Wojciech Szczęsny, bramkarz Arsenalu, o tym, jak Anglia zmienia Polaka, o dojrzewaniu i dużych pieniądzach
Co ma w głowie 16-latek, który leci do Londynu robić karierę?
Wojciech Szczęsny: Miałem dużo czasu, żeby się przygotować. Przez pół roku oswajałem się z myślą, że wszystko zostawię, więc nie było mi ciężko. Na lotnisko przyjechałem tylko z ojcem, widziałem, że się martwił, ale ja byłem spokojny. Zastanawiałem się tylko, czy dam radę na boisku.
Ojciec mówi, że najważniejsze pytanie zadał mu pan w ostatnim momencie: "Tato, ale co ja mam powiedzieć, jak stanę w drzwiach u ludzi, u których będę mieszkał?".
To normalne. Spotykasz obcych ludzi i zastanawiasz się, co im powiedzieć: "Cześć, będę teraz mieszkał u was jakieś dwa lata?". Dla 16-latka to ciężka sytuacja, by przedstawić się w języku, którego za dobrze nie zna. Ale okazało się, że nie taki diabeł straszny, moja nowa rodzina okazała się sympatyczna. Usiedliśmy przy angielskiej herbatce i wszystko było w porządku.
Dobrze znał pan angielski?
Od kiedy wiedziałem, że wyjadę, brałem prywatne lekcje. W szkole stałem się pilniejszy, chyba nawet skończyłem gimnazjum z czwórką, co jak na mnie było niezłym wyczynem. Jednak zdarzało się, że siedzieliśmy przy stole, a ja miałem pod ręką słownik i jak czegoś nie wiedziałem, szybko szukałem i rozmowa szła dalej.
Do jakiej trafił pan rodziny?
Na początku mieszkałem z Anthonym Stokesem i jego rodzicami. On był rok czy dwa starszy, teraz gra w Celticu Glasgow, jego mama i tata byli w wieku moich rodziców, więc było sympatycznie. Po pół roku Anthony pojechał do Sunderlandu, a ja wyprowadziłem się do Bobbie, która pozostaje najbliższą mi osobą w Londynie. Mieszkałem u niej dwa lata.
W jakim jest wieku?
Jak moja babcia – około 60. To wdowa, mieszkała sama, ale jej się znudziło, więc zgłosiła się do Arsenalu, którego jest kibicem. Byłem pierwszym zawodnikiem, który do niej trafił. Później mieszkali tam jeszcze Jack Wilshere i Conor Henderson, który teraz wchodzi do pierwszego zespołu. U Bobbie było naprawdę fajnie. Miałem blisko do kolegów z klubu i nie mieszkałem sam.
Zdarzało się, że wieczór spędzał pan z Bobbie, a nie w swoim pokoju?
Czy się zdarzało? Wiele wieczorów przegadaliśmy, Bobbie jest fanką wina, graliśmy w backgammona czy jakieś inne gry i dużo rozmawialiśmy. To były takie pogaduchy: Bobbie, ja i Jack Wilshere. Szlifowałem angielski, oni uczyli się polskiego. Pierwszy tydzień nie był łatwy. Badaliśmy się, ale Bobbie przełamała lody, prosząc, żebym ją nauczył przeklinać po polsku. No i na początku tylko przeklinaliśmy, a potem się tak dostroiliśmy, że ciągle mamy superkontakt.
Odwiedza ją pan?
Wpadam często. Jak są problemy czy jak przyjeżdżała do mnie moja była dziewczyna Sandra – zawsze ciocia Bobbie była chętna do pomocy.
Poradziła panu coś, co do dziś pan pamięta?
To nie ten typ. Bobbie jest raczej naszym kumplem. To wyluzowana kobieta, cieszy się życiem, sposobem bycia przypomina 20-latkę. Dobrze się z nią bawiliśmy, to nie były relacje matka – syn albo babcia – syn, po prostu się zaprzyjaźniliśmy.
Arsene Wenger kontroluje piłkarzy mieszkających przy rodzinach?
Wenger nie, ale akademia i jej szef Liam Brady jak najbardziej. Są rodziny, które kablują, że piłkarz wrócił o czwartej rano. Ale nas Bobbie kryła, jak było trzeba. Pamiętam sytuację, gdy Jack wrócił do domu nad ranem i nie było z nim najlepiej. Liam dzwonił i pytał Bobbie, czy na pewno zawodnicy nie poszli do nocnego klubu. Zapewniła, że wszystko było jak trzeba, że był obiad i kolacja. Kiedyś wróciłem o szóstej rano, gdy mieliśmy wolny weekend, obudziłem ją dzwonkiem, ale po prostu mnie wpuściła i bez marudzenia poszła spać. Mieszkaliśmy w Burnet, tam nie ma wielu Polaków. Zdarzało się jednak, że kończyłem trening, a na mojej komórce była wiadomość po polsku: "Nie będzie mnie w domu po 18. Radź sobie sam". Pewnie koleżanka z pracy jej napisała.
