Byłem lądem przez pierwszy dzień - Deptały mnie miliony nóg, Czułem na twarzy rdzę, popioły, kurzawę… Z wulkanicznych tchnień Piersi mych wygiętych w łuk Wyrzucałem mękę skamieniałą w lawę. Jęczałem ze dna otchłani, Z głębin, które milczą niewidzialne, Dyszałem w skwary upalne Upałem bezwilgłej krtani. Cierpiałem wieczystym znużeniem Przenikającym w rdzeń - Byłem lądem przez pierwszy dzień I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Byłem morzem przez drugi dzień - Lękała mnie własna bezdenność, Wód bezsenność i fal bezimienność, I bezsilna niewysłowność drżeń Ożywiających powierzchnię. Krwawiła we mnie czerwień słońca, gdy się zmierzchnie. Czerwień krwawa – bez krwi I czerwone korale przegięte na kształt brwi Wyrastające we mnie. Daremność, której nie wyśnię, sny, których nie udaremnię, Sączyły się słonym strumieniem Przenikającym w rdzeń:
Byłem morzem przez drugi dzień I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem. Byłem niebem na trzeci dzień - Gwiazdy mi śpiewały chorały I padał na mnie wielki zagadkowy cień, Przed którym planety znikały. Dźwigałem w źrenicach piekło słoneczne, Dźwigałem rzeczy wieczne I bezcielesne jak tajemnica - Czułem zimną powierzchnię księżyca, Gdy na wargach mych gasł, A ze mnie wypływał w pobliskie światy Czas I płynął, i płynął strumieniem Przenikającym w rdzeń: Byłem niebem przez trzeci dzień I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Czwartego dnia przyszedł ktoś o rozwianych włosach, Przyszedł ktoś mocny, o kim wiedziałem we śnie, I zabił mnie jednocześnie - Na lądzie, na morzu i w niebiosach.
MOJE NIEBO
Codziennie szukam się w tłumie
Gdy błądzę do celu jak pijak
I wiem, że bez Ciebie nie umiem
Żyć bez tego, co mnie zabija.
Ale dziękuję z całych sił
Że przytrafiłaś się poecie
Bo dałaś mi skrzydła bym się wzbił
Lecz jakże bez nieba mam wzlecieć?
Na kolanach przed Tobą więc stoję
Wstać się boję i pójść w paszczę świata
Bo mi zdaje się ukochana
Że bez Ciebie i drogi Bóg zatarł.
Cezary Buszman
Cztery dni
Brzechwa
Byłem lądem przez pierwszy dzień -
Deptały mnie miliony nóg,
Czułem na twarzy rdzę, popioły, kurzawę…
Z wulkanicznych tchnień
Piersi mych wygiętych w łuk
Wyrzucałem mękę skamieniałą w lawę.
Jęczałem ze dna otchłani,
Z głębin, które milczą niewidzialne,
Dyszałem w skwary upalne
Upałem bezwilgłej krtani.
Cierpiałem wieczystym znużeniem
Przenikającym w rdzeń -
Byłem lądem przez pierwszy dzień
I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Byłem morzem przez drugi dzień -
Lękała mnie własna bezdenność,
Wód bezsenność i fal bezimienność,
I bezsilna niewysłowność drżeń
Ożywiających powierzchnię.
Krwawiła we mnie czerwień słońca, gdy się zmierzchnie.
Czerwień krwawa – bez krwi
I czerwone korale przegięte na kształt brwi
Wyrastające we mnie.
Daremność, której nie wyśnię, sny, których nie udaremnię,
Sączyły się słonym strumieniem
Przenikającym w rdzeń:
Byłem morzem przez drugi dzień
I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Byłem niebem na trzeci dzień -
Gwiazdy mi śpiewały chorały
I padał na mnie wielki zagadkowy cień,
Przed którym planety znikały.
Dźwigałem w źrenicach piekło słoneczne,
Dźwigałem rzeczy wieczne
I bezcielesne jak tajemnica -
Czułem zimną powierzchnię księżyca,
Gdy na wargach mych gasł,
A ze mnie wypływał w pobliskie światy Czas
I płynął, i płynął strumieniem
Przenikającym w rdzeń:
Byłem niebem przez trzeci dzień
I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Czwartego dnia przyszedł ktoś o rozwianych włosach,
Przyszedł ktoś mocny, o kim wiedziałem we śnie,
I zabił mnie jednocześnie -
Na lądzie, na morzu i w niebiosach.
Ja się go uczyłem dosyć łatwy ;) polecam go