Agusiak731
Maria Konopnicka (1842-1910)Gdy polonez chopinowskiGdy polonez chopinowskiTajne struny serca ruszy,Zawsze wtedy mam widzenieNarodowej, polskiej duszy.Dusza ta mi się objawiaNie w zamęcie, nie w wybuchu,Ale w jakimś idealnym,Postępowym, wiecznym ruchu.Ruch ten wolnej chce przestrzeni,By roztoczyć rytm wspaniały,Jakichś ornych pól szerokich,Jakichś pól ogromnych – chwały.Rytm jej to nie rytm wesela,Lecz powagi i zapału,Gdy, natchniona, w przyszłość kroczyW jasnych łunach ideału.Mija czasy i stulecia,Próg jej Ŝaden nie zatrzyma,Idzie, jutrem zadumana,Z utkwionymi w świat oczyma.Idzie cała w orlich szumach,Z chorągwianym piór szelestem,W jakąś wielką zorzę ludówIdzie Ŝywym manifestem.W rocznicę ChopinaW obcej gdzieś krainieKamień twój grobowy,Cudze niebo płynieNad snem twojej głowy;Cudze niebo chmurneRankiem grób twój rosi,Cudzy wiatr ci echoCudzej pieśni nosi... -------------------------------------------------------------------------------- Page 5 9Ani twej mogiłyNasza brzoza strzeŜe,Ani świerk pochyłySzepce tam pacierze,Ani wierzby nasześałosnymi szumyBudzą ciebie nocąZ śmiertelnej zadumy...Kurhanu twojegoBracia nie sypali,Nasza złota zorzaTobie się nie pali;Nie palą się TobieNasze gwiazdy drŜące,Grobu twego naszeNie srebrzą miesiące...Oj, nie miała matkaSzczęścia w swoich progach,Oj, puściła synówPo rozstajnych drogach!Oj, Ŝyły tam synyW długiej poniewierce,Oj, oddały matceSwe pęknięte serce.10Kazimierz Przerwa-Tetmajer (1865-1940)Cień ChopinaNa wiejskie gaje, na kwietne sady,Na pola hen,Idzie nocami cień jego blady – Cichy, jak sen.Słucha jak szumią nad rzeką lasyOwite w mgły;Jak brzęczą skrzypce, jak huczą basy.Z odległej wsi.Słucha jak szepcą drŜące osiny,Malwy i bez;I rozpłakanej słucha dziewczyny,Jej skarg, jej łez.W wodnych wiklinach, w blasku księŜyca,W północny chłód,Rusałka patrzy nań bladolicaZ przepastnych wód.Słucha jęczących dzwonów pogrzebnych,Ich wielkich łkań,I rozpłakanych kędyś podniebnychGwiazd błędnych drgań...Słucha jak serca w bólu się krusząI rwą bez sił – Słucha wszystkiego co jego dusząByło, gdy Ŝył..Mazurek ChopinaPanieneczka, panieneczkaCzesze złoty włos,Śpiewa sobie: kogo zechcę,Powiodę za nos!Mam metodę doskonałą:Uśmiecham się na początku,Potem buzi dam, a potem -------------------------------------------------------------------------------- Page 6 11Co Świtezianka dzieciątku.I tak dalej, i tak dalej...KtóŜ mi oprze się?Wprawdzie – brzydko mnie nazwali,Lecz, czy tylko mnie?...12Artur Oppman (Or-ot) (1867-1931)Koncert ChopinaWięc siedli emigranci, by słuchać Chopina.Fortepian milczy jeszcze, jak senna syrena,Jeszcze w zmarłych melodyj zatopiony echa,Smętną bielą klawiszy jakby się uśmiecha,Gotów oddać się znowu tej słodkiej tyranii,Która rwie go na błękit, zabija w otchłani,KaŜe mu być aniołem albo szaleć w walce – I czeka na widmowe, pieszczotliwe palce.Polski klub. Na fotelach samych gwiazd elita:Mickiewicz i Słowacki, ksiąŜę Adam, świta,Ostatnie senatory, posły, jenerały,Dembiński i Dwernicki, Ursyn srebrnobiały,Ksiądz Jełowicki obok księŜny Wirtemberskiej,Nabielak w krwawych pąsach łuny belwederskiejI chmurny, jak dźwięk jego pieśni ukraińskiej,Brat ludu, wróg monarchów i ksiąŜąt, Goszczyński.Chopin wszedł. W lamp półcieniu dziwny jak zjawisko,Nad rebusem klawiszów pochylił się nisko,Jakby wprzód, nim ich dotknie, nim w nich głos obudzi,Chciał oczyma przemówić jak do tamtych ludzi,Jakby sprzęgał swą duszę, czarem czy miłością,Z tą czarną i z tą białą martwą, zimną kością,I śmiertelną umowę zawierał tajemnie:Ja wezmę twoje Ŝycie, weź moje ode mnie.W niemą salę padł pierwszy dźwięk. Improwizuje.On oczy ma zamknięte. Lecz nie gra. Maluje.Przypomniał jakiś obraz: wieś w gruszkowych sadach,Bose dzieci na progach, malwy na lewadach,Roześmianą dziewczynę w kalinowym wianku,Rozdrgany graniem dzwonek w róŜowym poranku;Barwy mu dnia i zmierzchu wiąŜą się pod ręką – I widok, jakby wstąŜką, owinął piosenką.Dziwna piosenka, wszystkim słuchaczom przyjemna,Ktoś myśli: to znad Ikwy, inny ktoś: znad Niemna,Jeszcze komuś od Wisły gra echem znajomem,Jakby ją dzieckiem słyszał pod rodzinnym domem: -------------------------------------------------------------------------------- Page 7 13A to tylko tak szumi liść na polskim drzewie,A to tylko tak pluszcze polski deszcz w ulewie,A to tylko tak tęskni serce po tym wszystkiem:Za kamieniem przydroŜnym – za niebem – za listkiem.Zatańczył pasaŜ skoczny pod palcami mistrza – I strzeliła z pasaŜu jakaś myśl ognistsza;Wzbija się jak rakieta, po salonie krąŜy,Jakby się z mściwym ludem zmawiał podchorąŜy,Jakby, długo tajone, rozgorzałe czucieWytrysło krzykiem: wolność! – wpół urwanej nucieI znów ścichło – na krótko! – pod chrapliwym tonem,Co jak pędząca trójka przeleciał salonem.Pod ścianami, pod drzwiami cicho stoją młodzi;Spłonęli rumieńcami: wiedzą, o co chodzi;Jeszcze ów dźwięk chrapliwy duszę im przewierca,Jeszcze go w nienawistnym czują biciu serca – Prędzej! Niech juŜ zamilknie! Niech juŜ ich nie pali!Jak niegdyś wzrok Ŝołnierzy, przed którymi stali,Lub jak wyrzut w źrenicach tych ślicznych panienek,Którym grywał do tańca młodziutki Szopenek.A on odjął na chwilę palce od klawiszy:Skupia się. Na coś czeka. Czegoś słucha w ciszy,I nagle: podniósł ręce, jakby cios wymierzył,I w zmartwiałe klawisze, jak burzą, uderzył,I wydarł z nich melodię tak straszliwej mocy,Jak baterie piorunów bijących wśród nocy,I taka stal pod ręką zadźwiękła mu twarda,AŜ się wzdrygnął i Ŝachnął fortepian Erarda.Lecz on umie go zmusić. Palcami pomyka – I zagrała na trąbkach pułkowa muzyka,Tryumfalnie, radośnie ulicami jedzie,A wśród trąbek, o dziwo! basetla na przedzie;Coś tam dudli wesoło, coś tam basem śpiewa,Biegnie w tłum, z nim się brata i porozumiewa,Od szczęśliwego miasta nabiera oddechuI śmiechem się zalewa, i pęka od śmiechu.W fotelach szmer, na twarzach przedparyskie błyski,Ściska dłoń Niemcewicza ksiąŜę Czartoryski,14Dembiński i Dwernicki wstali, Ŝar w ich oku,Ręce drŜą, jakby broni szukały u boku,Z Goszczyńskim, z Nabielakiem kilku się zsunęłoBliŜej, ściślej: trzydziesty! to ich! to ich dzieło!Z fortepianu powiało dumnie, butnie, swojsko – I krzyknięto od młodych: „Wiwat lud i wojsko!”Lecz wśród foteli gorycz wyciąga swe macki:Z dłońmi na oczach siedzą Mickiewicz, Słowacki,Nie chcą odsłonić oczu; serce się spręŜyłoKrwią, Ŝrącą jak trucizna: tam! tam ich nie było!I cóŜ, Ŝe z Jej świętego zrobili nazwiskaWieczny „pacierz, co płacze, i piorun, co błyska”,Kiedy widzą płomieniem nakreśloną wstęgę:„Trudniej przeŜyć dzień pięknie niŜ napisać księgę.”A Chopin, z drgającymi w powietrzu rękami,Nie śmie dotknąć klawiszów, by nie trysły łzami,By się w krew nie rozlały źródliskiem czerwonem,Gdzie szarŜuje, jak w przepaść, szwadron za szwadronem,Gdzie stracone kompanie i działo za działemRuną z ostatnim: „Naprzód!”, z ostatnim wystrzałemI zatargną łoskotem odrętwiałe ludyJak do miliona grobów walące się grudy.A jednak pcha te ręce niezmoŜona siła – I jękiem rozpaczliwym struna uderzyła:Biją dzwony pogrzebne od krańca do krańca,Od Wołynia – od Litwy – od wolskiego Szańca,A z lamentu tych dzwonów jak śmierć się wywijaTaka straszna tęsknota... wszystkich – i niczyja!Taki Ŝal, który w serce jak w trumnę kołata,Gdy się patrzy w najdroŜsze, co odeszło z świata.Łoskot ciała na sali... Ktoś z młodych... Łzy bryzną...I krzyk kobiecy: „Coście zrobili z Ojczyzną?!”...Polski klub. W lamp półcieniu blada twarz Chopina...Na fotelach... ksiądz Robak... zmienna Telimena...Wallenrod... Gustaw... Konrad z bazyliańskiej celi...Piast Dantyszek... Ksiądz Marek...Kordian i Anhelli...Ktoś, jak z snu, przetarł oczy...Drgnął szloch półdziecięcy...I głos krzyknął nerwowy: „Światła! – światła więcej!”