Przetłumaczcie tekst z jezyka staropolskiego na terazniejszy
Rozmowa Mistrza Polikarpa ze smiercia
prosze szybko
„Rozmowa mistrza Polikarpa ze śmiercią”
O Śmierci. Prolog.
Panie Wszechmogący,
Nad wszystkie stworzenia większy,
Pomóż mi to dzieło ułożyć,
Bym je mógł pilnie wytłumaczyć,
Ku twej chwały rozmnożeniu,
Ku ludzkiemu polepszeniu!
Wszyscy ludzie, posłuchajcie,
Okrutność śmierci poznajcie! -
Wy, co ją za nic nie macie,
Przy skonaniu ją poznacie.
Bądź to stary albo młody,
Nikt nie uniknie śmiertelnej szkody;
Kogokolwiek śmierć udusi,
Każdy w jej szkole być musi;
Dziwnie się swym żakom przedstawia,
Każdego życia pozbawia.
Jako przykład o tym chcę powiedzieć,
Słuchaj tego, kto chce wiedzieć!
Polikarpus, tak nazwany,
Mędrzec wielki, mistrz wyborny,
Prosił Boga o to szczerze,
By ujrzeć śmierć w jej postaci,
Gdy się długo modlił do Boga
Został sam w kościele.
Ujrzał człowieka prawie nagiego,
Płci niewieściego,
Wyglądu bardzo szkaradnego,
Białą płachtą przepasanego.
Chuda, blada, żółte policzki
Lśniły jak miedziana miednica;
Odpadł jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa;
Przewiązała głowę chustą
Jak ludożercy krzywousta;
Nie było warg u jej gęby,
Ziewając zgrzyta zębami;
Przewraca oczami na wszystkie strony,
Groźną kosę w ręku mając;
Goła głowa, przykra mowa,
Z każdej strony szkaradna postawa -
Wypięła żebra i kości,
Groźno siecze przez bez litości.
Mistrz widząc obraz szkarady,
Żółte oczy, brzuch blady,
Ze strachem się tego przeląkł,
Padł na ziemię, aż stęknął.
Gdy leżał na wznak jak głupiec,
Śmierć do niego przemówiła.
Śmierć mówi:
Czemu się tak bardzo lękasz?
Pan zdrów, a jednak stękasz!
Pan Bóg to sprawił,
Bo, go o to bardzo prosiłeś,
Abym ci się ukazała,
Wszystkie swoje moc wyjawiła;
Otóż teraz przed tobą stoję,
Oglądaj postawę moją:
Każdemu się tak ukażę,
Gdy go życia pozbawię.
Nie lękaj się mnie tym razem,
Że mnie widzisz pod postacią widzialnej zjawy.
Gdy przyjdę, najmilejszy po ciebie,
Wtedy bardzo uprzykrzysz sobie:
Przewrócisz oczyma,
Aż ci z ciała pot wystąpi;
Rzucę się jako kot na myszy,
Aż twe serce ciężko westchnie.
Odechce ci się nalewki z tarniny,
Gdy przyniosę jadu garnek -
Musisz ją pić z pod przymusem;
Gdy zakosztujesz, zaznasz wielkiej męki,
Będziesz mieć dosyć udręki,
Porzucisz swą kochankę.
Dlatego porzuć wszystkich, rozkazuję ci,
W podziękowaniu cię z nią rozdzielę.
Mów ze mną, bo mam pracę,
Gdy się ze mną mówić chciało;
Widzisz, że jestem robotnica -
Czemu jesteś taki smutny?
Maja kosa sitowie, trawę siecze,
Przed nią nikt nie ucieknie.
Wstań, mistrzu, odpowiedz, jeśli umiesz!
Czy po polsku nie rozumiesz?
Wszak nawet Sokrates ci nie pomoże,
Przeląkłeś się, nieboże!
Już odetchnie, nieboraku,
Mów ze mną, ubogi żaku,
Nie bój się dziś mojej szkoły,
Nie dam ci czytać Listów apostolskich.
Mistrz odpowiedział:
Mistrz przemówił bardzo skromnie:
Lękałem się, że jestem zgubiony.
Ta sytuacja jest bardzo niemiła,
Bo, mnie bardzo postraszyłaś;
Gdybyś coś przykrego powiedziała,
Zerwałaby się we mnie każda żyła;
Nagle byś mnie uśmierciła
I duszę byś wypędziła.
Proszę cię, odsuń się trochę,
Bo nie wiem, coś mi się stało:
Mdli mnie i blednę,
Straciłem zdrowie i nadzieję.
Zechciej rzucić swoją kosę,
Niech swoją głowę podniosę!
Daremna, mistrzu, twoja mowa,
Tego uczynić nie mogę.
Trzymam kosę w pogotowiu,
Ścinam doktorów i mistrzów,
Zawsze ją gotową noszę,
W podziękowaniu o nocleg proszę.
Wstań przy mnie, możesz mi wierzyć,
Nie chcę się dzisiaj sprzeniewierzać!
Wstał mistrz ledwie się chwiejąc,
Drżą mu nogi, przeląkł się.
Mistrz mówi:
Miła Śmierci, skąd się wzięłaś,
Dawno temu się urodziłaś?
Chciałbym wiedzieć dokładnie,
Gdzie twój ojciec albo matka.
Gdy stworzył Bóg człowieka,
Żeby żył wiecznie,
Stworzył Bóg Ewę z kości
Adamowi ku radości.
Dał mu moc nad zwierzętami,
By panował jako święty;
Powierzył mu ryby z morza
Chcąc go uchronić od wszelkiej nędzy;
Polecił mu rajskie sady,
Chcąc bo zbawić od wszelkiej biedy.
