Są takie książki, jak ta. Bierze się je do ręki, zaczyna czytać pierwsze zdanie i od razu się wie, że to coś ważnego, o czym nie zapomni się mimo mijających lat. Żałuję, że dopiero teraz, a nie, kiedy "Oskar i pani Róża" była bestsellerem, sięgnęłam po nią w księgarni. Żałuję, ze kupiłam ją na prezent, a nie dla siebie. I żałuję, że jest tak krótka, że przeczytałam ją w jeden poranek, który zapamiętam na długo właśnie ze względu na tę powieść. Pan Eric Emmanuel Schmitt przyzwyczaił mnie do tego, że pisze rzeczy dobre, balansujące na skraju fantastycznych przypowieści, tyczące się tylko spraw ważnych. Na szczęście nie przypominają biblijnego stylu Paulo Coelho, którego cenię, ale- proszę mi to wybaczyć!- nie mogę strawić. "Kiedy byłem dziełem sztuki"- piewsza przeczytana przeze mnie książka Schmitta mówi o tym, jak bardzo należy kochać siebie i swoje życie. "Oskar i pani Róża" to zupełnie inna historia i gdybym miała stworzyć tu ranking pięknych książek, ona właśnie znalazłaby się na jednym z czołowych miejsc. O czym jest ta powieść? To właściwie zbieranina kilku listów, które mały chłopiec pisze do Boga. "Mam na imię Oskar, mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam, bo jak dotąd, z powodu nauki, nie miałem czasu. " Jeśli ktoś liczy na słodki sentymentalizm listów - nie znajdzie go. Schmitt wyciska łzy, ze mnie wycisnął ich całe mnóstwo, ale nie poprzez wzbudzanie litości, a właśnie poprzez siłę i moc tego, o czym mówi mały chłopiec, wcale nie starając się wzbudzać w kimkolwiek żalu. Niezwykłą postacią jest pani Róża- kobieta, o której nic właściwie nie wiemy poza tym, że jako jedyna w szpitalu potrafi zrozumieć chłopca i na swój szorstki sposób pomóc mu pogodzić się ze śmiercią.
Są takie książki, jak ta. Bierze się je do ręki, zaczyna czytać pierwsze zdanie i od razu się wie, że to coś ważnego, o czym nie zapomni się mimo mijających lat. Żałuję, że dopiero teraz, a nie, kiedy "Oskar i pani Róża" była bestsellerem, sięgnęłam po nią w księgarni. Żałuję, ze kupiłam ją na prezent, a nie dla siebie. I żałuję, że jest tak krótka, że przeczytałam ją w jeden poranek, który zapamiętam na długo właśnie ze względu na tę powieść.
Pan Eric Emmanuel Schmitt przyzwyczaił mnie do tego, że pisze rzeczy dobre, balansujące na skraju fantastycznych przypowieści, tyczące się tylko spraw ważnych. Na szczęście nie przypominają biblijnego stylu Paulo Coelho, którego cenię, ale- proszę mi to wybaczyć!- nie mogę strawić. "Kiedy byłem dziełem sztuki"- piewsza przeczytana przeze mnie książka Schmitta mówi o tym, jak bardzo należy kochać siebie i swoje życie.
"Oskar i pani Róża" to zupełnie inna historia i gdybym miała stworzyć tu ranking pięknych książek, ona właśnie znalazłaby się na jednym z czołowych miejsc.
O czym jest ta powieść?
To właściwie zbieranina kilku listów, które mały chłopiec pisze do Boga. "Mam na imię Oskar, mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam, bo jak dotąd, z powodu nauki, nie miałem czasu. "
Jeśli ktoś liczy na słodki sentymentalizm listów - nie znajdzie go. Schmitt wyciska łzy, ze mnie wycisnął ich całe mnóstwo, ale nie poprzez wzbudzanie litości, a właśnie poprzez siłę i moc tego, o czym mówi mały chłopiec, wcale nie starając się wzbudzać w kimkolwiek żalu.
Niezwykłą postacią jest pani Róża- kobieta, o której nic właściwie nie wiemy poza tym, że jako jedyna w szpitalu potrafi zrozumieć chłopca i na swój szorstki sposób pomóc mu pogodzić się ze śmiercią.
Myślę że choć trochę pomogłam :D
Pozdrawiam ;*