... -------------------------------------------------------------------------------- Page 8 15PreludiumChopinowska piosnka płynieW księŜycową dal,Niby skarga płynie cicha,Niby łzy i Ŝal.Na powietrza srebrnej fali,Płacze, tęskni, drŜy,Przywołuje z zapomnieniaDawne widma, sny...Chopinowska piosnka płynieSpod dziewczęcych rąk,A nad ziemią wstaje bladyKsięŜycowy krąg.KsięŜycowy blask uroczyW raj przetwarza świat,Słucha piosnkę kaŜde drzewo,Słucha kaŜdy kwiat...Chopinowska piosnka płynie,Z piosnką płynie czar,I dziewczyna rozmarzonaSłyszy skrzydeł gwar.Biorą białe anieliceJą w uściski swe,I nad ziemią wzlata onaW upojenia mgle.Chopinowska ścichła piosnka,Tylko echo drŜy,Tylko smętnie szumią drzewa,Kwiaty ronią łzy.Zapomniała w śnie dziewczynaśycia ból, łzy, pleśń,We śnie cicho jej przygrywaChopinowska pieśń.16Leopold Staff (1878-1957)Zniszczenie pomnika ChopinaWyraŜał ciebie nie brąz, lecz powietrzeDrŜące dźwiękami, co od marzeń letszePlotą się z sobą, jak aniołów ręceW niebiańskich chórów harmonijne wieńce.Choć cię wolnego juŜ, jak nas nie gniecieBezmiar podłości w ukochanym świecie,Tyś znał na ducha swego wysokościStokrotnie sroŜszą męczarnię boskościI skromny spiŜ twój taka kryła chwała,śe godnie tykać go jedynie śmiałaMuzyką blasków swych RóŜanopalca.AŜ się targnęła dzika dłoń zuchwalcaNa twój majestat. Zbir, wściekłością ślepyRozbił twą niemą postać na czerepy.Rozkaz przedśmiertny obarczył mordercę:– JeŜeli umrę, przebijecie mi serce,Aby Ŝywego mnie nie pogrzebano – Rzekłeś. I jesteś dzisiaj jedną raną.Ostatnia wola twa się dokonała,Bo twoim sercem jest twa ziemia cała,Którą przebito wskroś. I jesteś Ŝywy,Niepogrzebany, w otchłani burzliwejChmur, gromów, grając – o bogom podobny!Nieszczęściu świata Wielki Marsz śałobny.NonsensNigdy czarowniejszą pieśniąNie kusiła Odysa syrena...Gdyby fiołki i konwalieZamiast pachnąć grać umiały,Byłaby to muzyka Szopena.Mieszczuch,,Nie lubię chłopskiej muzyki,Z jej zawadiackim refrenem.Rytm jej przeraŜa mię dziki:Boję się zostać C h o p i n e m”. -------------------------------------------------------------------------------- Page 9 17Kornel Makuszyński (1884-1953)Chopin do Ojczyzny wracający (fragment)... A za nim Chopin w roju cieniów kroczy...Duch, wiecznie Ŝywy i tak roztęskniony,śe jak dwa węgle mu goreją oczy.Gdy idzie, drzewa biją mu pokłony,Śpiewają wszystkie skowronki w przeźroczyI wszystkie dzwonią mu w powietrzu dzwony,A gdy jaskółcza nad nim śpiewa strzecha,To się szczęśliwy poprzez łzy uśmiecha.I on spał smutno na cmentarnej grzędzie,W paryskich murów ukrytej natłoku,I smęcił sercem. A czasem usiądzieNa marmurowym swego grobu stoku,Muzyczne z wichru uczyni narzędzieI, na serdecznym je oparłszy boku,Gra, a umarłych wstaje zawierucha,Na grobach siada i, płaczący, słucha.On ci jest bowiem, który uczył brzozyPłakać i śpiewać nauczył skowronki,Rozpalił w śmierci oczach poŜar grozy,Srebrzyste głosy wlał w kościelne dzwonki,Albo w rycerskie nocą szedł obozy,Gdzie husarz szeptał przed śmiercią koronki,W płaczącą lutnię swoją godził grzmotemI gnał ich w burzę z rumaków tupotem.O, wróć z tułaczki swej, aniele blady,I słuchaj, jak jest Polska rozśpiewana,Jak sercem bije w twojej rytm ballady,Jaką słodyczą głosów wielbi Pana,Jak twoim dźwiękiem szemrzą wód kaskady,Jak chórem świerszczów głośnym gra polana,I polska nawet śmierć, gdy duszę bierze,Nie milczy, ale śpiewa swe pacierze.18Jarosław Iwaszkiewicz (1894-1980)ChopinNachylony nad ziemią, schowany w krzak bzu,Słucha jak śpiewa słowik, jak dziewczyna nuci, Zbiera z listka bzowego, krople zimnej rosy, By ją na ziemię zrzucić, gdy ziemię porzuci –W salonie osłabiony ręce jak łabędzie Opuszcza na klawisze, jak Bojan Igora, I zdziwione damy bledną niby kwiaty, A ich męŜowie mówią: ta muzyka choraI dusząc się o sercu myśli: by umarłe Wróciło w tamte strony, gdzie burza za burzą Niszczy drzewa, katedry, serca, poematy. I wróciło to serce, i płonie – niby wieczór róŜa.SpotkanieNa ulicy na szarym rogu się spotkali. Wiatr rozwiewał im ałdy włóczkowych szalików. Szopen miał ócz emalię na kształt medalikówCzęstochowskich; pan Juliusz źrenice ze stali.Słowacki, Ŝe to wiatr mu wyrwał połę z ręki, Zatrzymał się, płaszcz pragnąc naciągnąć na ramię, I nagle go porwało wspomnienie – te dźwięki.Szopen szukał nazwiska, czyli mu nie skłamiePamięć, co mu się zdała jak starta paleta. Stali tak. MoŜe nawet nie przeszła sekunda.Szopen sobie przypomniał: ach, to ten... PoetaBez talentu. Słowacki westchnął: moribunda.Który z nas pójdzie pierwszej... tam? – myśleli wieszcze.I minęli się. Dzisiaj mijają się jeszcze. -------------------------------------------------------------------------------- Page 10 19Kazimierz Wierzyński (1894-1969)SzopenAnioły przy klawiszach stanęły milczącoI nasłuchują palców niewidzialnym uchem, Nic tu ziemią nie zabrzmi, kaŜdy dźwięk wytrąca, Jeśli błyśnie inaczej niźli boŜym duchem. Wypłoszą nuty śpiące na liniach szeregiem, Czarny alfabet zgarną, na wiatry go zdmuchną:Płynąć trzeba tym drugim nadświatowym brzegiem,Nie w ludzki grzech się toczyć i kruszeć na próchno. JakŜe słodko pod świętą kołować opieką, W jezioro falujące rozkołysać wieko,Po szkle klawiszów skakać i biec jak po schodach.Po mgle, po pajęczynie, po srebrnych ogrodach,Anielską, lekką stopą, promieniem i smugą, Coraz wyŜej i święciej...Ach, tylko jak długo?Bo wiatr juŜ w liściach jęknąć, trącił oczerety, Anioły się zdziwiły, patrzą w twarz poety,Czemu ta mgła go ślepi, czemu lustro wodySrebrny ogród pominęło w gęstwę niepogody,Czemu nad świętą nutą, ponad sercem prostymWieko rośnie straszliwym, cięŜkim wodorostemI morze bije sztormem, huczy w głowie chorej –Czemu tam przy klawiszach stanęły upiory?Jeśli grzechem jest wolność, a ludzie to próchno, Niech palce się połamią i struny ogłuchną, Niech alfabet angielski, nuta w liniach święta, Powrozem niewolniczym rąk więcej nie pęta!Po schodach zbiegnę na dół – świętość juŜ wychłódła – Na samo dno huczące szalonego pudła, W pustą noc, w ciemność zguby, w jej zmrok nierozumnyRozwalać pięścią groby i rozbijać trumny, Piszczelami bić w bęben, kością przez klawisze, Wskrzeszać śpiących i pędzić!Niech wtedy usłyszęNie rondo przez anielską potrącone stopę, Lecz ziemię, gdy drŜy zbita pod ostrym galopem, 20Kawalerię szkieletów, konie zmartwychwstałe, Jak lecą, złe i mściwe, po śmierci i po chwałę, Jak rŜą do krwi, co jątrzy, krwi, co rzeką wali!Centaury moje, lećcie! Lećcie jak najdalej!JuŜ ich nie ma. Pognały. Omdlewa fortepian. Przy klawiszach sam stanął i słania się, tuła,Płaszcz narzuca na plecy, wiatr fałdów się czepia, Odchodzi w jesień chmurną. Ziemia jest nieczuła. Śród liści pordzewiałych wygnańczo się włóczy, Słucha nocnych Ŝurawi, jęku gęsich kluczy, Idzie przez miasta, lustra, przez ciepłe salony. MruŜy oczy pod światło. JakŜe jest zmęczony.I wtedy mu błękitnie zalśniły przy świecy Czarne włosy i odblask padł rzęsy kobiecej, Ręka pachnie przy ustach, drŜy kruchym motylem I głowa nad nim chyli się ciemnym profilem, Niskim głosem coś mówi i szepce do ucha, śe to było, minęło jak zła zawierucha, I śmieje się, i pyszni w miłości rozrzutnej. – Jaki to dziwny wieczór! I jak bałamutny!Weź tę dłoń, usta ciemne i głowę rozwianą, Zbudź się przy niej na wyspie i z domu wyjdź rano, Zamiast ptaków w powietrzu przelecą się róŜeI siądą, zadyszane zapachem, na murze, Zamiast kwiatów sny wyjdą z ogrodu roślinne, Struny wonne, poranne i coraz to inne, Zamiast dźwięków świerszcz złoty do wiatru się wtuli, Pawie wodne na łodziach Ofelii i Julii, Dzban morza, a w dzbanach księŜyce olbrzymie, Wszystko sny, wszystko miłość i wszystko jej imię. Durzy się kwiat pomarańczy, gorzknieje, cyprysi, Gęsta woń spalenizny nawiewa z dąbrowy, Korowodem z klasztoru prowadzą się mnisiI oleander kwitnie w kamieniach róŜowy.Jeszcze gdy palmy w koszach swe pióra rozpuszcząI gdy okna w obłoki popłyną na połów, Ziemia