Dawno, dawno temu, w zacnym grodzie Koszalinie, w małym domku w pobliżu murów obronnych, mieszkał kat miejski ze swą córką. Niestety, mistrz Wilhelm nie miał już żony – zmarła przy porodzie ich jedynej córki, Liny, którą kat kochał nad życie.
W domu, który zamieszkiwali oboje wisiał w głównej izbie po jednej stronie katowski miecz, a po drugiej zaś – topór. Przy drzwiach wejściowych, kołysał się, skrzypiąc na wietrze, pordzewiały już nieco szyld ukazujący rzemiosło gospodarza.
Mała Lina biegała radośnie po izdebkach domu, napełniając go rzadką w tych murach radością; najbardziej jednak lubiła bawić się przy rosnącym nieopodal, tuż za murami miejskimi, starym drzewem, klonem- jaworem, który poprzez swoje wysokie konary przypominał rzeźbiony, wielki świecznik.
Mijały lata. Lina z rozkosznego berbecia wyrosła na śliczną pannę. Ale nie miała żadnych przyjaciół, bo choć mieszkańcy Koszalina szanowali jej ojca i ją, to jednak wszyscy bardzo bali się Mistrza Wilhelma.
Któregoś piątku Lina – jak zawsze – wybrała się na targ. Przepychała się przez gęsty tłum ludzi i choć potykała się o kosze i worki postawione na ziemi, a nawet krztusiła się w chmarze kurzu, cieszył ją ten gwar i rozmaitość towarów. W końcu kupiła prawie wszystko, czego potrzebowała. Nagle poślizgnęła się na rozbitym jajku, a sakiewka z pieniędzmi omal nie wpadła jej w błoto. Widząc to, młodzieniec który już od dłuższego czasu przypatrywał się jej z zachwytem, podbiegł do Liny i podał jej sakiewkę z ukłonem. Wystarczyło, żeby spojrzał w jej piękne oczy, a już był nią oczarowany. Zaczęli rozmawiać. Okazało się, że Jan, bo tak zwał się młodzieniec, przeprowadził się niedawno wraz z rodziną w okolice Koszalina, ponieważ odziedziczyli tu ziemię po stryju.
Jan tak długo prosił Linę o spotkanie, aż w końcu zgodziła się, a na jego miejsce wyznaczyła właśnie swój ukochany stary klon-jawor.
Wieczorem, w piątek, młodzi spotkali się w cieniu drzew. I tak już było co tydzień. Coraz lepiej się poznawali i szybko zakochali się w sobie. Jan gorąco wyznawał Linie miłość, obiecywał że nic nie może zmienić jego uczucia i przysięgał na swą duszę, iż nigdy jej nie opuści.
Jedna tylko rzecz martwiła Jana. Jego ukochana, choć tak piękna i miła, była bardzo tajemnicza. Nie wiedział nawet jak się nazywa i gdzie mieszka. Zawsze po spotkaniu, znikała w jednej z koszalińskich uliczek i po paru chwilach słychać było tylko tupot jej stóp. Pewnego razu Jan postanowił odkryć tajemnicę Liny. Nie zmyliła go wędrówka ukochanej, choć kluczyła ona długo między uliczkami, robiąc pętle wokół kościoła mariackiego i ratusza. W końcu, tuż przy kościele zamkowym, skręciła w prawo i znikła w samotnie stojącym domu. Jan podszedł do drzwi i już, już miał zapukać, gdy wzrok jego padł na kołyszący się na wietrze szyld – „Kat miejski”. Zbladł, odwrócił się na pięcie i śpiesznie odszedł.
Mijały tygodnie, a Jan nie pokazywał się ani na targu ani pod drzewem. Lina ze smutku mizerniała i bladła. Chciała za wszelką cenę odzyskać ukochanego.
Zrozpaczona poszła więc do starej zielarki, mieszkającej na skraju lasu, którą wszyscy po cichu uważali za czarownicę. Starucha chętnie zgodziła się pomóc Linie, ale za wysoką cenę. Dziewczyna musiała własną krwią podpisać cyrograf z diabłem, że odda mu swą duszę w zamian za powrót ukochanego. Zdesperowana Lina zrobiła to i wróciła do domu.
Jej przygnębienie i bladość nie uszły uwadze mistrza Wilhelma, który pragnął szczęścia swej córki, a słysząc przez sen jej słowa, domyślił się całej prawdy.
