Silnie zrytmizowana muzyka nadaje ton. Atakuje, zanim rozświetli się scena. Już wiadomo, że to "Poskromienie złośnicy" nie będzie inscenizacją historyczną. Rozbłyskują światła rampy i wkraczamy w świat przykrojony na miarę współcześnie obowiązujących trendów, pełen aluzji i odniesień do stylistyki lat 70. W nim ma się rozegrać komedia, opisująca walkę o dominację płci.
Plastikowe kulisy przybierają rozmaite barwy, w przestrzeń gry wkraczają współczesne postaci: kontestująca Kasia (Katarzyna Cynke), jej mieszczański ojciec (Mariusz Saniternik), wylansowana siostra Bianka (Monika Badowska), buntowniczy Petruchio (Ireneusz Czop), nowobogacki lowelas Gremio (Jan Hencz) i "podróby": Hortensjo (Bogusław Suszka) i Lucencio (Michał Filipiak). To w ich środowisku działają główni protagoniści, swoją energią utrzymując cały spektakl.
Buntownicza Kasia za nic ma zalecających się chłystków, gardzi "wylaszczoną" siostrą, w obronie własnej indywidualności gotowa jest stoczyć każdy bój. Okazuje się jednak, że ostatecznie w kwestii zamążpójścia niewiele ma do powiedzenia: obiecana rozerotyzowanemu macho Peruchiowi przywdziewa ślubny mieszczański strój. Mało tego, pozwala się zniewolić mężowi. Pewnie po to, by godząc się z największymi nawet absurdami uzyskać święty spokój. I z tej pozycji konstruować wspólnotę kompromisów. Ale czy na pewno? Tego już nie wiemy, bo dla wartkości przedstawienia postanowiono nie tylko zredukować wiele scen ukazujących proces poskramiania, ale także finałowy monolog Kasi, będący swoistą receptą na szczęście w małżeństwie.
Pomimo skrótów "Poskromienie złośnicy", choć trwa krótko (niewiele ponad godzinę), nie toczy się wartko; tempo jest nierówne, pojawiające się pauzy nie znajdują uzasadnienia. W tym swoistym bryku z szekspirowskiej komedii zabrakło Szekspira. Komedia charakterów zmieniła się w wideoklip kokietujący formą i, jak to wideoklip, nadto powierzchowny. Przypuszczam jednak, że spektakl Teatru im. Jaracza może cieszyć się powodzeniem nastoletniej publiczności, wyłapującej z przedstawionego świata zgrabne formułki dowcipu. "Jaraczowi" aktorzy niewątpliwie napracowali się bardzo i wywiązują się z powierzonych zadań znakomicie. Szkoda tylko, że swą energię musieli zagospodarować w niedoskonałym spektaklu. Spektaklu, który mógł mieć świetny design, a jest tylko dizajnerski
Dizajnerska złośnica
Silnie zrytmizowana muzyka nadaje ton. Atakuje, zanim rozświetli się scena. Już wiadomo, że to "Poskromienie złośnicy" nie będzie inscenizacją historyczną. Rozbłyskują światła rampy i wkraczamy w świat przykrojony na miarę współcześnie obowiązujących trendów, pełen aluzji i odniesień do stylistyki lat 70. W nim ma się rozegrać komedia, opisująca walkę o dominację płci.
Plastikowe kulisy przybierają rozmaite barwy, w przestrzeń gry wkraczają współczesne postaci: kontestująca Kasia (Katarzyna Cynke), jej mieszczański ojciec (Mariusz Saniternik), wylansowana siostra Bianka (Monika Badowska), buntowniczy Petruchio (Ireneusz Czop), nowobogacki lowelas Gremio (Jan Hencz) i "podróby": Hortensjo (Bogusław Suszka) i Lucencio (Michał Filipiak). To w ich środowisku działają główni protagoniści, swoją energią utrzymując cały spektakl.
Buntownicza Kasia za nic ma zalecających się chłystków, gardzi "wylaszczoną" siostrą, w obronie własnej indywidualności gotowa jest stoczyć każdy bój. Okazuje się jednak, że ostatecznie w kwestii zamążpójścia niewiele ma do powiedzenia: obiecana rozerotyzowanemu macho Peruchiowi przywdziewa ślubny mieszczański strój. Mało tego, pozwala się zniewolić mężowi. Pewnie po to, by godząc się z największymi nawet absurdami uzyskać święty spokój. I z tej pozycji konstruować wspólnotę kompromisów. Ale czy na pewno? Tego już nie wiemy, bo dla wartkości przedstawienia postanowiono nie tylko zredukować wiele scen ukazujących proces poskramiania, ale także finałowy monolog Kasi, będący swoistą receptą na szczęście w małżeństwie.
Pomimo skrótów "Poskromienie złośnicy", choć trwa krótko (niewiele ponad godzinę), nie toczy się wartko; tempo jest nierówne, pojawiające się pauzy nie znajdują uzasadnienia. W tym swoistym bryku z szekspirowskiej komedii zabrakło Szekspira. Komedia charakterów zmieniła się w wideoklip kokietujący formą i, jak to wideoklip, nadto powierzchowny. Przypuszczam jednak, że spektakl Teatru im. Jaracza może cieszyć się powodzeniem nastoletniej publiczności, wyłapującej z przedstawionego świata zgrabne formułki dowcipu. "Jaraczowi" aktorzy niewątpliwie napracowali się bardzo i wywiązują się z powierzonych zadań znakomicie. Szkoda tylko, że swą energię musieli zagospodarować w niedoskonałym spektaklu. Spektaklu, który mógł mieć świetny design, a jest tylko dizajnerski
Recenzował:
Michał Lenarciński
Dziennik Łódzki
30 marca 2007