Wojciech Szczęsny, bramkarz Arsenalu, o tym, jak Anglia zmienia Polaka, o dojrzewaniu i dużych pieniądzach
Co ma w głowie 16-latek, który leci do Londynu robić karierę?
Wojciech Szczęsny: Miałem dużo czasu, żeby się przygotować. Przez pół roku oswajałem się z myślą, że wszystko zostawię, więc nie było mi ciężko. Na lotnisko przyjechałem tylko z ojcem, widziałem, że się martwił, ale ja byłem spokojny. Zastanawiałem się tylko, czy dam radę na boisku.
Ojciec mówi, że najważniejsze pytanie zadał mu pan w ostatnim momencie: "Tato, ale co ja mam powiedzieć, jak stanę w drzwiach u ludzi, u których będę mieszkał?".
To normalne. Spotykasz obcych ludzi i zastanawiasz się, co im powiedzieć: "Cześć, będę teraz mieszkał u was jakieś dwa lata?". Dla 16-latka to ciężka sytuacja, by przedstawić się w języku, którego za dobrze nie zna. Ale okazało się, że nie taki diabeł straszny, moja nowa rodzina okazała się sympatyczna. Usiedliśmy przy angielskiej herbatce i wszystko było w porządku.
Dobrze znał pan angielski?
Od kiedy wiedziałem, że wyjadę, brałem prywatne lekcje. W szkole stałem się pilniejszy, chyba nawet skończyłem gimnazjum z czwórką, co jak na mnie było niezłym wyczynem. Jednak zdarzało się, że siedzieliśmy przy stole, a ja miałem pod ręką słownik i jak czegoś nie wiedziałem, szybko szukałem i rozmowa szła dalej.
Do jakiej trafił pan rodziny?
Na początku mieszkałem z Anthonym Stokesem i jego rodzicami. On był rok czy dwa starszy, teraz gra w Celticu Glasgow, jego mama i tata byli w wieku moich rodziców, więc było sympatycznie. Po pół roku Anthony pojechał do Sunderlandu, a ja wyprowadziłem się do Bobbie, która pozostaje najbliższą mi osobą w Londynie. Mieszkałem u niej dwa lata.
W jakim jest wieku?
Jak moja babcia – około 60. To wdowa, mieszkała sama, ale jej się znudziło, więc zgłosiła się do Arsenalu, którego jest kibicem. Byłem pierwszym zawodnikiem, który do niej trafił. Później mieszkali tam jeszcze Jack Wilshere i Conor Henderson, który teraz wchodzi do pierwszego zespołu. U Bobbie było naprawdę fajnie. Miałem blisko do kolegów z klubu i nie mieszkałem sam.
Zdarzało się, że wieczór spędzał pan z Bobbie, a nie w swoim pokoju?
Czy się zdarzało? Wiele wieczorów przegadaliśmy, Bobbie jest fanką wina, graliśmy w backgammona czy jakieś inne gry i dużo rozmawialiśmy. To były takie pogaduchy: Bobbie, ja i Jack Wilshere. Szlifowałem angielski, oni uczyli się polskiego. Pierwszy tydzień nie był łatwy. Badaliśmy się, ale Bobbie przełamała lody, prosząc, żebym ją nauczył przeklinać po polsku. No i na początku tylko przeklinaliśmy, a potem się tak dostroiliśmy, że ciągle mamy superkontakt.
Odwiedza ją pan?
Wpadam często. Jak są problemy czy jak przyjeżdżała do mnie moja była dziewczyna Sandra – zawsze ciocia Bobbie była chętna do pomocy.
Poradziła panu coś, co do dziś pan pamięta?
To nie ten typ. Bobbie jest raczej naszym kumplem. To wyluzowana kobieta, cieszy się życiem, sposobem bycia przypomina 20-latkę. Dobrze się z nią bawiliśmy, to nie były relacje matka – syn albo babcia – syn, po prostu się zaprzyjaźniliśmy.
Arsene Wenger kontroluje piłkarzy mieszkających przy rodzinach?
Wenger nie, ale akademia i jej szef Liam Brady jak najbardziej. Są rodziny, które kablują, że piłkarz wrócił o czwartej rano. Ale nas Bobbie kryła, jak było trzeba. Pamiętam sytuację, gdy Jack wrócił do domu nad ranem i nie było z nim najlepiej. Liam dzwonił i pytał Bobbie, czy na pewno zawodnicy nie poszli do nocnego klubu. Zapewniła, że wszystko było jak trzeba, że był obiad i kolacja. Kiedyś wróciłem o szóstej rano, gdy mieliśmy wolny weekend, obudziłem ją dzwonkiem, ale po prostu mnie wpuściła i bez marudzenia poszła spać. Mieszkaliśmy w Burnet, tam nie ma wielu Polaków. Zdarzało się jednak, że kończyłem trening, a na mojej komórce była wiadomość po polsku: "Nie będzie mnie w domu po 18. Radź sobie sam". Pewnie koleżanka z pracy jej napisała.