Patrzyłam na deszcz, spływający po szybie. Przeźroczyste krople powoli pokonywały drogę, którą stanowiła dla nich wysokość okna. Z każdym kolejnym uderzeniem wodnej drobinki o szkło moja eksytacja rosła. "Jeszcze tylko kilka minut, kilka minut i go zobaczę!" - myślałam w napięciu - "Ach, najdroższy, gdzie jesteś?" Nagle go zobaczyłam. Jak każdego dnia szedł ulicą Przemysłową do szkoły. Jego ciemna kurtka była przemoczona, buty nieco brudne z błota. Niczym nie wyróżniał się z szarego, ulicznego tłumu, a jednak był dla mnie kimś najważniejszym pod słońcem (lub zważając na bieżącą sytuację pogodową - pod chmurą). Mój ideał szybko zmierzał w stronę budynku szkoły, nieustannie się oddalał. Jak zwykle nawet nie spojrzał w moje okno. Zrezygnowana i zarazem szczęśliwa, że wszystko z nim w porządku odeszłam w stronę łóżka. Sięgnęłam po "Jezioro osobliwości", leżące na szafce nocnej i kontynuowałam niedokończoną wczoraj lekturę. Ach, miłość, wyjazd, zielone tereny nad jeziorem... Jak bardzo chciałabym kiedyś tego doświadczyć! Rozmarzona i upojona zakochaniem w cudownym chłopcu zasnęłam. Po kilku godzinach głębokiego snu nagle wstałam i z przerażeniem spojrzałam na zegarek. "On dzisiaj kończy lekcje o czternastej pięćdziesiąt! Muszę zdążyć go jeszcze zobaczyć!" Szybko przemieściłam się do parapetu i wychyliłam się przez okno. Pogoda się poprawiła. Kałuże pozostałe z porannej ulewy teraz lśniły w słońcu. Niebo przecinała piękna tęcza. Zniszczone kamienice przestały straszyć przechodniów i w dziennym świetle nawet ładnie się prezentowały. Z bijącym sercem wyglądałam ukochanego. Kroczył ulicą w pełnym majestacie, jak zwykle sam. Byłam przekonana, że jak co dzień uda się w stronę przystanku na wiadukcie i nie zwróci na mnie uwagi. Jak bardzo się myliłam! Nie mam pojęcia, dlaczego nagle przystanął i rozejrzał się wokoło. Jego wzrok przystanął na mojej twarzy. Na chwilę nasze oczy się spotkały. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak przykry musi być dla niego widok bladej, wychudzonej dziewczyny z wielkimi, mętntymi oczami i błękitną chustką na głowie. Nagle się uśmiechną. Widziałam jego idealnie równe, białe zęby w oprawie delikatnych, niemalże kobiecych ust. Odwzajemniłam uśmiech, a on wciąż patrząc mi w oczy, oddalił się w stronę wiaduktu. To, co było dalej stało się dla mnie bajką, prawdziwym życiem. Nazajutrz zaczęliśmy rozmowę, kilka dni później mama zaprosiła go na herbatę i szarlotkę. Odsłoniłam przed nim wszystko, wszystko z wyjątkiem błękitnej chustki. Nasza przyjaźń się rozwijała, czułam się wspaniale. Raz nawet byliśmy na spacerze w parku. Artur (jak się okazało tak właśnie miał na imię mój wybranek) zabrał swojego psa, wilczura. Długo głaskałam jego złotą, błyszcącą sierść. Pamiętam każdą z tamtych słonecznych, wiosennych chwil. Pewnego dnia, który zapowiadał się dokładnie tak samo, jak wszystkie inne Artur zabrał mnie nad Wisłę. Przyszedł dużo późnej, niż obiecał dzień wcześniej, ale usprawiedliwił się lekcją gry na gitarze. Długo rozmawialiśmy obserwując ostatnie promienie słońca, tańczące na lustrzanej tafli wolno sunącej wody. Nagle ujął moją dłoń. - Aniela... - wyszeptał. Serce zaczęło mi bić szybciej, krew pulsowała, na mojej twarzy pojawił się rumieniec. Jego smukłe palce delikatnie gładziły moją chudą, szorstką rękę. - Aniela - powtórzył słodkim głosem, jakby rozkoszując się dźwiękiem swoich słów - czy będziesz się bardzo gniewała, jeśli cię pocałuję? Moje oczy zalśniły. Cicho się zaśmiałam. - Nie będę się wcale gniewała. Wtedy wargi Artura dotknęły moich ust. Całował długo, ciepło i delikatnie, a jednocześnie bardzo namiętnie. To było niezwykłe uczucie. Kocham go.
Pod spodem znajdował się tylko nabazgrany na szybko rysunek ławki, rzeki, dwóch obejmujących się postaci i kilku serduszek. Matce Anieli łzy ciekły po policzkach, zupełnie jak krople deszczu po szybie owego pamiętnego dnia. Do drzwi zadzwonił Artur. Miał na sobie elegancki garnitur, a w pięknych, długich palcach trzymał białe chryzantemy. Matka Anieli zamnkęła zeszyt córki i schowała go do kartonowego pudełka; razem z błękitną chustką, która ukrywała postępującą białaczkę jej dziecka.