To wszytko w jego moc dał,
Jedno mu drzewo zakazał,
By go w ogóle nie ruszał,
Ani się nie usiłował na nie pokusić,
Rzekł mu: "Jedno ruszysz,
Wtedy na pewno umrzeć musisz!"
Ale zły duch Ewę zdradził,
Gdy jej owoc ruszyć radził.
Ewa się złakomiła,
Zuchwałość uczyniła.
Wtedy się ja poczęła,
Gdy Ewa jabłko ruszyła,
Adamowi jabłko dała,
A ja w tym jabłku byłam.
Adam mnie w jabłku zjadł,
Dlatego przeze mnie umrzeć musiał -
Tym Boga bardzo obraził
I całe swoje plemię zaraził.
Miła Śmierci, chciej mi wyjawić,
Dlaczego chcesz ludzie życia pozbawić,
Czemu twą łaskę stracili,
Czy ci co złego uczynili?
Chcę ci dary przynieść,
Abyś się dała przeprosić;
Dałbym dobry kołacz upiec,
Bym mógł przed tobą uciec.
Zatrzymaj sobie dary swoje,
Rozdrażnisz mnie dwa razy bardziej!
Darów ja nie pragnę,
Wszystkich życia pozbawię.
Chcesz wiedzieć dokładnie,
Powiem tobie otwarcie:
Stworzyciel całego stworzenia,
Użyczył mi takiej mocy,
Bym uśmiercała we dnie i w nocy.
Uśmiercam na wschodzie, na południu,
A znam się na tym fachu doskonale.
Od północy do zachodu,
Chodzę nie szukając łatwiejszej drogi.
To mnie najbardziej weseli,
Gdy mam uśmiercić żywych wielu:
Kiedy zacznę z kosą pląsać,
Chcę ich tysiąc pokąsać.
To jest mojej mocy dowód,
Uśmiercam całe ludzkie plemię:
Uśmiercam mądrych i też głupich,
W tym okazuję swoje siły;
I chorego, i zdrowego,
Pozbawię życia każdego;
Czy to stary, lub młody,
Każdemu ma kosa dogodzi.
Albo ubodzy i bogaci,
Wszystkich moja kosa straci;
Wojewodów i cześników.
Wszystkich rozmiłowanych w dobrach doczesnych.
Bądź książęta albo hrabiów.
Wszystkich zabiorę ze sobą.
Ja królowi koronę zdejmę.
Włosy jego pod kosę wsunę,
Też bywam w cesarskim pałacu.
W zimie, lecie i w jesieni.
Filozofów i astrologów,
Wszystkich łowię w swą pułapkę.
Rzemieślnicy, kupcy i oracze,
Każdy przed moją kosą skacze;
Wszystkich zdrajców i lichwiarzy.
Zostawię nieboszczyki.
Karczmarze, co oszukują przy nalewaniu piwa.
Nieczęsto mnie wspominają;
Gdy tylko napełnią swe sakiewki.
Wtedy moją kosę poznają:
Kiedy nawiedzą moją szkołę,
Będę im lać w gardło smołę.
Skoro tylko się poruszę,
Wszystkich nagle zdławić muszę:
Na początek zdławię dziewki, chłopców,
Aż chłop rozciera serce, czując w nim ból.
Ja zabiłam Goliata.
Annasza i Kajfasza,
Ja Judasza powiesiłam.
I dwóch łotrów na krzyżu ukrzyżowałam.
Ale kosę uszkodziłam.
Gdym Chrystusa uśmierciłam,
Bo w nim była Boska siła.
Ten jeden moją kosę zwyciężył,
A trzeciego dnia ożył;
Z tym życiem się trudziłam,
Potem całą moc straciłam.
Mam moc nad ludźmi dobrymi,
Ale więcej nad złymi;
Kto najwięcej czyni złości,
W temu złamię kości.
Chcesz jeszcze, wyjawię tobie,
Tylko to rozważ w rozumie.
Powiem ci o mojej kosie,
Tylko ją powąchaj nosem,
Chcesz sprawdzić, jaka ostra.
Zapłacze nad tobą siostra,
Spryt i sztuczki nic nie pomogą,
W okamgnieniu umrzesz,
Tylko wyjmę z pudła kosę,
Natychmiast spuścisz z tonu.
Dał mi to Wszechmogący,
Bym uśmiercała lud żyjący.
Zawsze słynie moja siła,
Ja herosów uśmierciłam,
Salomona tak mądrego,
Absaloma nadobnego,
Samsona bardzo mocnego,
I Dietricha, króla Ostrogotów,
Ja się na nim zemściłam,
A swą kosę ucieszyłam.
Ja też dokonuję niezwykłych czynów,
Jednych wieszam, drugich ścinam.
Mistrz odpowiada:
Ja nie wiem, z kim się ty zaprzyjaźnisz.
Gdy wszystkich ludzi stracisz,
Gdy wszystkich ludzi posiekasz -
A gdzież sama uciekniesz?
Wszędzie trzeba ludzkiej przyjaźni,
By cię rozgrzali w swojej łaźni,
Abyś się w niej wypocić,
Gdybyś się napracowała -
A potem lepiej czyniła.
Otóż ja tu ciebie zabiję,
W okamgnieniu zetnę szyję.
Czemu się wtrącasz.
Przecież tu jutra nie doczekasz!
Mówisz mi to tak śmiało,
Utnę ci szyję w kościele!
Jesteś, mistrzu, bardzo głupi,
Nie znasz się na tych sprawach,
Nie cenię sobie ubrania,
Ani największego majątku,
Twoje rodzynki i migdały,
Nigdy nie miały dla mnie wartości,
Aksamity i kosztowne tkaniny.
