Potrzebuje jak najwięcej wypracowań z polskiego na temat jednego spędzonego mojego dnia wakacji na jedną kartkę podaniową.może być z neta.jeśli można to potrzebuje ich 62.dokładnie opisać dzień pierwszego dnia na drugiej kartce opisać drugi dzień itd.
Klauducha250
DZIEŃ 1 (05.07.2006): Wylot z Poznania o 3.20, przylot 6.10 do Monastiru (linie tunezyjskie, podawane śniadanie (bułki, masło, dżem, babka, gruszka, kawa lub herbata)).Pierwszy tydzień to pobyt w RESIDENCE EL KANTAOUI. W hotelu jesteśmy ok. 7.30. Kilka słów o nim na początek: pokoje i łazienki czyste, sprzątane codziennie, klimatyzacja działa bez zarzutu, jest ciepła woda, dużym plusem są lodówki w pokoju, śniadania od 6.30 (bagietki, ser biały, mortadela, pomidory, dżem, jajka, napoje), kolacje od 19.00 (mięso, ryba, ryż albo kasza, czasem ziemniaki, sałatki, arbuz, nieraz ciasto), ogólnie jedzenie dosyć monotonne, ale mi smakowało. Hotel ma basen (można pograć piłkę wodną), dookoła są leżaki i parasole (za darmo, płaci się za materac). Pieniądze można wymienić w recepcji, sejf kosztuje 1 dinara / 1 dzień, jest też bar (piwo Celta za 1.8 dinara) z telewizorem (dla mnie to było ważne, bo akurat trwały Mistrzostwa Świata). Obsługa sympatyczna, z większością można się dogadać po angielsku. Hotel położony jest w niewielkiej odległości od portu. Ponieważ przylecieliśmy w środę (niektórzy byli tam już od wtorku) już o 10 mieliśmy spotkanie organizacyjne (kilka uwag o marketach, pieniądzach, poruszaniu się po i między miastami). Zapisaliśmy się na wycieczkę TUNIS – KARTAGINA – SIDI BU SAID (60 dinarów za osobę – wycieczka w czwartki, dla informacji – SAFARI w Triadzie to piątek – sobota, w poniedziałki DOUGGA, jest jeszcze CAP BON).DZIEŃ 2: Wycieczka fakultatywna do TUNISU. Zbiórka przed hotelem o 7.15. Na 9.00 jesteśmy w muzeum BARDO (o tej godzinie jest ono otwierane, więc nie było jeszcze dużo ludzi). Mnie akurat nie rzuciło na kolana, chociaż mozaiki (rzymskie, bizantyjskie) są rzeczywiście bardzo ładne. Przejazd do SIDI BOU SAID – urocze miasteczko, w którym wszystkie budynki mają białe ściany i niebieski drzwi i okna, możliwość wypicia kawy w restauracji, krótkie przejście z przewodnikiem na główną ulicę, potem czas wolny, w sumie około godziny. Przejazd do Kartaginy, a w zasadzie do Term Antoniusza – moim zdaniem najciekawszy punkt wycieczki, a niestety czasu przeznaczono na niego trochę za mało. W sumie jakieś 40 minut, z czego niecałe 20 to czas wolny (dinar za zdjęcia). Przejazd na lunch do hotelu położonego przy plaży; następnie TUNIS – dojście główną ulicą Avenue Habit Bourgiba do mediny, mijamy katedrę i łuk triumfalny. Uliczki w medinie są wąskie, mnóstwo sklepików, w prosty sposób można dojść do Wielkiego Meczetu (niestety za dużo nie można zobaczyć). W Tunisie jest sporo czasu wolnego, spokojnie można przejść po medinie, odwiedzić supermarket (w bliskim sąsiedztwie mediny) czy też pójść w drugą stronę ulicy do ronda z zegarem. Ogólnie wycieczka udana, warto się wybrać, chociaż można by nieco zmodyfikować jej program. Myślę, że osoby które mają więcej odwagi i czasu mogą spróbować zrealizować ją same (dojeżdżając np. pociągiem).
DZIEŃ 3 i DZIEŃ 6: Odpoczynek.
