No masz ci los! - pomyślałem, gdy mój powóz stanął na środku drogi. Koń był bardzo zmęczony i nie chciał jechać dalej. Wyszedłem więc na kamienną ścieżkę i rozejrzałem się za jakimś domem. Woźnica prędzej ode mnie dostrzegł chatę postawioną kilkanaście metrów od miejsca w którym się znajdowalićmy.
- Chodźmy, Andrzeju - powiedziałem do niego - zostaw konia przy drzewie, przyślemy tu kogoś.
Woźnica kiwnął głową, przywiązał Borysa, klepnął w brzuch dwa razy i poprowadził mnie do owego domu. Zapukaliśmy do drzwi.
- Idę ! - usłyszałem głos dobiegający zza nich. Otworzyły się i ujrzałem niskiego lokaja - W czym mogę panom służyć ?
- Mój koń bardzo się zmęczył, nie mogę jechać do miasta i chciałbym zatrzymać się tutaj, jeśli łaska, by odpocząć.
- Ach - mruknął lokaj - może być ciekawie... Zapraszam - dodał głośniej.
Razem z Andrzejem weszliśmy do pomieszczenia, które było szokująco dziwne. Stół, krzesła, komoda - wszystko to było przykryte materiałami. Na podłodze leżał dywan, który lokaj ominął szerokim łukiem. Nie rozumiałem o co chodzi. Depnąłem odważnie na dywan i zaraz usłyszałem.
- Och nie! Pani Klaudio! Proszę tutaj podejść.
Zza płachty zawieszonej zamiast drzwi wychyliła się drobna kobieta.
- Co się stało ?
- Trzeba wyczyścić dywan. Tylko prosze nie szorować za mocno, nie może stracić koloru.
Andrzej spojrzał na mnie przerażony. Widziałem, że chce stamtąd wyjść, jednakże byliśmy zbyt zmęczeni by tkwić na dworze. Lokaj zaprowadził nas do jadalni. Była to pora kolacji, jednak stół nie był zastawiony. Nie było na nim nic! Ani obrusu, ani wazonu z kwiatami, ani nawet kosza owoców. Nic! Krzesła stojące przy nim były zakryte łachanami.
- Proszę zaczekać - powiedział lokaj - za chwilę przybędzie pan Harpagon.
I wyszedł zostawiając nas samych.Rozglądaliśmy się po wielkim pokoju, w którym nie było praktycznie nic, prócz stołu i krzeseł.
- Jak to ktoś sobie przyszedł?! Kto !? Czy chcą czego!? Nic nie dam! - usłyszeliśmy dochodzący z pobliskiego korytarza krzyk.
Po chwili do jadalni wszedł mężczyzna, odziany w brudną koszulę i połatane na kolanach spodnie.
- Dobry wieczór, proszę pana - wrecytowałem - przepraszamy za to najście. Wracamy z dalekiej podróży, a koń nasz jest bardzo wyczerpany, czy moglibyśmy odpocząć u pana i posilić się ?
- Posilić !? - wykrzyczał - Przynieś im wody - rzekł do lokaja - tylko nalej do połowy szklanki - dodał.
Byliśmy zmęczeni, odsunąłem krzesło i zacząłem siadać, ale pan Harpagon spojrzał na mnie przeszywającymi oczami.Odstawiłem krzesło.
- Ojcze !
Harpagon wywrócił oczami.
- Nie! - rzekł stanowczo.
- Ale, ojcze - do jadalni wszedł młodzieniec - och, mamy gości - uśmiechnął się do nas - Chcą panowie coś zjeść ?
Już chciałem powiedzieć, że bardzo chętnie, ale Harpagon zagrzmiał:
- NIE ! Nie mamy już nic do jedzenia, kolacja była godzinę temu i teraz już nic nie mamy.
Młodzieniec zerkał na nas przepraszająco.
- Ojcze, czy mógłbyś dać mi choć...
- Żadnych pieniędzy! Wyjdź!
Syn Harpagona wyszedł z jadalni ze spuszczoną głową.
- Przepraszamy za to najście, czujemy się już lepiej, prawda Andrzeju ?
Woźnica kiwnął głową. Wiedziałem, że chce stąd wyjść.
- Dziękujemy za gościnę. Poradzimy sobie z wyjściem. Dobranoc!
Wody niestety się nie doczekaliśmy. Harpagon wysłał za nami jakiegoś pachołka, aby pilnował, czy nie chcemy czegoś ukraść. Pierwszy raz w życiu spotkałem tak skąpego pana domu! Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę miał tak przykrego zdarzenia.
