Fascynacja Carlosa Saury tańcem trwała dobrych parę lat. W "Tangu", "Carmen" i "Fados" ciała tancerzy stanowiły środek wyrazu równoważny ze światłem, pracą kamery, montażem. Wpisując sztukę tańca w język kina, Saura wydobywał jej piękno, a przy okazji opowiadał o tym, co chyba interesuje go najbardziej - związkach sztuki i rzeczywistości, wyobraźni i procesu twórczego. Hiszpański reżyser zawsze ustawia się na ich pograniczu, swobodnie między nimi lawiruje, pokazując płynność granic. Nie inaczej jest w "Ja, Don Giovanni", w którym Saura porzuca taniec na rzecz opery. Mając u boku Vittorio Storaro, serwuje efektowny spektakl. Tym razem widowisko rozgrywa się pod dyktando "Don Giovanniego" Mozarta.
Tym, co Saura i Storaro podkreślają najbardziej, jest sztuczność i umowność formy. "Ja, Don Giovanni" to film w estetyce operowej, z płaskimi, malowanymi dekoracjami, wszechobecną przesadą, kulminacjami w ariach i szybkich pasażach muzycznych. W ramach tej przestrzeni rozgrywa się historia przygotowań do spektaklu, powiązana z wydarzeniami z życia Mozarta, a zwłaszcza autora libretta - Lorenzo da Ponte. To były ksiądz uwikłany w różne skandaliczne romanse, jego erotyczne podboje przypominają libertynizm Don Giovanniego albo odwrotnie - bo, jak często u Saury, nie do końca wiadomo, co jest oryginałem, a co kopią, co bazą, a co nadbudową. W "Ja, Don Giovanni" poszczególne elementy obrazu pozornie wzajemnie sobie przeczą, a w rzeczywistości konstytuują przestrzeń rozpostartą między realnością i fantazją, biografią i spektaklem. Dekoracje w sekundę zamieniają się ekrany, na których projektowane są wytwory wyobraźni Da Ponte i Mozarta. Wirtuozersko skomponowane ze światłocieni i wyrazistych kolorów zdjęcia Storaro rysują granice między sztuką i życiem, podczas gdy wieloplanowa inscenizacja je zaciera. Film Saury jest barokowy, pełen ornamentyki, finezyjny (dla wielu osób pewnie aż za bardzo), ale wszystko działa tu w służbie myśli przewodniej.
Saura porusza w "Ja, Don Giovanni" kilka ciekawych kwestii. Jeśli spojrzeć na ten film w kontekście biografii, zwraca uwagę fakt, że jest ona immanentnie zespolona z kreacją, co stoi w opozycji do klasycznego biografizmu - także filmowego. Przede wszystkim jednak, seans sprawia ogromną przyjemność estetyczną. To zasługa tyleż Saury, co Mozarta, bo obraz i dźwięk tworzą spójną całość, dostarczając wspaniałych doznań wzrokowych i słuchowych. "Ja, Don Giovanni" łączy genialną operę z kinem przyjemności wizualnej. Rezultat jest momentami piorunujący.
Fascynacja Carlosa Saury tańcem trwała dobrych parę lat. W "Tangu", "Carmen" i "Fados" ciała tancerzy stanowiły środek wyrazu równoważny ze światłem, pracą kamery, montażem. Wpisując sztukę tańca w język kina, Saura wydobywał jej piękno, a przy okazji opowiadał o tym, co chyba interesuje go najbardziej - związkach sztuki i rzeczywistości, wyobraźni i procesu twórczego. Hiszpański reżyser zawsze ustawia się na ich pograniczu, swobodnie między nimi lawiruje, pokazując płynność granic. Nie inaczej jest w "Ja, Don Giovanni", w którym Saura porzuca taniec na rzecz opery. Mając u boku Vittorio Storaro, serwuje efektowny spektakl. Tym razem widowisko rozgrywa się pod dyktando "Don Giovanniego" Mozarta.
Tym, co Saura i Storaro podkreślają najbardziej, jest sztuczność i umowność formy. "Ja, Don Giovanni" to film w estetyce operowej, z płaskimi, malowanymi dekoracjami, wszechobecną przesadą, kulminacjami w ariach i szybkich pasażach muzycznych. W ramach tej przestrzeni rozgrywa się historia przygotowań do spektaklu, powiązana z wydarzeniami z życia Mozarta, a zwłaszcza autora libretta - Lorenzo da Ponte. To były ksiądz uwikłany w różne skandaliczne romanse, jego erotyczne podboje przypominają libertynizm Don Giovanniego albo odwrotnie - bo, jak często u Saury, nie do końca wiadomo, co jest oryginałem, a co kopią, co bazą, a co nadbudową. W "Ja, Don Giovanni" poszczególne elementy obrazu pozornie wzajemnie sobie przeczą, a w rzeczywistości konstytuują przestrzeń rozpostartą między realnością i fantazją, biografią i spektaklem. Dekoracje w sekundę zamieniają się ekrany, na których projektowane są wytwory wyobraźni Da Ponte i Mozarta. Wirtuozersko skomponowane ze światłocieni i wyrazistych kolorów zdjęcia Storaro rysują granice między sztuką i życiem, podczas gdy wieloplanowa inscenizacja je zaciera. Film Saury jest barokowy, pełen ornamentyki, finezyjny (dla wielu osób pewnie aż za bardzo), ale wszystko działa tu w służbie myśli przewodniej.
Saura porusza w "Ja, Don Giovanni" kilka ciekawych kwestii. Jeśli spojrzeć na ten film w kontekście biografii, zwraca uwagę fakt, że jest ona immanentnie zespolona z kreacją, co stoi w opozycji do klasycznego biografizmu - także filmowego. Przede wszystkim jednak, seans sprawia ogromną przyjemność estetyczną. To zasługa tyleż Saury, co Mozarta, bo obraz i dźwięk tworzą spójną całość, dostarczając wspaniałych doznań wzrokowych i słuchowych. "Ja, Don Giovanni" łączy genialną operę z kinem przyjemności wizualnej. Rezultat jest momentami piorunujący.