DZIEŃ 4: Początek SAFARI. Na Safari wybraliśmy się z SAHELEM (zapłaciliśmy jeszcze z Polski przelewem, 160 dinarów za osobę, opłaty dodatkowe: 15D wielbłądy, 6D bryczki, trzeba uwzględnić napiwki: mniej więcej 3 dinary od pary dla kierowcy jeepa, dinar dla pana od wielbłądów, dinar dla woźnicy w bryczce i dla gospodyni w domu berberyjskim). Zbiórka o 7.00 przed hotelem. Po półtorej godziny jesteśmy w Kairouanie – krótka opowieść o historii Tunezji przed minaretem Wielkiego Meczetu, spacer wokół meczetu (nie wchodzimy do środka), przejście na cmentarz (znajdujący się przed murami) – uwagi na temat pochówku muzułmanów. Po kolejnych 2 godzinach jesteśmy w przydrożnym barze w Jilmie, możliwość wypicia kawy, kupienia przekąski, dookoła nie ma nic ciekawego. Przejazd na lunch do Gafsy (fajna restauracja, frytki, surówka, kotlet, owoce, napoje płatne dodatkowo). Przed 15 byliśmy w Metlaoui – przesiadka do jeepów, przejazd drogą do Chebiki – magiczne miejsce zaledwie 15km od granicy z Algierią, piękna oaza, ładna wioska, możliwość kąpieli (miejscowe dzieci skaczą ze skałek), krótkie przejście po górach, tak żeby wejść do wioski od drugiej strony. Wjazd na pustynię – przejazd odcinkiem, które kiedyś znajdował się na trasie rajdu Paryż – Dakar, dojazd do Góry Wielbłąda wzdłuż słonego jeziora (z góry wszystko ładnie widać), można zobaczyć miraż (nie fatamorganę – na to potrzeba idealnych warunków). Dalej najfajniejszy odcinek trasy – wydmy, górki, piaski, można się nieźle wytrząść, kierowcy dają z siebie wszystko. Postój na jednej z wydm (można zrobić ładne zdjęcia), dalej zjazd do wioski z Gwiezdnych Wojen (domki nieco zniszczone, ale i tak można poczuć klimat, Paweł (pilot) ma ze sobą miecze, więc można się trochę pobawić; uwaga na dosyć nachalnych sprzedawców). Wyjazd z pustyni do miejscowości Nefta, gdzie czekają bryczki. Gdybym mógł wybierać jeszcze raz, to zrezygnowałbym z tego punktu (strasznie pożarły nas komary, a widoki w oazie też nie są rewelacyjne); trzy piętra roślinności (np. arbuzy, granaty, daktyle), możliwość spróbowania i zakupu daktyli, wypalenia fajki, wypicia soku z palmy daktylowej. Przejście na rynek do Nefty (akurat trafiliśmy na uroczystości weselne) i krótki przejazd do hotelu (ładny, duży basen, jedzenie w formie bufetu, bar z telewizorem). DZIEŃ 5 Drugi dzień safari, pobudka o 4.30, śniadanie, wyjazd z hotelu o 5.30. Przejazd przez drogę, przecinającą słone jeziorze Chott El Jerid, postój na wschód słońca (widoki są niesamowite). W Fatnassie rezerwat form piaskowych (takie sobie), możliwość zakupu róż pustyni, zrobienia zdjęcia z waranem albo skorpionem (nie przynoszą go miejscowe dzieci, tylko gość, który tam „zarządza”). Krótki postój przy miejscu, w którym wydobywa się wodę (mimo chłodzenia wciąż jest b. ciepła). Po dwóch godzinach jesteśmy w Douz: godzinna przejażdżka na wielbłądach po Wielkim Ergu Wschodnim (tego trzeba spróbować!, wrażenia są niezapomniane). Dwugodzinny przejazd do Matmaty na lunch w restauracji z Gwiezdnych Wojen (kuskus, mięso, ten naleśnik z jajkiem (nie pamiętam nazwy), arbuz). Potem punkt widokowy (niestety ten główny z napisem MATMATA był zajęty, ale nie było dużej różnicy) i dom berberyjski (jeden z lepszych punktów programu, zwiedzamy dom, w którym jak niby nigdy nic żyją sobie ludzie, gospodyni przywita was miętową herbatą, warto zostawić jej napiwek, bo ma się wrażenie, że ona tylko dzięki temu może jakoś żyć). Zmierzamy do El Jem (po drodze krótki postój w Mahres) – amfiteatr robi wrażenie, jesteśmy w nim ok. 17.30 (spędzamy tam 45 minut, spokojnie można wejść na górę i przejść się po podziemiach). Już po 20 (a więc z prawie 3-godzinnym opóźnieniem jesteśmy w hotelu). Safari jest godne polecenia, biuro Sahel też. Pozwala chociaż pewnym stopniu poznać Tunezję, jest wiele fajnych punktów, na pewno nie będziecie się nudzić. Jeśli macie małe dzieci i chcecie się na nie wybrać, to stanowczo odradzam (cały nasz autokar ma podobne zdanie).
DZIEŃ 7: Około godziny 12 zbiórka na objazd, przejazd do hotelu Justinia w Sousse. Z nami są jeszcze tylko 4 osoby (a zatem 6 osób ma objazd w drugim tygodniu, a reszta w pierwszym tygodniu (mają przylecieć tego dnia lubnastępnego)). Kilka słów o hotelu Justinia, bo takiego syfu to dawno nie widziałem: na początek wydali nam w recepcji klucz do pokoju, który był przez kogoś zamieszkany; po dostaniu właściwego czekaliśmy godzinę aż sprzątaczki uwiną się z pokojem, wieczorem ktoś nam wszedł do pokoju bez pukania (szybko wyszedł, więc to pewnie sprzątaczka, ale głowy nie dam). Oczywiście klimatyzacja nie działała, woda to był wrzątek (w ogóle nie było zimnej!), jedynie jedzenie jako takie. Wszyscy narzekali na ten pseudohotel, więc nie jest to tylko moja opinia. Wieczorem zebranie organizacyjne. Naszym pilotem była Agnieszka Sierakowska (Jacek – główny pilot na Libię miał akurat w tym tygodniu wolne; co do Agnieszki to u mnie z wiedzy i zdolności organizacyjnych ma tróję, ale za to jest bardzo sympatyczna i chętna do pomocy, a to też się bardzo liczy u pilota). Przedstawienie programu imprezy, omówienie kosztów i zebranie pieniędzy. I teraz uwaga - w tym sezonie jest to 114 EURO (a nie 100 jak mówi katalog i pracownicy Triady), więc warto się na to przygotować.
