Były wakacje. Dni upływały mi bardzo powoli. Rano długo leżałam w łóżku, potem wstawałam i robiłam sobie śniadanie. Popołudnia spędzałam raczej u koleżanek, które zapraszały mnie do siebie na piknik.
Pewnego dnia postanowiłam wybrać się na spacer. Byłam zmęczona ciągłym życiem w grupie, chciałam pobyć sama. Był już późny wieczór, ale nie było jeszcze ciemno. Niedaleko rozpościerał się wielki las. Postanowiłam pozbierać trochę borowików na kolację. Weszłam w małą dróżkę i nagle całkiem niedaleko zobaczyłam dużego kozaka. Za nim był następny, a dalej jeszcze inny. Zbierałam tak i zbierałam nawet nie zauważając, że robi się ciemno. Wkrótce grzyby skończyły się pojawiać. Podniosłam głowę i rozejrzałam się. Było ciemno jakby ktoś rozlał kawę. Nigdzie nie było widać drogi. Coś przeleciało nade mną. Zakryłam oczy i nie otwierałam ich przez chwile. Dobrze. To tylko myszołów. Mógł to być przecież nietoperz, ale po co się straszyć. Coś zaszeleściło w krzakach. Upuściłam koszyk z grzybami.
-Aaaa!-krzyknęłam. Zaczełam płakać by zagłuszyć strach. Nagle rozległo się głośne, głuche wycie, które jakby zbliżało się do mnie. Przestraszona pomyślałam: "TRZEBA SIĘ UKRYĆ". Chciałam wejść na drzewo, ale zniechęcił mnie szmer w liściach. Żegnaj świecie! Mamo, tato! Żegnajcie na zawsze! I właśnie wtedy zobaczyłam dwa małe, zielone światełka. Niczym oczy wilka zbliżały się do mnie. Chciałam uciekać, ale nogi odmówiły mi posłuszństwa. Usłyszałam ciche warczenie. Nie miałam wątpliwości, że to dzikie zwierze. Słyszałam również jakieś szumy gdzieś daleko, lecz wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Wtem blade światło księżyca poświeciło na tego potwora. nie wierzyłam własnym oczom! To przecież...pies! Pies rasy huski od sąsiadów! Nie wierzyłam, że kiedyś uciaszę się na jego widok. Przytuliłam go mocno do swej piersi i zobaczyłam światełka latarek. Ratunek! To byli mama i tata!
-Nigdy już nie wyruszę sama do lasu!-tłumaczyłam, a oni przytakiwali:
Były wakacje. Dni upływały mi bardzo powoli. Rano długo leżałam w łóżku, potem wstawałam i robiłam sobie śniadanie. Popołudnia spędzałam raczej u koleżanek, które zapraszały mnie do siebie na piknik.
Pewnego dnia postanowiłam wybrać się na spacer. Byłam zmęczona ciągłym życiem w grupie, chciałam pobyć sama. Był już późny wieczór, ale nie było jeszcze ciemno. Niedaleko rozpościerał się wielki las. Postanowiłam pozbierać trochę borowików na kolację. Weszłam w małą dróżkę i nagle całkiem niedaleko zobaczyłam dużego kozaka. Za nim był następny, a dalej jeszcze inny. Zbierałam tak i zbierałam nawet nie zauważając, że robi się ciemno. Wkrótce grzyby skończyły się pojawiać. Podniosłam głowę i rozejrzałam się. Było ciemno jakby ktoś rozlał kawę. Nigdzie nie było widać drogi. Coś przeleciało nade mną. Zakryłam oczy i nie otwierałam ich przez chwile. Dobrze. To tylko myszołów. Mógł to być przecież nietoperz, ale po co się straszyć. Coś zaszeleściło w krzakach. Upuściłam koszyk z grzybami.
-Aaaa!-krzyknęłam. Zaczełam płakać by zagłuszyć strach. Nagle rozległo się głośne, głuche wycie, które jakby zbliżało się do mnie. Przestraszona pomyślałam: "TRZEBA SIĘ UKRYĆ". Chciałam wejść na drzewo, ale zniechęcił mnie szmer w liściach. Żegnaj świecie! Mamo, tato! Żegnajcie na zawsze! I właśnie wtedy zobaczyłam dwa małe, zielone światełka. Niczym oczy wilka zbliżały się do mnie. Chciałam uciekać, ale nogi odmówiły mi posłuszństwa. Usłyszałam ciche warczenie. Nie miałam wątpliwości, że to dzikie zwierze. Słyszałam również jakieś szumy gdzieś daleko, lecz wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Wtem blade światło księżyca poświeciło na tego potwora. nie wierzyłam własnym oczom! To przecież...pies! Pies rasy huski od sąsiadów! Nie wierzyłam, że kiedyś uciaszę się na jego widok. Przytuliłam go mocno do swej piersi i zobaczyłam światełka latarek. Ratunek! To byli mama i tata!
-Nigdy już nie wyruszę sama do lasu!-tłumaczyłam, a oni przytakiwali:
-Tak, tak. Już nigdy...