Gilbert Blythe nie przywykł starać się bezskutecznie o to, by któraś z dziewczynek zechciała nań spojrzeć. Musi spojrzeć nań ta czarnowłosa Ania Shirley o spiczastym podbródku i wielkich oczach, jakich nie miała żadna inna uczennica w całym Avonlea. Nagle wychylił się w stronę przejścia pomiędzy ławkami, pochwycił koniec jednego z długich warkoczy Ani, pociągnął ku sobie i zawołał przenikliwym szeptem: – Patrzcie! Marchewka! Marchewka! Wtedy dopiero Ania rzuciła nań mściwe spojrzenie. I nie tylko spojrzenie. Zerwała się z miejsca, a wszystkie jasne jej rojenia pierzchły w jednej chwili. Oczy jej gorzały gniewem, lecz prawie natychmiast przygasiły je łzy wściekłości i upokorzenia. – Ty wstrętny chłopcze! – zawołała gwałtownie. – Jak śmiałeś!... A potem – trzask! – Ania cisnęła swą tabliczką szyfrową w głowę Gilberta, cisnęła z taka siłą, ze tabliczka pękła... Szkoła rada była każdemu niezwykłemu zdarzeniu. A to było coś bardzo niezwykłego. Każde z dzieci zawołało „o!” z przerażeniem i zachwytem równocześnie. Diana otworzyła usta i oniemiała, Ruby, skłonna do łez, zaczęła płakać. Tomek Sloane puścił swój zaprzęg koników polnych, przyglądając się tej scenie z otwartymi ustami. Pan Phillips wielkimi krokami zbliżył się do Ani położył swą ciężką dłoń na jej ramieniu. – Anno Shirley, co to miało znaczyć? – spytał surowo. Ania nie odpowiedziała ani słowa. Było to zbyt wielkie kazać wyznać biednemu dziecku wobec całej szkoły, że nazwano ją „marchewką”. Ale Gilbert Blythe wystąpił odważnie: – To moja wina, proszę pana. Ja jej dokuczyłem. Pan Phillips nie zwrócił uwagi na te słowa. – Przykro mi bardzo, że jedna z moich uczennic okazała taki mściwy charakter i gwałtowność – rzekł uroczystym tonem, jak gdyby sam fakt należenia do jego uczniów powinien był zniszczyć w zarodku wszelkie złe instynkty w sercach młodziutkich, niedoskonałych śmiertelników. – Aniu, stań przed tablicą. Pozostaniesz tam resztę popołudnia! Ania stokroć wolała zostać wysmaganą biczem niż znieść tę karę, która przy jej wrażliwym usposobieniu równała się policzkowi. Posłuchała jednak, blada, osłupiała. Pan Phillips, wziąwszy kredę do ręki, napisał na tablicy nad jej głową: „Andzia Shirley ma bardzo brzydki charakter. Andzia Shirley powinna starać się panować nad swą złością” i następnie odczytał głośno te wyrazy tak, by nawet najmłodsi, którzy jeszcze nie umieli dobrze czytać, mogli to zrozumieć. I Ania stała resztę popołudnia z tym napisem nad głową. Nie płakała jednak ani nie pochyliła głowy. Gniew w jej duszy wrzał jeszcze zbyt silnie i dodawał jej sił w tym strasznym upokorzeniu. Z palącymi policzkami gniewnie odtrącała spojrzenia Diany, pełne oburzenia ruchy głowy Karola Sloane i złośliwy uśmiech Józi Pye. Na Gilberta ani spojrzała. Nigdy już nań nie spojrzy! Nigdy nie przemówi do niego!
Mam nadzieję ze pomogłem trochę się rozpisałem także mużesz to trochę skrucić
Gilbert Blythe nie przywykł starać się bezskutecznie o to, by któraś z dziewczynek zechciała nań spojrzeć. Musi spojrzeć nań ta czarnowłosa Ania Shirley o spiczastym podbródku i wielkich oczach, jakich nie miała żadna inna uczennica w całym Avonlea.
Nagle wychylił się w stronę przejścia pomiędzy ławkami, pochwycił koniec jednego z długich warkoczy Ani, pociągnął ku sobie i zawołał przenikliwym szeptem:
– Patrzcie! Marchewka! Marchewka!
Wtedy dopiero Ania rzuciła nań mściwe spojrzenie.
I nie tylko spojrzenie. Zerwała się z miejsca, a wszystkie jasne jej rojenia pierzchły w jednej chwili.
Oczy jej gorzały gniewem, lecz prawie natychmiast przygasiły je łzy wściekłości i upokorzenia.
– Ty wstrętny chłopcze! – zawołała gwałtownie. – Jak śmiałeś!...
A potem – trzask! – Ania cisnęła swą tabliczką szyfrową w głowę Gilberta, cisnęła z taka siłą, ze tabliczka pękła...
Szkoła rada była każdemu niezwykłemu zdarzeniu. A to było coś bardzo niezwykłego. Każde z dzieci zawołało „o!” z przerażeniem i zachwytem równocześnie. Diana otworzyła usta i oniemiała, Ruby, skłonna do łez, zaczęła płakać. Tomek Sloane puścił swój zaprzęg koników polnych, przyglądając się tej scenie z otwartymi ustami.
Pan Phillips wielkimi krokami zbliżył się do Ani położył swą ciężką dłoń na jej ramieniu.
– Anno Shirley, co to miało znaczyć? – spytał surowo.
Ania nie odpowiedziała ani słowa. Było to zbyt wielkie kazać wyznać biednemu dziecku wobec całej szkoły, że nazwano ją „marchewką”.
Ale Gilbert Blythe wystąpił odważnie:
– To moja wina, proszę pana. Ja jej dokuczyłem.
Pan Phillips nie zwrócił uwagi na te słowa.
– Przykro mi bardzo, że jedna z moich uczennic okazała taki mściwy charakter i gwałtowność – rzekł uroczystym tonem, jak gdyby sam fakt należenia do jego uczniów powinien był zniszczyć w zarodku wszelkie złe instynkty w sercach młodziutkich, niedoskonałych śmiertelników. – Aniu, stań przed tablicą. Pozostaniesz tam resztę popołudnia!
Ania stokroć wolała zostać wysmaganą biczem niż znieść tę karę, która przy jej wrażliwym usposobieniu równała się policzkowi. Posłuchała jednak, blada, osłupiała. Pan Phillips, wziąwszy kredę do ręki, napisał na tablicy nad jej głową:
„Andzia Shirley ma bardzo brzydki charakter. Andzia Shirley powinna starać się panować nad swą złością” i następnie odczytał głośno te wyrazy tak, by nawet najmłodsi, którzy jeszcze nie umieli dobrze czytać, mogli to zrozumieć.
I Ania stała resztę popołudnia z tym napisem nad głową. Nie płakała jednak ani nie pochyliła głowy. Gniew w jej duszy wrzał jeszcze zbyt silnie i dodawał jej sił w tym strasznym upokorzeniu. Z palącymi policzkami gniewnie odtrącała spojrzenia Diany, pełne oburzenia ruchy głowy Karola Sloane i złośliwy uśmiech Józi Pye. Na Gilberta ani spojrzała. Nigdy już nań nie spojrzy! Nigdy nie przemówi do niego!
Mam nadzieję ze pomogłem trochę się rozpisałem także mużesz to trochę skrucić