Rozdział czwarty w którym pan Fogg zdumiewa i wprawia w przerażenie swego nowego lokaja
Do godziny siódmej dwadzieścia pięć Fileas Fogg zdążył jeszcze wygrać około dwudziestu gwinei, po czym pożegnał swych czcigodnych towarzyszy i udał się do domu. O siódmej pięćdziesiąt otworzył drzwi i wszedł na schody. Obieżyświat, któremu dobrze utkwił w głowie rozkład dnia obowiązujący w tym domu, zdumiał się niepomiernie, widząc swego pana o tak niezwykłej porze. Według planu powinien on był zjawić się punktualnie o północy. Pan Fileas udał się do siebie. Po chwili rozległ się jego głos: - Janie! Lokaj Ani drgnął. Wołanie nie mogło dotyczyć jego osoby. Nie była po temu odpowiednia pora. - Janie! - powtórzył pan Fogg nie podnosząc zresztą głosu. - Już po raz drugi cię wołam - rzekł, gdy Obieżyświat z zegarkiem w ręku stanął we drzwiach. - Przecież nie ma jeszcze dwunastej! - odparł Obieżyświat. - Wiem i nie robię ci wyrzutów. Za dziesięć minut jedziemy do Dover i Calais. Przelotny grymas ukazał się na pucołowatym obliczu Francuza. Nie miał wątpliwości, że zaszło tu jakieś nieporozumienie. - Jaśnie pan wyjeżdża? - spytał. - Tak jest, jedziemy w podróż dookoła świata. W tej chwili Obieżyświat zamienił się w żywy symbol graniczącego z osłupieniem zdumienia. Wytrzeszczył oczy, boleśnie podniósł brwi, opuścił ramiona; kolana ugięły się pod nim. Ledwie zdołał wyszeptać: - Dookoła świata... - I to w osiemdziesiąt dni - uzupełnił jego pan. - Jak więc widzisz, nie mamy chwili do stracenia. - A bagaże? - wybełkotał Obieżyświat, nieświadomie chwiejąc w obie strony głową. - Bagaży nie będzie. Mały neseser podróżny, w nim dwie wełniane koszule i trzy pary pończoch. To samo weźmiesz dla siebie. Resztę dokupimy w drodze. Zabierz także mój płaszcz nieprzemakalny i pled. Zaopatrz się w solidne buty. Zresztą chodzić będziemy mało Albo wcale. Obieżyświat chciał zaprotestować, nie starczyło mu jednak sił. Wrócił chwiejnym krokiem do siebie i tam upadł na krzesło. Jęknął z głębi zbolałego serca: - Masz, diable, kaftan! I to na mnie spadło, na mnie, który tak chciałem wreszcie odsapnąć. I machinalnie wziął się do pakowania... Dookoła świata w osiemdziesiąt dni! Słyszane to rzeczy! Czyżby jaśnie pan był trochę nie tego?... Ale nie. Może to taki żart? Jedziemy do Dover. Niech tam! Do Calais... i na to zgoda. Prawdę rzekłszy, nawet nie powinno to specjalnie martwić kogoś, kto od pięciu lat nie dotknął stopą rodzinnej ziemi. Kto wie? Może zawadzi się o Paryż? Do diaska! Nie byłoby w tym nic zdrożnego zobaczyć znowu starą stolicę. Lecz szkoda gadać, taki nieruchawy pan zapewne nie zechce tam popasać. Swoją drogą, prędzej by się człek gromu z jasnego nieba spodziewał niż tego, że pan Fogg, taki piecuch, taki domator, ni z tego, ni z owego wybierze się w podróż. O ósmej Obieżyświat, wciąż jeszcze oszołomiony, zamknął starannie swój pokój i z niedużą torbą w ręku, w której mieścił się skromny zapas bielizny dla niego i dla jego pryncypała, stawił się przed obliczem pana Fogga. Ten był już gotów. Pod pachą trzymał “Rozkład jazdy kolei żelaznych i statków na