Wielu podniebnych bywalców nauczyło się korzystać z potknięć linii lotniczych, oczekując (skutecznie) za to bardzo często niemałych profitów, zgodnie z prawem zresztą. Czy w związku z tym można radować się w sytuacji, gdy przewoźnik zgubi nasz bagaż?
Gdy bagaż się już odnajdzie, nierzadko po długim czasie, z rozrzewnieniem nań spoglądamy stwierdzając, jaką trasę – bez nas – odbyła nasza walizka. Zupełnie za darmo fatałaszki podróżnika okrążają świat, zaliczając podróż, na którą jej właściciel nie mógłby sobie często nigdy pozwolić. Ale to przecież żadne pocieszenie.
Gdy po wielu dniach, ba, nawet tygodniach, nasza walizka powraca, oklejona nalepkami bagażowymi z drugiego końca świata, naszym jedynym zadośćuczynieniem nie muszą być wcale owe wyklejanki; nawet, jeśli pochodzą z Sydney, Pekinu, Singapuru, Frankfurtu i Gdańska (razem wzięte), bo i tak może się zdarzyć w sytuacji, gdy pierwotnie torba miała polecieć do… Nowego Jorku.
Szacuje się, że suma bagaży rocznie podróżujących na pokładach samolotów jest równa… połowie ludzkości i może sięgać trzech miliardów sztuk. Pasażerowie korzystający z lotnisk i linii lotniczych widzą tylko „zewnętrzną” część pracy ludzi odpowiedzialnych za obsługę i przewoźnika, i jego pasażerów.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromną pracę należy wykonać – fizyczną, ale i tę z zakresu logistyki – aby odpowiedni bagaż trafił w sortowni na odpowiednią taśmę, do odpowiedniego kontenera, w końcu do właściwego samolotu. Czasami się nie udaje.
Średnio 30-35 milionów razy rocznie w skali całego świata, 90-100 tysięcy razy dziennie człowiek, system, przypadek sprawiają, że bagaż podąża własną, przez nikogo niewytyczoną ścieżką, a właściwie… korytarzem powietrznym.
Tylko na europejskich lotniskach każdego dnia ginie 10 tysięcy walizek. Jednak liczby te nie zawierają danych toreb, które pojawiają się na taśmie w porcie docelowym, ale są uszkodzone lub tak zniszczone, że mamy problem, aby ją zidentyfikować jako naszą.
Za bagaż zniszczony także przysługuje właścicielowi walizki zadośćuczynienie. Linie jednak coraz częściej, zamiast wypłaty pieniędzy, oczekują rachunku za jego naprawę (co dopiero staje się podstawą do wypłaty odszkodowania) lub same zlecają naprawę. Nic dziwnego, gdyż nie brakowało takich pasażerów, którzy regularnie podróżowali z uszkodzoną walizką, kasując przewoźnika po powrocie.
Wielu podniebnych bywalców nauczyło się korzystać z potknięć linii lotniczych, oczekując (skutecznie) za to bardzo często niemałych profitów, zgodnie z prawem zresztą. Czy w związku z tym można radować się w sytuacji, gdy przewoźnik zgubi nasz bagaż?
Gdy bagaż się już odnajdzie, nierzadko po długim czasie, z rozrzewnieniem nań spoglądamy stwierdzając, jaką trasę – bez nas – odbyła nasza walizka. Zupełnie za darmo fatałaszki podróżnika okrążają świat, zaliczając podróż, na którą jej właściciel nie mógłby sobie często nigdy pozwolić. Ale to przecież żadne pocieszenie.
Gdy po wielu dniach, ba, nawet tygodniach, nasza walizka powraca, oklejona nalepkami bagażowymi z drugiego końca świata, naszym jedynym zadośćuczynieniem nie muszą być wcale owe wyklejanki; nawet, jeśli pochodzą z Sydney, Pekinu, Singapuru, Frankfurtu i Gdańska (razem wzięte), bo i tak może się zdarzyć w sytuacji, gdy pierwotnie torba miała polecieć do… Nowego Jorku.
Szacuje się, że suma bagaży rocznie podróżujących na pokładach samolotów jest równa… połowie ludzkości i może sięgać trzech miliardów sztuk. Pasażerowie korzystający z lotnisk i linii lotniczych widzą tylko „zewnętrzną” część pracy ludzi odpowiedzialnych za obsługę i przewoźnika, i jego pasażerów.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromną pracę należy wykonać – fizyczną, ale i tę z zakresu logistyki – aby odpowiedni bagaż trafił w sortowni na odpowiednią taśmę, do odpowiedniego kontenera, w końcu do właściwego samolotu. Czasami się nie udaje.
Średnio 30-35 milionów razy rocznie w skali całego świata, 90-100 tysięcy razy dziennie człowiek, system, przypadek sprawiają, że bagaż podąża własną, przez nikogo niewytyczoną ścieżką, a właściwie… korytarzem powietrznym.
Tylko na europejskich lotniskach każdego dnia ginie 10 tysięcy walizek. Jednak liczby te nie zawierają danych toreb, które pojawiają się na taśmie w porcie docelowym, ale są uszkodzone lub tak zniszczone, że mamy problem, aby ją zidentyfikować jako naszą.
Za bagaż zniszczony także przysługuje właścicielowi walizki zadośćuczynienie. Linie jednak coraz częściej, zamiast wypłaty pieniędzy, oczekują rachunku za jego naprawę (co dopiero staje się podstawą do wypłaty odszkodowania) lub same zlecają naprawę. Nic dziwnego, gdyż nie brakowało takich pasażerów, którzy regularnie podróżowali z uszkodzoną walizką, kasując przewoźnika po powrocie.