zniknie, świat omgli nadziemską się puszczą I klawisze znowu klękną pod palce aniołów. -------------------------------------------------------------------------------- Page 11 21Seraficznie roztęsknią się w polu pastuchyZawodzące flamenco zgubione przez Maurów, Niebo spłynie w jej profil, a z ręki ci kruchejMiłość rzuci na usta liści mirtów i laurów. Tylko nagłe słów piski z poddasza po nocy, Tylko ostry, zwęglony w ugorach jałowiec, Tylko ten tupot racic i smutny bek owiec –Wszystko jak tam, jak u nas, w dalekiej Północy.CóŜ ta wyspa? Dzban szczęścia czy dno ciemnej urny, Gdzie wiatry proch podnoszą i sieją zły zamęt, Czy kurhan, w którym huczą podziemne nokturny, Stuka ślepy duch klęski i wieczny trwa lament?Nadchodzą parne noce, nie moŜe spać, słucha,Co go gnie, co zagnuśnia, co gnębi mu ducha, AŜ muzykę pod naród odległy podłoŜył:To głodny nad skałami zakrakał mu orzełTo okręt lampą rzucił w pomroce mu sygnałI tętent porwał serce, i z piersi je wygnał, Ogień wypadł spod palców!... Czy to juŜ się paliNa czterech rogach świata święty znak z oddali?Stąd z cyprysów, z pomarańcz, z tej skały, z klasztoruOstatni raz się wzbija spod guseł upiorów, Na sztorc klawisze wygnę, pazurem niech błysną, Sztyletem się najeŜą, drapieŜną ojczyzną, Dzidami strzelę w globus, popruję granice, AŜ zawołam was i porwę. Na śmierć was zachwycę. Alarm! Zbudźcie się martwi! Do ręki piszczele!Trąbić surmę ostatnią uzbroić kapele, Anioły zakuć w pancerz, niech staną szwadronem, Rekruci bóstw przy ludzkim nieszczęściu szalonym, Z Bogiem lub mimo Boga! Podajcie im szpadę. Otrąbić szturm! Ja wiodę. Ja jestem Konradem. Rusza pochód straszliwy. Gra śmiercią pochmurną.Fortepian – pełen czaszek i kurz popiołów, Głuchy dobosz na przedzie potrząsa swą urną, Bębni marsz po salonach, przelewa się ołów, Czarna flota nad głową, noc czarna śród Ŝagli, Koncert dudni pomorem po Szkocji, po Anglii, Krzyczy gardło sczerniałe, grzmi wieko otwarte:22Jak tu trzymać nadludzką samemu wciąŜ wartę, Cały świat jak przerąbać do dna klawiatury, Biec do grobów i trupy wywlekać do góry, Ponad ciemności, nad zgubę, nad mrok bezrozumnyI chwiać się, wlec bez siły, iść brzegiem swej trumny, GdyŜ juŜ lecą, gdy widać, gdy słychać, jak dzwoni, Jak krzyczy cała Polska:– To oni! To oni!Znak poduszek się podniósł, poznaje w agonii, W oczach – niebo i tylko na wargach te lauryGorzkim sypią się smutkiem jak z urny popioły.I przy trumnie zwycięskie klękają centaury. I przy trumnie nieziemskiej śpiewają anioły. -------------------------------------------------------------------------------- Page 12 23Władysław Broniewski (1897-1962)Mazurek SzopenaW jerozolimskim zaułku cyprysy błądzą i smutki. O, moja przyjaciółko, wieczór otula ogródki,tchnące snem i legendą, pełne ciszy biblijnej, woniejące lawendąi wonią melodyjne.Srebrną świeci nam glorią księŜyc, płynąc jak czółno, Niedźwiedzica i OrionPokazują na północ,na północ wiatry wieją, na północ lecą myśliz rozpaczą i z nadzieją ku Warszawie, ku WiśleCisza otula nas senna, o, moja przyjaciółko... I nagle! – mazurek Szopena w jerozolimskim zaułku!Gra dobrze nieznany pianista melodię sercu znajomą, nuta srebrzysta i czysta, nuta z Kraju i z domu,mazurska, kujawska nuta wraca do nas, serdeczna, ale dzisiaj zatruta –i wczorajsza, i wieczna:– o białej narzeczonej,– i o koniusze biednym, – o łące. o zielonej, wciąŜ o tym samym, o jednym.A babka mi to grała24na starym fortepianiew pokoju, gdzie fotografia dwóch braci rozstrzelanych.Bracia w czarnych czamarachleŜą w płockim ogrodzie,a babka niedawno zmarła niespodzianie, gdzieś w drodze...Hucznie zatupią basy, zapłacze trel w wiolinie, i przez sosnowe lasy serce Wisłą popłynie,pójdzie piaszczystym traktem, pójdzie szlakiem tułaczymi wiolinowym taktemjak mazurek zapłacze...Za głośno w starym zaułku pianista smaga ciszę: po sercach, o przyjaciółko, biją nas białe klawisze. -------------------------------------------------------------------------------- Page 13 25Stanisław Baliński (1899-1984)Ojczyzna SzopenaCóŜ to była za dziwna, romantyczna Pani,Wszyscy się w niej kochali, umierali dla niej.Wszyscy cierpieli za nią najdotkliwsze krzywdy,Nawet ci, co jej oczu nie widzieli nigdy.Z jej imieniem na ustach w Hiszpanii konali,Marząc na złotych skałach o Mazowsza polach;Dla niej w czarnych płaszczach podróŜnych zjeŜdŜaliDo fosforycznych portów Konstantynopola.Za nią tęsknili długo po nocach i rankachNa Dalekim Zachodzie w Ameryki preriach,I pieśni o niej snuli i o jej kochankachZatraconych, zawianych śniegiem na Syberiach.Mówią im obcy ludzie: – po co cierpieć dla niej,Tłumaczą: – Ŝe nie warto, Ŝe jak gwiazda pierzcha,Ale oni nie słyszą, na śmierć zakochani.I dalej za nią gonią po lądach, po zmierzchach.I dalej znoszą dla niej, pod niebem nieszczęścia.śmiertelny chłód wygnania na mongolskich mrozach.I w nowe idą piekło, zaciskając pięści,Na dno upodleń ludzkich w niemieckich obozach.I dalej o nią walczą na Norwegii śniegach,I na piaskach Egiptu w rozpalonym wietrze,Umierają samotnie w galijskich szeregach,I w Anglii, wiecznie wolnej, wznoszą się w powietrze.Wszystko dla niej poświęcą i zniosą w milczeniuNa przekór wielkim próbom, które los przynosi,A ona, ranna w serce, bezbronna w cierpieniu,Niczego od nich nie chce i o nic nie prosi.Tylko czasami nocą, gdy rozpacz opada,I gdy Szopen, jak widmo, gra im na pianinie,Zjawia się, cała w czerni, staje przy nim blada,I śpiewa do nich cicho – Ŝe jest, Ŝe nie zginie.26Konstanty Ildefons Gałczyński (1905-53) Niobe(fragment)Spotkanie z ChopinemDobry wieczór, monsieur Chopin.Jak pan tutaj dostał się?Ja przelotem z gwiazdki tej.Być na ziemi to mi lŜej:Stary szpinet, stary dwór,ja mam tutaj coś w C-dur,(taką drobnostkę, proszę pana),w starych nutach stary śpiew,jesień, leci liście z drzew.Pan odchodzi? Hm. To Ŝal.Matko Boska, w taką dal!Rękawiczki. Merci bien.Bon soir, monsieur Chopin. -------------------------------------------------------------------------------- Page 14 27Marian Piechal (1905-89)Nuty ChopinaTu kraj nasz, przywołany wspomnieniem dalekiem, tak samo jak wspomnienie z melodii wysnuty, przywalony jak trumną dziewiętnastym wiekiem, spomiędzy strun wyjęty, przemieniony w nuty.Tu palcem spod klawiszy wydobyte Ŝycie, które w strunach milczących jak krew w Ŝyłach płynie, ułoŜone na wieczność w nutowym zeszycie i zamknięte kluczami w basie i w wiolinie.Tu człowiek Ŝywy – Ŝywy jego trud czeka, aŜ sprawiedliwość z ciszy go odemknie, aŜ pod natchnieniem dzioby otworzą się nut i zmartwychwstanie Ŝycie, ocalone dźwiękiem.28Roman Brandstaetter (1906-87)śelazowa WolaZnów chodzę po tych samych pokojach,Przystaję przed alkową,Przed obrazami,Rękopisami,A potem krąŜę po parkuI szukam wierzb nad Utratą.Ziemia twojej muzyki.A muzyka?Nie wyobraŜam sobie bez niej Polski,Fryderyku.EtiudyKomponował ćwiczenia.Wprawki.Dla doskonaleniaSprawności palców.Ale te małe etiudyNa przekór ich przeznaczeniuUczynił róŜą kosmosu.Zamknął w niej moce śpiewające.Anielskie,Marzycielskie,Gwałtowne.Powiewne,I demoniczne,Jak księŜycowy krajobraz.PrzyłóŜ ucho do róŜy...Usłyszysz płacz kosmosu...Usłyszysz śpiew kosmosu... -------------------------------------------------------------------------------- Page 15 29Usłyszysz melancholię kosmosu...Spójrz!Kosmiczna róŜa wysoko na niebie.W zenicie!A to po prostu ćwiczenie.Dla sprawności palców.Bardzo trudne.Jak Ŝycie.Śmierć ChopinaW tę nocPrzyleciały do niego mazowieckie wierzby,Płaczące anioły,I uklękły pod ścianą,Zmawiając chórem Ŝałobną modlitwę.Zaniósł się suchym i duszącym kaszlem.Wszyscy wyszli do sąsiedniego pokoju,Pozostały tylko wierzby klęczące pod ścianą,I ksiądz,I jeden przyjaciel,I śmierć,Która stąpając na palcachSzła przez sypialnie.Usiadła u jego wezgłowia,A on głowę oparłNa jej miłosiernym ramieniu.Czy było to ramię matki?