Robinson wynalazki - cytaty.
Z książki "Przypadki Robinsona Cruzoe" wypisz jakie wynalazki zrobił Robinson na bezludnej wyspie.
Muszą koniecznie być cytaty!!!!!!!!
Prosze pomożcie mi!!!!!!!!!!
Dam najwięcej!!!!!!!
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2025 KUDO.TIPS - All rights reserved.
"natomiast nie posiadając się z radości przyswojenia kóz,umysliłem dla nich zbudować stajenke,gdyż razem ze mną w jaskini przebywać nie mogly. Niedaleko od mej groty rosły dwie palmy, w odległości pięciu metrów jedna od drugiej. Do nich w wysokości dwóch i pół metra nad ziemią przywiązałem żerdź bambusową. O tę żerdź opierałem pochyło żerdki bambusowe z obu stron, tak że przez to powstała chatka w kształcie dachu, opartego o ziemię. Pokryłem ją z wierzchu podwójnym pokładem liści kokosowych, u góry bambusy przytwierdziłem pizangowymi włóknami. Chata ta była z dwóch stron otwarta. Zagrodziłem ją ściankami, wtykając w ziemię odpowiedniej długości żerdki bambusowe i przeplatając je dla mocy gałązkami chrustu, podobnie jak u nas robią płoty. Z jednej strony zrobiłem drzwiczki do wpuszczania i wypuszczania kóz. Tak więc towarzyszki mego wygnania miały bardzo wygodne mieszkanie, chroniące je zarówno od upału, jak i od deszczu. Wkrótce przyzwyczaiły się do swej stajenki i przed wieczorem same podchodziły do drzwiczek, naprzykrzając się bekiem, aby je wpuścić do środka. W dzień jednak miałem z nimi dużo kłopotu. Puszczać wolno na paszę było nieroztropne, bo mogły uciec do lasu i więcej nie wrócić, a gdy wyszedłszy na polowanie uwiązałem je do drzewa, to znowu biedne zwierzęta nie mogły się najeść do woli i udój był bardzo skąpy."
Z zebranych zatem kamieni ułożyłem pod skałą coś na kształt pieca. Kamienie ustawione w półokrąg, przypierający do skalistej ściany jedną stroną, miały z boku mały otwór u dołu, dla lepszego ciągu powietrza. W tym tedy piecu zamierzałem odbywać dalsze próby garncarstwa.Wyrobiwszy kilkanaście większych i mniejszych garnuszków, wstawiłem je w piec, obłożyłem dookoła gałązkami i podpaliłem je, dokładając potem drzewa coraz więcej. Na koniec, gdy garnki rozpaliły się do czerwoności, zostawiłem je w tym stanie przez parę godzin. Po wyjęciu i ostudzeniu okazały się wcale dobrymi. Wprawdzie nie miały pięknej formy, ale do użytku nadawały się doskonale i zaraz też sobie ugotowałem w jednym koziego mleka.
Pokrajałem suknie na wzór dawniejszych, a naprzód z odpadków pozostałych zrobiłem wysoką spiczastą czapkę, włosem na wierzch obróconą, ażeby osłaniała mnie od deszczu. Potem uszyłem kaftan krótki, spodnie do kolan i kamasze. Wszystko to było krajane obszernie, aby nie przylegało do ciała. Po ukończeniu pierwszego garnituru, zrobiłem drugi lżejszy, także obrócony włosem do góry, a uszyty z samych zajęczych skórek. Obydwa wyglądały arcykomicznie, ale z tym wszystkim były bardzo dogodne, bo gdym pierwszy raz ubrał się w kostium kozi i wybiegł na deszcz, ani kropelka wody nie dostała się do skóry.
Z ugręplowanej waty ukręciłem knot. Pozostało jeszcze tylko postarać się o tłuszcz. Nie myśląc, że go kiedyś będę potrzebował, rzucałem na bok kawałki koziego łoju, jako bardzo nieprzyjemnego w jedzeniu. Jakże mi go teraz żal było. Wynalazłem wprawdzie w pobliżu dawnej kuchni nieco odpadków, ale były nieświeże, trzeba je było przetopić. I oto nowa robota! Musiałem zrobić płaską rynkę do wytapiania łoju, opatrzyć polewą, a potem dopiero zająć się tłuszczem. Całego dnia wymagało wypalenie. Dwie rynki pękły, aż trzecia dosyć mi się udała. Trzeba było widzieć, z jakim zadowoleniem zasiadałem wieczorem przy mojej lampce, wiążąc do późna sieć. Ale radość niedługo trwała, bo po czterech dniach skończył się zapas tłuszczu. A więc cztery dni tylko miałem światło.
Trzeba mi było koniecznie płótna, ale skąd je wziąć? Na koniec zrobiłem rodzaj tkaniny z włókien pizangu. Niewielki ten płat kosztował mnie kilka dni mozolnej pracy, bo nie mając wyobrażenia o warsztacie tkackim, przekładałem pojedyncze sznurki osnowy poprzecznym szpagatem. Plątało się to często, ale przecież w końcu był worek jaki taki do wyciskania sera. Od czasu do czasu zebrawszy trochę mleka, robiłem ser, ale mimo wielkiej chęci, spróbowałem tylko raz mały kawałek, a resztę suszyłem i chowałem na zapas zimowy. Oprócz tego niemało czasu zajmowało mi przygotowanie drzewa opałowego, którego brak w zeszłym roku tak mi dotkliwie odczuć się dawał. Huragany jesienne nałamały w lesie mnóstwo drzew. Gdybym miał siekierkę, zbiór byłby łatwy, ale w braku wszelkich narzędzi musiałem je wyłamywać, dopomagając sobie w tej pracy biednym, wysłużonym nożem. Uzbierało się jednak sporo suszu. Znosiłem go w powrozie na plecach i układałem pod sklepieniem jaskini jakby ściankę, mogocą mnie zasłaniać od wiatru.