W międzyczasie, stary kat odszukał gospodarstwo rodziców Jana. Poszedł na pola ,gdzie pracował Jan wraz z parobkami. Kazał mu podejść i szeptem poprosił, aby przyszedł w piątkowy poranek do jego domu. Jan bardzo bał się kata, a jeszcze bardziej nie chciał spotkać się z Liną. Mistrz Wilhelm jednak obiecał, że wyśle córkę o świcie na targ z długa listą zakupów. Jan, choć niechętnie, zgodził się na spotkanie.
O umówionej porze, zapukał do drzwi kata i wszedł do środka. Wilhelm przyjął go z godnością i powiedział, że choć zamierzał wydać Linę za mąż za porządnego młodzieńca w dalekim Królewcu, rozumie jednak, że serce dziewczyny wybrało inaczej a on potrafi uszanować jej wolę. Potem wskazał na drewnianą, okutą żelazem skrzynię i podniósł jej wieko. Oczom Jana ukazały się drogie kamienie, złote monety, srebrne naczynia i drogocenna biżuteria. Posag ten należał do matki Liny, która, choć wyszła za mąż wbrew rodzinie i zerwała z nią kontakty, dostała obiecaną wyprawę. Jan domyślił się też, że część tych kosztowności została ofiarowana katu przez skazańców i ich rodziny, aby zaskarbić sobie jego przychylność i zapewnić możliwie krótką i bezbolesną śmierć. Jan wiedział też, iż są zabobonni ludzie, którzy gotowi są zapłacić drogo za kawałek sznura wisielca, wierząc, że przyniesie im szczęście. Przez chwilę w oczach Jana zabłysła chciwość, potem jednak spojrzał na ścianę na której wisiał katowski miecz. Wymamrotał parę słów pożegnania i chyłkiem wymknął się z domu.
Na targu Jan podszedł do Liny i szepnął, żeby się z nim spotkała wieczorem.
Uszczęśliwiona dziewczyna, wróciła do domu, i nucąc cały dzień, przymierzała swoje najlepsze suknie. W końcu zdecydowała się na swoją ulubioną, z błękitną szarfą wyszywaną złotą nitką. Kat patrzył na to z uśmiechem, a tuż przed wyjściem Liny wymknął się z domu i schował się w konarach drzewa, chcąc być świadkiem szczęścia swej ukochanej córki.
Wkrótce pojawił się Jan, niecierpliwie czekając przyjścia Liny. Zaraz nadeszła i ona. Gdy ujrzała Jana, chciała rzucić mu się na szyję, on jednak odepchnął ją brutalnie i prosto w twarz wykrzyczał, że się jej brzydzi i że nie chce z nią mieć nic wspólnego i że nigdy nie wprowadzi jej do swojej rodziny jako małżonkę. Dziewczyna jęknęła boleśnie i osunęła na ziemię, Jan zaś, nie oglądając się, oddalił się śpiesznie drogą.
Widząc to, Wilhelm zeskoczył na ziemię, wbiegł do swojego domu, chwycił stary katowski miecz i pobiegł za młodzieńcem. Po paru minutach wrócił pod drzewo z zakrwawionym mieczem i spojrzał na swe dziecko leżące bez życia na ziemi. Odrzucił ze wstrętem żelazo i zrozpaczony powiesił się na drzewie.
Po kilku chwilach Lina ocknęła się z omdlenia, ujrzała okrwawiony, ojcowski miecz i domyślając się najgorszego, pobiegła znaną jej drogą , prowadzącą za Koszalin. Niedługo potem wydała z siebie rozpaczliwy krzyk. Lamentując, wróciła pod drzewo i gdy przyjrzała się mu dokładniej, ujrzała zwisające z gałęzi ciało ojca.
Nie namyślając się wiele, rozwiązała swą szarfę i powiesiła się na konarze obok ojca. Umierając, słyszała jeszcze okrutny chichot starej czarownicy i widziała jej twarz, wykrzywiającą się spomiędzy gałęzi drzewa. Tej nocy diabeł porwał do piekła aż trzy dusze…
Nazajutrz rano przerażeni strażnicy miasta Koszalina dostrzegli kata i jego córkę wiszących na drzewie, a na drodze nieopodal znaleźli martwego młodzieńca.
Wkrótce potem ludzie zaczęli opowiadać, że stary klon jawor jest przeklęty; podobno na jego gałęziach siadywały zlatujące się czarownice, czyhając na dusze skazańców i mamiąc swymi czarami niebacznych podróżnych przechodzących w pobliżu.
