Proszę napisać opowiadanie FANTASY na jakikolwiek temat. Proszę nie pisać głupot. Proszę o dosyć wyczerpujące opowiadanie. Z góry dziękuję
Kanacchi
Abelardowi często przytrafiały się problematyczne sytuacje. Gdy był dzieckiem, rodzice często żartowali, że ich syn ma wewnętrzny magnes przyciągający kłopoty. Wraz z upływem lat siła owego magnesu wcale nie malała, a wręcz przeciwnie. Będąc już młodym mężczyzną mającym ponad dwadzieścia lat na karku często musiał mierzyć się z opłakanymi skutkami tej jakże uciążliwej zdolności. Tego ranka również czekało go nie małe zaskoczenie. Walcząc z grawitacją, obolałym ciałem i skutkami monstrualnego kaca, Abelard zwlókł się flegmatycznie z łóżka. Dodajmy, że nie było to jego łóżko. Ani nawet mieszkanie. Dławiąc się przekleństwami i złorzecząc na umiejętności elfickich browarników rozejrzał się po obcym miejscu. Nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak tu trafił. Ostatnim co udało mu się zapamiętać było wnętrze speluny "Wrzący guziec", hektolitry przedniego piwa i bardzo towarzyska grupa górskich trolli, wraz z którymi ochoczo je w siebie wlewał poprzedniej nocy. Wnętrze tymczasowej sypialni Abelarda wydawało się puste. Choć lepiej pasowałoby określenie "opustoszałe". Prócz rozchełstanego barłogu, pękniętego lustra i małego stolika o krzywych nóżkach nie było w nim nic godnego uwagi. Po podłodze walały się kłęby kurzu, a tłustawe pająki łypały podejrzliwie na nieproszonego gościa niemalże z każdego kąta. Mężczyzna ze zmartwieniem zauważył, że zniknął jego nowy płaszcz z taeriańskim haftem oraz skórzane onuce. Podobnie jak sakiewka i dobry nastrój z ostatniej nocy, który niewątpliwie doprowadził go do obecnego stanu. Rozgoryczony huknął pięścią w kant łóżka i zamarł. Pod brudnym kocem, w miejscu gdzie jeszcze nie dawno musiały znajdować się jego nogi coś wyraźnie się poruszyło. Ostrożnie uniósł brzeg okrycia i zajrzał prosto w bursztynowo złote oczy maleńkiego smoka. Stworzonko popatrywało na niego przyjaźnie, jakby z ciekawością i odrobiną ironii. Abelard poczuł w głowie kompletną pustkę. Zdarzało mu sie wcześniej budzić w nieznanych miejscach, ale zazwyczaj w towarzystwie biuściastych i bezpruderyjnych kobiet, a nie smoków. Posiadanie smoka w Zjednoczonym Królestwie było jednoznaczne z długą odsiadką w najczarniejszych lochach Twierdzy. Coś takiego z pewnością nie ujdzie mu na sucho. Nawet jeśli użyłby całego swego osobistego uroku to wątpił, by strażnicy uwierzyli mu, że znalazł jaszczura w swoim łóżku po nocnej hulance. Takie rzeczy zwyczajnie się nie zdarzają. A jednak to małe skrzydlate paskudztwo nadal wlepiało w niego oczy. Abelard wyciągnął rękę i pogładził smoka po grzbiecie, który parsknął cicho z wyraźnym zadowoleniem. Był ciepły i odrobinę szorstki w dotyku. Łuski nadal sie kształtowały, co wskazywało na to, że ma nie więcej niż kilka tygodni. Mężczyzna zamyślił się. Wyrzucenie jaszczura przez okno nie byłoby złym pomysłem, podobnie jak przerobienie go na śniadaniowy kotlet i parę bamboszy. Złote ślepka stworzonka zmrużyły się podejrzliwie, zupełnie jakby miał zdolność czytania w myślach Abelarda. Nagle znienacka rozłożył drobne skrzydła i wzbił się w powietrze. Okrążył pokój i z gracją lądującego boeinga zanurkował prosto w szklaną taflę lustra. Mężczyzna otworzył usta ze zdziwienia, gdy smok zamiast odbić się od gładkiej powierzchni bez najmniejszego problemu w nią wleciał i zniknął. Wracając do domu, boso i bez płaszcza, Abelard starał się nie zastanawiać nad dziwnymi wydarzeniami poranka. Dawno temu już odkrył, że nadmierne roztrząsanie spraw tajemniczych nie służy dobrze jego psychicznej równowadze, dlatego postanowił przyjmować życie takim, jakim jest. Bez zbędnych pytań. Nie mniej jednak wciąż towarzyszyło mu poczucie niejasności i podskórny niepokój. Całe ciało bolało go, jakby brał udział w maratonie, a nieznośny ból głowy rozsadzał czaszkę. Z ulgą powitał próg swojego domu, miękki dywan i wygodną sofę w salonie. Opadł na nią z westchnięciem i pozwolił by otoczyła go czerń. Obudził go piekący ból w