wszyst- kich kontynentach i oceanach”, który miał dostarczyć informacji niezbędnych w podróży. Wziąwszy torbę z rąk służącego, otworzył ją i wsunął do wnętrza sporą paczkę banknotów. - Nie zapomniałeś Aby czegoś? - Nie, proszę pana. - A płaszcz i pled? - Są! - W porządku. Weź torbę. Wręczając torbę Obieżyświatowi, pan Fogg powiedział: - Pilnuj jej dobrze; wewnątrz jest dwadzieścia tysięcy funtów. Ręce służącego o mały włos nie wypuściły torby, tak jakby jej ciężar zwiększył się o dwadzieścia funtów złota. Pan i służący zeszli ze schodów i zamknęli bramę na dwa spusty. Do postoju dorożek nie było daleko. Doszedłszy do krańca Saville Row, wzięli powóz i ruszyli w stronę dworca Charing-Cross, który jest końcową stacją jednej z odnóg słynnej magistrali kolejowej South-Eastern. O ósmej dwadzieścia dorożka zatrzymała się przed dworcem. Obieżyświat wysiadł z powozu, za nim jego pan, który zapłacił należność stangretowi. W tym momencie do wysiadających zbliżyła się wynędzniała kobieta w łachmanach, bosa, okryta postrzępioną chustą, w obszarpanym kapeluszu, z którego zwisała żałosna resztka pióra. Za rękę trzymała blade dziecko i prosiła o datek. Pan Fogg wyciągnął dwadzieścia gwinei, które wygrał w wista, i podając żebraczce, rzekł: - Weźcie to, dobra kobieto. Dobrze się stało, że was spotkałem. Obieżyświat poczuł wilgoć pod powieką. Miejsce, które pan Fogg zajmował w sercu swego służącego, znacznie się powiększyło. Weszli obaj do obszernej hali dworca; tu Obieżyświat otrzymał polecenie nabycia dwóch biletów pierwszej klasy do Paryża. Gdy lokaj się oddalił, pan Fileas niespodzianie natknął się na swoich pięciu przyjaciół klubowych. - Jadę, panowie - rzekł do nich. - Biorę ze sobą paszport - wizy na nim będą świadczyły po moim powrocie, jakie kraje przebyłem. - Ależ, panie - zaprotestował z wielką uprzejmością pan Ralph - to całkiem zbyteczne. Pańskie słowo wystarczy nam Aż nadto. - A jednak tak będzie lepiej - stwierdził Fileas Fogg. - A zatem, kiedy powinien pan być z powrotem? - przypomniał mu Andrew Stuart. - Za osiemdziesiąt dni, w sobotę 21 grudnia 1872 roku, o godzinie ósmej czterdzieści pięć wieczorem. Do widzenia panom! O godzinie ósmej czterdzieści Fileas Fogg i jego służący zajęli miejsca w przedziale. Po pięciu minutach rozległ się gwizd lokomotywy i pociąg ruszył. Noc była czarna. Mżył drobny deszczyk. Pan Fogg, wsunięty w swój kąt, milczał. Obieżyświat, który nie otrząsnął się jeszcze ze stanu osłupienia, kurczowo przyciskał do boku ciemną torbę z banknotami. Naraz, gdy pociąg zbliżał się do Sydenham, z piersi lokaja wydarł się rozpaczliwy okrzyk. - Co ci się stało? - spytał pan Fogg. - Stało się, że... w tym pośpiechu... straciłem głowę i... - I co? - I zapomniałem zamknąć gaz w moim pokoju! - Cóż, mój chłopcze - odrzekł chłodno pan Fogg - od tej chwili gaz pali się na twój koszt. Rozdział piąty w którym na giełdzie londyńskiej ukazują się nowe Akcje
