Reg nie pierwszy raz leciał na tak duże odległości, nie pierwszy raz obserwował, jak tarcza Słońca malejąc, zamienia się w jaśniejący punkt coraz trudniej odróżnialny od innych gwiazd. Mimo to, jak za każdym razem, ogarnęła go niepohamowana tęsknota, której towarzyszył irracjonalny lęk wzbudzający pewność, że tak już zostanie, że powrót na Ziemię jest mrzonką, a ginące w mrowiu innych gwiazd Słońce pozostanie na zawsze małe, zimne i dalekie. Wiedział, dlaczego tak się dzieje; zjawisko to wyjaśnili już dawno psychologowie (figuruje w literaturze pod nazwą heliopatia), nie było więc czymś nieznanym, tajemniczym, a jednak to przykre wrażenie nie opuszczało go.
„Rozum swoje, demony swoje” – pomyślał i spojrzał na pulpit sterujący. Trwało odliczanie do „Punktu Alfa”. Została już tylko minuta. Świadomość tego wzbudziła w nim podniecenie, lecz trzeźwy umysł astronauty okiełznał je błyskawicznie. Heliopatia minęła, za to rosło napięcie. Potężniał głuchy grzmot silników, jego ton przechodził w jęk, a rakietę objęło leciutkie drżenie. Reg nie czuł tego, skupiony obserwował sekwencję opalizujących liczb czasomierza zmierzających nieuchronnie do zera. Ekrany pulpitu zmieniały swój kolor, przechodząc z czarnej i zimnej barwy kosmosu w intensywny fiolet, potem coraz jaskrawszą czerwień, porażającą żółć, wreszcie w zupełną, oślepiającą biel. W ślad za tym zmieniało swój wygląd wnętrze rakiety; przedmioty w purpurowej poświacie nikły wypierane przez jaśniejącą białość. Lecz on nie widział nawet jej, ogarniała go ziejąca ciemnością pustka. Chwilami miał nieodparte wrażenie, że zniknął, rozpuścił się w tej ciemności, to znów czuł, że istnieje – wtedy otwierał oczy, lecz wciąż ogarniała go ciemność. Rozpuszczał się w niej ponownie i miał wrażenie, że cała jego świadomość rozlewa się po wszechświecie. Był wszędzie, na każdej planecie swego świata. Ogarniał nieskończoność świadomości, cierpiał z umierającymi, zażywał rozkoszy kochających, odkrywał nowe prawa, tworzył poematy, budował i burzył. Był Einsteinem, Archimedesem, Kopernikiem, był biednym pastuchem i jaśnie panem, był jaskiniowcem i cybernetykiem. Był każdym człowiekiem, lecz zarazem był sobą i nikim innym.
Nie wiedzieć kiedy i skąd przypełzło doń dołujące przeświadczenie bezsensu istnienia. Miał wrażenie, że cały świat osiadł w neuronach jego mózgu jak szarańcza. A raczej to nie świat osiadł w nim, tylko on był wszechświatem, rozpuścił w sobie galaktyki, układy gwiezdne, planety z zamieszkującymi je stworzeniami. Jego świadomość była jednym oceanem wszechrzeczy, czuł się wszechwiedzącym, bogiem. Próbował się wyodrębnić, lecz nie mógł. Czuł wstrętną, nieznośną lepkość bytu. Nie mógł tego znieść. Postanowił unicestwić się i szukał gorączkowo sposobu: przyszedł mu do głowy nóż, potem rewolwer i uświadomiwszy sobie nonsens tego pomysłu, zachłysnął się histerycznym śmiechem, który wstrząsnął wszystkimi atomami, planetami i galaktykami. „Coś musi istnieć, ale dlaczego akurat ja?” – pomyślał gorzko. Miotał się, przetrząsał wszystkie neurony swego mózgu, odkrywał wciąż nowe galaktyki, planety, nowe istoty szukające Prawdy. Wiedział, że jest jedną z nich, lecz czuł jednocześnie, że jest innym, tym, który tę Prawdę poznał, bo zrozumiał, że on, czyli cały realny wszechświat jest jednym wielkim kłamstwem. Słyszał niemal sadystyczny śmiech Stwórcy obserwującego jego rozpaczliwą szamotaninę, próby zrzucenia z siebie ciężaru przez Niego nałożonego, by móc potem opaść w nicość.
