materna97
Jest godzina dwudziesta trzecia czternaście . Za oknami widzę ciemność... Nawet osiedlowe latarnie wyglądają zupełnie tak, jakby chciały powiedzieć „dobranoc” wszystkim mieszkańcom. Jeszcze tylko kilka godzin i znowu się zacznie. -Ciężko się wraca do rzeczywistości po weekendowej przerwie. Lekko zużyte książki, leżące na biurku zaraz trafią do plecaka. Patrząc z ich perspektywy można to nawet potraktować jako wesołe doświadczenie w ich krótkim w porównaniu do wieczności życiu-myślę. Sen szybko wkrada się pod powieki. Tak wygląda życie uczennicy liceum, a dokładniej niedzielny wieczór-prolog szkolnego życia Budzik niemiłosiernie przedziera ciszę. Jest kilka minut przed ósmą. Jeszcze niezupełnie świadoma staram się w pośpiechu przypomnieć sen. Za nic w świecie się nie udaje, zresztą jak wiele rzeczy w poniedziałek. Pośpiech to motyw przewodni wszelkich poranków. Szybka pobudka, szybka toaleta, szybkie śniadanie to nieodzowny element codzienności. Droga do szkoły również nie przynosi żadnych wrażeń. -Otwock już dawno przeżył lata swojej świetności, a hasło „miasto-uzdrowisko” to tylko pusty slogan wpisany w szary obraz otaczającej rzeczywistości. Przed dziewiąta jestem pod liceum. Stare kasyno robi wrażenie tylko na pierwszy rzut oka-oddaje się niekoniecznie wartym uwagi przemyśleniom. W szatni jak zwykle tłumy ludzi, których albo nie znam, albo nie chciałabym znać. Wchodzę... Pełna obaw, niepokoju, brakuje mi tylko worka z kapciami na którym mama wyszyłaby moje inicjały a wyglądałabym jak dziecko idące pierwszy raz zmierzyć się ze szkołą. Walka o przetrwanie toczy sie każdego dnia. Jesteś nieakceptowany przez grupę-przegrywasz. Przeciwstawiasz się mocniejszym-przegrywasz. Nie podejmujesz nauki-nie przetrwasz. Codziennie odgrywam role ekspertów. Gram. Na matematyce muszę udawać, że znakomicie czuję się w roli kogoś, kto zna na pamięć wszystkie możliwe na świecie wzory skróconego mnożenia. Na fizyce powinnam udowadniać, że z Einsteinem jestem prawie per „Ty”. Chemia to akt zwany „rozpaczą”, a historia stanowi melodramat. Wieczny teatr, a sztuka nosi nazwę szkoła. I to nie byle jaka szkoła, ale życia. Przerwa to moment oddechu. Krótka chwila, kiedy wszystkich widzów i aktorów można wyciągnąć do foyer (SAndra to taka teatralna nazwa). Hałas jest czasami niemiłosierny, ale po każdych czterdziestu pięciu minutach potrzebna jest chociażby dla higieny pracy odrobina odpoczynku. Te kilka godzin mija bardzo powoli. Każda z chwil wydłuża się nieubłaganie. Kontakt ze światem zewnętrznym zapewnia mi telefon. -To bardzo mało dla kogoś, kto jest żądny tego, by wciąż poznawać i odkrywać nowe, nieznane jeszcze dotąd możliwości tego wszystkiego, co dzieje się wokół, a co inni określają mianem rzeczywistości-myślę w duchu i sprawdzam czy dobrze zanotowałam pracę domową. Powrót do domu-do tego wszyscy uczniowie podchodzą z zamiłowaniem. Ale ma to też swoje konsekwencje, miedzy innymi odrabianie uprzednio zadanej pracy domowej i naukę nowego materiału. Dziś wróciłam dodo domu po piętnastej. To w miarę wcześnie jak na warunki organizacyjne mojej szkoły. Praca domowa zajęła mi tylko ponad trzy godziny, a nauka kolejne dwie. Plan dniowy wykonany w ponad 120%, bo zdążyłam tez przeczytać dodatkowy temat. Tylko kto mi da odznaczenie? Już nawet wymyśliłam dla siebie tytuł-przodowniczka nauki, tylko, że nie wszyscy są na tyle wyrozumiali, by dostrzec moje starania. Sen... Jak dobrze znów się znaleźć w objęciach Morfeusza... I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy.wykorzystane w gałczynie