Fileas Fogg Ani przypuszczał odjeżdżając, że jego podróż odbije się Aż tak głośnym echem. Nowina o zakładzie rozniosła się najpierw po klubie “Reforma” i wprawiła w podniecenie jego członków. Za pośrednictwem reporterów podniecenie to udzieliło się wkrótce prasie, A gazety zaraziły nim z kolei prawie całą ludność Londynu i Zjednoczonego Królestwa. “Sprawa podróży dookoła świata” stała się przedmiotem dyskusji, sporów i rozważań, prowadzonych z taką zaciekłością, jakiej nie pamiętano chyba od czasów Afery z “Alabamą”. [ pancernik ] Jedni wzięli stronę Fileasa Fogga, inni - którzy okazali się niebawem większością - oświadczyli się przeciw niemu. Przy obecnych warunakch komunikacyjnych objechać świat w tak krótkim czasie wydawało się, mimo pięknych wyliczeń na papierze, nie tylko czymś niemożliwym, Ale i niedorzecznym! “Times”, “Standard”, “Evening Star”, “Morning Chronicle” i dwadzieścia innych najpoczytniejszych dzienników zajęło wobec pana Fogga stanowisko negatywne. W pewnej mierze podtrzymywał go jedynie “Daily Telegraph”. O panu Fileasie mówiono jak o maniaku Albo wariacie i Atakowano ostro jego przyjaciół z klubu za to, że przyjęli zakład świadczący o wyraźnym osłabieniu władz umysłowych projektodawcy. W dziennikach ukazały się na temat tej sprawy gwałtowne, Ale dobrze uzasadnione wywody. Wiadomo powszechnie, jak wielkie zainteresowanie wzbudza w Anglii wszystko, co ma związek z geografią. Dlatego też nie było chyba czytelnika, obojętne, z jakiej warstwy pochodził, który by nie pochłaniał przede wszystkim szpalt poświęconych sprawie Fileasa Fogga. W ciągu kilku pierwszych dni śmielsze umysły, A przede wszystkim kobiety, trzymały za Foggiem. Było to w okresie, gdy “Illustrated London News” zamieściły jego fotografię, wydobytą z Archiwum klubu “Reforma”. Byli tacy, co przebąkiwali: “Ha, dlaczegóż by nie? Pamięta się rzeczy bardziej zdumiewające...” Śmiałkowie tego rodzaju należeli przeważnie do czytelników “Daily Telegraph”. Ale niebawem zorientowano się, że nawet i to pismo zachwiało się w swoim przekonaniu. 7 października ukazał się w “Biuletynie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego” długi Artykuł, w którym rozpatrywano kwestię ze wszyst- kich możliwych punktów widzenia i w oczywisty sposób udowadniano szaleństwo całej imprezy. Według Autora wspomnianego Artykułu wszystko sprzysięgło się przeciw lekkomyślnemu podróżnikowi, zarówno ludzie jak i natura. Aby uwierzyć w powodzenie takiego przedsięwzięcia, trzeba by założyć, że koleje funkcjonują z punktualnością wprost cudowną, z punktualnością, która nie istnieje i istnieć nie może. Ostatecznie w Europie, gdzie chodzi o odległości względnie krótkie, można liczyć na punktualne kursowanie pociągów. Ale tam, gdzie wchodzi w grę okres trzydniowy, potrzebny do przebycia Indii, siedmiodniowy - do przejechania Stanów Zjednoczonych, czyż można na punktualności kolei opierać jakąkolwiek kalkulację? Nie mówiąc już o Awariach, wykolejeniach i zderzeniach, o złej pogodzie, zamieci śnieżnej, bo wszystko to czyhało na Fileasa Fogga! Czyż ten fantasta, wsiadłszy na pokład, nie znajdzie się na łasce mgieł i wiatrów? Nawet najlepszym parowcom transoceanicznym zdarzają się nieraz dwu- i trzydniowe opóźnienia. A w tym wypadku