Przygotowania do pieczenia chleba rozpoczynano najczęściej wieczorem. Wtedy to przygotowano rozczyn. Zakwas, czyli kawałek ciasta pozostawiony z poprzedniego wypieku posypany mąką, aby nie wysechł i trzymany w dzieżce w komorze, zalewano wodą i tak powstawał zaczyn. Stawiano go na ciepłym , aby przyśpieszyć fermentację, czyli tzw. kiśnięcie. W ten sposób powstał rozczyn, do którego rano dodawano mąkę i sól, a następnie wyrabiano ciasto tak długo, aż „odchodziło od ręki”. Potem przykrywano dzieżę wieczkiem i chowano w pierzyny lub stawiano na piecu i czekano, aż ciasto wyrośnie.
Gdy ciasto wyrosło, formowano bochenki i wkładano do wiklinowych lub słomianych koszyczków. Wtedy gospodarz lub gospodyni rozpalali w piecu. Palenie w piecu było wielką sztuką, gdyż trzeba było zgadnąć, ile włożyć polan sosnowych i kiedy wygarnąć żar, by uzyskać odpowiednią temperaturę. Temperaturą sprawdzano, patrząc, czy węgle puszczają piórka i czy wyciągany kociubą żar iskrzy.
Po takiej próbie wyrośnięty w koszyczkach chleb wykładano na posypaną mąką łopatę, wierzch smarowano wodą i wkładano do pieca na liściach chrzanu lub kapusty. Chleb pieczono około dwóch godzin.
Po wyciągnięciu chleba z pieca sprawdzano czy chleb jest upieczony, opukując jego spód. Musiał dudnić. W piecu piekło się kilka bochenków, tak że starczało na cały tydzień. Ostatnie bochenki były bardzo czerstwe lub spleśniałe, gospodynie wtedy mówiły, że chleb kwitł. Odkrajało się wtedy to kwitnienie i jadło, nie mógł się zmarnować żaden kawałek chleba.
Przygotowania do pieczenia chleba rozpoczynano najczęściej wieczorem. Wtedy to przygotowano rozczyn. Zakwas, czyli kawałek ciasta pozostawiony z poprzedniego wypieku posypany mąką, aby nie wysechł i trzymany w dzieżce w komorze, zalewano wodą i tak powstawał zaczyn. Stawiano go na ciepłym , aby przyśpieszyć fermentację, czyli tzw. kiśnięcie. W ten sposób powstał rozczyn, do którego rano dodawano mąkę i sól, a następnie wyrabiano ciasto tak długo, aż „odchodziło od ręki”. Potem przykrywano dzieżę wieczkiem i chowano w pierzyny lub stawiano na piecu i czekano, aż ciasto wyrośnie.
Gdy ciasto wyrosło, formowano bochenki i wkładano do wiklinowych lub słomianych koszyczków. Wtedy gospodarz lub gospodyni rozpalali w piecu. Palenie w piecu było wielką sztuką, gdyż trzeba było zgadnąć, ile włożyć polan sosnowych i kiedy wygarnąć żar, by uzyskać odpowiednią temperaturę. Temperaturą sprawdzano, patrząc, czy węgle puszczają piórka i czy wyciągany kociubą żar iskrzy.
Po takiej próbie wyrośnięty w koszyczkach chleb wykładano na posypaną mąką łopatę, wierzch smarowano wodą i wkładano do pieca na liściach chrzanu lub kapusty. Chleb pieczono około dwóch godzin.
Po wyciągnięciu chleba z pieca sprawdzano czy chleb jest upieczony, opukując jego spód. Musiał dudnić. W piecu piekło się kilka bochenków, tak że starczało na cały tydzień. Ostatnie bochenki były bardzo czerstwe lub spleśniałe, gospodynie wtedy mówiły, że chleb kwitł. Odkrajało się wtedy to kwitnienie i jadło, nie mógł się zmarnować żaden kawałek chleba.