Potrzebuję opowiadania o duchach płynne i ciekawe . Co najmniej strona a4 .
ciasteczko000
A może być z dialogiem? Bo ja mam jedno :) I może być zmyślone?
W tym roku postanowiłyśmy spędzić wakacje na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Nęciły nas nie tylko malownicze skałki wapienne, ale i Szlak Orlich Gniazd ze wspaniałymi zamkami.Każdy dzień upływał nam na wesołej wędrówce, a noce spędzaliśmy pod namiotami na różnych kempingach. Wprawdzie chłopcy narzekali, że codziennie dźwigają ciężkie stelaże i raz po raz rozkładają i składają obozowisko, ale w końcu przyznawali, iż to fascynujące poznawać wciąż nowe miejsca i czuć się jak obieżyświat. Pewnego dnia przybyliśmy do Olsztyna. Długo zwiedzaliśmy tamtejsze ruiny zamku i wyobrażaliśmy sobie, jak romantycznie musi być tu nocą. Dla uściślenia raczej wyobrażaliśmy sobie my, dziewczyny. Marek i Jacek orzekli,że to babski pomysł i oni nie będą się gdzieś włóczyć ,,romantycznie'' po nocy. A gdy usłyszeli, że do miasteczka przyjechało kino letnie, postanowili koniecznie to cudo zobaczyć, choćby wyświetlano byle co. - W każdym razie my idziemy- zdecydowałyśmy i zaraz po kolacji, gdy chłopcy poszli ,,do kina'' , wyruszyłyśmy do ruin. Już z daleka widać było, wyróżniający się w tej piaszczystej okolicy, grzbiet skalny zwany Słonecznymi Strzałkami. Na nich wznosił się niegdyś wspaniały zamek, swego czasu jedna z siedzib Kazimierza Wielkiego. Jego pozostałości jednak i dziś prezentowały się okazale i imponująco. Szczególnie teraz w zapadającym zmierzchu,który zakrył zniszczenia murów i ich zrujnowane zwieńczenia, zamek wyglądał jak uśpiona potężna budowla, groźna i tajemnicza. Wpatrzone w niesamowite ruiny, szłyśmy jak zahipnotyzowane, z wrażenia nie mogąc wymówić żadnego słowa. Po przejściu murów obronnych i dotarciu do dziedzińca czułyśmy się jak średniowieczne damy czy szlachcianki przybyłe z dalekiej drogi. Tak spacerując dotarłyśmy do wieży zamkowej. Myśląc o odległej przeszłości nie odzywałyśmy się do siebie, tylko wiatr lekkim poszumem zakłócał ciszę. Nagle z tej dumy wyrwał nas jakiś dziwny odgłos, ni to jęk, ni krzyk. - O rany, co to!?- szepnęła Anka. Głos wydobywał się z lochów wieży, a z nim słychać było brzęk jakiegoś żelastwa, jakby łańcuchów. Przerażone już miałyśmy wziąć nogi za pas, gdy w sekundę później usłyszałyśmy inny niezwykły dźwięk, ale jakby skądś znajomy. - Ależ to zegarek Marka. Tylko on ma tak oryginalną pozytywkę- zauważyła Baśka. Istne z nich zmory- uśmiechnęłyśmy się z ulgą. - Słuchajcie, przestraszmy ich teraz my - zapaliła się do swego pomysłu Anka. Podeszłyśmy cicho w stronę piwnic wieży, obchodząc je dokoła. Widocznie chłopcy nie spodziewali się nas z tamtej strony, bo na nasze zawodzenia stanęli jak wryci. Nie wytrzymałyśmy jednak długo w tej roli i wybuchłyśmy śmiechem, gdy Jacek łamiącym się głosem zapytał Marka: - No, co tak stoisz? Nie graj odważnego bohatera, wyrywamy! - A zamiast odpowiedzi usłyszałyśmy autentyczne szczękanie zębów. - To z zimna - tłumaczył się potem Marek, a my pokładałyśmy się ze śmiechu, drwiąc z tych strasznych, elektronicznych ''duchów'' . - A wy? Hojraczki się znalazły! Jak potrząsnąłem rurkami od namiotów, to jakby więzienne łańcuchy usłyszały, tak zadrżały! Baśce warkocze podskoczyły, a Julka aż głośno sapnęła ze strachu - kpił w odwecie Jacek. - No tak, każdy by się przeraził taaakich