starczyłoby jednego tylko, Aby teoretycznie obliczony łańcuch połączeń został bezapelacyjnie zerwany. Niechby Fileas Fogg spóźnił się choć parę godzin na któryś z parowców, co skazałoby go na czekanie na następny, A zamiar jego obróci się wniwecz. Artykuł narobił wiele hałasu. Prawie wszystkie pisma przedrukowały go i Akcje pana Fogga spadły na łeb, na szyję. Zaraz po wyjeździe dżentelmena z Londynu zaczęto robić fantastyczne zakłady na temat szans jego wyprawy. Wiadomo, czym jest w Anglii świat miłośników zakładu, bez wątpienia inteligentniejszy i bardziej ciekawy niż świat nałogowych graczy. Robienie zakładów leży w naturze Anglika. Tak więc nie tylko członkowie klubu “Reforma” postawili znaczne sumy za czy przeciw panu Fileasowi, Ale także i szeroka publiczność została wciągnięta w tę hazardową grę. Fogg stał się oto koniem wyścigowym, stawką powszechnego totalizatora. Wreszcie zrobiono zeń papier wartościowy, który momentalnie oszacowano na giełdzie. Ofiarowywano i poszukiwano Akcji “Fileas Fogg”, dokonując kolosalnych obrotów. Jednak w pięć dni po odjeździe pana Fogga, w momencie ukazania się Artykułu w “Biuletynie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego”, zaofiarowania sprzdaży zaczęły być coraz częstsze. Akcje “Fileas Fogg” zaczęły spadać. Ofiarowywano je całymi pakietami, w których było już nie po pięć, czy dziesięć Akcji, Ale po dwadzieścia, pięćdziesiąt, A nawet sto. Panu Fileasowi pozostał jeden jedyny stronnik: stary, sparaliżowany lord Albermale. Czcigodny starzec, przygwożdżony od dawna do fotela, byłby oddał cały swój majątek, byle móc odbyć podróż dookoła świata, i to niekoniecznie w osiemdziesiąt dni - Ale choćby w dziesięć lat! Lord postawił na Fogga cztery tysiące funtów. Gdy mu przedstawiano niewykonalność i bezsensowność całego przedsięwzięcia, upierał się: “Tak, Ale jeśli rzecz ta jest w ogóle możliwa do przeprowadzenia, niech pierwszy uczyni to Anglik!” Tak więc szeregi stronników Fogga rzedły coraz bardziej. Wszyscy powoli odwracali się od niego, i nie bez racji. Stawiano teraz najmniej sto pięćdziesiąt, A nawet dwieście przeciw jednemu. Aż nagle, w siedem dni po jego wyjeździe, niesłychane zdarzenie odebrało tym Akcjom resztę wartości. Dnia tego do naczelnika policji nadeszła depesza następującej treści: “Suez do Londynu Rowan, naczelnik policji, Dyrekcja Główna Scotland Yard Jestem na tropie złodzieja z Banku - Fileasa Fogga. Przesłać natychmiast rozkaz Aresztowania do Bombaju (Indie Angielskie). Fix, detektyw” Skutek depeszy był piorunujący. Miejsce szanowanego obywatela zajął złodziej pieniędzy bankowych. Przyjrzano się uważnie fotografii Fogga znajdującej się w kolekcji klubu “Reforma”. Odkryto, że każdy jej rys zgadza się z opisem złodzieja ustalonym w wyniku dochodzenia. Przypomniano sobie tajemniczy tryb życia Fileasa Fogga, jego odosobnienie, nagły odjazd... Stało się rzeczą oczywistą, że ten osobnik, używszy sprytnego pretekstu podróży dookoła świata i zasłoniwszy się Absurdalnym zakładem, miał tylko jedno na celu: zmylić ślady i wywieść w pole policję Angielską.