Tych nigdy nie potrzebuję.
W grzechu się ludzkim kocham,
A tego nigdy nie zaniecham.
Duchownego i świeckiego,
Pozbawię życia każdego,
A każdego uśmiercam, łupię,
Z a to nigdy nie zapłacę kary.
Kanonicy i proboszcze,
Będą w mojej szkole jeszcze,
I plebani z grubą szyją,
Którzy dużo piwa piją,
I podbródki na piersiach wieszają;
Dobrych kupców, handlarzy końmi.
Wszystkich moja kosa ukarze;
Panie i tłuste niewiasty,
Co sobie cenią rozpusty,
Morderców i okrutników,
Tych posiekę nieboraków,
Dziewki, wdowy i mężatki,
Posiekę ich za złe prowadzenie się.
Szlachcicom odbieram strzały, kołczany,
Zostawiam ich w jednej koszuli;
Żaki i dworzanie,
Też posiekę nieboraków;
Wszystkich, którzy biorą udział w turniejach.
Biegam za nimi z pogonią;
Kto się chętnie do bitwy garnie.
Utnę mu rękę i bark.
Rozdzielę ich z miłą,
A zostawię porządnego głupca,
Chcę mu sama układać fryzurę.
Aż zmieni głos.
Mogłabyś mnie posłuchać,
Chciałbym cię o coś spytać:
Czemu się lekarze pojawiają.
Gdy z twej mocy nie wybawiają,
I też powiadają,
Że wielką moc zioła mają?
Śmierć odpowiada:
Przecież każdy lekarz oszukuje,
Nie pomogą jego maści;
Używają swojej sztuki.
Dopóki nie przyjdzie mój czas.
A póki jest wola Boża,
Póty człowiek wolny od nieszczęścia.
Nie pomogą apteki,
Przeciw mnie żadne leki -
A przecież umrzeć każdy musi,
Kto ich lekarstwa zażyje.
Na mały czas mogą pomóc,
I chory się wzmocni.
Ale zawsze koniec temu będzie,
Gdy lekarz w mojej szkole znajdzie się.
Bowiem przeciw śmiertelnej szkodzie,
Nie najdzie ziela na ogrodzie.
Darmo zażywasz lubczyku.
Już ci zgotowana trumna.
Nie pomoże okadzanie dymem z piołunu.
Gdy przyjdzie moja godzina;
Nie pomogą i szałwie.
Wszytko zabiję bez litości,
Ja nie dbam o żadne ziele,
Przecież już lat przeszło wiele,
Gdy zażywam swej władzy.
A nie dbam o żadne lekarstwa;
Swe wyprawiam z ludźmi figle.
A zawsze jestem taka sama.
Uśmiercam sędziów i urzędników sądowych.
Zadam im wielkie smutki.
Gdy swą rodzinę sądzą,
Często wydają niezgodne z prawem wyroki.
Ale gdy przyjdzie Sąd Boży,
Sędzia spuści z tonu,
Już nie pojedzie na posiedzenia sądu.
Bezprawnie odraczając terminy.
Fałszując rzetelne wyroki.
Dając nazbyt wysokie kary, grzywny.
Biorąc od niegodziwców.
Usprawiedliwiając ich występki.
To wszytko będzie wyjawione,
I ciężko pomszczone.
Proszę cię, słuchaj tego,
Zaniechaj mówienia swego.
Twoja kosa wszystkich siecze,
Tak jak szlachtę, tak i kmiecie;
Dławisz wszystkich bez litości,
Nie okazując żadnej łaski.
Chciałbym coś omówić z tobą,
Mógłbym się skryć przed tobą,
Gdybym się w ziemi schował,
Albo twardo zamurował?
Czy bym uszedł twej mocy,
Gdybym czuwał we dnie i w nocy?
Gdybym schronił się na wieży.
I postawił dobrą straż.
Chcesz tego skosztować,
Dam ci się w żelazie zakuć.
I też w ziemi zakopać -
Ale cię pewno potrzepię,
Jedno sobie kosę sklepię.
Uwijaj się, jako umiesz,
Czy mej mocy ujdziesz.
Już na ciebie naostrzyłam kosę,
A darmo jej nie podnoszę,
Twoje nią poderżnąć gardło muszę.
Miła Śmierci, nie mów mi tego,
Pozbawisz mnie życia;
Już nie wiem, ale coś mi się złego stało:
Mam zawroty głowy.
Z niej chcą wypaść oczy.
Czemu się tak wiele spierasz.
Szukasz ze mną zwady.
Nikt się przede mną nie skryje,
Wszystkim żywym utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszystkie lisy zabijam.
Za kunami łażę w dziuple.
Skóry dam na odzienie;
Ja duszę gronostaje,
I wiewiórkom się dostaje;
Ja też kosą siekę wilki,
Sarny łapię w innej chwili.
Przez płoty chłopie,
Gonię żurawie i dropie;
Z gęsi też wyrzucam wnętrzności.
Pierze daję na poduszki -
Zwierzęta i wszystkie ptaki,
Ja posiekę, nieboraki.
Cokolwiek martwego niosą,
Ci byli pod moją kosą.
Jeszcze coś uzupełnię,
Każdemu w żywocie szkodzę:
Choćby się podnosił na powietrze,
Musisz poddać się wyrokom Śmierci.
Która ma grody i pałace,
Każdy przed moją kosą ucieka;
Choćby miał żelazna wrota,
Nie ucieknie przed kłopotami,
Wszystkich sobie za nic ważę,
Z każdego duszę wydłubię.