upiornych chłop... - Anka nie dokończyła, bo w tym momencie... - Aaaaa, ooooo, tyyy... - rozległo się spod wieży i usłyszeliśmy zgrzyty niewątpliwie jakichś okropnych narzędzi... - W nogi! - zdołał wypowiedzieć Jacek i wszyscy jak jeden mąż rzuciliśmy się do ucieczki. Nie wiedzieliśmy przed kim lub przed czym uciekamy, ale żadna siła nie zmusiłaby nas nawet do obejrzenia się za siebie. Odetchnęliśmy dopiero daleko za ruinami, przystając ze zmęczenia. - Chyba wiem, kto zemścił się za nasze żarty - odezwał się po chwili Marek. - To straszący w ty zamku duch Maćka Borowicza, zbuntowanego Wojewody, którego w lochu wieży osadził za karę Kazimierz Wielki. Król, wedle legendy dochowując obietnic, nie mógł uśmiercić zuchwalca ani głodem, ani pragnieniem, ani za pomocą tortur. Kazał więc codziennie podawać mu kubek wody i garść siania i tak Borkowic po dziewięciu dniach skończył swój żywot. Po dziś dzień jego duch złorzeczy królowi, strasząc i przeklinając swój los. - Może to był on - te jęki... Czemuś nam wcześniej nie powiedział o tych legendach? - utyskiwała Baśka. - Przecież tak lubicie romantyczne spacery... - A może, to ktoś inny próbował nas wystraszyć?... - Oj, udało mu się świetnie. Jakiś profesjonalista! - Jeszcze nigdy nie najadłam się tyle strachu! - Co chcesz, było typowo romantycznie! - dokończyłam. W końcu spełniły się nasze marzenia o niesamowitej przygodzie - dodałam w myślach.
W tym roku postanowiłyśmy spędzić wakacje na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Nęciły nas nie tylko malownicze skałki wapienne, ale i Szlak Orlich Gniazd ze wspaniałymi zamkami.Każdy dzień upływał nam na wesołej wędrówce, a noce spędzaliśmy pod namiotami na różnych kempingach. Wprawdzie chłopcy narzekali, że codziennie dźwigają ciężkie stelaże i raz po raz rozkładają i składają obozowisko, ale w końcu przyznawali, iż to fascynujące poznawać wciąż nowe miejsca i czuć się jak obieżyświat.
Pewnego dnia przybyliśmy do Olsztyna. Długo zwiedzaliśmy tamtejsze ruiny zamku i wyobrażaliśmy sobie, jak romantycznie musi być tu nocą. Dla uściślenia raczej wyobrażaliśmy sobie my, dziewczyny. Marek i Jacek orzekli,że to babski pomysł i oni nie będą się gdzieś włóczyć ,,romantycznie'' po nocy. A gdy usłyszeli, że do miasteczka przyjechało kino letnie, postanowili koniecznie to cudo zobaczyć, choćby wyświetlano byle co.
- W każdym razie my idziemy- zdecydowałyśmy i zaraz po kolacji, gdy chłopcy poszli ,,do kina'' , wyruszyłyśmy do ruin. Już z daleka widać było, wyróżniający się w tej piaszczystej okolicy, grzbiet skalny zwany Słonecznymi Strzałkami. Na nich wznosił się niegdyś wspaniały zamek, swego czasu jedna z siedzib Kazimierza Wielkiego. Jego pozostałości jednak i dziś prezentowały się okazale i imponująco. Szczególnie teraz w zapadającym zmierzchu,który zakrył zniszczenia murów i ich zrujnowane zwieńczenia, zamek wyglądał jak uśpiona potężna budowla, groźna i tajemnicza. Wpatrzone w niesamowite ruiny, szłyśmy jak zahipnotyzowane, z wrażenia nie mogąc wymówić żadnego słowa. Po przejściu murów obronnych i dotarciu do dziedzińca czułyśmy się jak średniowieczne damy czy szlachcianki przybyłe z dalekiej drogi. Tak spacerując dotarłyśmy do wieży zamkowej. Myśląc o odległej przeszłości nie odzywałyśmy się do siebie, tylko wiatr lekkim poszumem zakłócał ciszę. Nagle z tej dumy wyrwał nas jakiś dziwny odgłos, ni to jęk, ni krzyk.