– Ach, matko, matko moja...A moŜe Polski?A moŜe krzyŜa?Przystanął na warszawskiej rogatce.śegna się z przyjaciółmi.Wsiada do dyliŜansu.30Konie ruszają z kopyta.Jeszcze słyszy ich tętent.Były to ostatnie chwileJego ziemskiego postoju.Nie Ŝył.A potem ktoś z palcem na ustachDrzwi cicho otworzyłDo sąsiedniego pokoju. -------------------------------------------------------------------------------- Page 16 31Leopold Lewin (1910-95)Mickiewicz słucha ChopinaGasną i zapalają się w półmroku twarze,Pobladłe, zanurzone we wspomnień oparze,Który zaciska serce i odurza zmysły,Zajaśniało w salonie – klawisze rozbłysły.Fryderyk najpierw rękę do grania przegina –Czy klaszcze o brzeg woda? Szeleści gęstwina?Czy wystrzał belwederski zahuczał na sali?Raduje się dźwięk jeden, a drugi się Ŝali,Słuchaczom w duszy gorzko, to znowu najsłodziej.Co za muzykowanie! I co za czarodziej!Skamienieli słuchacze. I Mickiewicz słucha,Jak fruwa ptak z gałęzi, kaskada wybucha,,Jak Panna Młoda z druŜbą na weselu tańczy,Jak broni się w okopie garnizon powstańczy...Ze słuchaczy On jeden zakrył dłonią oczy –CzyŜby się bał, Ŝe upiór spod wieka wyskoczyI zatruje ich tchnieniem potępieńczych swarów?!Głowę skrył w osłonięty zgięciem ręki parówI rozrzewniony chciwie słucha, jak spod wiekaWypływa błękitniejąc w zieloności rzeka,Nad którą pierwsze wzloty i pierwsze upadki...Słyszą głosy – kochanki, przyjaciela, matki,Słyszy, jak dąb dębowi, jezioro jezioruPrzekazuje westchnienia litewskiego boru,Widzi, jak wiatr popędza objuczone wzgórza,Jak się wóz drabiniasty z uŜątkiem wynurza...Który jeszcze klawikord tyle mu opowieO krainie, co była dla niego jak zdrowie!Z udręką w szarych oczach, z huraganem w duszy,We wrzawę paryskiego wieczoru wyruszy,W romantyczne zaułki, zgiełkowe bulwary – Czy wybiegły naprzeciw podkowieńskie jary?Robaczki świętojańskie świecą czy latarnie?I nagle bolesne olśnienie: BezkarniePorzucać kraju ojców nie wolno nikomu!Wszędzie dopadną głosy ojcowskiego domu,Bezbronnego wspomnienia młodości osacząI zaszumią jak czarnym sztandarem – rozpaczą...Oto – jakŜe daleko! – na francuskiej ziemi32Znajome drzewa szumią liśćmi zielonemi,W ParyŜu kwitnie Baublis, noc gwiazdę zapala,Znaną dobrze z dzieciństwa, i niemeńska falaZaraz czule kamienny brzeg Sekwany liźnie...– CóŜ to, płaczesz, Adamie? – Płacze. Jest w ojczyźnie. -------------------------------------------------------------------------------- Page 17 33Jan Twardowski (1915-2006)to wszystko trwa jak ChopinCo będzie z ludzką sztukąprzy strasznym końcu świata,gdy trąba groźnie zabrzmiNa przykład, co z Chopinem?gdy ogień – uczeń dziki – popali jemu w nutachkrzyŜyki i bemole?ZagwiŜdŜą po muzeachŜywiołów grzywy szumne,upadnie mi z klęcznikaPan Jezus Frasobliwy.Lecz myśli dzieł najprostsze,zrodzone w męce ludzkiejnie zginą. W Bogu trwają,jak świateł pełne ręce.To wciąŜ niewyraŜone,bez kształtu i bez słowa,gdy próŜno się trudziław poŜarach bólu głowa.Choć piórem nie zapiszesz,maszyną nie wystukasz –To wszystko trwa jak Chopin,którego Pan Bóg słucha.34Jerzy Hordyński (1919-98)Nokturn Fis-dur ChopinaMuzyka dopełnia wieczór, oddala pamięć, weszliśmy w porę przeczuć naprawdę sami.Cokolwiek teraz się zdarzy, chwili nie stłumi, zagaduję miękkość twej twarzy po liści szumie.Wsłuchanych w oddech zielenimiasto ominie, czekamy, aŜ Bóg zamieni nas w gieorginie. -------------------------------------------------------------------------------- Page 18 35Anna Kamieńska (1920-86)Chopin na brukuByliśmy głusi długo. Choć kto nawetzbudował zarys muzycznych domów,schodów rozpinał przełęcz lekką – gruzy melodii sypały się zewsząd,powietrze stargane, w strzępach głos.Dziś Chopin słupów radiowych zmierzch odchyla.Widać przemienione miasto:śniegu biusty nagrobne zwiewa wiatr,piołuny z ruin odsiewa,betonem spętane szarpie się drzewko.Tu kobieta kosz bułek o słup opiera,chłopiec kręci się jak fryga.O, nie dla słuchaczy siedzących bez ruchuz głową przegiętą wstecz –to, co w muzyce prze ku górze,obala i roztrąca,skupiarządzi –co w muzyce wzmaga się,działa, czyni –nie dla tych,którym marzenie kaleczy dłoń.Belkę niesie robotnik zza rogu,kasjerki wracają dziobiąc krokiem bruk.Wszystko to małŜonków uwagęw zgodny wykrzywia grymas.Nagle począwszy od rogu ulicyzakwita ciemność i kwiatem się szerzy.Puszczą się srebrne po rynnach strumyczki,bryzną potoki – kupcowa z bułkamiostroŜnie koszyk swój wyŜej poniesie,a chłopiec z śmiechem czuprynę nadstawia.A ten, co tęskni do ludzi, samotny,czy tylko smutny, spluwa płatek nieba.36Wanda Chotomska (1929)Preludium deszczoweNajpierw byłyplakaty na mieście,sto pięćdziesiąt,moŜe i dwieście,na plakatach litery metrowe:,,Wielki koncert – Preludium Deszczowe”.Ludzie stali,plakaty czytali,nie pytali,gdzie będzie ten koncert,tylko biegli pod pomnik Chopina,do Łazienek,gdzie wierzby płaczące.Pół Warszawy pobiegło do parku, więc ja takŜe ruszyłam tą trasą,a Ŝe kaŜdy parasol miał w ręku,więc ja takŜe przyniosłam parasol....Tak się właśnie to wszystko zaczęło – był pan Chopin na swoim cokole,a dokoła tłum ludzi ogromnyi wetknięte w ten tłum parasole.Fortepianu właściwie nie było.Jeden pan nawet o to się czepiał,ale dziecko, bo z dzieckiem przyszedł,powiedziało, Ŝe widzi fortepian.– Widzisz?– Widzę, klawisze grają.– Słyszysz?– Słyszę, deszcz w liściach dzwoni.Pod wierzbami w Łazienkach Chopinkrople deszczu kołysze w dłoni.Parasole zakryły niebo,rozkwitają w jesiennym zmierzchu.– Słyszysz? -------------------------------------------------------------------------------- Page 19 37– Słyszę Preludium Deszczowe.– Widzisz?– Widzę początek deszczu...W śelazowej WoliW śelazowej Woli drzewa wysokie,w śelazowej Woli malwy u okien,biały dworek stoi nad rzeczką.– Czy to tutaj?– Tutaj, córeczko.Tu śpiewała lipowa kołyska,tutaj wiatr grał piosenki na listkach,tutaj malwy nuciły niebiesko.– Tak jak teraz?– Tak jak teraz, córeczko.W śelazowej Woli śpiewania takie,jakby cały ogród był jednym ptakiem,a tutaj jeszcze grająświerszcze nad rzeką,a za woda w łąkachbocianów klekoti Ŝniwiarzy w pole woła przepiórka – cała ziemia tutaj śpiewa mazurka.Z śelazowej Woli za nutą nutaw świat z Chopinem poszły,by wrócić tutaj.A wróciły nuty piękne nad podziwdo tej ziemi, gdzie się Chopin urodził.38Jerzy ZajączkowskiZaczarowany fortepianChcę Ci bajkę opowiedzieć ze wszystkich najprawdziwszą, kochanie – o pewnym chłopcu i przyjacielu jegozaczarowanym fortepianie.Właściwie był zupełnie zwyczajny ten fortepian, o którym mowa, dopóki go ów chłopiec genialny swymi palcami nie zaczarował.Fortepian stał w dworku małym na Mazowszu wśród drzew i ciszy – Ręce pani Chopinowej na nim grały lekko dotykając klawiszy.Mały Frycek słuchał grania, a gdy podrósł zaklął w klawisze śpiew – Wschody słońca, gwiazdy, szum boru, krople deszczu, rozmowy drzew.I fujarkę zaklął pastuszą, wiatr jesienny i świerszczy granie.I marzenie, i serce, i duszę,i tęsknotę, i uśmiech i łkanie.Wieczorami, gdy mrok zapadł nad Mazowszem lasów i pól,Chopin białym klawiszom opowiadał całą Polskę i cały ból.Fortepian grał zaczarowany i melodie w świat wielki szły, wyciskając z oczu zasłuchanych łzy.
wiersze o chopinie można również znależć na stronie
Uchwycił słuch mój dźwięki klawiszy
Co po pokoju z wiatrem hulały.
Wśród nut niebiańskich beztroskiej ciszy
Chopina palce dzień przywitały.
I tańczyć zaczęły nuty po ścianie,
Powietrze jakby nagle zgęstniało.
I znowu cisza – wyczekiwanie.
I znów uderzenie ciszę przerwało.
W takt Poloneza każde do pary
Hordy anielskie kroczyć zaczęły.
Wtedy stanęły wszystkie zegary,
Cudowne wizje na mnie spłynęły.
Nagle, przeniosłem się do tych czasów
Gdzie księżyc świadkiem niedoli bywał.
Wśród kampinoskich zielonych lasów,
Mały Fryderyk Mazurki grywał.
Ujrzałem mistrza przy fortepianie
Jak palce swoje zgrabnie układał.
