Pisanie o młodości, dzieciństwie, latach które minęły, pozostał sentyment do tego, co było piękne, ważne, śmieszne, co być może wpłynęło na losy i drogi życia człowieka, to wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Chcemy napisać, powiedzieć jak najwięcej, bo każdy na pewno ma tę swoją historię, którą chciałby być może przekazać innym lub gdy jest człowiekiem zamkniętym,pomyśli w duchu o czasie przeszłym, zapewne o dobrym, szczęśliwym czasie, które na pewno dobrze się nam utrwalił. Szkoda mi tamtych lat, które minęły, bardzo szkoda, aż łza się kręci, gdy wspominam o tym. Trudno uwierzyć, ale (bo moje dzieciństwo było burzliwe) jestem szczęśliwy, że takie było. Starszy brat zmarł mając 3 lata, nawet go nie kojarzę. Byłem najstarszy, więc tak byłem wychowany by być odpowiedzialny za siebie i młodszego brata w systemie rygoru pruskiego. Ojciec był surowy, więc razy otrzymane „pydą” na goły tyłek przyjmowałem z pokorą za siebie i za brata. Mama się mściła na mojej głowie gdy wkuwała mi tabliczkę mnożenia. Otrzymywałem dosłownie razy w głowę, aż do skutku i się nauczyłem. Mama często tego żałowała, ale jestem jej wdzięczny, nauczyła mnie i cieszę się z tego. Marek, brat młodszy był cacy i nie wolno go było ruszyć. Zbyszek był jak biały murzyn, do wszystkiego: „Przynieś węgla, wody ze studni, wynieś popiół, narąb drewna do pieca, idź po zakupy; tak, po zakupy było to fajne, było zaufanie. Wiedziałem gdzie iść po chleb, po wątrobiankę, z kanką do mleczarni po mleko lub maślankę. Jednak codziennie było ciągle to samo – wyjście z mamą po ojca gdy kończył zmianę w papierni. Przed zakładem był piękny – nie, to nie był park – drzewa szumiały, pachniała trawa i kwiaty; tam pod bukiem rozkładany był koc, coś do picia i kromka chleba polana kawą zbożową i posypana cukrem. Rarytas! Nie, to nie był park. To był były ewangelicki cmentarz. Nie było już nagrobnych wzniesień, tablic, strachu zero. Dowiedziałem się po latach, że takie to było miejsce. Ojca trzeba było pilnować, potrafił manewrować, bystry i cwaniak był. Godzina 14.20 Zbyszek był na wybiegu. Pędem do portierni. Wyszedł tylko jak to ojciec zrobił, szkoda, nie było wtedy „F – 16”. bym go wytropił. Mama markotna, ojciec poszedł do „ciotki”. To taka knajpa – róg ul. Grunwaldzkiej, a ul. Elbląskiej, na Czyżkówku. Bać się wejść. Nie! Nie było mowy, by mieć stracha, ale to był typowy „dziki zachód”, sam się dziwię, że ojca wyprowadziłem. Ale też miał swoje zalety. Nauczyłem się pracy. Zabierał mnie, gdy miał „fuchę”. Był miły, nie pił wtedy i mogłem sobie kupić piękną kurtkę. Poznałem tajniki hydrauliki i podobnych prac, przydatne do dzisiaj. Szkoda, że tak szybko zmarł, miał 50 lat. Przeżyłem ojca, ale geny chyba mam po mamie. W to wierzę i żyję dalej. Już trochę o mnie wiecie, ale rarytas zostawiam. Grałem na gitarze, w piłkę, w kluchę, w palanta. Były zawody saneczkowe, rowerowe, hulajnogowe, gra w hokeja. Bunkry i co tam było, wyobraźcie sobie, a my chcieliśmy dorwać prawdziwego esesmana. Był Klub „Szarika” i byłem członkiem Klubu historii i etnografii przy Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Był ze mnie prawdziwy, słomiany :ogień” - wszystko i nic. Ale poznałem ludzi, obyczaje, pracę, humory, jak reagować w sytuacji beznadziejnej. Ojciec zmarł szybko, szkoda mamy. Zmarła 3 lata temu i zniknęła moja przeszłość, rodzina z lat dzieciństwa. Brak mi tego domu, zapachu kuchni i pokoju. Gdy idę na cmentarz to nie ulicą Łąkową, bo żal serce ściska. Okna zostały, ale nie mogę, bo nie jestem w stanie na nie spojrzeć. Została pustka z tamtych lat, ten wielki kawał życia. Chyba się rozklejam. Wybaczcie, ale nie puszczę tego w niepamięć. Byliśmy rodziną ubogą, ale atmosfera była bogata. Ojciec robił po nocy ręcznie wykonane zabawki z drewna. Mama od głowy do dołu szyła ubranka, robiła na drutach sweterki i szydełkiem firany. Brak