DZIEŃ 8: Wyjazd z Sousse o godzinie 9 (wsiadamy do autokaru zgodnie z kolejnością zakupu wycieczki). Po godzinie jesteśmy w Kairouanie – zaczynamy od 20-minutowej wizyty w basenach Aghlabidów, konieczność zakupu foto-ticketu (1 dinar, bilet na całe miasto). Potem Meczet Fryzjera i Wielki Meczet (tym razem wchodzimy też na dziedziniec, panie powinny zabrać ze sobą chusty, panowie spodnie za kolana, jeśli coś nie spodoba się przy wejściu, to dadzą wam małogustowną chustę). Czas wolny na zdjęcia, rzecz jasna nie można wejść do sali modlitewnej. Przejazd na medinę – około godziny czasu wolnego. O 13 wyjazd z Kairouanu, po 17 jesteśmy w Matmacie (po drodze postój na lunch – hamburgery (kanapki) 2 dinary, ekstra odwiedziliśmy też dom berberyjski – całe szczęście inny niż na safari). Hotel Amazique w Matmacie - bardzo ładnie położony, fajny basen, pokoje nienajgorsze (można jednak spotkać karalucha, z ciepłą wodą bywa różnie, klimatyzacja trochę głośna), jedzenie dosyć słabe i serwowane, piwo kosztuje 2.5 dinara. Od tego momentu macie opłaconych tragarzy, więc na bagażach piszę się kredą numer pokoju, a oni go donoszą (w Libii zamiast kredy są naklejki)) DZIEŃ 9: Pobudka o 4.00, o 4.30 (na godzinę przed wyjazdem) wystawienie bagaży, śniadanie (bułka, masło, dżem, napój w dzbanku, kawa), wyjazd o 5.30. Przejazd do granicy (zamieniamy „katalogowy” dzień drugi z piątym), po drodze zatrzymujemy się przy niebieskich stoliczkach w Ben Guardine, gdzie można wymienić pieniądze (trzeba pochodzić od stoliczka do stoliczka, żeby wywalczyć jak najlepszy kurs; potem przeliczcie uważnie pieniądze, bo nieprzyzwyczajeni do banknotów ½ lub ¼ możecie być łatwo oszukani). O 9.00 jesteśmy na granicy, po stronie tunezyjskiej spędzamy 2 godziny w barze klasy S (hamburger 1.5 dinara, sandwich 1.3 dinara, polecam). W tym czasie Tunezyjczycy wystawiają nam wizy (jak je zobaczycie, to zrozumiecie dlaczego to tak długo trwa). Kolejne 2 godziny schodzą nam już autokarze (jeszcze na granicy tunezyjskiej, a potem na libijskiej). W sumie zatem 4 godziny i to bez kontroli bagażu. Libijczycy witają nas kwiatami, czekoladkami i prospektami. Nie żartuję! Dosiadąją się do nas libijski przewodnik i policjant (w Libii grupa powyżej 8 osób musi mieć „opiekuna”). Przejazd do Sabraty: 1.5h spacer po rzymskich, fenickich i bizantyjskich ruinach. Zdecydowanie największe wrażenie robi teatr (świetnie zachowany, a właściwie trochę odbudowany). Rzecz jasna płacimy za aparat 5 dinarów, za kamerę 10 dinarów (to samo jest w Leptis Magna, w amfiteatrze w kompleksie Leptis Magna oraz w Muzeum Narodowym w Trypolisie – w sumie zatem fotograf powinien wygospodarować 20 dinarów libijskich, żeby móc pstrykać do woli).I teraz krótka uwaga odnośnie całej Libii – będzie wydawać się wam, że jesteście jedynymi turystami w tym miejscu, i pewnie nie będziecie się dużo mylić, to jest coś niesamowitego – w Libii są przepiękne miejsca (starożytne miasta lepiej zachowane niż Efez (gdzie sunie grupa za grupą)), a turystów nie ma prawie wcale. Po krótkim przejeździe zakwaterowanie w Janzour (15km od Trypolisu, pokoje ładne (jak na libijskie warunki), hotel tuż przy plaży, widok z okna na morze, gdzie od rana do wieczora urzędują tutejsi; jemy tu tylko śniadania). Po godzinie – ok. 19 przejazd do centrum Trypolisu do restauracji Wieża z Zegarem – super jedzenie: szorba (pycha zupa), surówka, mięso (ryba, kurczak) albo spaghetti z mielonym, frytki, ryż, woda za darmo. Polecam obserwacje zachowania jednego z kelnerów – zaraz zorientujecie się którego, można się nieźle ubawić – typowy „Pierre” (na pewno będzie chciał was przeczekać z wydaniem reszty za napoju, więc nie dajcie mu się). Jest czwartek wieczór, Libijczycy nie pracują w piątek, więc w mieście są korki, a na Placu zielonym jest mnóstwo ludzi. Powrót na nocleg do hotelu.
DZIEŃ 10: Wyjazd o 9.00 (zostajemy w tym samym hotelu, więc bagaże zostają), przejazd do Leptis Magna, jesteśmy tam między 11 a 12. Trzygodzinny spacer po świetnie zachowanych zabytkach. Miasto robi niesamowite wrażenie, ja przynajmniej nie widziałem tak wielu wspaniałych starożytnych obiektów na niewielkiej przestrzeni (szczególnie łuk Septymiusza, bazylika, łaźnie Hadriana i amfiteatr). Upał jest ogromny, więc można się nieźle spalić (trzeba uważać ze słońcem). Krótki przejazd do amfiteatru, cyrku (osobny obiekt, osobny bilet na zdjęcia). Robi wrażenie, jest ogromny, można zejść na sam dół, ładny widok od strony morza. W drodze do Trypolisu zatrzymujemy się na targu owocowym i przy sklepikach z napojami (jest piątek, więc w innych miejscach niewiele sklepów jest czynnych, a tu można kupić to, czego potrzeba). W samym Trypolisie przejście od Placu Algierskiego do Zielonego (przez ulicę drogimi sklepami) aż do restauracji w centrum miasta (siorba każdego dnia jest coraz ostrzejsza).