I znowu cisza – wyczekiwanie.
W myślach gdzieś błądził, wzrokiem coś badał.
I tu – uderzył w klawisze białe,
Aż dech zaparło, serce westchnęło,
A dźwięki płyną jak oszalałe,
Przecież dopiero co się zaczęło.
I znowu cisza – chwila oddechu.
Mistrz swoje nuty jeszcze raz zbadał.
Najpierw powoli, tak bez pośpiechu
Tej głuchej ciszy cios wielki zadał.
I odpłynęły w niebiańskie strony
Pierwsze etiudy, skoczne Mazurki.
Z każdego dźwięku anielskie tony
Pieściły białe kłębiaste chmurki.
Potem oklaski, wielkie owacje,
Rodzice za nim w salonie stali.
Były uściski i gratulacje,
Dla syna swego przyszłość wybrali.
Aż zaszumiało, aż się ściemniło
I trafił promień jasnego gromu.
Choć słońce nadal pięknie świeciło
Ja już znalazłem się w swoim domu.
Leżałem w łóżku w wielkim skupieniu,
Pokój falował w ostatnim tonie.
Myśli krążyły gdzieś w oddaleniu
Po tamtym dworku i po salonie.
Za oknem ptaków pierwsze ćwierkanie,
Bo już na wschodzie słońce stanęło.
I znowu cisza – wyczekiwanie,
Żeby się znowu wszystko zaczęło.
Chopinie grać przestałeś
Życie twe się skończyło
Muzykę piękną nam dałeś
O takiej innym się nie śniło
Akordy słychać w Żelazowej Woli
Wiatr cicho gra w koronach drzew
Muzykę słychać o doli i niedoli
Z chmur płynie anielski śpiew
Nigdy ciebie nie zapomnimy
Na zawsze w sercach zostałeś
Muzykę twą po nocach słyszymy
Do snów naszych ją przelałeś
Wiersz ten dedykuję pamięci zmarłego
ojca mej sympati .Nie dała rady być na jego
grobie.Może ten wiersz choć trochę zrekompensuje
smutek po ukochanej osobie.Łączę się w bólu
po stracie ojca.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 5
9Ani twej mogiłyNasza brzoza strzeŜe,Ani świerk pochyłySzepce tam pacierze,Ani wierzby nasześałosnymi szumyBudzą ciebie nocąZ śmiertelnej zadumy...Kurhanu twojegoBracia nie sypali,Nasza złota zorzaTobie się nie pali;Nie palą się TobieNasze gwiazdy drŜące,Grobu twego naszeNie srebrzą miesiące...Oj, nie miała matkaSzczęścia w swoich progach,Oj, puściła synówPo rozstajnych drogach!Oj, Ŝyły tam synyW długiej poniewierce,Oj, oddały matceSwe pęknięte serce.10Kazimierz Przerwa-Tetmajer (1865-1940)Cień ChopinaNa wiejskie gaje, na kwietne sady,Na pola hen,Idzie nocami cień jego blady – Cichy, jak sen.Słucha jak szumią nad rzeką lasyOwite w mgły;Jak brzęczą skrzypce, jak huczą basy.Z odległej wsi.Słucha jak szepcą drŜące osiny,Malwy i bez;I rozpłakanej słucha dziewczyny,Jej skarg, jej łez.W wodnych wiklinach, w blasku księŜyca,W północny chłód,Rusałka patrzy nań bladolicaZ przepastnych wód.Słucha jęczących dzwonów pogrzebnych,Ich wielkich łkań,I rozpłakanych kędyś podniebnychGwiazd błędnych drgań...Słucha jak serca w bólu się krusząI rwą bez sił – Słucha wszystkiego co jego dusząByło, gdy Ŝył..Mazurek ChopinaPanieneczka, panieneczkaCzesze złoty włos,Śpiewa sobie: kogo zechcę,Powiodę za nos!Mam metodę doskonałą:Uśmiecham się na początku,Potem buzi dam, a potem
--------------------------------------------------------------------------------
Page 6
11Co Świtezianka dzieciątku.I tak dalej, i tak dalej...KtóŜ mi oprze się?Wprawdzie – brzydko mnie nazwali,Lecz, czy tylko mnie?...12Artur Oppman (Or-ot) (1867-1931)Koncert ChopinaWięc siedli emigranci, by słuchać Chopina.Fortepian milczy jeszcze, jak senna syrena,Jeszcze w zmarłych melodyj zatopiony echa,Smętną bielą klawiszy jakby się uśmiecha,Gotów oddać się znowu tej słodkiej tyranii,Która rwie go na błękit, zabija w otchłani,KaŜe mu być aniołem albo szaleć w walce – I czeka na widmowe, pieszczotliwe palce.Polski klub. Na fotelach samych gwiazd elita:Mickiewicz i Słowacki, ksiąŜę Adam, świta,Ostatnie senatory, posły, jenerały,Dembiński i Dwernicki, Ursyn srebrnobiały,Ksiądz Jełowicki obok księŜny Wirtemberskiej,Nabielak w krwawych pąsach łuny belwederskiejI chmurny, jak dźwięk jego pieśni ukraińskiej,Brat ludu, wróg monarchów i ksiąŜąt, Goszczyński.Chopin wszedł. W lamp półcieniu dziwny jak zjawisko,Nad rebusem klawiszów pochylił się nisko,Jakby wprzód, nim ich dotknie, nim w nich głos obudzi,Chciał oczyma przemówić jak do tamtych ludzi,Jakby sprzęgał swą duszę, czarem czy miłością,Z tą czarną i z tą białą martwą, zimną kością,I śmiertelną umowę zawierał tajemnie:Ja wezmę twoje Ŝycie, weź moje ode mnie.W niemą salę padł pierwszy dźwięk. Improwizuje.On oczy ma zamknięte. Lecz nie gra. Maluje.Przypomniał jakiś obraz: wieś w gruszkowych sadach,Bose dzieci na progach, malwy na lewadach,Roześmianą dziewczynę w kalinowym wianku,Rozdrgany graniem dzwonek w róŜowym poranku;Barwy mu dnia i zmierzchu wiąŜą się pod ręką – I widok, jakby wstąŜką, owinął piosenką.Dziwna piosenka, wszystkim słuchaczom przyjemna,Ktoś myśli: to znad Ikwy, inny ktoś: znad Niemna,Jeszcze komuś od Wisły gra echem znajomem,Jakby ją dzieckiem słyszał pod rodzinnym domem:
--------------------------------------------------------------------------------
Page 7
13A to tylko tak szumi liść na polskim drzewie,A to tylko tak pluszcze polski deszcz w ulewie,A to tylko tak tęskni serce po tym wszystkiem:Za kamieniem przydroŜnym – za niebem – za listkiem.Zatańczył pasaŜ skoczny pod palcami mistrza – I strzeliła z pasaŜu jakaś myśl ognistsza;Wzbija się jak rakieta, po salonie krąŜy,Jakby się z mściwym ludem zmawiał podchorąŜy,Jakby, długo tajone, rozgorzałe czucieWytrysło krzykiem: wolność! – wpół urwanej nucieI znów ścichło – na krótko! – pod chrapliwym tonem,Co jak pędząca trójka przeleciał salonem.Pod ścianami, pod drzwiami cicho stoją młodzi;Spłonęli rumieńcami: wiedzą, o co chodzi;Jeszcze ów dźwięk chrapliwy duszę im przewierca,Jeszcze go w nienawistnym czują biciu serca – Prędzej! Niech juŜ zamilknie! Niech juŜ ich nie pali!Jak niegdyś wzrok Ŝołnierzy, przed którymi stali,Lub jak wyrzut w źrenicach tych ślicznych panienek,Którym grywał do tańca młodziutki Szopenek.A on odjął na chwilę palce od klawiszy:Skupia się. Na coś czeka. Czegoś słucha w ciszy,I nagle: podniósł ręce, jakby cios wymierzył,I w zmartwiałe klawisze, jak burzą, uderzył,I wydarł z nich melodię tak straszliwej mocy,Jak baterie piorunów bijących wśród nocy,I taka stal pod ręką zadźwiękła mu twarda,AŜ się wzdrygnął i Ŝachnął fortepian Erarda.Lecz on umie go zmusić. Palcami pomyka – I zagrała na trąbkach pułkowa muzyka,Tryumfalnie, radośnie ulicami jedzie,A wśród trąbek, o dziwo! basetla na przedzie;Coś tam dudli wesoło, coś tam basem śpiewa,Biegnie w tłum, z nim się brata i porozumiewa,Od szczęśliwego miasta nabiera oddechuI śmiechem się zalewa, i pęka od śmiechu.W fotelach szmer, na twarzach przedparyskie błyski,Ściska dłoń Niemcewicza ksiąŜę Czartoryski,14Dembiński i Dwernicki wstali, Ŝar w ich oku,Ręce drŜą, jakby broni szukały u boku,Z Goszczyńskim, z Nabielakiem kilku się zsunęłoBliŜej, ściślej: trzydziesty! to ich! to ich dzieło!Z fortepianu powiało dumnie, butnie, swojsko – I krzyknięto od młodych: „Wiwat lud i wojsko!”Lecz wśród foteli gorycz wyciąga swe macki:Z dłońmi na oczach siedzą Mickiewicz, Słowacki,Nie chcą odsłonić oczu; serce się spręŜyłoKrwią, Ŝrącą jak trucizna: tam! tam ich nie było!I cóŜ, Ŝe z Jej świętego zrobili nazwiskaWieczny „pacierz, co płacze, i piorun, co błyska”,Kiedy widzą płomieniem nakreśloną wstęgę:„Trudniej przeŜyć dzień pięknie niŜ napisać księgę.”A Chopin, z drgającymi w powietrzu rękami,Nie śmie dotknąć klawiszów, by nie trysły łzami,By się w krew nie rozlały źródliskiem czerwonem,Gdzie szarŜuje, jak w przepaść, szwadron za szwadronem,Gdzie stracone kompanie i działo za działemRuną z ostatnim: „Naprzód!”, z ostatnim wystrzałemI zatargną łoskotem odrętwiałe ludyJak do miliona grobów walące się grudy.A jednak pcha te ręce niezmoŜona siła – I jękiem rozpaczliwym struna uderzyła:Biją dzwony pogrzebne od krańca do krańca,Od Wołynia – od Litwy – od wolskiego Szańca,A z lamentu tych dzwonów jak śmierć się wywijaTaka straszna tęsknota... wszystkich – i niczyja!Taki Ŝal, który w serce jak w trumnę kołata,Gdy się patrzy w najdroŜsze, co odeszło z świata.Łoskot ciała na sali... Ktoś z młodych... Łzy bryzną...I krzyk kobiecy: „Coście zrobili z Ojczyzną?!”...Polski klub. W lamp półcieniu blada twarz Chopina...Na fotelach... ksiądz Robak... zmienna Telimena...Wallenrod... Gustaw... Konrad z bazyliańskiej celi...Piast Dantyszek... Ksiądz Marek...Kordian i Anhelli...Ktoś, jak z snu, przetarł oczy...Drgnął szloch półdziecięcy...I głos krzyknął nerwowy: „Światła! – światła więcej!”...