Wyjaśnienie:
Legenda z dziejów Koszalina
Dawno, dawno temu, w zacnym grodzie Koszalinie, w małym domku w pobliżu murów obronnych, mieszkał kat miejski ze swą córką. Niestety, mistrz Wilhelm nie miał już żony – zmarła przy porodzie ich jedynej córki, Liny, którą kat kochał nad życie.
W domu, który zamieszkiwali oboje wisiał w głównej izbie po jednej stronie katowski miecz, a po drugiej zaś – topór. Przy drzwiach wejściowych, kołysał się, skrzypiąc na wietrze, pordzewiały już nieco szyld ukazujący rzemiosło gospodarza.
Mała Lina biegała radośnie po izdebkach domu, napełniając go rzadką w tych murach radością; najbardziej jednak lubiła bawić się przy rosnącym nieopodal, tuż za murami miejskimi, starym drzewem, klonem- jaworem, który poprzez swoje wysokie konary przypominał rzeźbiony, wielki świecznik.
Mijały lata. Lina z rozkosznego berbecia wyrosła na śliczną pannę. Ale nie miała żadnych przyjaciół, bo choć mieszkańcy Koszalina szanowali jej ojca i ją, to jednak wszyscy bardzo bali się Mistrza Wilhelma.
Któregoś piątku Lina – jak zawsze – wybrała się na targ. Przepychała się przez gęsty tłum ludzi i choć potykała się o kosze i worki postawione na ziemi, a nawet krztusiła się w chmarze kurzu, cieszył ją ten gwar i rozmaitość towarów. W końcu kupiła prawie wszystko, czego potrzebowała. Nagle poślizgnęła się na rozbitym jajku, a sakiewka z pieniędzmi omal nie wpadła jej w błoto. Widząc to, młodzieniec który już od dłuższego czasu przypatrywał się jej z zachwytem, podbiegł do Liny i podał jej sakiewkę z ukłonem. Wystarczyło, żeby spojrzał w jej piękne oczy, a już był nią oczarowany. Zaczęli rozmawiać. Okazało się, że Jan, bo tak zwał się młodzieniec, przeprowadził się niedawno wraz z rodziną w okolice Koszalina, ponieważ odziedziczyli tu ziemię po stryju.
Jan tak długo prosił Linę o spotkanie, aż w końcu zgodziła się, a na jego miejsce wyznaczyła właśnie swój ukochany stary klon-jawor.
Wieczorem, w piątek, młodzi spotkali się w cieniu drzew. I tak już było co tydzień. Coraz lepiej się poznawali i szybko zakochali się w sobie. Jan gorąco wyznawał Linie miłość, obiecywał że nic nie może zmienić jego uczucia i przysięgał na swą duszę, iż nigdy jej nie opuści.
Jedna tylko rzecz martwiła Jana. Jego ukochana, choć tak piękna i miła, była bardzo tajemnicza. Nie wiedział nawet jak się nazywa i gdzie mieszka. Zawsze po spotkaniu, znikała w jednej z koszalińskich uliczek i po paru chwilach słychać było tylko tupot jej stóp. Pewnego razu Jan postanowił odkryć tajemnicę Liny. Nie zmyliła go wędrówka ukochanej, choć kluczyła ona długo między uliczkami, robiąc pętle wokół kościoła mariackiego i ratusza. W końcu, tuż przy kościele zamkowym, skręciła w prawo i znikła w samotnie stojącym domu. Jan podszedł do drzwi i już, już miał zapukać, gdy wzrok jego padł na kołyszący się na wietrze szyld – „Kat miejski”. Zbladł, odwrócił się na pięcie i śpiesznie odszedł.
Mijały tygodnie, a Jan nie pokazywał się ani na targu ani pod drzewem. Lina ze smutku mizerniała i bladła. Chciała za wszelką cenę odzyskać ukochanego.
Zrozpaczona poszła więc do starej zielarki, mieszkającej na skraju lasu, którą wszyscy po cichu uważali za czarownicę. Starucha chętnie zgodziła się pomóc Linie, ale za wysoką cenę. Dziewczyna musiała własną krwią podpisać cyrograf z diabłem, że odda mu swą duszę w zamian za powrót ukochanego. Zdesperowana Lina zrobiła to i wróciła do domu.
Jej przygnębienie i bladość nie uszły uwadze mistrza Wilhelma, który pragnął szczęścia swej córki, a słysząc przez sen jej słowa, domyślił się całej prawdy.