Rozdział czwarty
w którym pan Fogg zdumiewa i wprawia w przerażenie swego nowego lokaja
Do godziny siódmej dwadzieścia pięć Fileas Fogg zdążył jeszcze wygrać około dwudziestu gwinei, po czym pożegnał swych czcigodnych towarzyszy i udał się do domu. O siódmej pięćdziesiąt otworzył drzwi i wszedł na schody.
Obieżyświat, któremu dobrze utkwił w głowie rozkład dnia obowiązujący w tym domu, zdumiał się niepomiernie, widząc swego pana o tak niezwykłej porze. Według planu powinien on był zjawić się punktualnie o północy.
Pan Fileas udał się do siebie. Po chwili rozległ się jego głos:
- Janie!
Lokaj Ani drgnął. Wołanie nie mogło dotyczyć jego osoby. Nie była po temu odpowiednia pora.
- Janie! - powtórzył pan Fogg nie podnosząc zresztą głosu. - Już po raz drugi cię wołam - rzekł, gdy Obieżyświat z zegarkiem w ręku stanął we drzwiach.
- Przecież nie ma jeszcze dwunastej! - odparł Obieżyświat.
- Wiem i nie robię ci wyrzutów. Za dziesięć minut jedziemy do Dover i Calais.
Przelotny grymas ukazał się na pucołowatym obliczu Francuza. Nie miał wątpliwości, że zaszło tu jakieś nieporozumienie.
- Jaśnie pan wyjeżdża? - spytał.
- Tak jest, jedziemy w podróż dookoła świata.
W tej chwili Obieżyświat zamienił się w żywy symbol graniczącego z osłupieniem zdumienia. Wytrzeszczył oczy, boleśnie podniósł brwi, opuścił ramiona; kolana ugięły się pod nim. Ledwie zdołał wyszeptać:
- Dookoła świata...
- I to w osiemdziesiąt dni - uzupełnił jego pan. - Jak więc widzisz, nie mamy chwili do stracenia.
- A bagaże? - wybełkotał Obieżyświat, nieświadomie chwiejąc w obie strony głową.
- Bagaży nie będzie. Mały neseser podróżny, w nim dwie wełniane koszule i trzy pary pończoch. To samo weźmiesz dla siebie. Resztę dokupimy w drodze. Zabierz także mój płaszcz nieprzemakalny i pled. Zaopatrz się w solidne buty. Zresztą chodzić będziemy mało Albo wcale.
Obieżyświat chciał zaprotestować, nie starczyło mu jednak sił. Wrócił chwiejnym krokiem do siebie i tam upadł na krzesło. Jęknął z głębi zbolałego serca:
- Masz, diable, kaftan! I to na mnie spadło, na mnie, który tak chciałem wreszcie odsapnąć.
I machinalnie wziął się do pakowania... Dookoła świata w osiemdziesiąt dni! Słyszane to rzeczy! Czyżby jaśnie pan był trochę nie tego?... Ale nie. Może to taki żart? Jedziemy do Dover. Niech tam! Do Calais... i na to zgoda. Prawdę rzekłszy, nawet nie powinno to specjalnie martwić kogoś, kto od pięciu lat nie dotknął stopą rodzinnej ziemi. Kto wie? Może zawadzi się o Paryż? Do diaska! Nie byłoby w tym nic zdrożnego zobaczyć znowu starą stolicę. Lecz szkoda gadać, taki nieruchawy pan zapewne nie zechce tam popasać. Swoją drogą, prędzej by się człek gromu z jasnego nieba spodziewał niż tego, że pan Fogg, taki piecuch, taki domator, ni z tego, ni z owego wybierze się w podróż.
O ósmej Obieżyświat, wciąż jeszcze oszołomiony, zamknął starannie swój pokój i z niedużą torbą w ręku, w której mieścił się skromny zapas bielizny dla niego i dla jego pryncypała, stawił się przed obliczem pana Fogga.