--------------------------------------------------------------------------------
Page 8
15PreludiumChopinowska piosnka płynieW księŜycową dal,Niby skarga płynie cicha,Niby łzy i Ŝal.Na powietrza srebrnej fali,Płacze, tęskni, drŜy,Przywołuje z zapomnieniaDawne widma, sny...Chopinowska piosnka płynieSpod dziewczęcych rąk,A nad ziemią wstaje bladyKsięŜycowy krąg.KsięŜycowy blask uroczyW raj przetwarza świat,Słucha piosnkę kaŜde drzewo,Słucha kaŜdy kwiat...Chopinowska piosnka płynie,Z piosnką płynie czar,I dziewczyna rozmarzonaSłyszy skrzydeł gwar.Biorą białe anieliceJą w uściski swe,I nad ziemią wzlata onaW upojenia mgle.Chopinowska ścichła piosnka,Tylko echo drŜy,Tylko smętnie szumią drzewa,Kwiaty ronią łzy.Zapomniała w śnie dziewczynaśycia ból, łzy, pleśń,We śnie cicho jej przygrywaChopinowska pieśń.16Leopold Staff (1878-1957)Zniszczenie pomnika ChopinaWyraŜał ciebie nie brąz, lecz powietrzeDrŜące dźwiękami, co od marzeń letszePlotą się z sobą, jak aniołów ręceW niebiańskich chórów harmonijne wieńce.Choć cię wolnego juŜ, jak nas nie gniecieBezmiar podłości w ukochanym świecie,Tyś znał na ducha swego wysokościStokrotnie sroŜszą męczarnię boskościI skromny spiŜ twój taka kryła chwała,śe godnie tykać go jedynie śmiałaMuzyką blasków swych RóŜanopalca.AŜ się targnęła dzika dłoń zuchwalcaNa twój majestat. Zbir, wściekłością ślepyRozbił twą niemą postać na czerepy.Rozkaz przedśmiertny obarczył mordercę:– JeŜeli umrę, przebijecie mi serce,Aby Ŝywego mnie nie pogrzebano – Rzekłeś. I jesteś dzisiaj jedną raną.Ostatnia wola twa się dokonała,Bo twoim sercem jest twa ziemia cała,Którą przebito wskroś. I jesteś Ŝywy,Niepogrzebany, w otchłani burzliwejChmur, gromów, grając – o bogom podobny!Nieszczęściu świata Wielki Marsz śałobny.NonsensNigdy czarowniejszą pieśniąNie kusiła Odysa syrena...Gdyby fiołki i konwalieZamiast pachnąć grać umiały,Byłaby to muzyka Szopena.Mieszczuch,,Nie lubię chłopskiej muzyki,Z jej zawadiackim refrenem.Rytm jej przeraŜa mię dziki:Boję się zostać C h o p i n e m”.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 9
17Kornel Makuszyński (1884-1953)Chopin do Ojczyzny wracający (fragment)... A za nim Chopin w roju cieniów kroczy...Duch, wiecznie Ŝywy i tak roztęskniony,śe jak dwa węgle mu goreją oczy.Gdy idzie, drzewa biją mu pokłony,Śpiewają wszystkie skowronki w przeźroczyI wszystkie dzwonią mu w powietrzu dzwony,A gdy jaskółcza nad nim śpiewa strzecha,To się szczęśliwy poprzez łzy uśmiecha.I on spał smutno na cmentarnej grzędzie,W paryskich murów ukrytej natłoku,I smęcił sercem. A czasem usiądzieNa marmurowym swego grobu stoku,Muzyczne z wichru uczyni narzędzieI, na serdecznym je oparłszy boku,Gra, a umarłych wstaje zawierucha,Na grobach siada i, płaczący, słucha.On ci jest bowiem, który uczył brzozyPłakać i śpiewać nauczył skowronki,Rozpalił w śmierci oczach poŜar grozy,Srebrzyste głosy wlał w kościelne dzwonki,Albo w rycerskie nocą szedł obozy,Gdzie husarz szeptał przed śmiercią koronki,W płaczącą lutnię swoją godził grzmotemI gnał ich w burzę z rumaków tupotem.O, wróć z tułaczki swej, aniele blady,I słuchaj, jak jest Polska rozśpiewana,Jak sercem bije w twojej rytm ballady,Jaką słodyczą głosów wielbi Pana,Jak twoim dźwiękiem szemrzą wód kaskady,Jak chórem świerszczów głośnym gra polana,I polska nawet śmierć, gdy duszę bierze,Nie milczy, ale śpiewa swe pacierze.18Jarosław Iwaszkiewicz (1894-1980)ChopinNachylony nad ziemią, schowany w krzak bzu,Słucha jak śpiewa słowik, jak dziewczyna nuci, Zbiera z listka bzowego, krople zimnej rosy, By ją na ziemię zrzucić, gdy ziemię porzuci –W salonie osłabiony ręce jak łabędzie Opuszcza na klawisze, jak Bojan Igora, I zdziwione damy bledną niby kwiaty, A ich męŜowie mówią: ta muzyka choraI dusząc się o sercu myśli: by umarłe Wróciło w tamte strony, gdzie burza za burzą Niszczy drzewa, katedry, serca, poematy. I wróciło to serce, i płonie – niby wieczór róŜa.SpotkanieNa ulicy na szarym rogu się spotkali. Wiatr rozwiewał im ałdy włóczkowych szalików. Szopen miał ócz emalię na kształt medalikówCzęstochowskich; pan Juliusz źrenice ze stali.Słowacki, Ŝe to wiatr mu wyrwał połę z ręki, Zatrzymał się, płaszcz pragnąc naciągnąć na ramię, I nagle go porwało wspomnienie – te dźwięki.Szopen szukał nazwiska, czyli mu nie skłamiePamięć, co mu się zdała jak starta paleta. Stali tak. MoŜe nawet nie przeszła sekunda.Szopen sobie przypomniał: ach, to ten... PoetaBez talentu. Słowacki westchnął: moribunda.Który z nas pójdzie pierwszej... tam? – myśleli wieszcze.I minęli się. Dzisiaj mijają się jeszcze.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 10
19Kazimierz Wierzyński (1894-1969)SzopenAnioły przy klawiszach stanęły milczącoI nasłuchują palców niewidzialnym uchem, Nic tu ziemią nie zabrzmi, kaŜdy dźwięk wytrąca, Jeśli błyśnie inaczej niźli boŜym duchem. Wypłoszą nuty śpiące na liniach szeregiem, Czarny alfabet zgarną, na wiatry go zdmuchną:Płynąć trzeba tym drugim nadświatowym brzegiem,Nie w ludzki grzech się toczyć i kruszeć na próchno. JakŜe słodko pod świętą kołować opieką, W jezioro falujące rozkołysać wieko,Po szkle klawiszów skakać i biec jak po schodach.Po mgle, po pajęczynie, po srebrnych ogrodach,Anielską, lekką stopą, promieniem i smugą, Coraz wyŜej i święciej...Ach, tylko jak długo?Bo wiatr juŜ w liściach jęknąć, trącił oczerety, Anioły się zdziwiły, patrzą w twarz poety,Czemu ta mgła go ślepi, czemu lustro wodySrebrny ogród pominęło w gęstwę niepogody,Czemu nad świętą nutą, ponad sercem prostymWieko rośnie straszliwym, cięŜkim wodorostemI morze bije sztormem, huczy w głowie chorej –Czemu tam przy klawiszach stanęły upiory?Jeśli grzechem jest wolność, a ludzie to próchno, Niech palce się połamią i struny ogłuchną, Niech alfabet angielski, nuta w liniach święta, Powrozem niewolniczym rąk więcej nie pęta!Po schodach zbiegnę na dół – świętość juŜ wychłódła – Na samo dno huczące szalonego pudła, W pustą noc, w ciemność zguby, w jej zmrok nierozumnyRozwalać pięścią groby i rozbijać trumny, Piszczelami bić w bęben, kością przez klawisze, Wskrzeszać śpiących i pędzić!Niech wtedy usłyszęNie rondo przez anielską potrącone stopę, Lecz ziemię, gdy drŜy zbita pod ostrym galopem, 20Kawalerię szkieletów, konie zmartwychwstałe, Jak lecą, złe i mściwe, po śmierci i po chwałę, Jak rŜą do krwi, co jątrzy, krwi, co rzeką wali!Centaury moje, lećcie! Lećcie jak najdalej!JuŜ ich nie ma. Pognały. Omdlewa fortepian. Przy klawiszach sam stanął i słania się, tuła,Płaszcz narzuca na plecy, wiatr fałdów się czepia, Odchodzi w jesień chmurną. Ziemia jest nieczuła. Śród liści pordzewiałych wygnańczo się włóczy, Słucha nocnych Ŝurawi, jęku gęsich kluczy, Idzie przez miasta, lustra, przez ciepłe salony. MruŜy oczy pod światło. JakŜe jest zmęczony.I wtedy mu błękitnie zalśniły przy świecy Czarne włosy i odblask padł rzęsy kobiecej, Ręka pachnie przy ustach, drŜy kruchym motylem I głowa nad nim chyli się ciemnym profilem, Niskim głosem coś mówi i szepce do ucha, śe to było, minęło jak zła zawierucha, I śmieje się, i pyszni w miłości rozrzutnej. – Jaki to dziwny wieczór! I jak bałamutny!Weź tę dłoń, usta ciemne i głowę rozwianą, Zbudź się przy niej na wyspie i z domu wyjdź rano, Zamiast ptaków w powietrzu przelecą się róŜeI siądą, zadyszane zapachem, na murze, Zamiast kwiatów sny wyjdą z ogrodu roślinne, Struny wonne, poranne i coraz to inne, Zamiast dźwięków świerszcz złoty do wiatru się wtuli, Pawie wodne na łodziach Ofelii i Julii, Dzban morza, a w dzbanach księŜyce olbrzymie, Wszystko sny, wszystko miłość i wszystko jej imię. Durzy się kwiat pomarańczy, gorzknieje, cyprysi, Gęsta woń spalenizny nawiewa z dąbrowy, Korowodem z klasztoru prowadzą się mnisiI oleander kwitnie w kamieniach róŜowy.Jeszcze gdy palmy w koszach swe pióra rozpuszcząI gdy okna w obłoki popłyną na połów, Ziemia zniknie, świat omgli nadziemską się puszczą I klawisze znowu klękną pod palce aniołów.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 11