DZIEŃ 11: Wyjazd z hotelu ok. 9.00. Rozpoczynamy od 2h wizyty w Muzeum Narodowym (szczerze mówiąc nastawiłem się głównie na współczesną, a ona akurat była słabo rozwinięta; w Muzeum są 4 piętra – przechodzi się od historii starożytnej aż do czasów „Wodza”). Następnie spacer po Trypolisie, po drodze mijamy m.in. łuk Marka Aureliusza, stare kino, najstarszy meczet w mieście, dawny kościół, przechodzimy przez różne souki, bu w końcu dojść całą grupą do restauracji na sziszę (kawa, herbata, cola – wszystko po 0.5 dinara, więc b. tanio). Następnie 4h czasu wolnego, aż do 18.15, kiedy spotykamy się na kolacji. Jak dla mnie to 4 godziny to trochę za dużo i spokojnie można by się ograniczyć do 2h, bo jeśli ktoś chce coś kupić, to i tak zdąży (jest ulica z tanimi ubraniami – kończy się hotelem z pięcioma odnogami, jest też ulica z piekielnie drogimi, eleganckimi rzeczami). Wiele osób kupowało srebro na targu tureckim w samym centrum, niektórzy jakieś talerze, miski (ulica kowalska odchodzi od restauracji), inni dzbanki, dywaniki. Po doświadczeniach z Tunezji robienie zakupów w Libii to czysta przyjemność. My kupiliśmy sobie Zielone Książeczki (w wersji polskiej 5 dinarów, po arabsku (fajna pamiątka) 3 dinary – można je dostać albo rano w Muzeum albo w księgarni na „drogiej” ulicy).DZIEŃ 12: Wyjazd o 7.00 w kierunku granicy (wystawienie bagaży o 6.00, śniadanie od 6.30). Na granicy znów spędzamy 4 godziny (po stronie libijskiej w cywilizowanej restauracji, po tunezyjskiej w tym samym barze, co poprzednio; tam cała wycieczka wymienia pieniądze u cinkciarzy (dinary libijskie na tunezyjskie– trzeba się targować, żeby kurs był jak najbliższy 1:1; w związku z tym nie musimy się już zatrzymywać w BG przy niebieskich stolikach). Przejazd do Matmaty (do tego samego hotelu co 1 dnia właściwego objazdu). Po drodze zatrzymujemy się na pół godziny w turystycznym ksarze w Medenine. Dzień właściwie bez atrakcji, można go uznać za stracony, bo ksar nie robi żadnego wrażenia. Szkoda, że Triada zrezygnowała z wycieczek fakultatywnych na tym objeździe (choćby do Chenini), bo moim zdaniem można by je spokojnie zmieścić i urozmaicić tym samym ostatnie dwa nudne dni objazdu.
DZIEŃ 13: Wyjazd o 8.00 (bagaże 7.00). Postój na punkcie widokowym (z napisem MATMATA), przejazd do Mahres (pół godziny na kawę albo zdjęcia w parku rzeźb (nie rzuca to na kolana)), dalej mieliśmy krótki postój (15 minut) przed mediną w Sfaxie (ale tego zazwyczaj nie ma w programie) i postój w Mahdii (tam przejście na cmentarz, bardzo urokliwy, nad brzegiem morza, pięknie to wygląda; 20 minut wolnego na jednej z mniejszych medin w Tunezji). Dalej bonusowy przejazd do El Jem (początkowo mieliśmy oglądać je z zewnątrz, ale ostatecznie kto chciał i nie wybierał się na (nie był po) Safari mógł kupić bilet i zwiedzić je od środka). W końcu przejazd do Sousse – tym razem byliśmy w Aqua Nour (właściwie to już Hamman Sousse), ale normalnie znów traficie do Justinii (tym razem tuż przed nią trwały przygotowania do obchodów święta republiki). Jeśli chodzi o AN to jego współwłaścicielem jest Polka, pokoje są ładne, jedzenia jest mnóstwo (i jest świetne), można korzystać z dużych basenów, a zatem hotel godny polecenia (także na dłuższy pobyt).
DZIEŃ 14: Jeśli dla kogoś był to dzień 8 to o 8.30 zbiórka i rozwożenie do hoteli. My zostaliśmy w pokoju do 12 (koniec doby hotelowej), a potem po dosyć długim załatwianiu dostaliśmy jeden pokój na 6 osób (złożenie bagaży, prysznic). Żeby wypełnić jakoś czas do wylotu taksówką, pojechaliśmy do Sousse (koniecznie poproście o włączenie taksometru i patrzcie na niego co chwilę, bo inaczej niespodziewanie taksówkarz doda sobie dinara lub dwa). W Sousse spacer przy porcie, dalej po medinie, zakupy w Soula Center (można w cywilizowany sposób kupić jakieś pamiątki) i w Magazine General (warto kupić Harissę Berbere, oliwę z oliwek (najlepiej smakową), chałwę, błoto kosmetyczne). Wylot do Poznania o 23.35, zbiórka przed hotelem o 20.10, sklep wolnocłowy na lotnisku w Monastirze to porażka, dużo taniej jest w każdym markecie w Tunezji i Polsce. Przylot do Poznania 2.20.
