brytanii święta obchodzone są tak samo.
Brytyjskie zwyczaje bożonarodzeniowe mają stosunkowo młodą tradycję – wywodzą się z epoki wiktoriańskiej. To właśnie wtedy po raz pierwszy w domach pojawiła się choina przywieziona z Niemiec przez księcia Alberta, przy kominkach zawisły skarpetki, w które św. Mikołaj wrzucał prezenty dla dzieci, wysłano pierwsze świąteczne kartki i wystrzelono petardy. A przecież kiedyś obchodzono Boże Narodzenie zgoła inaczej. O tych dawnych tradycjach, niestety, dziś już nikt nie pamięta. Większość obrzędów miała ludowy, wiejski charakter. Niektóre przypominają polskie zwyczaje ludowe.
Ponoć ze Skandynawii wywodzi się zwyczaj palenia Yule Log, czyli bożonarodzeniowych polan. Wybranie i przyniesienie odpowiedniego drzewa było wielkim wydarzeniem. Drzewo musiało mieć odpowiednio gruby pień i być suche, by bez problemów paliło się przez całe święta. Wycięte drzewo przybierane było wstążkami, a każdy kto spotykał niosącą je procesję, kłaniał się, zdejmując nakrycie głowy. Polana były palone przez dwanaście dni okresu świątecznego, a zebrany popiół przechowano do następnego Bożego Narodzenia – to zapewniało szczęście i chroniło przed pożarem. Nieszczęście natomiast mógł sprowadzić zezowaty, płaskonogi lub bosonoga kobieta, gdy weszli do izby, gdzie paliło się polano. Niestety, dziś nikt nie pali w otwartych kominkach, a Yule Log możemy kupić jako ciasto zrobione w kształcie pnia drzewa.
Równie stara jest tradycja tzw. Wassailing. To rodzaj ponczu przyrządzonego z angielskiego piwa zwanego ale, do którego dodana jest śmietana, upieczone jabłka, jajka, goździki, imbir i gałka muszkatołowa. Legenda głosi, że taki właśnie napój podała saksońska wiejska dziewczyna Rowena księciu Vortegen ze słowami „Waes hael”, co znaczyło „Na zdrowie”. Z czasem powstała bardzo skomplikowana ceremonia noszenia ogromnej misy z napojem po pokoju, którą podawano z rąk do rąk. Na cześć Wassailingu napisano szereg pieśni, a w niektórych okręgach zachodniej Anglii napojem tym skrapiano pnie drzew w sadzie, by zapewnić dobre zbiory przyszłorocznych jabłek.
Boże Narodzenie po walijsku nazywa się Y Nadolig. W pierwszy dzień świąt bardzo wcześnie, między 3 a 6 rano, mężczyźni szli do kościoła na mszę świętą, która nazywała się Plygain, czyli świt. Podczas tej wczesnoporannej mszy mężczyźni śpiewali a capella kolędy, często o świeckiej treści, podobne do polskich pastorałek, czytali psalmy i fragmenty Biblii. Kobiety na ogół pracowały całą noc, piekąc świąteczne ciasta. Choć zwyczaje te już zanikły, to w niektórych kościołach Walii nadal Plygain jest odprawiana, a kolędy śpiewane podczas tej mszy można kupić nagrane na płyty.
Symbolem powodzenia i dobrych zbiorów w następnym roku był Calenigg znany już IV w. Ta specyficzna dekoracja świąteczna składa się z jabłka zawieszonego po środku drewnianego trójnoga. Owoc ozdabiano goździkami i migdałami, a na górze wtykano świerkową gałązkę, często ze świeczką w środku. Calenigg dawano w prezencie sąsiadom jako wyraz przyjaźni. Należało o niego starannie dbać – szczęcie sprzyjało tak długo, jak długo był świeży.
W drugi dzień świąt, dzień św. Stefana, chłopcy z rózgami zrobionymi z ostrokrzewu biegali za dziewczętami, by zbić je po nieosłoniętych rękach i nogach. W ten sam sposób traktowano również tych, którzy ostatni wstawali z łóżka. Zwyczaj ten (szczęśliwie dla młodych dziewcząt i śpiochów) zaginął w pierwszej połowie XIX wieku.
