Proszę pomóżcie mi napisać recenzję filmy AVATAR ok. 2 str. zeszytu A5
grk1998
O tym, że Cameron jest świetnym reżyserem nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Ale poza samą sztuką reżyserii, posiada również niebywały talent do promocji i zarabiania pieniędzy. Kiedy sprzedawał swój scenariusz oraz prawa do postaci Terminatora za symbolicznego dolara i obietnicę, że to on stanie za kamerą, musiał już mieć w głowie plan na swoją przyszłość. Wytwórnia nie liczyła nawet na zwrot pieniędzy, film zaś zrobił krocie. Od tej pory Cameron zaczął piąć się w górę. Kręcił sporadycznie, co kilka lat, oddając światu prawdziwe filmowe hity, by wreszcie po gigantycznym sukcesie Titanica odpocząć trochę od kręcenia filmów fabularnych. Nie znaczy to wcale, że próżnował. Ciągle angażował się w różnego rodzaju projekty, zarabiając na produkcji i promowaniu innych tytułów. Cameron to ogromny zapaleniec kina science-fiction, ale też amator wszelkich nowinek technicznych, w tym osławionego 3D. Od dawna eksperymentował i próbował łączyć te pasje, już w 96 roku wydając krótkometrażowy filmik o Terminatorze w 3D. Ale dopiero Avatar pozwolił mu w pełni rozwinąć skrzydła. Mega produkcja stworzona za mnóstwo pieniędzy, przełomowe efekty specjalne, wielka przygoda i Cameron za kamerą - to musiało się udać. Ale po premierze filmu myślałem sobie tylko: jak to jest, że w Hollywood, gdzie na produkcje wydawane są miliony dolarów, twórcy nie są w stanie zatrudnić świetnego scenarzysty, mogącego napisać znakomity skrypt? Ktoś powie: przecież to sam Cameron napisał scenariuszAvatara. Ano właśnie, tu pojawia się drugie pytanie - co się stało ze starym Cameronem? Bohaterem filmu jest Jake Sully, sparaliżowany eks-marine, który zostaje włączony do projektu "Avatar". Na planecie Pandora, zamieszkałej przez rasę humanoidów przypominających Smerfy, znajdują się złoża cennego surowca. Jake dzięki najnowszej technologii może przyjąć postać obcego, wobec tego dostaje rozkaz zjednania sobie przychylności tubylców i zdobycia wszelkich informacji na ich temat. Szybko dochodzi do konfliktu z przełożonymi, Jake bowiem zbyt mocno zżywa się z kosmitami i oczywiście zakochuje się w córce wodza. Teraz Sully będzie musiał wybierać między ludźmi a obcymi, którym grozi z naszej strony ogromne niebezpieczeństwo. Znacie to? No pewnie Może to wina sukcesu Titanica, ckliwego, pełnego tanich chwytów i niemiłosiernego patosu? Tak, Cameron nie musiał martwić się samą pretensjonalną historią, dobrze bowiem wiedział jak zjednać sobie widzów i odnieść sukces. Wiedział też, że banalne przerobienie łzawej historii o Pocahontas na kino science-fiction, opatrzone niebywałymi efektami specjalnymi i świetna reklama sprawią, że o Avatarze będzie bardzo głośno. Po co więc pracować i męczyć się nad scenariuszem, kiedy można pójść na łatwiznę i miłosną historyjkę opakować we wspaniałe, kolorowe pudełko. A miliony nastolatków zachęconych reklamą przybiegnie do kina, które opuszczą oczarowani formą i będą głosić chwałę Avatara na cały świat. I tylko szkoda, że twórca, który kiedyś dopracowywał swój scenariusz do granic możliwości, aby tylko kogoś nim zachęcić, dziś podąża w zupełnie innym kierunku. Starczy tego narzekania. Oprócz idiotycznej fabuły Avatar posiada przecież również zalety. A w zasadzie jedną, ale konkretną - widowiskowość. Od czasów Matrixa nic nie czarowało tak mocno przełomowymi efektami specjalnymi. Cameron swoje 3D dopiął na ostatni guzik i nie ukrywam, że widząc to, co spece od efektów przedstawili na ekranie, jeszcze długo po napisach końcowych szukałem swojej szczęki pod siedzeniami. Doprawdy, było to imponujące i niepowtarzalne przeżycie. Gdyby tylko o to chodziło, faktycznie mielibyśmy do czynienia z niemal arcydziełem, godnym najwyższych pochwał. Ale w kontekście czysto filmowym Avatar stanowi cudowny, piękny, niesamowity (i wszystkie inne podobne słowa), ale modelowy przykład przerostu formy nad treścią. Sam zwiastun bowiem wystarczył, by w przybliżeniu wyobrazić sobie całą historię, a potem - w trakcie filmu, bez trudu przewidywać kolejne wydarzenia na ekranie.Mimo całej swojej złości na ten film oraz jego scenariusz, muszę przyznać (i to z bólem), że na Avatarze po prostu nie sposób bawić się źle. Można narzekać po seansie, przed kolejnym seansem, ale w trakcie oglądania zwyczajnie jest się oczarowanym obrazami. Najpierw zgrzyta się zębami na fatalnie przedstawiony wątek miłosny,by po chwili nie móc wyjść z podziwu dla jakiejś wizualnie mistrzowskiej sceny. Cameron sięga po proste i tanie chwyty, ale takie, które sprawdzają się najlepiej. Na dowód wystarczy zadać pytanie: kto się wzruszył naAvatarze?