Wylot z Poznania o 3.20, przylot 6.10 do Monastiru (linie tunezyjskie, podawane śniadanie (bułki, masło, dżem, babka, gruszka, kawa lub herbata)).Pierwszy tydzień to pobyt w RESIDENCE EL KANTAOUI. W hotelu jesteśmy ok. 7.30. Kilka słów o nim na początek: pokoje i łazienki czyste, sprzątane codziennie, klimatyzacja działa bez zarzutu, jest ciepła woda, dużym plusem są lodówki w pokoju, śniadania od 6.30 (bagietki, ser biały, mortadela, pomidory, dżem, jajka, napoje), kolacje od 19.00 (mięso, ryba, ryż albo kasza, czasem ziemniaki, sałatki, arbuz, nieraz ciasto), ogólnie jedzenie dosyć monotonne, ale mi smakowało. Hotel ma basen (można pograć piłkę wodną), dookoła są leżaki i parasole (za darmo, płaci się za materac). Pieniądze można wymienić w recepcji, sejf kosztuje 1 dinara / 1 dzień, jest też bar (piwo Celta za 1.8 dinara) z telewizorem (dla mnie to było ważne, bo akurat trwały Mistrzostwa Świata). Obsługa sympatyczna, z większością można się dogadać po angielsku. Hotel położony jest w niewielkiej odległości od portu.
Ponieważ przylecieliśmy w środę (niektórzy byli tam już od wtorku) już o 10 mieliśmy spotkanie organizacyjne (kilka uwag o marketach, pieniądzach, poruszaniu się po i między miastami). Zapisaliśmy się na wycieczkę TUNIS – KARTAGINA – SIDI BU SAID (60 dinarów za osobę – wycieczka w czwartki, dla informacji – SAFARI w Triadzie to piątek – sobota, w poniedziałki DOUGGA, jest jeszcze CAP BON).DZIEŃ 2:
Wycieczka fakultatywna do TUNISU. Zbiórka przed hotelem o 7.15. Na 9.00 jesteśmy w muzeum BARDO (o tej godzinie jest ono otwierane, więc nie było jeszcze dużo ludzi). Mnie akurat nie rzuciło na kolana, chociaż mozaiki (rzymskie, bizantyjskie) są rzeczywiście bardzo ładne. Przejazd do SIDI BOU SAID – urocze miasteczko, w którym wszystkie budynki mają białe ściany i niebieski drzwi i okna, możliwość wypicia kawy w restauracji, krótkie przejście z przewodnikiem na główną ulicę, potem czas wolny, w sumie około godziny. Przejazd do Kartaginy, a w zasadzie do Term Antoniusza – moim zdaniem najciekawszy punkt wycieczki, a niestety czasu przeznaczono na niego trochę za mało. W sumie jakieś 40 minut, z czego niecałe 20 to czas wolny (dinar za zdjęcia). Przejazd na lunch do hotelu położonego przy plaży; następnie TUNIS – dojście główną ulicą Avenue Habit Bourgiba do mediny, mijamy katedrę i łuk triumfalny. Uliczki w medinie są wąskie, mnóstwo sklepików, w prosty sposób można dojść do Wielkiego Meczetu (niestety za dużo nie można zobaczyć). W Tunisie jest sporo czasu wolnego, spokojnie można przejść po medinie, odwiedzić supermarket (w bliskim sąsiedztwie mediny) czy też pójść w drugą stronę ulicy do ronda z zegarem. Ogólnie wycieczka udana, warto się wybrać, chociaż można by nieco zmodyfikować jej program. Myślę, że osoby które mają więcej odwagi i czasu mogą spróbować zrealizować ją same (dojeżdżając np. pociągiem).
DZIEŃ 3 i DZIEŃ 6:
Odpoczynek.
DZIEŃ 4:
Początek SAFARI. Na Safari wybraliśmy się z SAHELEM (zapłaciliśmy jeszcze z Polski przelewem, 160 dinarów za osobę, opłaty dodatkowe: 15D wielbłądy, 6D bryczki, trzeba uwzględnić napiwki: mniej więcej 3 dinary od pary dla kierowcy jeepa, dinar dla pana od wielbłądów, dinar dla woźnicy w bryczce i dla gospodyni w domu berberyjskim). Zbiórka o 7.00 przed hotelem.
Po półtorej godziny jesteśmy w Kairouanie – krótka opowieść o historii Tunezji przed minaretem Wielkiego Meczetu, spacer wokół meczetu (nie wchodzimy do środka), przejście na cmentarz (znajdujący się przed murami) – uwagi na temat pochówku muzułmanów.
Po kolejnych 2 godzinach jesteśmy w przydrożnym barze w Jilmie, możliwość wypicia kawy, kupienia przekąski, dookoła nie ma nic ciekawego. Przejazd na lunch do Gafsy (fajna restauracja, frytki, surówka, kotlet, owoce, napoje płatne dodatkowo). Przed 15 byliśmy w Metlaoui – przesiadka do jeepów, przejazd drogą do Chebiki – magiczne miejsce zaledwie 15km od granicy z Algierią, piękna oaza, ładna wioska, możliwość kąpieli (miejscowe dzieci skaczą ze skałek), krótkie przejście po górach, tak żeby wejść do wioski od drugiej strony.