Wtedy wywęszył którymś zmysłem gdzieś poza sobą (chociaż przecież był wszystkim) świadomość drugą. Już nabrał przekonania, że jest ona taka sama jak on, czyli że jest również stworzonym światem, gdy wyczuł świadomość trzecią, czwartą, piątą… Szybko rosła ich ilość i gdy już stracił rachubę, zrozumiał, że to Oni, jego Stworzyciele! Więc nie jeden Bóg Ojciec, lecz wielu? „Sukces ma wielu ojców” – przypomniał sobie. Tylko co to za sukces: istnienie bez sensu? A co z sensem Ich istnienia? Może także są jednym wielkim kłamstwem? Może wszystko co istnieje jest kłamstwem, a sens ma wyłącznie bunt? Postanowił więc walczyć, całą siłą woli chciał zniweczyć ich wszystkich, aby w rezultacie zniszczyć także siebie, lecz zaintrygowały go Ich myśli. Odbierał je rozedrgane i rozmyte, ale jednak czytelne. Ojcowie byli wyraźnie czymś zaskoczeni! Zastanawiał się, co by to miało znaczyć, gdy przechwycił jakiś ostrzejszy strzęp myśli jednego z Nich i wtedy zrozumiał: Oni chcą usunąć z jego pamięci wszelkie wrażenia, jakich doznał po przekroczeniu „Punktu Alfa”, a następnie zablokować ją, by nie rejestrowała już niczego do „Punktu Omega”. Więc nie zachowa się w świadomości jego zespolenie z wszechświatem, który jest kłamstwem, sczeźnie cała tajemnica, którą właśnie Im wykradł! Ogarnęła go panika. Usiłował krzyknąć, lecz wszelkie odgłosy nikły jakby był w wytłumionej kabinie. Tymczasem Ojcowie przystąpili do akcji. Moment i zapadło się wszystko. Poczuł jak coś zeń ucieka, jak ulatują galaktyki, ciemna materia i ciemna energia, jak rozmywają się świadomości wszystkich istot z jego świata, którym przestawał być, jak powoli zapada się w bezmiar nicości jego świadomość. Nie miał siły ni chęci, by jej iskrę rozdmuchać, czuł jak cały maleje i gaśnie, aż zniknął zupełnie.
***
Otworzył oczy. Wzrok napotkał zegar pokładowy. Wedle jego wskazań statek przed momentem osiągnął „Punkt Omega”. Rzucił okiem na instrumenty pomiarowe. Pracowały już silniki sterujące, a trajektometr kreślił krzywą skierowaną ku Ziemi.
Mała, lecz wciąż rosnąca tarcza Słońca lśniła swym przyzywającym blaskiem.
***
Wszystkie agencje informacyjne świata doniosły, że ludzkość wkroczyła w nową erę eksploracji kosmosu. Pilot astronauta Joachim Reg jako pierwszy człowiek, odbył lot w Ce plus. Dane nawigacyjne zarejestrowane podczas lotu potwierdzają przekroczenie przez pojazd prędkości światła. Na pierwszej konferencji prasowej Joachim Reg zasypany przez dziennikarzy gradem wielojęzycznych pytań rozłożył bezradnie ręce i poinformował, że jest mu niezmiernie przykro, ale… nie ma im niczego do przekazania!
– Chciałbym móc powiedzieć jakieś zdanie na miarę mojego wielkiego poprzednika Neila Armstronga o małym i wielkim kroku, ale mogę mówić tylko o pustce i ciemności, ponieważ w chwili osiągnięcia prędkości c straciłem przytomność.
Naciskany przez dziennikarzy astronauta oświadczył, że owszem, miał jakieś dziwne majaki senne, ale żadnych konkretów nie pamięta.
Dobra informacja jest taka, że utrata przytomności nie spowodowała żadnych ujemnych skutków zdrowotnych, przynajmniej tak o tym świadczą dokonane podczas lotu zapisy monitoringu stanu pilota oraz wykonane po zakończeniu misji badania biologiczne i psychologiczne. Mając to na uwadze, Dyrektor World Space Agency Albert Voss zapewnił, że program Ce plus będzie kontynuowany, a kolejne loty pokażą, czy utrata przytomności była zdarzeniem przypadkowym, czy też taka jest natura lotów nadświetlnych.