Niewiele znaczy papież,
I najlichszy żebrak także,
Kardynałowie i biskupi -
Dam im wielkiego łupnia.
Pogniotę kanoników,
Proboszczów, sufraganów,
Nie mam za to nagany;
Wszystkich mnichów i opatów,
Posiekę darmo.
Dobrzy mnisi się nie boją,
Którzy żywot dobry mają,
Choć moją kosę poznają,
Ale się jej nie lękają.
To dotyczy wszystkich dobrych.
Idą przed moją kosę równo,
Bo dla dobrego mało znaczy.
Chociaż umrze, nic nie straci:
Pozbędzie się świeckiej żałości,
Pójdzie w niebieskie radości.
Prostą drogą w niebo ciągnie,
A nikt mu nie przeszkodzi,
Był przez wszystkich wzgardzany,
Świeccy się z niego naśmiewali,
Za uczciwego głupca go mieli -
Ale gdy przyjdzie dzień sądny,
Gdzie się nie skryje brzydki,
Ujrzą mądrzy tego świata,
Iż dobra Boska odpłata;
Wiedli tu swe życie surowo.
I oto w ich sercu słońce jasne;
Idą w niebieskie radości,
A nie w piekielne żałości.
Co nam pomogło odzienie,
Albo zwodnicze bogactwo.
Cośmy się w nim kochali,
A swe dusze za nie dali?
Przeminęło jak obłoki,
A my idziemy bez zwłoki.
Inaczej uśmiercam złych mnichów,
Którzy nie przestrzegają reguł zakonnych.
Co z klasztoru uciekają,
A zażywają zbytniej wolności,
Gdy mnich zacznie dokazywać,
Nikt go nie może ukoić;
Kto chce czynić na tym świecie,
Zły mnich we wszystkim chce brać udział.
Jeśli wsiądzie na kobyłę,
Schowa habit za pazuchę.
Cwałem na koniu wraca,
A często spada z konia.
Kiedy mnich na koniu skacze,
Nie spojrzałby na najlepsze kołacze;
Ubłoci się jak głupiec,
Zawsze mu ta rzecz bardzo miła.
Gdy piechotą muszę biegać,
Muszę najpierw zapobiegać,
Czyż jego czarci niosą,
Z trudnością go pogonię z kosą!
Nie dba, iż go kijem biją,
Biega, stara się, ściga się z krzywą szyją;
A kiedy indziej mu zbiją plecy,
Zawsze się miota w nim zły duch.
Zawsze za nim biegać muszę,
Aż z niego wypędzę duszę.
Mówię to bez żartów zaiste.
Dam go czartom na ofiarę.
Kustosza i przeora,
Wezmę ich do swego dwora;
Z opata ściągnę habit.
Dam komu na nogawicę;
Ze szkaplerza będą buty filcowe,
Suknia będzie pachołkom na koszule.
Zbiorę mu futro kuni.
A nie wiem, gdzie się odzieje w futro.
Zabiorę mu kożuch lisi,
I płaszcz, co nazbyt wisi;
Na koniec mu zdejmę infułę
I rąbnę w kark.
Chcę cię zapytać, Śmierci miła,
Byś mnie tego nauczyła:
Panie, co czystość nie zachowują,
Jako się u Boga mają?
Śmierć odpowiedziała:
Czy nie czytałeś świętych żywota,
Co mieli ciężkie kłopoty?
Jak panny mordowano,
Sieczono i biczowano,
Rozbierano do naga, ciało palono.
I piersi wycinano -
Potem do ciemnicy prowadzono,
Niektóre głodem morzono,
Potem na powrozie prowadzono,
Okrutnie dręcząc mękami,
Targano je drągami zakończonymi hakiem.
Ja się temu dziwiłam,
Gdy w nich tę śmiałość widziałam -
Dziwnie jest znosić takie okrutności,
Cierpiąc takie ciężkie boleści.
W tym miejscu rękopis się urywa. Poniższy fragment został zrekonstruował na podstawie staroruskiego przekładu tekstu z końca XVI wieku przez Jana Łosia.
Miła Śmierci, chciej powiedzieć,
Coś od ciebie chciałbym wiedzieć:
Wiem, iż koniec wszystkiego będzie,
Kiedy Bóg na sądzie siądzie;
Gdzie ty, Śmierci, w ten czas będziesz?
Czy i ty na sądzie siądziesz,
Że nas tak bardzo gnębisz?
Ten, kto ma poważny rozum,
Wie, iż Bóg to żywot wieczny:
Dlatego, gdzie Chrystus króluje,
Tam już Śmierć nie panuje.
Gdy Bóg będzie grzesznych sądzić,
Ja ich mam do piekła pędzić,
A kiedy już w piekle będą,
Wielkie męki cierpieć będą.
Gdy ich tak będą męczyć,
Oni do mnie będą jęczeć:
Prosimy, byś nas uśmierciła,
I z mąk takich wybawiła.
A ja mam ich unikać;
Nie mam ich od męki bronić.
Dlatego, Mistrzu, rozważ sobie,
Strzeż się, bo pokażę tobie!
Służ Bogu we dnie i w nocy,
Ujdziesz mąk przy tej pomocy.
Możesz mnie dobrze rozumieć,
I, co ci mówię, uczynić.
Kiedy ci się znowu objawię,
Całkowicie życia pozbawię.
Wtem Mistrz krzyknął wielkim głosem,
Bo tuż Śmierć ujrzał tym czasem.
Już nam, wszystkim ludziom biada,
Śmierć nas wlecze jako morze.
Straciłem wszystkie swoje lata,
Bo tylko używałem świata.
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
„Rozmowa mistrza Polikarpa ze śmiercią”
O Śmierci. Prolog.