21Seraficznie roztęsknią się w polu pastuchyZawodzące flamenco zgubione przez Maurów, Niebo spłynie w jej profil, a z ręki ci kruchejMiłość rzuci na usta liści mirtów i laurów. Tylko nagłe słów piski z poddasza po nocy, Tylko ostry, zwęglony w ugorach jałowiec, Tylko ten tupot racic i smutny bek owiec –Wszystko jak tam, jak u nas, w dalekiej Północy.CóŜ ta wyspa? Dzban szczęścia czy dno ciemnej urny, Gdzie wiatry proch podnoszą i sieją zły zamęt, Czy kurhan, w którym huczą podziemne nokturny, Stuka ślepy duch klęski i wieczny trwa lament?Nadchodzą parne noce, nie moŜe spać, słucha,Co go gnie, co zagnuśnia, co gnębi mu ducha, AŜ muzykę pod naród odległy podłoŜył:To głodny nad skałami zakrakał mu orzełTo okręt lampą rzucił w pomroce mu sygnałI tętent porwał serce, i z piersi je wygnał, Ogień wypadł spod palców!... Czy to juŜ się paliNa czterech rogach świata święty znak z oddali?Stąd z cyprysów, z pomarańcz, z tej skały, z klasztoruOstatni raz się wzbija spod guseł upiorów, Na sztorc klawisze wygnę, pazurem niech błysną, Sztyletem się najeŜą, drapieŜną ojczyzną, Dzidami strzelę w globus, popruję granice, AŜ zawołam was i porwę. Na śmierć was zachwycę. Alarm! Zbudźcie się martwi! Do ręki piszczele!Trąbić surmę ostatnią uzbroić kapele, Anioły zakuć w pancerz, niech staną szwadronem, Rekruci bóstw przy ludzkim nieszczęściu szalonym, Z Bogiem lub mimo Boga! Podajcie im szpadę. Otrąbić szturm! Ja wiodę. Ja jestem Konradem. Rusza pochód straszliwy. Gra śmiercią pochmurną.Fortepian – pełen czaszek i kurz popiołów, Głuchy dobosz na przedzie potrząsa swą urną, Bębni marsz po salonach, przelewa się ołów, Czarna flota nad głową, noc czarna śród Ŝagli, Koncert dudni pomorem po Szkocji, po Anglii, Krzyczy gardło sczerniałe, grzmi wieko otwarte:22Jak tu trzymać nadludzką samemu wciąŜ wartę, Cały świat jak przerąbać do dna klawiatury, Biec do grobów i trupy wywlekać do góry, Ponad ciemności, nad zgubę, nad mrok bezrozumnyI chwiać się, wlec bez siły, iść brzegiem swej trumny, GdyŜ juŜ lecą, gdy widać, gdy słychać, jak dzwoni, Jak krzyczy cała Polska:– To oni! To oni!Znak poduszek się podniósł, poznaje w agonii, W oczach – niebo i tylko na wargach te lauryGorzkim sypią się smutkiem jak z urny popioły.I przy trumnie zwycięskie klękają centaury. I przy trumnie nieziemskiej śpiewają anioły.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 12
23Władysław Broniewski (1897-1962)Mazurek SzopenaW jerozolimskim zaułku cyprysy błądzą i smutki. O, moja przyjaciółko, wieczór otula ogródki,tchnące snem i legendą, pełne ciszy biblijnej, woniejące lawendąi wonią melodyjne.Srebrną świeci nam glorią księŜyc, płynąc jak czółno, Niedźwiedzica i OrionPokazują na północ,na północ wiatry wieją, na północ lecą myśliz rozpaczą i z nadzieją ku Warszawie, ku WiśleCisza otula nas senna, o, moja przyjaciółko... I nagle! – mazurek Szopena w jerozolimskim zaułku!Gra dobrze nieznany pianista melodię sercu znajomą, nuta srebrzysta i czysta, nuta z Kraju i z domu,mazurska, kujawska nuta wraca do nas, serdeczna, ale dzisiaj zatruta –i wczorajsza, i wieczna:– o białej narzeczonej,– i o koniusze biednym, – o łące. o zielonej, wciąŜ o tym samym, o jednym.A babka mi to grała24na starym fortepianiew pokoju, gdzie fotografia dwóch braci rozstrzelanych.Bracia w czarnych czamarachleŜą w płockim ogrodzie,a babka niedawno zmarła niespodzianie, gdzieś w drodze...Hucznie zatupią basy, zapłacze trel w wiolinie, i przez sosnowe lasy serce Wisłą popłynie,pójdzie piaszczystym traktem, pójdzie szlakiem tułaczymi wiolinowym taktemjak mazurek zapłacze...Za głośno w starym zaułku pianista smaga ciszę: po sercach, o przyjaciółko, biją nas białe klawisze.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 13
25Stanisław Baliński (1899-1984)Ojczyzna SzopenaCóŜ to była za dziwna, romantyczna Pani,Wszyscy się w niej kochali, umierali dla niej.Wszyscy cierpieli za nią najdotkliwsze krzywdy,Nawet ci, co jej oczu nie widzieli nigdy.Z jej imieniem na ustach w Hiszpanii konali,Marząc na złotych skałach o Mazowsza polach;Dla niej w czarnych płaszczach podróŜnych zjeŜdŜaliDo fosforycznych portów Konstantynopola.Za nią tęsknili długo po nocach i rankachNa Dalekim Zachodzie w Ameryki preriach,I pieśni o niej snuli i o jej kochankachZatraconych, zawianych śniegiem na Syberiach.Mówią im obcy ludzie: – po co cierpieć dla niej,Tłumaczą: – Ŝe nie warto, Ŝe jak gwiazda pierzcha,Ale oni nie słyszą, na śmierć zakochani.I dalej za nią gonią po lądach, po zmierzchach.I dalej znoszą dla niej, pod niebem nieszczęścia.śmiertelny chłód wygnania na mongolskich mrozach.I w nowe idą piekło, zaciskając pięści,Na dno upodleń ludzkich w niemieckich obozach.I dalej o nią walczą na Norwegii śniegach,I na piaskach Egiptu w rozpalonym wietrze,Umierają samotnie w galijskich szeregach,I w Anglii, wiecznie wolnej, wznoszą się w powietrze.Wszystko dla niej poświęcą i zniosą w milczeniuNa przekór wielkim próbom, które los przynosi,A ona, ranna w serce, bezbronna w cierpieniu,Niczego od nich nie chce i o nic nie prosi.Tylko czasami nocą, gdy rozpacz opada,I gdy Szopen, jak widmo, gra im na pianinie,Zjawia się, cała w czerni, staje przy nim blada,I śpiewa do nich cicho – Ŝe jest, Ŝe nie zginie.26Konstanty Ildefons Gałczyński (1905-53) Niobe(fragment)Spotkanie z ChopinemDobry wieczór, monsieur Chopin.Jak pan tutaj dostał się?Ja przelotem z gwiazdki tej.Być na ziemi to mi lŜej:Stary szpinet, stary dwór,ja mam tutaj coś w C-dur,(taką drobnostkę, proszę pana),w starych nutach stary śpiew,jesień, leci liście z drzew.Pan odchodzi? Hm. To Ŝal.Matko Boska, w taką dal!Rękawiczki. Merci bien.Bon soir, monsieur Chopin.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 14
27Marian Piechal (1905-89)Nuty ChopinaTu kraj nasz, przywołany wspomnieniem dalekiem, tak samo jak wspomnienie z melodii wysnuty, przywalony jak trumną dziewiętnastym wiekiem, spomiędzy strun wyjęty, przemieniony w nuty.Tu palcem spod klawiszy wydobyte Ŝycie, które w strunach milczących jak krew w Ŝyłach płynie, ułoŜone na wieczność w nutowym zeszycie i zamknięte kluczami w basie i w wiolinie.Tu człowiek Ŝywy – Ŝywy jego trud czeka, aŜ sprawiedliwość z ciszy go odemknie, aŜ pod natchnieniem dzioby otworzą się nut i zmartwychwstanie Ŝycie, ocalone dźwiękiem.28Roman Brandstaetter (1906-87)śelazowa WolaZnów chodzę po tych samych pokojach,Przystaję przed alkową,Przed obrazami,Rękopisami,A potem krąŜę po parkuI szukam wierzb nad Utratą.Ziemia twojej muzyki.A muzyka?Nie wyobraŜam sobie bez niej Polski,Fryderyku.EtiudyKomponował ćwiczenia.Wprawki.Dla doskonaleniaSprawności palców.Ale te małe etiudyNa przekór ich przeznaczeniuUczynił róŜą kosmosu.Zamknął w niej moce śpiewające.Anielskie,Marzycielskie,Gwałtowne.Powiewne,I demoniczne,Jak księŜycowy krajobraz.PrzyłóŜ ucho do róŜy...Usłyszysz płacz kosmosu...Usłyszysz śpiew kosmosu...