koniec
Wyjaśnienie: TAK JA TO ROZUMIEM LICZĘ NA NAJ ;)
1 votes Thanks 0
Antonina1233
chodziło o pomysł na opowiadanie o czym mogłabym napisać
Antonina1233
chodziło mi o pomysł o czym bym mogła to napisać a nie o całe opowiadanie
Odpowiedź:
Reg nie pierwszy raz leciał na tak duże odległości, nie pierwszy raz obserwował, jak tarcza Słońca malejąc, zamienia się w jaśniejący punkt coraz trudniej odróżnialny od innych gwiazd. Mimo to, jak za każdym razem, ogarnęła go niepohamowana tęsknota, której towarzyszył irracjonalny lęk wzbudzający pewność, że tak już zostanie, że powrót na Ziemię jest mrzonką, a ginące w mrowiu innych gwiazd Słońce pozostanie na zawsze małe, zimne i dalekie. Wiedział, dlaczego tak się dzieje; zjawisko to wyjaśnili już dawno psychologowie (figuruje w literaturze pod nazwą heliopatia), nie było więc czymś nieznanym, tajemniczym, a jednak to przykre wrażenie nie opuszczało go.
„Rozum swoje, demony swoje” – pomyślał i spojrzał na pulpit sterujący. Trwało odliczanie do „Punktu Alfa”. Została już tylko minuta. Świadomość tego wzbudziła w nim podniecenie, lecz trzeźwy umysł astronauty okiełznał je błyskawicznie. Heliopatia minęła, za to rosło napięcie. Potężniał głuchy grzmot silników, jego ton przechodził w jęk, a rakietę objęło leciutkie drżenie. Reg nie czuł tego, skupiony obserwował sekwencję opalizujących liczb czasomierza zmierzających nieuchronnie do zera. Ekrany pulpitu zmieniały swój kolor, przechodząc z czarnej i zimnej barwy kosmosu w intensywny fiolet, potem coraz jaskrawszą czerwień, porażającą żółć, wreszcie w zupełną, oślepiającą biel. W ślad za tym zmieniało swój wygląd wnętrze rakiety; przedmioty w purpurowej poświacie nikły wypierane przez jaśniejącą białość. Lecz on nie widział nawet jej, ogarniała go ziejąca ciemnością pustka. Chwilami miał nieodparte wrażenie, że zniknął, rozpuścił się w tej ciemności, to znów czuł, że istnieje – wtedy otwierał oczy, lecz wciąż ogarniała go ciemność. Rozpuszczał się w niej ponownie i miał wrażenie, że cała jego świadomość rozlewa się po wszechświecie. Był wszędzie, na każdej planecie swego świata. Ogarniał nieskończoność świadomości, cierpiał z umierającymi, zażywał rozkoszy kochających, odkrywał nowe prawa, tworzył poematy, budował i burzył. Był Einsteinem, Archimedesem, Kopernikiem, był biednym pastuchem i jaśnie panem, był jaskiniowcem i cybernetykiem. Był każdym człowiekiem, lecz zarazem był sobą i nikim innym.
Nie wiedzieć kiedy i skąd przypełzło doń dołujące przeświadczenie bezsensu istnienia. Miał wrażenie, że cały świat osiadł w neuronach jego mózgu jak szarańcza. A raczej to nie świat osiadł w nim, tylko on był wszechświatem, rozpuścił w sobie galaktyki, układy gwiezdne, planety z zamieszkującymi je stworzeniami. Jego świadomość była jednym oceanem wszechrzeczy, czuł się wszechwiedzącym, bogiem. Próbował się wyodrębnić, lecz nie mógł. Czuł wstrętną, nieznośną lepkość bytu. Nie mógł tego znieść. Postanowił unicestwić się i szukał gorączkowo sposobu: przyszedł mu do głowy nóż, potem rewolwer i uświadomiwszy sobie nonsens tego pomysłu, zachłysnął się histerycznym śmiechem, który wstrząsnął wszystkimi atomami, planetami i galaktykami. „Coś musi istnieć, ale dlaczego akurat ja?” – pomyślał gorzko. Miotał się, przetrząsał wszystkie neurony swego mózgu, odkrywał wciąż nowe galaktyki, planety, nowe istoty szukające Prawdy. Wiedział, że jest jedną z nich, lecz czuł jednocześnie, że jest innym, tym, który tę Prawdę poznał, bo zrozumiał, że on, czyli cały realny wszechświat jest jednym wielkim kłamstwem. Słyszał niemal sadystyczny śmiech Stwórcy obserwującego jego rozpaczliwą szamotaninę, próby zrzucenia z siebie ciężaru przez Niego nałożonego, by móc potem opaść w nicość.
