Podeszłam do mamy i przyjrzałam się dokładnie desce do krojenia. Jeszcze nigdy niczego nie gotowałam. Widziałam zmęczenie mamy, więc zaproponowałam jej zmianę warty w kuchni. Odpowiedziała mi, że niestety jedzie do lekarza z moim braciszkiem Frankiem i chętnie odda mi władzę w kuchni. Musiałam przysiąc, że niczego nie spalę ani nie wysypę. Mama zażądała gotowej potrawy przed jej powrotem.
Zostałam sama w mieszkaniu. Włączyłam kuchenkę, otworzyłam książkę z przepisami i wybrałam naleśniki. Robiłam wszystko według przepisu, a później gdy patelnia stała nia kuchence, położyłam się na łóżku i zaczęłam gadać prez telefon z Jolą-moją przyjaciółką. O naleśnikach kompletnie zapomniałam. Dopiero gdy poczułam swąd spalenizny, uświadomiłam sobie o swoim błędzie. Podeszłam szybko do patelnii wyłączyłam kuchenkę, lecz ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, naleśników na patelni nie było. Rozejrzałam się po kuchni i ujrzałam mego kotka Sardynkę śpiącego obok kuchni. kot musiał zjeść przypaloną potrawę. Spojrzałam na zegarek. Mama wróci za 10 minut. Teraz to ja nic nie zdążę zrobić. Będą musieli nacieszyć się kanapkami z szynką. Ale nie wszystko stracone, obiad nadrobię pysznym deserem. Szybko zrobiłam ciasto na zimno i wywietrzyłam dom. Drzwi do mieszkania się otworzyły i weszła mama oraz Franio.
- Jeść! Jeść!- krzyczał głośno.
- Córciu! Powiedz prawdę! Co przypaliłaś?- mama się zezłościła
- Trochę mi nie wyszło...- odpowiedziałam zmieszana.
- no to Franiu, dziś przez Twoją siostrę, nie ma obiadu.
- Ależ nie!-wykrzyknęłam- zrobiłam Wam kanapki.
Jedli, i jedli i przynali mi talent do robienia kanapek, a ciasto było takie pyszne, że rozpływało się w ustach..
Ta przygoda nauczyła mnie, że do każdej pracy, nawet do usmażenia naleśników trzeba się przyłożyć i, że nie mam podzielnej uwagi. Podczas gotowania nie powinno się gadać przez telefon
4 votes Thanks 12
Gabrysia2010
Jestem raczej z tych roztrzepanych, co myślą o czymś innym, niż skupiają się na robocie. W moim nie tak krótkim już życiu wiele razy coś upadło, coś się potłukło, rozsypało, przypaliło….jakiś czas temu spadł mi słój z cukrem, niedawno wyciągając chleb z pieca poczułam zapach palącej się skóry. Robiąc dżem, tu muszę napisać że po raz pierwszy w życiu, też nie obyło się bez wypadku. Ostrzegam, lepiej nie bujajcie w obłokach nakładając bulgocąco-gorący dżem do słoików, bo skończy się to poparzeniem dość głębokim. Zamiast do słoika, zawartość łychy z bądź co bądź przepysznym dżemem wylądowała na mojej dłoni… Wekowanie zakończył mój Felipe, a ja z łapą w lodowatej wodzie instruowałam go jak i co. Dżem marzył mi się już od dawna, tutejsze sklepowe nie smakują i nie wyglądają zachęcająco. Taka zabarwiona galaretka z gdzie niegdzie kawałkiem owocu, która też sporo kosztuje. W sumie zrobienie samemu dżemu w domu też kosztuje sporawo, ale przynajmniej mam świadomość co jem. Sezon na truskawki w pełni, kupiłam 3 kilo na próbę i ukręciłam dżemik. Chilijskie truskawki są ogromne, jak dwie nasze, takie mutanty, w sezonie bardzo słodkie. Metoda jest wypadkową różnych metod, wyczytanych w internecie i wysłuchanych przez zahartowanych w boju kobiet wekujących co roku „tony” owoców i warzyw… Jak na pierwszy dżem truskawkowy, na dodatek z niepolskich truskawek, wyszedł nadzwyczaj smakowity, nie za słodki, może mógłby być gęściejszy, ale i tak pyszny. Chyba dokupię jeszcze truskawek i dorobię, bo coś czuję, że te kilka słoików szybko zniknie.
Podeszłam do mamy i przyjrzałam się dokładnie desce do krojenia. Jeszcze nigdy niczego nie gotowałam. Widziałam zmęczenie mamy, więc zaproponowałam jej zmianę warty w kuchni. Odpowiedziała mi, że niestety jedzie do lekarza z moim braciszkiem Frankiem i chętnie odda mi władzę w kuchni. Musiałam przysiąc, że niczego nie spalę ani nie wysypę. Mama zażądała gotowej potrawy przed jej powrotem.
Zostałam sama w mieszkaniu. Włączyłam kuchenkę, otworzyłam książkę z przepisami i wybrałam naleśniki. Robiłam wszystko według przepisu, a później gdy patelnia stała nia kuchence, położyłam się na łóżku i zaczęłam gadać prez telefon z Jolą-moją przyjaciółką. O naleśnikach kompletnie zapomniałam. Dopiero gdy poczułam swąd spalenizny, uświadomiłam sobie o swoim błędzie. Podeszłam szybko do patelnii wyłączyłam kuchenkę, lecz ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, naleśników na patelni nie było. Rozejrzałam się po kuchni i ujrzałam mego kotka Sardynkę śpiącego obok kuchni. kot musiał zjeść przypaloną potrawę. Spojrzałam na zegarek. Mama wróci za 10 minut. Teraz to ja nic nie zdążę zrobić. Będą musieli nacieszyć się kanapkami z szynką. Ale nie wszystko stracone, obiad nadrobię pysznym deserem. Szybko zrobiłam ciasto na zimno i wywietrzyłam dom. Drzwi do mieszkania się otworzyły i weszła mama oraz Franio.
- Jeść! Jeść!- krzyczał głośno.
- Córciu! Powiedz prawdę! Co przypaliłaś?- mama się zezłościła
- Trochę mi nie wyszło...- odpowiedziałam zmieszana.
- no to Franiu, dziś przez Twoją siostrę, nie ma obiadu.
- Ależ nie!-wykrzyknęłam- zrobiłam Wam kanapki.
Jedli, i jedli i przynali mi talent do robienia kanapek, a ciasto było takie pyszne, że rozpływało się w ustach..
Ta przygoda nauczyła mnie, że do każdej pracy, nawet do usmażenia naleśników trzeba się przyłożyć i, że nie mam podzielnej uwagi. Podczas gotowania nie powinno się gadać przez telefon