było pieniędzy i jak tu jechać do miasta, gdy są dziury w kieszeni. Żal było prosić mamę, ale będąc już na chodniku wołałem: mamusi, mamusiu, masz chociaż złotówkę? Za chwilę owinięta w papier złotówka lądowała mi w ręku. To było szczęście, radość i miłość – bieda też ma radosne oblicze. Czekaliśmy do wypłaty ojca, wtedy była wypasiona kolacja – ser i może wątrobianka. Było fajnie, gdy rano w niedzielę ojciec się golił. Było pewne, że pójdziemy do kina „Mir” na film – było inaczej, wesoło, cudownie, film niekoniecznie. W dużej części, dzięki rodzicom nauczyłem się życia – jak przetrwać chwile ciężkie, zniwelować objawy smutku, żalu. Jednak mojego charakteru nie mogę zmienić. Staram się być uczciwym, sumiennym, uśmiechniętym, przekazując to najpierw swoim dzieciom, a teraz tylko doradzam wnukom i wnuczkom. Często, bardzo często i za dużo myślę,, wracając do dawnych lat, co było złe, a co dobre. Sprawdzam siebie z lat młodości, gdy byłem nastolatkiem i kiedy już dorosłem. Radość wielka, że po mamie pozostała we mnie jej dobroć i miłość, a po ojcu fachowość w wielu dziedzinach, przydatne w życiu prywatnym i niezbędne w domu rodzinnym. Po dawnych wypadach rowerowych, wypadach „Autostopem” po kraju, pasjom kolekcjonerskim, szukania „złotego runa”, historii, archeologii, gdzie prowadziły me nogi i drogi, pozostała pamięć, ale również chęć aby do tego wrócić. Dużo biegam, kocham przyrodę, jazdę rowerem, z tkliwością przeglądam mapy, atlasy „Świat Wiedzy” - zbyt wiele tego by było prawdziwe, a jednak tym razem to nie sen czy kłam, bo tak naprawdę jest. Żyjcie i Wy, Moi mili, wspomnieniami, radościami, może i smutkami oraz trudnościami. Jednak pozostanie zawsze, jak błysk fleszy z tamtych lat, ale już w stylu „retro”. Tylko napisz to w 3 osobie bo ja sie pomylilam
Pisanie o młodości, dzieciństwie, latach które
minęły, pozostał sentyment do tego, co było piękne,
ważne, śmieszne, co być może wpłynęło na losy i drogi
życia człowieka, to wbrew pozorom nie jest takie łatwe.
Chcemy napisać, powiedzieć jak najwięcej, bo każdy na
pewno ma tę swoją historię, którą chciałby być może
przekazać innym lub gdy jest człowiekiem
zamkniętym,pomyśli w duchu o czasie przeszłym,
zapewne o dobrym, szczęśliwym czasie, które na pewno
dobrze się nam utrwalił. Szkoda mi tamtych lat, które
minęły, bardzo szkoda, aż łza się kręci, gdy wspominam o tym. Trudno uwierzyć, ale (bo moje
dzieciństwo było burzliwe) jestem szczęśliwy, że takie było. Starszy brat zmarł mając 3 lata, nawet
go nie kojarzę. Byłem najstarszy, więc tak byłem wychowany by być odpowiedzialny za siebie i
młodszego brata w systemie rygoru pruskiego. Ojciec był surowy, więc razy otrzymane „pydą” na
goły tyłek przyjmowałem z pokorą za siebie i za brata. Mama się mściła na mojej głowie gdy
wkuwała mi tabliczkę mnożenia. Otrzymywałem dosłownie razy w głowę, aż do skutku i się
nauczyłem. Mama często tego żałowała, ale jestem jej wdzięczny, nauczyła mnie i cieszę się z tego.
Marek, brat młodszy był cacy i nie wolno go było ruszyć. Zbyszek był jak biały murzyn, do
wszystkiego: „Przynieś węgla, wody ze studni, wynieś popiół, narąb drewna do pieca, idź po
zakupy; tak, po zakupy było to fajne, było zaufanie. Wiedziałem gdzie iść po chleb, po wątrobiankę,
z kanką do mleczarni po mleko lub maślankę. Jednak codziennie było ciągle to samo – wyjście z
mamą po ojca gdy kończył zmianę w papierni. Przed zakładem był piękny – nie, to nie był park –
drzewa szumiały, pachniała trawa i kwiaty; tam pod bukiem rozkładany był koc, coś do picia i
kromka chleba polana kawą zbożową i posypana cukrem. Rarytas!
Nie, to nie był park. To był były ewangelicki cmentarz. Nie było już nagrobnych wzniesień,
tablic, strachu zero. Dowiedziałem się po latach, że takie to było miejsce. Ojca trzeba było
pilnować, potrafił manewrować, bystry i cwaniak był. Godzina 14.20 Zbyszek był na wybiegu.