Ten był już gotów. Pod pachą trzymał “Rozkład jazdy kolei żelaznych i statków na wszyst- kich kontynentach i oceanach”, który miał dostarczyć informacji niezbędnych w podróży. Wziąwszy torbę z rąk służącego, otworzył ją i wsunął do wnętrza sporą paczkę banknotów.
- Nie zapomniałeś Aby czegoś?
- Nie, proszę pana.
- A płaszcz i pled?
- Są!
- W porządku. Weź torbę.
Wręczając torbę Obieżyświatowi, pan Fogg powiedział:
- Pilnuj jej dobrze; wewnątrz jest dwadzieścia tysięcy funtów.
Ręce służącego o mały włos nie wypuściły torby, tak jakby jej ciężar zwiększył się o dwadzieścia funtów złota.
Pan i służący zeszli ze schodów i zamknęli bramę na dwa spusty. Do postoju dorożek nie było daleko. Doszedłszy do krańca Saville Row, wzięli powóz i ruszyli w stronę dworca Charing-Cross, który jest końcową stacją jednej z odnóg słynnej magistrali kolejowej South-Eastern.
O ósmej dwadzieścia dorożka zatrzymała się przed dworcem. Obieżyświat wysiadł z powozu, za nim jego pan, który zapłacił należność stangretowi. W tym momencie do wysiadających zbliżyła się wynędzniała kobieta w łachmanach, bosa, okryta postrzępioną chustą, w obszarpanym kapeluszu, z którego zwisała żałosna resztka pióra. Za rękę trzymała blade dziecko i prosiła o datek.
Pan Fogg wyciągnął dwadzieścia gwinei, które wygrał w wista, i podając żebraczce, rzekł:
- Weźcie to, dobra kobieto. Dobrze się stało, że was spotkałem.
Obieżyświat poczuł wilgoć pod powieką. Miejsce, które pan Fogg zajmował w sercu swego służącego, znacznie się powiększyło. Weszli obaj do obszernej hali dworca; tu Obieżyświat otrzymał polecenie nabycia dwóch biletów pierwszej klasy do Paryża. Gdy lokaj się oddalił, pan Fileas niespodzianie natknął się na swoich pięciu przyjaciół klubowych.
- Jadę, panowie - rzekł do nich. - Biorę ze sobą paszport - wizy na nim będą świadczyły po moim powrocie, jakie kraje przebyłem.
- Ależ, panie - zaprotestował z wielką uprzejmością pan Ralph - to całkiem zbyteczne. Pańskie słowo wystarczy nam Aż nadto.
- A jednak tak będzie lepiej - stwierdził Fileas Fogg.
- A zatem, kiedy powinien pan być z powrotem? - przypomniał mu Andrew Stuart.
- Za osiemdziesiąt dni, w sobotę 21 grudnia 1872 roku, o godzinie ósmej czterdzieści pięć wieczorem. Do widzenia panom!
O godzinie ósmej czterdzieści Fileas Fogg i jego służący zajęli miejsca w przedziale. Po pięciu minutach rozległ się gwizd lokomotywy i pociąg ruszył.
Noc była czarna. Mżył drobny deszczyk. Pan Fogg, wsunięty w swój kąt, milczał. Obieżyświat, który nie otrząsnął się jeszcze ze stanu osłupienia, kurczowo przyciskał do boku ciemną torbę z banknotami. Naraz, gdy pociąg zbliżał się do Sydenham, z piersi lokaja wydarł się rozpaczliwy okrzyk.
- Co ci się stało? - spytał pan Fogg.
- Stało się, że... w tym pośpiechu... straciłem głowę i...
- I co?
- I zapomniałem zamknąć gaz w moim pokoju!
- Cóż, mój chłopcze - odrzekł chłodno pan Fogg - od tej chwili gaz pali się na twój koszt.