Z czasów prachrześcijańskich wywodzi się obrządek Mari Lwyd, który bardzo przypomina polskie wiejskie kolędowanie przebierańców. Otóż na długi kij zawieszano czaszkę konia ozdobioną w sztuczne uszy i oczy. Kij przykrywano szarą derką (Mari Lwyd znaczy szara kobyła), a sprytnie pociągane od spodu sznurki sprawiały, że dolna szczęka poruszała się. Mari Lwyd szła od domu do domu w towarzystwie tańczącego korowodu. Każdy z gospodarzy wyzywany był na pojedynek w słowach i śpiewie.
Jeżeli gospodarz przegrywał, zapraszał wszystkich do środka na poczęstunek. Wraz ze zwiększającymi się wpływami Kościoła metodystów, który patrzył z dezaprobatą na tańczący, coraz bardziej pijany tłum przemierzający walijskie wsie, pojedynki słowne zamieniono na kolędy. Zwyczaj prawie całkowicie wymarł w latach 60. XX wieku i obecnie praktykowany jest jedynie w miejscowości Llangynwyd.
Irlandia większość tradycji przejęła od angielskich kolonizatorów. Specyficznie irlandzkie jest wystawianie świeczek (obecnie raczej lampek) w oknie – kiedyś był to drogowskaz dla zbłąkanego wędrowca i Świętej Rodziny, szukającej schronienia w wigilijny wieczór.
Inny zwyczaj nakazuje bielenie ścian zewnętrznych domu, co ma stanowić oczyszczenie na przyjęcie Dzieciątka Jezus. Generalne porządki robiono nie tylko w domach, ale i w obejściu dla zwierząt, bo przecież właśnie w stajence urodził się Jezus.
W Szkocji obchodzono Boże Narodzenie bardzo poważnie – przede wszystkim modlono się w kościele i przestrzegano postu. Od czasów reformacji specyfika szkockiego obchodzenia świąt polega na... ignorowaniu Bożego Narodzenia. Bierze się to ze starej prezbiteriańskiej zasady mówiącej o tym, że świętować należy tylko te dni, które jako święte zapisane są w Biblii. A tam o świętach Bożego Narodzenia nie ma ani słowa.
Formalnie bożonarodzeniowe obchody zostały zakazane przez Zgromadzenie Narodowe Szkocji w 1638 r. Podobny zakaz obowiązywał także w Anglii rządzonej przez Cromwella. Święta przywrócił król Jakub II, ale Szkocja pozostała nieugięta. To ignorowanie świąt było związane z niechęcią wobec wszystkiego, co angielskie. Dopiero w latach 70. XX w. pierwszy dzień świąt stał się dniem wolnym od pracy.
Anglicy mają swój pudding a Szkoci „czarną babę”, która (podobnie jak pudding) zrobiona jest z ciężkiego, nasyconego bakaliami ciasta, które pieczone jest w metalowej formie wyłożonej jasnym w kolorze kruchym ciastem. Przed podaniem całość skrapiana jest sowicie, jak na Szkocję przystało, whisky. Typowo szkockie są też „słoneczne ciasteczka”, czyli kruche herbatniki, wykrojone w kształcie gwiazdek z dziurą w środku, od której rozchodzą się symetryczne linie, reprezentujące promienie słoneczne.
Podczas gdy same święta były dniami powagi i modlitwy, prawdziwie radośnie obchodzono w Szkocji, i to od wieków, Nowy Rok, nazywany tutaj Hogmanay. I w tym tkwił element antyangielski. Otóż w 1600 r. Szkoci początek roku zaczęli obchodzić 1 stycznia, tak jak działo się to w całej Europie, podczas gdy Anglia do połowy XVIII w. za początek nowego roku uważała dzień 25 marca.
Dziś na terenie całej Wielkiej Brytanii święta obchodzone są tak samo.