W międzyczasie, stary kat odszukał gospodarstwo rodziców Jana. Poszedł na pola ,gdzie pracował Jan wraz z parobkami. Kazał mu podejść i szeptem poprosił, aby przyszedł w piątkowy poranek do jego domu. Jan bardzo bał się kata, a jeszcze bardziej nie chciał spotkać się z Liną. Mistrz Wilhelm jednak obiecał, że wyśle córkę o świcie na targ z długa listą zakupów. Jan, choć niechętnie, zgodził się na spotkanie.
O umówionej porze, zapukał do drzwi kata i wszedł do środka. Wilhelm przyjął go z godnością i powiedział, że choć zamierzał wydać Linę za mąż za porządnego młodzieńca w dalekim Królewcu, rozumie jednak, że serce dziewczyny wybrało inaczej a on potrafi uszanować jej wolę. Potem wskazał na drewnianą, okutą żelazem skrzynię i podniósł jej wieko. Oczom Jana ukazały się drogie kamienie, złote monety, srebrne naczynia i drogocenna biżuteria. Posag ten należał do matki Liny, która, choć wyszła za mąż wbrew rodzinie i zerwała z nią kontakty, dostała obiecaną wyprawę. Jan domyślił się też, że część tych kosztowności została ofiarowana katu przez skazańców i ich rodziny, aby zaskarbić sobie jego przychylność i zapewnić możliwie krótką i bezbolesną śmierć. Jan wiedział też, iż są zabobonni ludzie, którzy gotowi są zapłacić drogo za kawałek sznura wisielca, wierząc, że przyniesie im szczęście. Przez chwilę w oczach Jana zabłysła chciwość, potem jednak spojrzał na ścianę na której wisiał katowski miecz. Wymamrotał parę słów pożegnania i chyłkiem wymknął się z domu.
Na targu Jan podszedł do Liny i szepnął, żeby się z nim spotkała wieczorem.
Uszczęśliwiona dziewczyna, wróciła do domu, i nucąc cały dzień, przymierzała swoje najlepsze suknie. W końcu zdecydowała się na swoją ulubioną, z błękitną szarfą wyszywaną złotą nitką. Kat patrzył na to z uśmiechem, a tuż przed wyjściem Liny wymknął się z domu i schował się w konarach drzewa, chcąc być świadkiem szczęścia swej ukochanej córki.
Wkrótce pojawił się Jan, niecierpliwie czekając przyjścia Liny. Zaraz nadeszła i ona. Gdy ujrzała Jana, chciała rzucić mu się na szyję, on jednak odepchnął ją brutalnie i prosto w twarz wykrzyczał, że się jej brzydzi i że nie chce z nią mieć nic wspólnego i że nigdy nie wprowadzi jej do swojej rodziny jako małżonkę. Dziewczyna jęknęła boleśnie i osunęła na ziemię, Jan zaś, nie oglądając się, oddalił się śpiesznie drogą.
Widząc to, Wilhelm zeskoczył na ziemię, wbiegł do swojego domu, chwycił stary katowski miecz i pobiegł za młodzieńcem. Po paru minutach wrócił pod drzewo z zakrwawionym mieczem i spojrzał na swe dziecko leżące bez życia na ziemi. Odrzucił ze wstrętem żelazo i zrozpaczony powiesił się na drzewie.
Po kilku chwilach Lina ocknęła się z omdlenia, ujrzała okrwawiony, ojcowski miecz i domyślając się najgorszego, pobiegła znaną jej drogą , prowadzącą za Koszalin. Niedługo potem wydała z siebie rozpaczliwy krzyk. Lamentując, wróciła pod drzewo i gdy przyjrzała się mu dokładniej, ujrzała zwisające z gałęzi ciało ojca.
Nie namyślając się wiele, rozwiązała swą szarfę i powiesiła się na konarze obok ojca. Umierając, słyszała jeszcze okrutny chichot starej czarownicy i widziała jej twarz, wykrzywiającą się spomiędzy gałęzi drzewa. Tej nocy diabeł porwał do piekła aż trzy dusze…
Nazajutrz rano przerażeni strażnicy miasta Koszalina dostrzegli kata i jego córkę wiszących na drzewie, a na drodze nieopodal znaleźli martwego młodzieńca.
Wkrótce potem ludzie zaczęli opowiadać, że stary klon jawor jest przeklęty; podobno na jego gałęziach siadywały zlatujące się czarownice, czyhając na dusze skazańców i mamiąc swymi czarami niebacznych podróżnych przechodzących w pobliżu.