Wtedy wywęszył którymś zmysłem gdzieś poza sobą (chociaż przecież był wszystkim) świadomość drugą. Już nabrał przekonania, że jest ona taka sama jak on, czyli że jest również stworzonym światem, gdy wyczuł świadomość trzecią, czwartą, piątą… Szybko rosła ich ilość i gdy już stracił rachubę, zrozumiał, że to Oni, jego Stworzyciele! Więc nie jeden Bóg Ojciec, lecz wielu? „Sukces ma wielu ojców” – przypomniał sobie. Tylko co to za sukces: istnienie bez sensu? A co z sensem Ich istnienia? Może także są jednym wielkim kłamstwem? Może wszystko co istnieje jest kłamstwem, a sens ma wyłącznie bunt? Postanowił więc walczyć, całą siłą woli chciał zniweczyć ich wszystkich, aby w rezultacie zniszczyć także siebie, lecz zaintrygowały go Ich myśli. Odbierał je rozedrgane i rozmyte, ale jednak czytelne. Ojcowie byli wyraźnie czymś zaskoczeni! Zastanawiał się, co by to miało znaczyć, gdy przechwycił jakiś ostrzejszy strzęp myśli jednego z Nich i wtedy zrozumiał: Oni chcą usunąć z jego pamięci wszelkie wrażenia, jakich doznał po przekroczeniu „Punktu Alfa”, a następnie zablokować ją, by nie rejestrowała już niczego do „Punktu Omega”. Więc nie zachowa się w świadomości jego zespolenie z wszechświatem, który jest kłamstwem, sczeźnie cała tajemnica, którą właśnie Im wykradł! Ogarnęła go panika. Usiłował krzyknąć, lecz wszelkie odgłosy nikły jakby był w wytłumionej kabinie. Tymczasem Ojcowie przystąpili do akcji. Moment i zapadło się wszystko. Poczuł jak coś zeń ucieka, jak ulatują galaktyki, ciemna materia i ciemna energia, jak rozmywają się świadomości wszystkich istot z jego świata, którym przestawał być, jak powoli zapada się w bezmiar nicości jego świadomość. Nie miał siły ni chęci, by jej iskrę rozdmuchać, czuł jak cały maleje i gaśnie, aż zniknął zupełnie.
***
Otworzył oczy. Wzrok napotkał zegar pokładowy. Wedle jego wskazań statek przed momentem osiągnął „Punkt Omega”. Rzucił okiem na instrumenty pomiarowe. Pracowały już silniki sterujące, a trajektometr kreślił krzywą skierowaną ku Ziemi.
Mała, lecz wciąż rosnąca tarcza Słońca lśniła swym przyzywającym blaskiem.
***
Wszystkie agencje informacyjne świata doniosły, że ludzkość wkroczyła w nową erę eksploracji kosmosu. Pilot astronauta Joachim Reg jako pierwszy człowiek, odbył lot w Ce plus. Dane nawigacyjne zarejestrowane podczas lotu potwierdzają przekroczenie przez pojazd prędkości światła. Na pierwszej konferencji prasowej Joachim Reg zasypany przez dziennikarzy gradem wielojęzycznych pytań rozłożył bezradnie ręce i poinformował, że jest mu niezmiernie przykro, ale… nie ma im niczego do przekazania!
– Chciałbym móc powiedzieć jakieś zdanie na miarę mojego wielkiego poprzednika Neila Armstronga o małym i wielkim kroku, ale mogę mówić tylko o pustce i ciemności, ponieważ w chwili osiągnięcia prędkości c straciłem przytomność.
Naciskany przez dziennikarzy astronauta oświadczył, że owszem, miał jakieś dziwne majaki senne, ale żadnych konkretów nie pamięta.
Dobra informacja jest taka, że utrata przytomności nie spowodowała żadnych ujemnych skutków zdrowotnych, przynajmniej tak o tym świadczą dokonane podczas lotu zapisy monitoringu stanu pilota oraz wykonane po zakończeniu misji badania biologiczne i psychologiczne. Mając to na uwadze, Dyrektor World Space Agency Albert Voss zapewnił, że program Ce plus będzie kontynuowany, a kolejne loty pokażą, czy utrata przytomności była zdarzeniem przypadkowym, czy też taka jest natura lotów nadświetlnych.
koniec
Wyjaśnienie: TAK JA TO ROZUMIEM LICZĘ NA NAJ ;)