Panie Wszechmogący,
Nad wszystkie stworzenia większy,
Pomóż mi to dzieło ułożyć,
Bym je mógł pilnie wytłumaczyć,
Ku twej chwały rozmnożeniu,
Ku ludzkiemu polepszeniu!
Wszyscy ludzie, posłuchajcie,
Okrutność śmierci poznajcie! -
Wy, co ją za nic nie macie,
Przy skonaniu ją poznacie.
Bądź to stary albo młody,
Nikt nie uniknie śmiertelnej szkody;
Kogokolwiek śmierć udusi,
Każdy w jej szkole być musi;
Dziwnie się swym żakom przedstawia,
Każdego życia pozbawia.
Jako przykład o tym chcę powiedzieć,
Słuchaj tego, kto chce wiedzieć!
Polikarpus, tak nazwany,
Mędrzec wielki, mistrz wyborny,
Prosił Boga o to szczerze,
By ujrzeć śmierć w jej postaci,
Gdy się długo modlił do Boga
Został sam w kościele.
Ujrzał człowieka prawie nagiego,
Płci niewieściego,
Wyglądu bardzo szkaradnego,
Białą płachtą przepasanego.
Chuda, blada, żółte policzki
Lśniły jak miedziana miednica;
Odpadł jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa;
Przewiązała głowę chustą
Jak ludożercy krzywousta;
Nie było warg u jej gęby,
Ziewając zgrzyta zębami;
Przewraca oczami na wszystkie strony,
Groźną kosę w ręku mając;
Goła głowa, przykra mowa,
Z każdej strony szkaradna postawa -
Wypięła żebra i kości,
Groźno siecze przez bez litości.
Mistrz widząc obraz szkarady,
Żółte oczy, brzuch blady,
Ze strachem się tego przeląkł,
Padł na ziemię, aż stęknął.
Gdy leżał na wznak jak głupiec,
Śmierć do niego przemówiła.
Śmierć mówi:
Czemu się tak bardzo lękasz?
Pan zdrów, a jednak stękasz!
Pan Bóg to sprawił,
Bo, go o to bardzo prosiłeś,
Abym ci się ukazała,
Wszystkie swoje moc wyjawiła;
Otóż teraz przed tobą stoję,
Oglądaj postawę moją:
Każdemu się tak ukażę,
Gdy go życia pozbawię.
Nie lękaj się mnie tym razem,
Że mnie widzisz pod postacią widzialnej zjawy.
Gdy przyjdę, najmilejszy po ciebie,
Wtedy bardzo uprzykrzysz sobie:
Przewrócisz oczyma,
Aż ci z ciała pot wystąpi;
Rzucę się jako kot na myszy,
Aż twe serce ciężko westchnie.
Odechce ci się nalewki z tarniny,
Gdy przyniosę jadu garnek -
Musisz ją pić z pod przymusem;
Gdy zakosztujesz, zaznasz wielkiej męki,
Będziesz mieć dosyć udręki,
Porzucisz swą kochankę.
Dlatego porzuć wszystkich, rozkazuję ci,
W podziękowaniu cię z nią rozdzielę.
Mów ze mną, bo mam pracę,
Gdy się ze mną mówić chciało;
Widzisz, że jestem robotnica -
Czemu jesteś taki smutny?
Maja kosa sitowie, trawę siecze,
Przed nią nikt nie ucieknie.
Wstań, mistrzu, odpowiedz, jeśli umiesz!
Czy po polsku nie rozumiesz?
Wszak nawet Sokrates ci nie pomoże,
Przeląkłeś się, nieboże!
Już odetchnie, nieboraku,
Mów ze mną, ubogi żaku,
Nie bój się dziś mojej szkoły,
Nie dam ci czytać Listów apostolskich.
Mistrz odpowiedział:
Mistrz przemówił bardzo skromnie:
Lękałem się, że jestem zgubiony.
Ta sytuacja jest bardzo niemiła,
Bo, mnie bardzo postraszyłaś;
Gdybyś coś przykrego powiedziała,
Zerwałaby się we mnie każda żyła;
Nagle byś mnie uśmierciła
I duszę byś wypędziła.
Proszę cię, odsuń się trochę,
Bo nie wiem, coś mi się stało:
Mdli mnie i blednę,
Straciłem zdrowie i nadzieję.
Zechciej rzucić swoją kosę,
Niech swoją głowę podniosę!
Śmierć mówi:
Daremna, mistrzu, twoja mowa,
Tego uczynić nie mogę.
Trzymam kosę w pogotowiu,
Ścinam doktorów i mistrzów,
Zawsze ją gotową noszę,
W podziękowaniu o nocleg proszę.
Wstań przy mnie, możesz mi wierzyć,
Nie chcę się dzisiaj sprzeniewierzać!
Wstał mistrz ledwie się chwiejąc,
Drżą mu nogi, przeląkł się.
Mistrz mówi:
Miła Śmierci, skąd się wzięłaś,
Dawno temu się urodziłaś?
Chciałbym wiedzieć dokładnie,
Gdzie twój ojciec albo matka.
Śmierć mówi:
Gdy stworzył Bóg człowieka,
Żeby żył wiecznie,
Stworzył Bóg Ewę z kości
Adamowi ku radości.
Dał mu moc nad zwierzętami,
By panował jako święty;
Powierzył mu ryby z morza
Chcąc go uchronić od wszelkiej nędzy;
Polecił mu rajskie sady,
Chcąc bo zbawić od wszelkiej biedy.
To wszytko w jego moc dał,
Jedno mu drzewo zakazał,
By go w ogóle nie ruszał,
Ani się nie usiłował na nie pokusić,
Rzekł mu: "Jedno ruszysz,
Wtedy na pewno umrzeć musisz!"