Patrzyłam na deszcz, spływający po szybie. Przeźroczyste krople powoli pokonywały drogę, którą stanowiła dla nich wysokość okna. Z każdym kolejnym uderzeniem wodnej drobinki o szkło moja eksytacja rosła.
"Jeszcze tylko kilka minut, kilka minut i go zobaczę!" - myślałam w napięciu - "Ach, najdroższy, gdzie jesteś?"
Nagle go zobaczyłam. Jak każdego dnia szedł ulicą Przemysłową do szkoły. Jego ciemna kurtka była przemoczona, buty nieco brudne z błota. Niczym nie wyróżniał się z szarego, ulicznego tłumu, a jednak był dla mnie kimś najważniejszym pod słońcem (lub zważając na bieżącą sytuację pogodową - pod chmurą). Mój ideał szybko zmierzał w stronę budynku szkoły, nieustannie się oddalał.
Jak zwykle nawet nie spojrzał w moje okno. Zrezygnowana i zarazem szczęśliwa, że wszystko z nim w porządku odeszłam w stronę łóżka. Sięgnęłam po "Jezioro osobliwości", leżące na szafce nocnej i kontynuowałam niedokończoną wczoraj lekturę. Ach, miłość, wyjazd, zielone tereny nad jeziorem... Jak bardzo chciałabym kiedyś tego doświadczyć! Rozmarzona i upojona zakochaniem w cudownym chłopcu zasnęłam.
Po kilku godzinach głębokiego snu nagle wstałam i z przerażeniem spojrzałam na zegarek.
"On dzisiaj kończy lekcje o czternastej pięćdziesiąt! Muszę zdążyć go jeszcze zobaczyć!"
Szybko przemieściłam się do parapetu i wychyliłam się przez okno. Pogoda się poprawiła. Kałuże pozostałe z porannej ulewy teraz lśniły w słońcu. Niebo przecinała piękna tęcza. Zniszczone kamienice przestały straszyć przechodniów i w dziennym świetle nawet ładnie się prezentowały. Z bijącym sercem wyglądałam ukochanego.
Kroczył ulicą w pełnym majestacie, jak zwykle sam. Byłam przekonana, że jak co dzień uda się w stronę przystanku na wiadukcie i nie zwróci na mnie uwagi. Jak bardzo się myliłam!
Nie mam pojęcia, dlaczego nagle przystanął i rozejrzał się wokoło. Jego wzrok przystanął na mojej twarzy. Na chwilę nasze oczy się spotkały. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak przykry musi być dla niego widok bladej, wychudzonej dziewczyny z wielkimi, mętntymi oczami i błękitną chustką na głowie.
Nagle się uśmiechną. Widziałam jego idealnie równe, białe zęby w oprawie delikatnych, niemalże kobiecych ust. Odwzajemniłam uśmiech, a on wciąż patrząc mi w oczy, oddalił się w stronę wiaduktu.
To, co było dalej stało się dla mnie bajką, prawdziwym życiem. Nazajutrz zaczęliśmy rozmowę, kilka dni później mama zaprosiła go na herbatę i szarlotkę. Odsłoniłam przed nim wszystko, wszystko z wyjątkiem błękitnej chustki.
Nasza przyjaźń się rozwijała, czułam się wspaniale. Raz nawet byliśmy na spacerze w parku. Artur (jak się okazało tak właśnie miał na imię mój wybranek) zabrał swojego psa, wilczura. Długo głaskałam jego złotą, błyszcącą sierść. Pamiętam każdą z tamtych słonecznych, wiosennych chwil.
Pewnego dnia, który zapowiadał się dokładnie tak samo, jak wszystkie inne Artur zabrał mnie nad Wisłę. Przyszedł dużo późnej, niż obiecał dzień wcześniej, ale usprawiedliwił się lekcją gry na gitarze. Długo rozmawialiśmy obserwując ostatnie promienie słońca, tańczące na lustrzanej tafli wolno sunącej wody. Nagle ujął moją dłoń.
- Aniela... - wyszeptał.
Serce zaczęło mi bić szybciej, krew pulsowała, na mojej twarzy pojawił się rumieniec. Jego smukłe palce delikatnie gładziły moją chudą, szorstką rękę.
- Aniela - powtórzył słodkim głosem, jakby rozkoszując się dźwiękiem swoich słów - czy będziesz się bardzo gniewała, jeśli cię pocałuję?
Moje oczy zalśniły. Cicho się zaśmiałam.
- Nie będę się wcale gniewała.
Wtedy wargi Artura dotknęły moich ust. Całował długo, ciepło i delikatnie, a jednocześnie bardzo namiętnie. To było niezwykłe uczucie.
Kocham go.
Pod spodem znajdował się tylko nabazgrany na szybko rysunek ławki, rzeki, dwóch obejmujących się postaci i kilku serduszek. Matce Anieli łzy ciekły po policzkach, zupełnie jak krople deszczu po szybie owego pamiętnego dnia. Do drzwi zadzwonił Artur. Miał na sobie elegancki garnitur, a w pięknych, długich palcach trzymał białe chryzantemy. Matka Anieli zamnkęła zeszyt córki i schowała go do kartonowego pudełka; razem z błękitną chustką, która ukrywała postępującą białaczkę jej dziecka.