wyglądają zupełnie tak, jakby chciały powiedzieć
„dobranoc” wszystkim mieszkańcom. Jeszcze tylko kilka godzin i znowu się zacznie. -Ciężko się wraca do rzeczywistości po weekendowej przerwie. Lekko zużyte książki, leżące na biurku zaraz trafią do plecaka. Patrząc z ich perspektywy można to nawet potraktować jako wesołe doświadczenie w ich krótkim w porównaniu do wieczności życiu-myślę. Sen szybko wkrada się pod powieki. Tak wygląda życie uczennicy liceum, a dokładniej niedzielny wieczór-prolog szkolnego życia
Budzik niemiłosiernie przedziera ciszę. Jest kilka minut przed ósmą. Jeszcze niezupełnie świadoma staram się w pośpiechu przypomnieć sen. Za nic w świecie się nie udaje, zresztą jak wiele rzeczy w poniedziałek. Pośpiech to motyw przewodni wszelkich poranków. Szybka pobudka, szybka toaleta, szybkie śniadanie to nieodzowny element codzienności. Droga do szkoły również nie przynosi żadnych wrażeń. -Otwock już dawno przeżył lata swojej świetności, a hasło „miasto-uzdrowisko” to tylko pusty slogan wpisany w szary obraz otaczającej rzeczywistości. Przed dziewiąta jestem pod liceum. Stare kasyno robi wrażenie tylko na pierwszy rzut oka-oddaje się niekoniecznie wartym uwagi przemyśleniom. W szatni jak zwykle tłumy ludzi, których albo nie znam, albo nie chciałabym znać. Wchodzę... Pełna obaw, niepokoju, brakuje mi tylko worka z kapciami na którym mama wyszyłaby moje inicjały a wyglądałabym jak dziecko idące pierwszy raz zmierzyć się ze szkołą. Walka o przetrwanie toczy sie każdego dnia. Jesteś nieakceptowany przez grupę-przegrywasz. Przeciwstawiasz się mocniejszym-przegrywasz. Nie podejmujesz nauki-nie przetrwasz.
Codziennie odgrywam role ekspertów. Gram. Na matematyce muszę udawać, że znakomicie czuję się w roli kogoś, kto zna na pamięć wszystkie możliwe na świecie wzory skróconego mnożenia. Na fizyce powinnam udowadniać, że z Einsteinem jestem prawie per „Ty”. Chemia to akt zwany „rozpaczą”, a historia stanowi melodramat. Wieczny teatr, a sztuka nosi nazwę szkoła. I to nie byle jaka szkoła, ale życia.
Przerwa to moment oddechu. Krótka chwila, kiedy wszystkich widzów i aktorów można wyciągnąć do foyer (SAndra to taka teatralna nazwa). Hałas jest czasami niemiłosierny, ale po każdych czterdziestu pięciu minutach potrzebna jest chociażby dla higieny pracy odrobina odpoczynku.
Te kilka godzin mija bardzo powoli. Każda z chwil wydłuża się nieubłaganie. Kontakt ze światem zewnętrznym zapewnia mi telefon. -To bardzo mało dla kogoś, kto jest żądny tego, by wciąż poznawać i odkrywać nowe, nieznane jeszcze dotąd możliwości tego wszystkiego, co dzieje się wokół, a co inni określają mianem rzeczywistości-myślę w duchu i sprawdzam czy dobrze zanotowałam pracę domową.
Powrót do domu-do tego wszyscy uczniowie podchodzą z zamiłowaniem. Ale ma to też swoje konsekwencje, miedzy innymi odrabianie uprzednio zadanej pracy domowej i naukę nowego materiału. Dziś wróciłam dodo domu po piętnastej. To w miarę wcześnie jak na warunki organizacyjne mojej szkoły. Praca domowa zajęła mi tylko ponad trzy godziny, a nauka kolejne dwie. Plan dniowy wykonany w ponad 120%, bo zdążyłam tez przeczytać dodatkowy temat. Tylko kto mi da odznaczenie? Już nawet wymyśliłam dla siebie tytuł-przodowniczka nauki, tylko, że nie wszyscy są na tyle wyrozumiali, by dostrzec moje starania. Sen... Jak dobrze znów się znaleźć w objęciach Morfeusza... I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy.wykorzystane w gałczynie