Rozdział piąty
w którym na giełdzie londyńskiej ukazują się nowe Akcje
Fileas Fogg Ani przypuszczał odjeżdżając, że jego podróż odbije się Aż tak głośnym echem. Nowina o zakładzie rozniosła się najpierw po klubie “Reforma” i wprawiła w podniecenie jego członków. Za pośrednictwem reporterów podniecenie to udzieliło się wkrótce prasie, A gazety zaraziły nim z kolei prawie całą ludność Londynu i Zjednoczonego Królestwa.
“Sprawa podróży dookoła świata” stała się przedmiotem dyskusji, sporów i rozważań, prowadzonych z taką zaciekłością, jakiej nie pamiętano chyba od czasów Afery z “Alabamą”. [ pancernik ] Jedni wzięli stronę Fileasa Fogga, inni - którzy okazali się niebawem większością - oświadczyli się przeciw niemu. Przy obecnych warunakch komunikacyjnych objechać świat w tak krótkim czasie wydawało się, mimo pięknych wyliczeń na papierze, nie tylko czymś niemożliwym, Ale i niedorzecznym!
“Times”, “Standard”, “Evening Star”, “Morning Chronicle” i dwadzieścia innych najpoczytniejszych dzienników zajęło wobec pana Fogga stanowisko negatywne. W pewnej mierze podtrzymywał go jedynie “Daily Telegraph”.
O panu Fileasie mówiono jak o maniaku Albo wariacie i Atakowano ostro jego przyjaciół z klubu za to, że przyjęli zakład świadczący o wyraźnym osłabieniu władz umysłowych projektodawcy.
W dziennikach ukazały się na temat tej sprawy gwałtowne, Ale dobrze uzasadnione wywody.
Wiadomo powszechnie, jak wielkie zainteresowanie wzbudza w Anglii wszystko, co ma związek z geografią. Dlatego też nie było chyba czytelnika, obojętne, z jakiej warstwy pochodził, który by nie pochłaniał przede wszystkim szpalt poświęconych sprawie Fileasa Fogga.
W ciągu kilku pierwszych dni śmielsze umysły, A przede wszystkim kobiety, trzymały za Foggiem. Było to w okresie, gdy “Illustrated London News” zamieściły jego fotografię, wydobytą z Archiwum klubu “Reforma”.
Byli tacy, co przebąkiwali: “Ha, dlaczegóż by nie? Pamięta się rzeczy bardziej zdumiewające...” Śmiałkowie tego rodzaju należeli przeważnie do czytelników “Daily Telegraph”. Ale niebawem zorientowano się, że nawet i to pismo zachwiało się w swoim przekonaniu.
7 października ukazał się w “Biuletynie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego” długi Artykuł, w którym rozpatrywano kwestię ze wszyst- kich możliwych punktów widzenia i w oczywisty sposób udowadniano szaleństwo całej imprezy. Według Autora wspomnianego Artykułu wszystko sprzysięgło się przeciw lekkomyślnemu podróżnikowi, zarówno ludzie jak i natura. Aby uwierzyć w powodzenie takiego przedsięwzięcia, trzeba by założyć, że koleje funkcjonują z punktualnością wprost cudowną, z punktualnością, która nie istnieje i istnieć nie może.
Ostatecznie w Europie, gdzie chodzi o odległości względnie krótkie, można liczyć na punktualne kursowanie pociągów. Ale tam, gdzie wchodzi w grę okres trzydniowy, potrzebny do przebycia Indii, siedmiodniowy - do przejechania Stanów Zjednoczonych, czyż można na punktualności kolei opierać jakąkolwiek kalkulację? Nie mówiąc już o Awariach, wykolejeniach i zderzeniach, o złej pogodzie, zamieci śnieżnej, bo wszystko to czyhało na Fileasa Fogga! Czyż ten fantasta, wsiadłszy na pokład, nie znajdzie się na łasce mgieł i wiatrów? Nawet najlepszym parowcom transoceanicznym zdarzają się nieraz dwu- i trzydniowe opóźnienia. A w tym wypadku starczyłoby jednego tylko, Aby teoretycznie obliczony łańcuch połączeń został bezapelacyjnie zerwany. Niechby Fileas Fogg spóźnił się choć parę godzin na któryś z parowców, co skazałoby go na czekanie na następny, A zamiar jego obróci się wniwecz.