Ale zły duch Ewę zdradził,
Gdy jej owoc ruszyć radził.
Ewa się złakomiła,
Zuchwałość uczyniła.
Wtedy się ja poczęła,
Gdy Ewa jabłko ruszyła,
Adamowi jabłko dała,
A ja w tym jabłku byłam.
Adam mnie w jabłku zjadł,
Dlatego przeze mnie umrzeć musiał -
Tym Boga bardzo obraził
I całe swoje plemię zaraził.
Mistrz mówi:
Miła Śmierci, chciej mi wyjawić,
Dlaczego chcesz ludzie życia pozbawić,
Czemu twą łaskę stracili,
Czy ci co złego uczynili?
Chcę ci dary przynieść,
Abyś się dała przeprosić;
Dałbym dobry kołacz upiec,
Bym mógł przed tobą uciec.
Śmierć mówi:
Zatrzymaj sobie dary swoje,
Rozdrażnisz mnie dwa razy bardziej!
Darów ja nie pragnę,
Wszystkich życia pozbawię.
Chcesz wiedzieć dokładnie,
Powiem tobie otwarcie:
Stworzyciel całego stworzenia,
Użyczył mi takiej mocy,
Bym uśmiercała we dnie i w nocy.
Uśmiercam na wschodzie, na południu,
A znam się na tym fachu doskonale.
Od północy do zachodu,
Chodzę nie szukając łatwiejszej drogi.
To mnie najbardziej weseli,
Gdy mam uśmiercić żywych wielu:
Kiedy zacznę z kosą pląsać,
Chcę ich tysiąc pokąsać.
To jest mojej mocy dowód,
Uśmiercam całe ludzkie plemię:
Uśmiercam mądrych i też głupich,
W tym okazuję swoje siły;
I chorego, i zdrowego,
Pozbawię życia każdego;
Czy to stary, lub młody,
Każdemu ma kosa dogodzi.
Albo ubodzy i bogaci,
Wszystkich moja kosa straci;
Wojewodów i cześników.
Wszystkich rozmiłowanych w dobrach doczesnych.
Bądź książęta albo hrabiów.
Wszystkich zabiorę ze sobą.
Ja królowi koronę zdejmę.
Włosy jego pod kosę wsunę,
Też bywam w cesarskim pałacu.
W zimie, lecie i w jesieni.
Filozofów i astrologów,
Wszystkich łowię w swą pułapkę.
Rzemieślnicy, kupcy i oracze,
Każdy przed moją kosą skacze;
Wszystkich zdrajców i lichwiarzy.
Zostawię nieboszczyki.
Karczmarze, co oszukują przy nalewaniu piwa.
Nieczęsto mnie wspominają;
Gdy tylko napełnią swe sakiewki.
Wtedy moją kosę poznają:
Kiedy nawiedzą moją szkołę,
Będę im lać w gardło smołę.
Skoro tylko się poruszę,
Wszystkich nagle zdławić muszę:
Na początek zdławię dziewki, chłopców,
Aż chłop rozciera serce, czując w nim ból.
Ja zabiłam Goliata.
Annasza i Kajfasza,
Ja Judasza powiesiłam.
I dwóch łotrów na krzyżu ukrzyżowałam.
Ale kosę uszkodziłam.
Gdym Chrystusa uśmierciłam,
Bo w nim była Boska siła.
Ten jeden moją kosę zwyciężył,
A trzeciego dnia ożył;
Z tym życiem się trudziłam,
Potem całą moc straciłam.
Mam moc nad ludźmi dobrymi,
Ale więcej nad złymi;
Kto najwięcej czyni złości,
W temu złamię kości.
Chcesz jeszcze, wyjawię tobie,
Tylko to rozważ w rozumie.
Powiem ci o mojej kosie,
Tylko ją powąchaj nosem,
Chcesz sprawdzić, jaka ostra.
Zapłacze nad tobą siostra,
Spryt i sztuczki nic nie pomogą,
W okamgnieniu umrzesz,
Tylko wyjmę z pudła kosę,
Natychmiast spuścisz z tonu.
Dał mi to Wszechmogący,
Bym uśmiercała lud żyjący.
Zawsze słynie moja siła,
Ja herosów uśmierciłam,
Salomona tak mądrego,
Absaloma nadobnego,
Samsona bardzo mocnego,
I Dietricha, króla Ostrogotów,
Ja się na nim zemściłam,
A swą kosę ucieszyłam.
Ja też dokonuję niezwykłych czynów,
Jednych wieszam, drugich ścinam.
Mistrz odpowiada:
Ja nie wiem, z kim się ty zaprzyjaźnisz.
Gdy wszystkich ludzi stracisz,
Gdy wszystkich ludzi posiekasz -
A gdzież sama uciekniesz?
Wszędzie trzeba ludzkiej przyjaźni,
By cię rozgrzali w swojej łaźni,
Abyś się w niej wypocić,
Gdybyś się napracowała -
A potem lepiej czyniła.
Śmierć mówi:
Otóż ja tu ciebie zabiję,
W okamgnieniu zetnę szyję.
Czemu się wtrącasz.
Przecież tu jutra nie doczekasz!
Mówisz mi to tak śmiało,
Utnę ci szyję w kościele!
Jesteś, mistrzu, bardzo głupi,
Nie znasz się na tych sprawach,
Nie cenię sobie ubrania,
Ani największego majątku,
Twoje rodzynki i migdały,
Nigdy nie miały dla mnie wartości,
Aksamity i kosztowne tkaniny.
Tych nigdy nie potrzebuję.
