Potrzebuje Wiersza.. Ewentualnie tekstu... Musi Byc na strone a4
Potrzebny jest tytuł i autor... wszystko jedno jaki to bedzie wiersz, byle byl w miare dlugi (czcionka 10.. ma wyjsc strona A4 :D)
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
Skrawki nieba na jego policzku
Nieokazane zadowolenie przy pełni księżyca
Mokre włosy rozwiane na łące
Daleko idący wzrok jego, hen! hen!
Skąd wziął się ten tęskniący głos
Znad rozstaju dróg, znad mórz?
Dokąd wybiegł on w swej nagiej poświacie?
Dokąd zmierza bez utraty głosu?
Nie mam już siły, brak mi tchu
Jak długo mam układać płatki róż
Jak gługo habry nie zmienią oblicza?
Siedem wzgórz, osnutych ciężką mgłą
Siedem niebyle jakich westchnień
Gdzie idę ja? Gdzie pędzisz Ty?
Siedem ciepłych godzin przy kominku
Siedem gorzkich czekoladek z jego ust
Nie pojmuję, dlaczego narodził sie on!
Siedzę pod lipą nieopłakaną jak dotąd
Zaznaczam na korze znaki przeszłości
Być może za lat parę, za czas jakiś
Zjawię się tutaj ponownie. Odmieniona.
Zobaczę to miejsce, spojrzę na to niebo
On mówił kiedyś, że przyjdzie, że był
Ja zawsze zaprzeczałam jego domniemaniom.
Zapowiada sie poranek z rosą, mgła jest czysta
Skąd nadchodzę - nie spotykam mgły
Skąd nadchodzę - umiera się wczesnym rankiem.
On zwykł umierać przy mnie
ranek, wieczór, zmrok - ta sama pora
Wyznaczała jego odejście; śmierć goniła za nim
polną drogą.
Czesław Miłosz, Campo di Diori
W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamki kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawędzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dżwiękach skocznej muzyki,
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali płatki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały sie tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje,bawi się,kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze,
I buł już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język ich stał się nam obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt znieci słowo poety.
warszawa 1943
z tomu Ocalenie,1945