- O rany, co to!?- szepnęła Anka. Głos wydobywał się z lochów wieży, a z nim słychać było brzęk jakiegoś żelastwa, jakby łańcuchów. Przerażone już miałyśmy wziąć nogi za pas, gdy w sekundę później usłyszałyśmy inny niezwykły dźwięk, ale jakby skądś znajomy.
- Ależ to zegarek Marka. Tylko on ma tak oryginalną pozytywkę- zauważyła Baśka. Istne z nich zmory- uśmiechnęłyśmy się z ulgą.
- Słuchajcie, przestraszmy ich teraz my - zapaliła się do swego pomysłu Anka. Podeszłyśmy cicho w stronę piwnic wieży, obchodząc je dokoła. Widocznie chłopcy nie spodziewali się nas z tamtej strony, bo na nasze zawodzenia stanęli jak wryci. Nie wytrzymałyśmy jednak długo w tej roli i wybuchłyśmy śmiechem, gdy Jacek łamiącym się głosem zapytał Marka:
- No, co tak stoisz? Nie graj odważnego bohatera, wyrywamy! - A zamiast odpowiedzi usłyszałyśmy autentyczne szczękanie zębów.
- To z zimna - tłumaczył się potem Marek, a my pokładałyśmy się ze śmiechu, drwiąc z tych strasznych, elektronicznych ''duchów'' .
- A wy? Hojraczki się znalazły! Jak potrząsnąłem rurkami od namiotów, to jakby więzienne łańcuchy usłyszały, tak zadrżały! Baśce warkocze podskoczyły, a Julka aż głośno sapnęła ze strachu - kpił w odwecie Jacek.
- No tak, każdy by się przeraził taaakich upiornych chłop... - Anka nie dokończyła, bo w tym momencie...
- Aaaaa, ooooo, tyyy... - rozległo się spod wieży i usłyszeliśmy zgrzyty niewątpliwie jakichś okropnych narzędzi...
- W nogi! - zdołał wypowiedzieć Jacek i wszyscy jak jeden mąż rzuciliśmy się do ucieczki. Nie wiedzieliśmy przed kim lub przed czym uciekamy, ale żadna siła nie zmusiłaby nas nawet do obejrzenia się za siebie. Odetchnęliśmy dopiero daleko za ruinami, przystając ze zmęczenia.
- Chyba wiem, kto zemścił się za nasze żarty - odezwał się po chwili Marek. - To straszący w ty zamku duch Maćka Borowicza, zbuntowanego Wojewody, którego w lochu wieży osadził za karę Kazimierz Wielki. Król, wedle legendy dochowując obietnic, nie mógł uśmiercić zuchwalca ani głodem, ani pragnieniem, ani za pomocą tortur. Kazał więc codziennie podawać mu kubek wody i garść siania i tak Borkowic po dziewięciu dniach skończył swój żywot. Po dziś dzień jego duch złorzeczy królowi, strasząc i przeklinając swój los.
- Może to był on - te jęki... Czemuś nam wcześniej nie powiedział o tych legendach? - utyskiwała Baśka.
- Przecież tak lubicie romantyczne spacery...
- A może, to ktoś inny próbował nas wystraszyć?...
- Oj, udało mu się świetnie. Jakiś profesjonalista!
- Jeszcze nigdy nie najadłam się tyle strachu!
- Co chcesz, było typowo romantycznie! - dokończyłam. W końcu spełniły się nasze marzenia o niesamowitej przygodzie - dodałam w myślach.