Wjazd na pustynię – przejazd odcinkiem, które kiedyś znajdował się na trasie rajdu Paryż – Dakar, dojazd do Góry Wielbłąda wzdłuż słonego jeziora (z góry wszystko ładnie widać), można zobaczyć miraż (nie fatamorganę – na to potrzeba idealnych warunków). Dalej najfajniejszy odcinek trasy – wydmy, górki, piaski, można się nieźle wytrząść, kierowcy dają z siebie wszystko. Postój na jednej z wydm (można zrobić ładne zdjęcia), dalej zjazd do wioski z Gwiezdnych Wojen (domki nieco zniszczone, ale i tak można poczuć klimat, Paweł (pilot) ma ze sobą miecze, więc można się trochę pobawić; uwaga na dosyć nachalnych sprzedawców).
Wyjazd z pustyni do miejscowości Nefta, gdzie czekają bryczki. Gdybym mógł wybierać jeszcze raz, to zrezygnowałbym z tego punktu (strasznie pożarły nas komary, a widoki w oazie też nie są rewelacyjne); trzy piętra roślinności (np. arbuzy, granaty, daktyle), możliwość spróbowania i zakupu daktyli, wypalenia fajki, wypicia soku z palmy daktylowej. Przejście na rynek do Nefty (akurat trafiliśmy na uroczystości weselne) i krótki przejazd do hotelu (ładny, duży basen, jedzenie w formie bufetu, bar z telewizorem).
DZIEŃ 5
Drugi dzień safari, pobudka o 4.30, śniadanie, wyjazd z hotelu o 5.30. Przejazd przez drogę, przecinającą słone jeziorze Chott El Jerid, postój na wschód słońca (widoki są niesamowite). W Fatnassie rezerwat form piaskowych (takie sobie), możliwość zakupu róż pustyni, zrobienia zdjęcia z waranem albo skorpionem (nie przynoszą go miejscowe dzieci, tylko gość, który tam „zarządza”). Krótki postój przy miejscu, w którym wydobywa się wodę (mimo chłodzenia wciąż jest b. ciepła).
Po dwóch godzinach jesteśmy w Douz: godzinna przejażdżka na wielbłądach po Wielkim Ergu Wschodnim (tego trzeba spróbować!, wrażenia są niezapomniane). Dwugodzinny przejazd do Matmaty na lunch w restauracji z Gwiezdnych Wojen (kuskus, mięso, ten naleśnik z jajkiem (nie pamiętam nazwy), arbuz). Potem punkt widokowy (niestety ten główny z napisem MATMATA był zajęty, ale nie było dużej różnicy) i dom berberyjski (jeden z lepszych punktów programu, zwiedzamy dom, w którym jak niby nigdy nic żyją sobie ludzie, gospodyni przywita was miętową herbatą, warto zostawić jej napiwek, bo ma się wrażenie, że ona tylko dzięki temu może jakoś żyć). Zmierzamy do El Jem (po drodze krótki postój w Mahres) – amfiteatr robi wrażenie, jesteśmy w nim ok. 17.30 (spędzamy tam 45 minut, spokojnie można wejść na górę i przejść się po podziemiach). Już po 20 (a więc z prawie 3-godzinnym opóźnieniem jesteśmy w hotelu).
Safari jest godne polecenia, biuro Sahel też. Pozwala chociaż pewnym stopniu poznać Tunezję, jest wiele fajnych punktów, na pewno nie będziecie się nudzić. Jeśli macie małe dzieci i chcecie się na nie wybrać, to stanowczo odradzam (cały nasz autokar ma podobne zdanie).
DZIEŃ 7:
Około godziny 12 zbiórka na objazd, przejazd do hotelu Justinia w Sousse. Z nami są jeszcze tylko 4 osoby (a zatem 6 osób ma objazd w drugim tygodniu, a reszta w pierwszym tygodniu (mają przylecieć tego dnia lubnastępnego)). Kilka słów o hotelu Justinia, bo takiego syfu to dawno nie widziałem: na początek wydali nam w recepcji klucz do pokoju, który był przez kogoś zamieszkany; po dostaniu właściwego czekaliśmy godzinę aż sprzątaczki uwiną się z pokojem, wieczorem ktoś nam wszedł do pokoju bez pukania (szybko wyszedł, więc to pewnie sprzątaczka, ale głowy nie dam). Oczywiście klimatyzacja nie działała, woda to był wrzątek (w ogóle nie było zimnej!), jedynie jedzenie jako takie. Wszyscy narzekali na ten pseudohotel, więc nie jest to tylko moja opinia.
Wieczorem zebranie organizacyjne. Naszym pilotem była Agnieszka Sierakowska (Jacek – główny pilot na Libię miał akurat w tym tygodniu wolne; co do Agnieszki to u mnie z wiedzy i zdolności organizacyjnych ma tróję, ale za to jest bardzo sympatyczna i chętna do pomocy, a to też się bardzo liczy u pilota). Przedstawienie programu imprezy, omówienie kosztów i zebranie pieniędzy. I teraz uwaga - w tym sezonie jest to 114 EURO (a nie 100 jak mówi katalog i pracownicy Triady), więc warto się na to przygotować.