W grzechu się ludzkim kocham,
A tego nigdy nie zaniecham.
Duchownego i świeckiego,
Pozbawię życia każdego,
A każdego uśmiercam, łupię,
Z a to nigdy nie zapłacę kary.
Kanonicy i proboszcze,
Będą w mojej szkole jeszcze,
I plebani z grubą szyją,
Którzy dużo piwa piją,
I podbródki na piersiach wieszają;
Dobrych kupców, handlarzy końmi.
Wszystkich moja kosa ukarze;
Panie i tłuste niewiasty,
Co sobie cenią rozpusty,
Morderców i okrutników,
Tych posiekę nieboraków,
Dziewki, wdowy i mężatki,
Posiekę ich za złe prowadzenie się.
Szlachcicom odbieram strzały, kołczany,
Zostawiam ich w jednej koszuli;
Żaki i dworzanie,
Też posiekę nieboraków;
Wszystkich, którzy biorą udział w turniejach.
Biegam za nimi z pogonią;
Kto się chętnie do bitwy garnie.
Utnę mu rękę i bark.
Rozdzielę ich z miłą,
A zostawię porządnego głupca,
Chcę mu sama układać fryzurę.
Aż zmieni głos.
Mistrz mówi:
Mogłabyś mnie posłuchać,
Chciałbym cię o coś spytać:
Czemu się lekarze pojawiają.
Gdy z twej mocy nie wybawiają,
I też powiadają,
Że wielką moc zioła mają?
Śmierć odpowiada:
Przecież każdy lekarz oszukuje,
Nie pomogą jego maści;
Używają swojej sztuki.
Dopóki nie przyjdzie mój czas.
A póki jest wola Boża,
Póty człowiek wolny od nieszczęścia.
Nie pomogą apteki,
Przeciw mnie żadne leki -
A przecież umrzeć każdy musi,
Kto ich lekarstwa zażyje.
Na mały czas mogą pomóc,
I chory się wzmocni.
Ale zawsze koniec temu będzie,
Gdy lekarz w mojej szkole znajdzie się.
Bowiem przeciw śmiertelnej szkodzie,
Nie najdzie ziela na ogrodzie.
Darmo zażywasz lubczyku.
Już ci zgotowana trumna.
Nie pomoże okadzanie dymem z piołunu.
Gdy przyjdzie moja godzina;
Nie pomogą i szałwie.
Wszytko zabiję bez litości,
Ja nie dbam o żadne ziele,
Przecież już lat przeszło wiele,
Gdy zażywam swej władzy.
A nie dbam o żadne lekarstwa;
Swe wyprawiam z ludźmi figle.
A zawsze jestem taka sama.
Uśmiercam sędziów i urzędników sądowych.
Zadam im wielkie smutki.
Gdy swą rodzinę sądzą,
Często wydają niezgodne z prawem wyroki.
Ale gdy przyjdzie Sąd Boży,
Sędzia spuści z tonu,
Już nie pojedzie na posiedzenia sądu.
Bezprawnie odraczając terminy.
Fałszując rzetelne wyroki.
Dając nazbyt wysokie kary, grzywny.
Biorąc od niegodziwców.
Usprawiedliwiając ich występki.
To wszytko będzie wyjawione,
I ciężko pomszczone.
Mistrz mówi:
Proszę cię, słuchaj tego,
Zaniechaj mówienia swego.
Twoja kosa wszystkich siecze,
Tak jak szlachtę, tak i kmiecie;
Dławisz wszystkich bez litości,
Nie okazując żadnej łaski.
Chciałbym coś omówić z tobą,
Mógłbym się skryć przed tobą,
Gdybym się w ziemi schował,
Albo twardo zamurował?
Czy bym uszedł twej mocy,
Gdybym czuwał we dnie i w nocy?
Gdybym schronił się na wieży.
I postawił dobrą straż.
Śmierć mówi:
Chcesz tego skosztować,
Dam ci się w żelazie zakuć.
I też w ziemi zakopać -
Ale cię pewno potrzepię,
Jedno sobie kosę sklepię.
Uwijaj się, jako umiesz,
Czy mej mocy ujdziesz.
Już na ciebie naostrzyłam kosę,
A darmo jej nie podnoszę,
Twoje nią poderżnąć gardło muszę.
Mistrz mówi:
Miła Śmierci, nie mów mi tego,
Pozbawisz mnie życia;
Już nie wiem, ale coś mi się złego stało:
Mam zawroty głowy.
Z niej chcą wypaść oczy.
Śmierć mówi:
Czemu się tak wiele spierasz.
Szukasz ze mną zwady.
Nikt się przede mną nie skryje,
Wszystkim żywym utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszystkie lisy zabijam.
Za kunami łażę w dziuple.
Skóry dam na odzienie;
Ja duszę gronostaje,
I wiewiórkom się dostaje;
Ja też kosą siekę wilki,
Sarny łapię w innej chwili.
Przez płoty chłopie,
Gonię żurawie i dropie;
Z gęsi też wyrzucam wnętrzności.
Pierze daję na poduszki -
Zwierzęta i wszystkie ptaki,
Ja posiekę, nieboraki.
Cokolwiek martwego niosą,
Ci byli pod moją kosą.
Jeszcze coś uzupełnię,
Każdemu w żywocie szkodzę:
Choćby się podnosił na powietrze,
Musisz poddać się wyrokom Śmierci.
Która ma grody i pałace,
Każdy przed moją kosą ucieka;
Choćby miał żelazna wrota,
Nie ucieknie przed kłopotami,
Wszystkich sobie za nic ważę,
Z każdego duszę wydłubię.