No masz ci los! - pomyślałem, gdy mój powóz stanął na środku drogi. Koń był bardzo zmęczony i nie chciał jechać dalej. Wyszedłem więc na kamienną ścieżkę i rozejrzałem się za jakimś domem. Woźnica prędzej ode mnie dostrzegł chatę postawioną kilkanaście metrów od miejsca w którym się znajdowalićmy.
- Chodźmy, Andrzeju - powiedziałem do niego - zostaw konia przy drzewie, przyślemy tu kogoś.
Woźnica kiwnął głową, przywiązał Borysa, klepnął w brzuch dwa razy i poprowadził mnie do owego domu. Zapukaliśmy do drzwi.
- Idę ! - usłyszałem głos dobiegający zza nich. Otworzyły się i ujrzałem niskiego lokaja - W czym mogę panom służyć ?
- Mój koń bardzo się zmęczył, nie mogę jechać do miasta i chciałbym zatrzymać się tutaj, jeśli łaska, by odpocząć.
- Ach - mruknął lokaj - może być ciekawie... Zapraszam - dodał głośniej.
Razem z Andrzejem weszliśmy do pomieszczenia, które było szokująco dziwne. Stół, krzesła, komoda - wszystko to było przykryte materiałami. Na podłodze leżał dywan, który lokaj ominął szerokim łukiem. Nie rozumiałem o co chodzi. Depnąłem odważnie na dywan i zaraz usłyszałem.
- Och nie! Pani Klaudio! Proszę tutaj podejść.
Zza płachty zawieszonej zamiast drzwi wychyliła się drobna kobieta.
- Co się stało ?
- Trzeba wyczyścić dywan. Tylko prosze nie szorować za mocno, nie może stracić koloru.
Andrzej spojrzał na mnie przerażony. Widziałem, że chce stamtąd wyjść, jednakże byliśmy zbyt zmęczeni by tkwić na dworze. Lokaj zaprowadził nas do jadalni. Była to pora kolacji, jednak stół nie był zastawiony. Nie było na nim nic! Ani obrusu, ani wazonu z kwiatami, ani nawet kosza owoców. Nic! Krzesła stojące przy nim były zakryte łachanami.
- Proszę zaczekać - powiedział lokaj - za chwilę przybędzie pan Harpagon.
I wyszedł zostawiając nas samych.Rozglądaliśmy się po wielkim pokoju, w którym nie było praktycznie nic, prócz stołu i krzeseł.
- Jak to ktoś sobie przyszedł?! Kto !? Czy chcą czego!? Nic nie dam! - usłyszeliśmy dochodzący z pobliskiego korytarza krzyk.
Po chwili do jadalni wszedł mężczyzna, odziany w brudną koszulę i połatane na kolanach spodnie.
- Dobry wieczór, proszę pana - wrecytowałem - przepraszamy za to najście. Wracamy z dalekiej podróży, a koń nasz jest bardzo wyczerpany, czy moglibyśmy odpocząć u pana i posilić się ?
- Posilić !? - wykrzyczał - Przynieś im wody - rzekł do lokaja - tylko nalej do połowy szklanki - dodał.
Byliśmy zmęczeni, odsunąłem krzesło i zacząłem siadać, ale pan Harpagon spojrzał na mnie przeszywającymi oczami.Odstawiłem krzesło.
- Ojcze !
Harpagon wywrócił oczami.
- Nie! - rzekł stanowczo.
- Ale, ojcze - do jadalni wszedł młodzieniec - och, mamy gości - uśmiechnął się do nas - Chcą panowie coś zjeść ?
Już chciałem powiedzieć, że bardzo chętnie, ale Harpagon zagrzmiał:
- NIE ! Nie mamy już nic do jedzenia, kolacja była godzinę temu i teraz już nic nie mamy.
Młodzieniec zerkał na nas przepraszająco.
- Ojcze, czy mógłbyś dać mi choć...
- Żadnych pieniędzy! Wyjdź!
Syn Harpagona wyszedł z jadalni ze spuszczoną głową.
- Przepraszamy za to najście, czujemy się już lepiej, prawda Andrzeju ?
Woźnica kiwnął głową. Wiedziałem, że chce stąd wyjść.
- Dziękujemy za gościnę. Poradzimy sobie z wyjściem. Dobranoc!
Wody niestety się nie doczekaliśmy. Harpagon wysłał za nami jakiegoś pachołka, aby pilnował, czy nie chcemy czegoś ukraść. Pierwszy raz w życiu spotkałem tak skąpego pana domu! Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę miał tak przykrego zdarzenia.