DZIEŃ 8:
Wyjazd z Sousse o godzinie 9 (wsiadamy do autokaru zgodnie z kolejnością zakupu wycieczki). Po godzinie jesteśmy w Kairouanie – zaczynamy od 20-minutowej wizyty w basenach Aghlabidów, konieczność zakupu foto-ticketu (1 dinar, bilet na całe miasto). Potem Meczet Fryzjera i Wielki Meczet (tym razem wchodzimy też na dziedziniec, panie powinny zabrać ze sobą chusty, panowie spodnie za kolana, jeśli coś nie spodoba się przy wejściu, to dadzą wam małogustowną chustę). Czas wolny na zdjęcia, rzecz jasna nie można wejść do sali modlitewnej. Przejazd na medinę – około godziny czasu wolnego. O 13 wyjazd z Kairouanu, po 17 jesteśmy w Matmacie (po drodze postój na lunch – hamburgery (kanapki) 2 dinary, ekstra odwiedziliśmy też dom berberyjski – całe szczęście inny niż na safari). Hotel Amazique w Matmacie - bardzo ładnie położony, fajny basen, pokoje nienajgorsze (można jednak spotkać karalucha, z ciepłą wodą bywa różnie, klimatyzacja trochę głośna), jedzenie dosyć słabe i serwowane, piwo kosztuje 2.5 dinara. Od tego momentu macie opłaconych tragarzy, więc na bagażach piszę się kredą numer pokoju, a oni go donoszą (w Libii zamiast kredy są naklejki))
DZIEŃ 9:
Pobudka o 4.00, o 4.30 (na godzinę przed wyjazdem) wystawienie bagaży, śniadanie (bułka, masło, dżem, napój w dzbanku, kawa), wyjazd o 5.30. Przejazd do granicy (zamieniamy „katalogowy” dzień drugi z piątym), po drodze zatrzymujemy się przy niebieskich stoliczkach w Ben Guardine, gdzie można wymienić pieniądze (trzeba pochodzić od stoliczka do stoliczka, żeby wywalczyć jak najlepszy kurs; potem przeliczcie uważnie pieniądze, bo nieprzyzwyczajeni do banknotów ½ lub ¼ możecie być łatwo oszukani). O 9.00 jesteśmy na granicy, po stronie tunezyjskiej spędzamy 2 godziny w barze klasy S (hamburger 1.5 dinara, sandwich 1.3 dinara, polecam). W tym czasie Tunezyjczycy wystawiają nam wizy (jak je zobaczycie, to zrozumiecie dlaczego to tak długo trwa). Kolejne 2 godziny schodzą nam już autokarze (jeszcze na granicy tunezyjskiej, a potem na libijskiej). W sumie zatem 4 godziny i to bez kontroli bagażu. Libijczycy witają nas kwiatami, czekoladkami i prospektami. Nie żartuję! Dosiadąją się do nas libijski przewodnik i policjant (w Libii grupa powyżej 8 osób musi mieć „opiekuna”).
Przejazd do Sabraty: 1.5h spacer po rzymskich, fenickich i bizantyjskich ruinach. Zdecydowanie największe wrażenie robi teatr (świetnie zachowany, a właściwie trochę odbudowany). Rzecz jasna płacimy za aparat 5 dinarów, za kamerę 10 dinarów (to samo jest w Leptis Magna, w amfiteatrze w kompleksie Leptis Magna oraz w Muzeum Narodowym w Trypolisie – w sumie zatem fotograf powinien wygospodarować 20 dinarów libijskich, żeby móc pstrykać do woli).I teraz krótka uwaga odnośnie całej Libii – będzie wydawać się wam, że jesteście jedynymi turystami w tym miejscu, i pewnie nie będziecie się dużo mylić, to jest coś niesamowitego – w Libii są przepiękne miejsca (starożytne miasta lepiej zachowane niż Efez (gdzie sunie grupa za grupą)), a turystów nie ma prawie wcale.
Po krótkim przejeździe zakwaterowanie w Janzour (15km od Trypolisu, pokoje ładne (jak na libijskie warunki), hotel tuż przy plaży, widok z okna na morze, gdzie od rana do wieczora urzędują tutejsi; jemy tu tylko śniadania). Po godzinie – ok. 19 przejazd do centrum Trypolisu do restauracji Wieża z Zegarem – super jedzenie: szorba (pycha zupa), surówka, mięso (ryba, kurczak) albo spaghetti z mielonym, frytki, ryż, woda za darmo. Polecam obserwacje zachowania jednego z kelnerów – zaraz zorientujecie się którego, można się nieźle ubawić – typowy „Pierre” (na pewno będzie chciał was przeczekać z wydaniem reszty za napoju, więc nie dajcie mu się). Jest czwartek wieczór, Libijczycy nie pracują w piątek, więc w mieście są korki, a na Placu zielonym jest mnóstwo ludzi. Powrót na nocleg do hotelu.
DZIEŃ 10:
Wyjazd o 9.00 (zostajemy w tym samym hotelu, więc bagaże zostają), przejazd do Leptis Magna, jesteśmy tam między 11 a 12. Trzygodzinny spacer po świetnie zachowanych zabytkach. Miasto robi niesamowite wrażenie, ja przynajmniej nie widziałem tak wielu wspaniałych starożytnych obiektów na niewielkiej przestrzeni (szczególnie łuk Septymiusza, bazylika, łaźnie Hadriana i amfiteatr). Upał jest ogromny, więc można się nieźle spalić (trzeba uważać ze słońcem).
Krótki przejazd do amfiteatru, cyrku (osobny obiekt, osobny bilet na zdjęcia). Robi wrażenie, jest ogromny, można zejść na sam dół, ładny widok od strony morza.