Niewiele znaczy papież,
I najlichszy żebrak także,
Kardynałowie i biskupi -
Dam im wielkiego łupnia.
Pogniotę kanoników,
Proboszczów, sufraganów,
Nie mam za to nagany;
Wszystkich mnichów i opatów,
Posiekę darmo.
Dobrzy mnisi się nie boją,
Którzy żywot dobry mają,
Choć moją kosę poznają,
Ale się jej nie lękają.
To dotyczy wszystkich dobrych.
Idą przed moją kosę równo,
Bo dla dobrego mało znaczy.
Chociaż umrze, nic nie straci:
Pozbędzie się świeckiej żałości,
Pójdzie w niebieskie radości.
Prostą drogą w niebo ciągnie,
A nikt mu nie przeszkodzi,
Był przez wszystkich wzgardzany,
Świeccy się z niego naśmiewali,
Za uczciwego głupca go mieli -
Ale gdy przyjdzie dzień sądny,
Gdzie się nie skryje brzydki,
Ujrzą mądrzy tego świata,
Iż dobra Boska odpłata;
Wiedli tu swe życie surowo.
I oto w ich sercu słońce jasne;
Idą w niebieskie radości,
A nie w piekielne żałości.
Co nam pomogło odzienie,
Albo zwodnicze bogactwo.
Cośmy się w nim kochali,
A swe dusze za nie dali?
Przeminęło jak obłoki,
A my idziemy bez zwłoki.
Inaczej uśmiercam złych mnichów,
Którzy nie przestrzegają reguł zakonnych.
Co z klasztoru uciekają,
A zażywają zbytniej wolności,
Gdy mnich zacznie dokazywać,
Nikt go nie może ukoić;
Kto chce czynić na tym świecie,
Zły mnich we wszystkim chce brać udział.
Jeśli wsiądzie na kobyłę,
Schowa habit za pazuchę.
Cwałem na koniu wraca,
A często spada z konia.
Kiedy mnich na koniu skacze,
Nie spojrzałby na najlepsze kołacze;
Ubłoci się jak głupiec,
Zawsze mu ta rzecz bardzo miła.
Gdy piechotą muszę biegać,
Muszę najpierw zapobiegać,
Czyż jego czarci niosą,
Z trudnością go pogonię z kosą!
Nie dba, iż go kijem biją,
Biega, stara się, ściga się z krzywą szyją;
A kiedy indziej mu zbiją plecy,
Zawsze się miota w nim zły duch.
Zawsze za nim biegać muszę,
Aż z niego wypędzę duszę.
Mówię to bez żartów zaiste.
Dam go czartom na ofiarę.
Kustosza i przeora,
Wezmę ich do swego dwora;
Z opata ściągnę habit.
Dam komu na nogawicę;
Ze szkaplerza będą buty filcowe,
Suknia będzie pachołkom na koszule.
Zbiorę mu futro kuni.
A nie wiem, gdzie się odzieje w futro.
Zabiorę mu kożuch lisi,
I płaszcz, co nazbyt wisi;
Na koniec mu zdejmę infułę
I rąbnę w kark.
Mistrz mówi:
Chcę cię zapytać, Śmierci miła,
Byś mnie tego nauczyła:
Panie, co czystość nie zachowują,
Jako się u Boga mają?
Śmierć odpowiedziała:
Czy nie czytałeś świętych żywota,
Co mieli ciężkie kłopoty?
Jak panny mordowano,
Sieczono i biczowano,
Rozbierano do naga, ciało palono.
I piersi wycinano -
Potem do ciemnicy prowadzono,
Niektóre głodem morzono,
Potem na powrozie prowadzono,
Okrutnie dręcząc mękami,
Targano je drągami zakończonymi hakiem.
Ja się temu dziwiłam,
Gdy w nich tę śmiałość widziałam -
Dziwnie jest znosić takie okrutności,
Cierpiąc takie ciężkie boleści.
W tym miejscu rękopis się urywa. Poniższy fragment został zrekonstruował na podstawie staroruskiego przekładu tekstu z końca XVI wieku przez Jana Łosia.
Mistrz mówi:
Miła Śmierci, chciej powiedzieć,
Coś od ciebie chciałbym wiedzieć:
Wiem, iż koniec wszystkiego będzie,
Kiedy Bóg na sądzie siądzie;
Gdzie ty, Śmierci, w ten czas będziesz?
Czy i ty na sądzie siądziesz,
Że nas tak bardzo gnębisz?
Śmierć mówi:
Ten, kto ma poważny rozum,
Wie, iż Bóg to żywot wieczny:
Dlatego, gdzie Chrystus króluje,
Tam już Śmierć nie panuje.
Gdy Bóg będzie grzesznych sądzić,
Ja ich mam do piekła pędzić,
A kiedy już w piekle będą,
Wielkie męki cierpieć będą.
Gdy ich tak będą męczyć,
Oni do mnie będą jęczeć:
Prosimy, byś nas uśmierciła,
I z mąk takich wybawiła.
A ja mam ich unikać;
Nie mam ich od męki bronić.
Dlatego, Mistrzu, rozważ sobie,
Strzeż się, bo pokażę tobie!
Służ Bogu we dnie i w nocy,
Ujdziesz mąk przy tej pomocy.
Możesz mnie dobrze rozumieć,
I, co ci mówię, uczynić.
Kiedy ci się znowu objawię,
Całkowicie życia pozbawię.
Wtem Mistrz krzyknął wielkim głosem,
Bo tuż Śmierć ujrzał tym czasem.
Już nam, wszystkim ludziom biada,
Śmierć nas wlecze jako morze.
Straciłem wszystkie swoje lata,
Bo tylko używałem świata.