Artykuł narobił wiele hałasu. Prawie wszystkie pisma przedrukowały go i Akcje pana Fogga spadły na łeb, na szyję.
Zaraz po wyjeździe dżentelmena z Londynu zaczęto robić fantastyczne zakłady na temat szans jego wyprawy. Wiadomo, czym jest w Anglii świat miłośników zakładu, bez wątpienia inteligentniejszy i bardziej ciekawy niż świat nałogowych graczy. Robienie zakładów leży w naturze Anglika. Tak więc nie tylko członkowie klubu “Reforma” postawili znaczne sumy za czy przeciw panu Fileasowi, Ale także i szeroka publiczność została wciągnięta w tę hazardową grę. Fogg stał się oto koniem wyścigowym, stawką powszechnego totalizatora. Wreszcie zrobiono zeń papier wartościowy, który momentalnie oszacowano na giełdzie. Ofiarowywano i poszukiwano Akcji “Fileas Fogg”, dokonując kolosalnych obrotów. Jednak w pięć dni po odjeździe pana Fogga, w momencie ukazania się Artykułu w “Biuletynie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego”, zaofiarowania sprzdaży zaczęły być coraz częstsze. Akcje “Fileas Fogg” zaczęły spadać. Ofiarowywano je całymi pakietami, w których było już nie po pięć, czy dziesięć Akcji, Ale po dwadzieścia, pięćdziesiąt, A nawet sto. Panu Fileasowi pozostał jeden jedyny stronnik: stary, sparaliżowany lord Albermale. Czcigodny starzec, przygwożdżony od dawna do fotela, byłby oddał cały swój majątek, byle móc odbyć podróż dookoła świata, i to niekoniecznie w osiemdziesiąt dni - Ale choćby w dziesięć lat! Lord postawił na Fogga cztery tysiące funtów. Gdy mu przedstawiano niewykonalność i bezsensowność całego przedsięwzięcia, upierał się: “Tak, Ale jeśli rzecz ta jest w ogóle możliwa do przeprowadzenia, niech pierwszy uczyni to Anglik!”
Tak więc szeregi stronników Fogga rzedły coraz bardziej. Wszyscy powoli odwracali się od niego, i nie bez racji. Stawiano teraz najmniej sto pięćdziesiąt, A nawet dwieście przeciw jednemu.
Aż nagle, w siedem dni po jego wyjeździe, niesłychane zdarzenie odebrało tym Akcjom resztę wartości.
Dnia tego do naczelnika policji nadeszła depesza następującej treści:
“Suez do Londynu
Rowan, naczelnik policji,
Dyrekcja Główna
Scotland Yard
Jestem na tropie złodzieja z Banku - Fileasa Fogga. Przesłać natychmiast rozkaz Aresztowania do Bombaju (Indie Angielskie).
Fix, detektyw”
Skutek depeszy był piorunujący. Miejsce szanowanego obywatela zajął złodziej pieniędzy bankowych. Przyjrzano się uważnie fotografii Fogga znajdującej się w kolekcji klubu “Reforma”. Odkryto, że każdy jej rys zgadza się z opisem złodzieja ustalonym w wyniku dochodzenia. Przypomniano sobie tajemniczy tryb życia Fileasa Fogga, jego odosobnienie, nagły odjazd... Stało się rzeczą oczywistą, że ten osobnik, używszy sprytnego pretekstu podróży dookoła świata i zasłoniwszy się Absurdalnym zakładem, miał tylko jedno na celu: zmylić ślady i wywieść w pole policję Angielską.