W drodze do Trypolisu zatrzymujemy się na targu owocowym i przy sklepikach z napojami (jest piątek, więc w innych miejscach niewiele sklepów jest czynnych, a tu można kupić to, czego potrzeba). W samym Trypolisie przejście od Placu Algierskiego do Zielonego (przez ulicę drogimi sklepami) aż do restauracji w centrum miasta (siorba każdego dnia jest coraz ostrzejsza).
DZIEŃ 11:
Wyjazd z hotelu ok. 9.00. Rozpoczynamy od 2h wizyty w Muzeum Narodowym (szczerze mówiąc nastawiłem się głównie na współczesną, a ona akurat była słabo rozwinięta; w Muzeum są 4 piętra – przechodzi się od historii starożytnej aż do czasów „Wodza”). Następnie spacer po Trypolisie, po drodze mijamy m.in. łuk Marka Aureliusza, stare kino, najstarszy meczet w mieście, dawny kościół, przechodzimy przez różne souki, bu w końcu dojść całą grupą do restauracji na sziszę (kawa, herbata, cola – wszystko po 0.5 dinara, więc b. tanio). Następnie 4h czasu wolnego, aż do 18.15, kiedy spotykamy się na kolacji. Jak dla mnie to 4 godziny to trochę za dużo i spokojnie można by się ograniczyć do 2h, bo jeśli ktoś chce coś kupić, to i tak zdąży (jest ulica z tanimi ubraniami – kończy się hotelem z pięcioma odnogami, jest też ulica z piekielnie drogimi, eleganckimi rzeczami). Wiele osób kupowało srebro na targu tureckim w samym centrum, niektórzy jakieś talerze, miski (ulica kowalska odchodzi od restauracji), inni dzbanki, dywaniki. Po doświadczeniach z Tunezji robienie zakupów w Libii to czysta przyjemność. My kupiliśmy sobie Zielone Książeczki (w wersji polskiej 5 dinarów, po arabsku (fajna pamiątka) 3 dinary – można je dostać albo rano w Muzeum albo w księgarni na „drogiej” ulicy).DZIEŃ 12:
Wyjazd o 7.00 w kierunku granicy (wystawienie bagaży o 6.00, śniadanie od 6.30). Na granicy znów spędzamy 4 godziny (po stronie libijskiej w cywilizowanej restauracji, po tunezyjskiej w tym samym barze, co poprzednio; tam cała wycieczka wymienia pieniądze u cinkciarzy (dinary libijskie na tunezyjskie– trzeba się targować, żeby kurs był jak najbliższy 1:1; w związku z tym nie musimy się już zatrzymywać w BG przy niebieskich stolikach). Przejazd do Matmaty (do tego samego hotelu co 1 dnia właściwego objazdu). Po drodze zatrzymujemy się na pół godziny w turystycznym ksarze w Medenine. Dzień właściwie bez atrakcji, można go uznać za stracony, bo ksar nie robi żadnego wrażenia. Szkoda, że Triada zrezygnowała z wycieczek fakultatywnych na tym objeździe (choćby do Chenini), bo moim zdaniem można by je spokojnie zmieścić i urozmaicić tym samym ostatnie dwa nudne dni objazdu.
DZIEŃ 13:
Wyjazd o 8.00 (bagaże 7.00). Postój na punkcie widokowym (z napisem MATMATA), przejazd do Mahres (pół godziny na kawę albo zdjęcia w parku rzeźb (nie rzuca to na kolana)), dalej mieliśmy krótki postój (15 minut) przed mediną w Sfaxie (ale tego zazwyczaj nie ma w programie) i postój w Mahdii (tam przejście na cmentarz, bardzo urokliwy, nad brzegiem morza, pięknie to wygląda; 20 minut wolnego na jednej z mniejszych medin w Tunezji). Dalej bonusowy przejazd do El Jem (początkowo mieliśmy oglądać je z zewnątrz, ale ostatecznie kto chciał i nie wybierał się na (nie był po) Safari mógł kupić bilet i zwiedzić je od środka).
W końcu przejazd do Sousse – tym razem byliśmy w Aqua Nour (właściwie to już Hamman Sousse), ale normalnie znów traficie do Justinii (tym razem tuż przed nią trwały przygotowania do obchodów święta republiki). Jeśli chodzi o AN to jego współwłaścicielem jest Polka, pokoje są ładne, jedzenia jest mnóstwo (i jest świetne), można korzystać z dużych basenów, a zatem hotel godny polecenia (także na dłuższy pobyt).
DZIEŃ 14:
Jeśli dla kogoś był to dzień 8 to o 8.30 zbiórka i rozwożenie do hoteli. My zostaliśmy w pokoju do 12 (koniec doby hotelowej), a potem po dosyć długim załatwianiu dostaliśmy jeden pokój na 6 osób (złożenie bagaży, prysznic). Żeby wypełnić jakoś czas do wylotu taksówką, pojechaliśmy do Sousse (koniecznie poproście o włączenie taksometru i patrzcie na niego co chwilę, bo inaczej niespodziewanie taksówkarz doda sobie dinara lub dwa). W Sousse spacer przy porcie, dalej po medinie, zakupy w Soula Center (można w cywilizowany sposób kupić jakieś pamiątki) i w Magazine General (warto kupić Harissę Berbere, oliwę z oliwek (najlepiej smakową), chałwę, błoto kosmetyczne).
Wylot do Poznania o 23.35, zbiórka przed hotelem o 20.10, sklep wolnocłowy na lotnisku w Monastirze to porażka, dużo taniej jest w każdym markecie w Tunezji i Polsce. Przylot do Poznania 2.20.
Mam nadzieję że trochę pomogłam i liczę na naj ;]