ramieniu. Rozlewał się falą przechodząc na bark, a później na całe plecy. Leżał na brzuchu z twarzą wciśniętą w poduszkę, jedynie kątem oka widział wnętrze swojego pokoju. Musiał być już wieczór, bo słońce chyliło się ku zachodowi oblekając wnętrze łagodnym, czerwono pomarańczowym blaskiem. Na samym środku pomieszczenia, w aureoli ostatnich słonecznych promieni siedział spokojnie mały smok, uważnie wpatrując się w leżącego człowieka. Całą siłą woli Abelard próbował sie podnieść, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa, był jak sparaliżowany. Ból to nasilał się, to słabł w niejednostajnym rytmie. Mężczyzna poczuł czyjąś dłoń na obolałym barku i usłyszał słowa szeptane w jakimś niezrozumiałym języku. Chciał prosić nieznajomego o pomoc, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego dźwięku. Pieczenie zmieniło się w nieprzyjemne pulsowanie, Abelard miał wrażenie, jakby wszystkie jego organy nagle zaczęły się topić i mieszać w jedną całość. Ręka intruza przesunęła się odrobinę w dół tak, że był w stanie dostrzec kilka groteskowo wykrzywionych szponów z pewnością nie należących do żadnej znanej mu rasy istot zamieszkujących Zjednoczone Królestwa. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć i uciekać, lecz jedyne co mógł zrobić to patrzeć na siedzącego teraz naprzeciw jego twarzy małego smoka. Szpony przesunęły się na kark nieruchomego Abelarda. - Bardzo się cieszę, że w końcu jesteś gotów - szepnęła przerażająca istota w uniwersalnym dialekcie Królestwa. - Czekaliśmy na ciebie. Mały smok wyszczerzył kły w parodii uśmiechu. Abelard poczuł, że jego ciało płonie. Był ogniem, był wiatrem, był deszczem, był słońcem. Stawał się pierwotną energią bez kształtu i nazwy. Jego świadomość powoli odpływała, skóra zalśniła nieziemskim blaskiem... *** Stary, jaszczurzy mag stał nad ciałem diamentowej bestii. Smok, który niegdyś był Abelardem w błyskawicznym tempie nabierał masy. Starzec pokiwał głową z uznaniem. Dla świata nadchodził nowy czas. Czas Przebudzonych.
Walcząc z grawitacją, obolałym ciałem i skutkami monstrualnego kaca, Abelard zwlókł się flegmatycznie z łóżka. Dodajmy, że nie było to jego łóżko. Ani nawet mieszkanie. Dławiąc się przekleństwami i złorzecząc na umiejętności elfickich browarników rozejrzał się po obcym miejscu. Nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak tu trafił. Ostatnim co udało mu się zapamiętać było wnętrze speluny "Wrzący guziec", hektolitry przedniego piwa i bardzo towarzyska grupa górskich trolli, wraz z którymi ochoczo je w siebie wlewał poprzedniej nocy.
Wnętrze tymczasowej sypialni Abelarda wydawało się puste. Choć lepiej pasowałoby określenie "opustoszałe". Prócz rozchełstanego barłogu, pękniętego lustra i małego stolika o krzywych nóżkach nie było w nim nic godnego uwagi. Po podłodze walały się kłęby kurzu, a tłustawe pająki łypały podejrzliwie na nieproszonego gościa niemalże z każdego kąta. Mężczyzna ze zmartwieniem zauważył, że zniknął jego nowy płaszcz z taeriańskim haftem oraz skórzane onuce. Podobnie jak sakiewka i dobry nastrój z ostatniej nocy, który niewątpliwie doprowadził go do obecnego stanu. Rozgoryczony huknął pięścią w kant łóżka i zamarł. Pod brudnym kocem, w miejscu gdzie jeszcze nie dawno musiały znajdować się jego nogi coś wyraźnie się poruszyło. Ostrożnie uniósł brzeg okrycia i zajrzał prosto w bursztynowo złote oczy maleńkiego smoka. Stworzonko popatrywało na niego przyjaźnie, jakby z ciekawością i odrobiną ironii. Abelard poczuł w głowie kompletną pustkę. Zdarzało mu sie wcześniej budzić w nieznanych miejscach, ale zazwyczaj w towarzystwie biuściastych i bezpruderyjnych kobiet, a nie smoków. Posiadanie smoka w Zjednoczonym Królestwie było jednoznaczne z długą odsiadką w najczarniejszych lochach Twierdzy. Coś takiego z pewnością nie ujdzie mu na sucho. Nawet jeśli użyłby całego swego osobistego uroku to wątpił, by strażnicy uwierzyli mu, że znalazł jaszczura w swoim łóżku po nocnej hulance. Takie rzeczy zwyczajnie się nie zdarzają. A jednak to małe skrzydlate paskudztwo nadal wlepiało w niego oczy.