--------------------------------------------------------------------------------
Page 15
29Usłyszysz melancholię kosmosu...Spójrz!Kosmiczna róŜa wysoko na niebie.W zenicie!A to po prostu ćwiczenie.Dla sprawności palców.Bardzo trudne.Jak Ŝycie.Śmierć ChopinaW tę nocPrzyleciały do niego mazowieckie wierzby,Płaczące anioły,I uklękły pod ścianą,Zmawiając chórem Ŝałobną modlitwę.Zaniósł się suchym i duszącym kaszlem.Wszyscy wyszli do sąsiedniego pokoju,Pozostały tylko wierzby klęczące pod ścianą,I ksiądz,I jeden przyjaciel,I śmierć,Która stąpając na palcachSzła przez sypialnie.Usiadła u jego wezgłowia,A on głowę oparłNa jej miłosiernym ramieniu.Czy było to ramię matki?– Ach, matko, matko moja...A moŜe Polski?A moŜe krzyŜa?Przystanął na warszawskiej rogatce.śegna się z przyjaciółmi.Wsiada do dyliŜansu.30Konie ruszają z kopyta.Jeszcze słyszy ich tętent.Były to ostatnie chwileJego ziemskiego postoju.Nie Ŝył.A potem ktoś z palcem na ustachDrzwi cicho otworzyłDo sąsiedniego pokoju.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 16
31Leopold Lewin (1910-95)Mickiewicz słucha ChopinaGasną i zapalają się w półmroku twarze,Pobladłe, zanurzone we wspomnień oparze,Który zaciska serce i odurza zmysły,Zajaśniało w salonie – klawisze rozbłysły.Fryderyk najpierw rękę do grania przegina –Czy klaszcze o brzeg woda? Szeleści gęstwina?Czy wystrzał belwederski zahuczał na sali?Raduje się dźwięk jeden, a drugi się Ŝali,Słuchaczom w duszy gorzko, to znowu najsłodziej.Co za muzykowanie! I co za czarodziej!Skamienieli słuchacze. I Mickiewicz słucha,Jak fruwa ptak z gałęzi, kaskada wybucha,,Jak Panna Młoda z druŜbą na weselu tańczy,Jak broni się w okopie garnizon powstańczy...Ze słuchaczy On jeden zakrył dłonią oczy –CzyŜby się bał, Ŝe upiór spod wieka wyskoczyI zatruje ich tchnieniem potępieńczych swarów?!Głowę skrył w osłonięty zgięciem ręki parówI rozrzewniony chciwie słucha, jak spod wiekaWypływa błękitniejąc w zieloności rzeka,Nad którą pierwsze wzloty i pierwsze upadki...Słyszą głosy – kochanki, przyjaciela, matki,Słyszy, jak dąb dębowi, jezioro jezioruPrzekazuje westchnienia litewskiego boru,Widzi, jak wiatr popędza objuczone wzgórza,Jak się wóz drabiniasty z uŜątkiem wynurza...Który jeszcze klawikord tyle mu opowieO krainie, co była dla niego jak zdrowie!Z udręką w szarych oczach, z huraganem w duszy,We wrzawę paryskiego wieczoru wyruszy,W romantyczne zaułki, zgiełkowe bulwary – Czy wybiegły naprzeciw podkowieńskie jary?Robaczki świętojańskie świecą czy latarnie?I nagle bolesne olśnienie: BezkarniePorzucać kraju ojców nie wolno nikomu!Wszędzie dopadną głosy ojcowskiego domu,Bezbronnego wspomnienia młodości osacząI zaszumią jak czarnym sztandarem – rozpaczą...Oto – jakŜe daleko! – na francuskiej ziemi32Znajome drzewa szumią liśćmi zielonemi,W ParyŜu kwitnie Baublis, noc gwiazdę zapala,Znaną dobrze z dzieciństwa, i niemeńska falaZaraz czule kamienny brzeg Sekwany liźnie...– CóŜ to, płaczesz, Adamie? – Płacze. Jest w ojczyźnie.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 17
33Jan Twardowski (1915-2006)to wszystko trwa jak ChopinCo będzie z ludzką sztukąprzy strasznym końcu świata,gdy trąba groźnie zabrzmiNa przykład, co z Chopinem?gdy ogień – uczeń dziki – popali jemu w nutachkrzyŜyki i bemole?ZagwiŜdŜą po muzeachŜywiołów grzywy szumne,upadnie mi z klęcznikaPan Jezus Frasobliwy.Lecz myśli dzieł najprostsze,zrodzone w męce ludzkiejnie zginą. W Bogu trwają,jak świateł pełne ręce.To wciąŜ niewyraŜone,bez kształtu i bez słowa,gdy próŜno się trudziław poŜarach bólu głowa.Choć piórem nie zapiszesz,maszyną nie wystukasz –To wszystko trwa jak Chopin,którego Pan Bóg słucha.34Jerzy Hordyński (1919-98)Nokturn Fis-dur ChopinaMuzyka dopełnia wieczór, oddala pamięć, weszliśmy w porę przeczuć naprawdę sami.Cokolwiek teraz się zdarzy, chwili nie stłumi, zagaduję miękkość twej twarzy po liści szumie.Wsłuchanych w oddech zielenimiasto ominie, czekamy, aŜ Bóg zamieni nas w gieorginie.
--------------------------------------------------------------------------------
Page 18
35Anna Kamieńska (1920-86)Chopin na brukuByliśmy głusi długo. Choć kto nawetzbudował zarys muzycznych domów,schodów rozpinał przełęcz lekką – gruzy melodii sypały się zewsząd,powietrze stargane, w strzępach głos.Dziś Chopin słupów radiowych zmierzch odchyla.Widać przemienione miasto:śniegu biusty nagrobne zwiewa wiatr,piołuny z ruin odsiewa,betonem spętane szarpie się drzewko.Tu kobieta kosz bułek o słup opiera,chłopiec kręci się jak fryga.O, nie dla słuchaczy siedzących bez ruchuz głową przegiętą wstecz –to, co w muzyce prze ku górze,obala i roztrąca,skupiarządzi –co w muzyce wzmaga się,działa, czyni –nie dla tych,którym marzenie kaleczy dłoń.Belkę niesie robotnik zza rogu,kasjerki wracają dziobiąc krokiem bruk.Wszystko to małŜonków uwagęw zgodny wykrzywia grymas.Nagle począwszy od rogu ulicyzakwita ciemność i kwiatem się szerzy.Puszczą się srebrne po rynnach strumyczki,bryzną potoki – kupcowa z bułkamiostroŜnie koszyk swój wyŜej poniesie,a chłopiec z śmiechem czuprynę nadstawia.A ten, co tęskni do ludzi, samotny,czy tylko smutny, spluwa płatek nieba.36Wanda Chotomska (1929)Preludium deszczoweNajpierw byłyplakaty na mieście,sto pięćdziesiąt,moŜe i dwieście,na plakatach litery metrowe:,,Wielki koncert – Preludium Deszczowe”.Ludzie stali,plakaty czytali,nie pytali,gdzie będzie ten koncert,tylko biegli pod pomnik Chopina,do Łazienek,gdzie wierzby płaczące.Pół Warszawy pobiegło do parku, więc ja takŜe ruszyłam tą trasą,a Ŝe kaŜdy parasol miał w ręku,więc ja takŜe przyniosłam parasol....Tak się właśnie to wszystko zaczęło – był pan Chopin na swoim cokole,a dokoła tłum ludzi ogromnyi wetknięte w ten tłum parasole.Fortepianu właściwie nie było.Jeden pan nawet o to się czepiał,ale dziecko, bo z dzieckiem przyszedł,powiedziało, Ŝe widzi fortepian.– Widzisz?– Widzę, klawisze grają.– Słyszysz?– Słyszę, deszcz w liściach dzwoni.Pod wierzbami w Łazienkach Chopinkrople deszczu kołysze w dłoni.Parasole zakryły niebo,rozkwitają w jesiennym zmierzchu.– Słyszysz?
--------------------------------------------------------------------------------
Page 19
37– Słyszę Preludium Deszczowe.– Widzisz?– Widzę początek deszczu...W śelazowej WoliW śelazowej Woli drzewa wysokie,w śelazowej Woli malwy u okien,biały dworek stoi nad rzeczką.– Czy to tutaj?– Tutaj, córeczko.Tu śpiewała lipowa kołyska,tutaj wiatr grał piosenki na listkach,tutaj malwy nuciły niebiesko.– Tak jak teraz?– Tak jak teraz, córeczko.W śelazowej Woli śpiewania takie,jakby cały ogród był jednym ptakiem,a tutaj jeszcze grająświerszcze nad rzeką,a za woda w łąkachbocianów klekoti Ŝniwiarzy w pole woła przepiórka – cała ziemia tutaj śpiewa mazurka.Z śelazowej Woli za nutą nutaw świat z Chopinem poszły,by wrócić tutaj.A wróciły nuty piękne nad podziwdo tej ziemi, gdzie się Chopin urodził.38Jerzy ZajączkowskiZaczarowany fortepianChcę Ci bajkę opowiedzieć ze wszystkich najprawdziwszą, kochanie – o pewnym chłopcu i przyjacielu jegozaczarowanym fortepianie.Właściwie był zupełnie zwyczajny ten fortepian, o którym mowa, dopóki go ów chłopiec genialny swymi palcami nie zaczarował.Fortepian stał w dworku małym na Mazowszu wśród drzew i ciszy – Ręce pani Chopinowej na nim grały lekko dotykając klawiszy.Mały Frycek słuchał grania, a gdy podrósł zaklął w klawisze śpiew – Wschody słońca, gwiazdy, szum boru, krople deszczu, rozmowy drzew.I fujarkę zaklął pastuszą, wiatr jesienny i świerszczy granie.I marzenie, i serce, i duszę,i tęsknotę, i uśmiech i łkanie.Wieczorami, gdy mrok zapadł nad Mazowszem lasów i pól,Chopin białym klawiszom opowiadał całą Polskę i cały ból.Fortepian grał zaczarowany i melodie w świat wielki szły, wyciskając z oczu zasłuchanych łzy.
wiersze o chopinie można również znależć na stronie
http://209.85.129.132/search?q=cache:IMN66kYKMO0J:ftp.konkurswiedzyochopinie.home.pl/Pliki/Chopin%2520w%2520poezji.pdf+wiersz+o+chopinie&cd=3&hl=pl&ct=clnk&gl=pl