Pędem do portierni. Wyszedł tylko jak to ojciec zrobił, szkoda, nie było wtedy „F – 16”. bym go
wytropił. Mama markotna, ojciec poszedł do „ciotki”. To taka knajpa – róg ul. Grunwaldzkiej, a ul.
Elbląskiej, na Czyżkówku. Bać się wejść. Nie! Nie było mowy, by mieć stracha, ale to był typowy
„dziki zachód”, sam się dziwię, że ojca wyprowadziłem. Ale też miał swoje zalety. Nauczyłem się
pracy. Zabierał mnie, gdy miał „fuchę”. Był miły, nie pił wtedy i mogłem sobie kupić piękną
kurtkę.
Poznałem tajniki hydrauliki i podobnych prac, przydatne do dzisiaj. Szkoda, że tak szybko
zmarł, miał 50 lat. Przeżyłem ojca, ale geny chyba mam po mamie. W to wierzę i żyję dalej.
Już trochę o mnie wiecie, ale rarytas zostawiam. Grałem na gitarze, w piłkę, w kluchę, w
palanta. Były zawody saneczkowe, rowerowe, hulajnogowe, gra w hokeja. Bunkry i co tam było,
wyobraźcie sobie, a my chcieliśmy dorwać prawdziwego esesmana. Był Klub „Szarika” i byłem
członkiem Klubu historii i etnografii przy Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Był ze mnie prawdziwy, słomiany :ogień” - wszystko i nic. Ale poznałem ludzi, obyczaje, pracę,
humory, jak reagować w sytuacji beznadziejnej. Ojciec zmarł szybko, szkoda mamy. Zmarła 3 lata
temu i zniknęła moja przeszłość, rodzina z lat dzieciństwa. Brak mi tego domu, zapachu kuchni i
pokoju. Gdy idę na cmentarz to nie ulicą Łąkową, bo żal serce ściska. Okna zostały, ale nie mogę,
bo nie jestem w stanie na nie spojrzeć. Została pustka z tamtych lat, ten wielki kawał życia. Chyba
się rozklejam. Wybaczcie, ale nie puszczę tego w niepamięć.
Byliśmy rodziną ubogą, ale atmosfera była bogata. Ojciec robił po nocy ręcznie wykonane
zabawki z drewna. Mama od głowy do dołu szyła ubranka, robiła na drutach sweterki i szydełkiem
firany. Brak było pieniędzy i jak tu jechać do miasta, gdy są dziury w kieszeni. Żal było prosić
mamę, ale będąc już na chodniku wołałem: mamusi, mamusiu, masz chociaż złotówkę? Za chwilę
owinięta w papier złotówka lądowała mi w ręku. To było szczęście, radość i miłość – bieda też ma
radosne oblicze. Czekaliśmy do wypłaty ojca, wtedy była wypasiona kolacja – ser i może
wątrobianka. Było fajnie, gdy rano w niedzielę ojciec się golił. Było pewne, że pójdziemy do kina
„Mir” na film – było inaczej, wesoło, cudownie, film niekoniecznie.
W dużej części, dzięki rodzicom nauczyłem się życia – jak przetrwać chwile ciężkie,
zniwelować objawy smutku, żalu. Jednak mojego charakteru nie mogę zmienić. Staram się być
uczciwym, sumiennym, uśmiechniętym, przekazując to najpierw swoim dzieciom, a teraz tylko
doradzam wnukom i wnuczkom. Często, bardzo często i za dużo myślę,, wracając do dawnych lat,
co było złe, a co dobre. Sprawdzam siebie z lat młodości, gdy byłem nastolatkiem i kiedy już
dorosłem. Radość wielka, że po mamie pozostała we mnie jej dobroć i miłość, a po ojcu fachowość
w wielu dziedzinach, przydatne w życiu prywatnym i niezbędne w domu rodzinnym.
Po dawnych wypadach rowerowych, wypadach „Autostopem” po kraju, pasjom
kolekcjonerskim, szukania „złotego runa”, historii, archeologii, gdzie prowadziły me nogi i drogi,
pozostała pamięć, ale również chęć aby do tego wrócić. Dużo biegam, kocham przyrodę, jazdę
rowerem, z tkliwością przeglądam mapy, atlasy „Świat Wiedzy” - zbyt wiele tego by było
prawdziwe, a jednak tym razem to nie sen czy kłam, bo tak naprawdę jest.
Żyjcie i Wy, Moi mili, wspomnieniami, radościami,
może i smutkami oraz trudnościami. Jednak pozostanie
zawsze, jak błysk fleszy z tamtych lat, ale już w stylu
„retro”. Tylko napisz to w 3 osobie bo ja sie pomylilam