Abelard wyciągnął rękę i pogładził smoka po grzbiecie, który parsknął cicho z wyraźnym zadowoleniem. Był ciepły i odrobinę szorstki w dotyku. Łuski nadal sie kształtowały, co wskazywało na to, że ma nie więcej niż kilka tygodni. Mężczyzna zamyślił się. Wyrzucenie jaszczura przez okno nie byłoby złym pomysłem, podobnie jak przerobienie go na śniadaniowy kotlet i parę bamboszy. Złote ślepka stworzonka zmrużyły się podejrzliwie, zupełnie jakby miał zdolność czytania w myślach Abelarda. Nagle znienacka rozłożył drobne skrzydła i wzbił się w powietrze. Okrążył pokój i z gracją lądującego boeinga zanurkował prosto w szklaną taflę lustra. Mężczyzna otworzył usta ze zdziwienia, gdy smok zamiast odbić się od gładkiej powierzchni bez najmniejszego problemu w nią wleciał i zniknął.
Wracając do domu, boso i bez płaszcza, Abelard starał się nie zastanawiać nad dziwnymi wydarzeniami poranka. Dawno temu już odkrył, że nadmierne roztrząsanie spraw tajemniczych nie służy dobrze jego psychicznej równowadze, dlatego postanowił przyjmować życie takim, jakim jest. Bez zbędnych pytań. Nie mniej jednak wciąż towarzyszyło mu poczucie niejasności i podskórny niepokój. Całe ciało bolało go, jakby brał udział w maratonie, a nieznośny ból głowy rozsadzał czaszkę. Z ulgą powitał próg swojego domu, miękki dywan i wygodną sofę w salonie. Opadł na nią z westchnięciem i pozwolił by otoczyła go czerń.
Obudził go piekący ból w ramieniu. Rozlewał się falą przechodząc na bark, a później na całe plecy. Leżał na brzuchu z twarzą wciśniętą w poduszkę, jedynie kątem oka widział wnętrze swojego pokoju. Musiał być już wieczór, bo słońce chyliło się ku zachodowi oblekając wnętrze łagodnym, czerwono pomarańczowym blaskiem. Na samym środku pomieszczenia, w aureoli ostatnich słonecznych promieni siedział spokojnie mały smok, uważnie wpatrując się w leżącego człowieka. Całą siłą woli Abelard próbował sie podnieść, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa, był jak sparaliżowany. Ból to nasilał się, to słabł w niejednostajnym rytmie. Mężczyzna poczuł czyjąś dłoń na obolałym barku i usłyszał słowa szeptane w jakimś niezrozumiałym języku. Chciał prosić nieznajomego o pomoc, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego dźwięku.
Pieczenie zmieniło się w nieprzyjemne pulsowanie, Abelard miał wrażenie, jakby wszystkie jego organy nagle zaczęły się topić i mieszać w jedną całość. Ręka intruza przesunęła się odrobinę w dół tak, że był w stanie dostrzec kilka groteskowo wykrzywionych szponów z pewnością nie należących do żadnej znanej mu rasy istot zamieszkujących Zjednoczone Królestwa. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć i uciekać, lecz jedyne co mógł zrobić to patrzeć na siedzącego teraz naprzeciw jego twarzy małego smoka. Szpony przesunęły się na kark nieruchomego Abelarda.
- Bardzo się cieszę, że w końcu jesteś gotów - szepnęła przerażająca istota w uniwersalnym dialekcie Królestwa. - Czekaliśmy na ciebie.
Mały smok wyszczerzył kły w parodii uśmiechu. Abelard poczuł, że jego ciało płonie. Był ogniem, był wiatrem, był deszczem, był słońcem. Stawał się pierwotną energią bez kształtu i nazwy. Jego świadomość powoli odpływała, skóra zalśniła nieziemskim blaskiem...
***
Stary, jaszczurzy mag stał nad ciałem diamentowej bestii. Smok, który niegdyś był Abelardem w błyskawicznym tempie nabierał masy. Starzec pokiwał głową z uznaniem. Dla świata nadchodził nowy czas. Czas Przebudzonych.