Początki państwa czeskiego! Proszę zróbcie mi to !Bardzo wazne! Daje naj...!:) Dziękuje..:*
rooney93
Początki państwa czeskiego w mitach i legendach
Początki państwa czeskiego w mitach i legendach. Mity i legendy w czeskich kronikach, czeskie mity i legendy w opracowaniu beletrystycznym (na podstawie „Starych podań czeskich” Aloisa Jiráska).
Czeski dziewiętnastowieczny pisarz, Alois Jirásek, opracowywał pozycję „Stare podania czeskie”, by ratować lud przed germanizacją, utrwalić przywiązanie do czeskiej historii i pokrzepiać serca. Kierowała nim głęboka wiara, że przeszłość historyczna, kultura i język składają się na narodowość tak samo jak przynależność do państwa i że na ich podstawie można domagać się wolności dla narodu pozbawionego niepodległości. „Stare podania czeskie” Aloisego Jiráska zostały podzielone przez autora na pięć części (z których ostatnia została opuszczona w wydaniu polskim). Pierwsza z nich sięga legendarnych początków państwa, jeszcze przed przyjęciem przez Czechy chrześcijaństwa. Tekst zaczyna się opowieścią o Czechu, znanym zapewne każdemu Polakowi bracie Lecha i Rusa, który wraz z nimi wyruszył na poszukiwanie miejsca osiedlenia się dla swego ludu.
Gdy na dawnej ziemi chorwackiej, zamieszkiwanej przez liczne słowiańskie plemiona, doszło do sporów, dwóch braci – Czech i Lech, postanowiło opuścić rodzinne strony i wyprowadzić z niej swoich poddanych, by zapewnić im spokojne miejsce do życia i pracy. Dotarli do krainy nad Łabą i Wełtawą, pełnej starych gajów, jezior oraz połaci ziemi nietkniętej radłem – pustej i dzikiej, za to pełnej zwierzyny i ryb, a także skrytych pod powierzchnią ziemi złóż kruszców. Na spoczynek zatrzymali się u podnóża góry Rzip, a o świcie Czech wyruszy na jej szczyt. Obejrzawszy zaś krainę z wysoka, w blasku słońca, które zdążyło w międzyczasie wzejść wysoko, uradował się, że bogowie przysłali go w tak urodzajne i piękne miejsce, a gdy zarządził wśród poddanych, że właśnie tu osiądą, ci zakrzyknęli, by kraj nazwać jego imieniem. Wzruszony władca padł na kolana i ucałował ziemię – swoją nową ojczyznę, a następnie złożył bogom ofiarę całopalną.
Lud szybko wziął się do pracy – stawiano zagrody, karczowano lasy, orano pola. Hodowano zwierzynę i zakładano pasieki, wszyscy uczciwie dzielili się obowiązkami. Oddawano cześć bogom, szczególnie gromowładnemu Perunowi czy opiekunowi dusz trafiających do Nawii – Welesowi, czcili duchy przodków i lękali się demonów.
Po kilku latach, młodszy z braci – Lech, postanowił wyruszyć w dalszą drogę i szukać domu także dla siebie. Żegnano go i jego lud z żalem, namawiając, by nie odchodzili daleko i wracali w razie kłopotów czy niebezpieczeństw. Po trzech dniach ze szczytu góry Rzip było widać łunę ogniska, oznaczającą, że Lech znalazł miejsce na swój gród.
Po trzydziestu latach od założenia kraju czeskiego, zmarł, dożywszy późnej starości, jego protoplasta – Czech. Odprawiono mu bogatą tryznę, a każdy z Czechów płakał za nim jak po ojcu. Bez sprawiedliwego władcy szybko zapanował między ludźmi występek i posłali oni po Lecha, by zechciał objąć władzę nad krajem. Ten odmówił, jednak na wodza i sędziego wskazał Czechom Kroka. Za jego panowania na Budczy, na której osiadł, powstała szkoła, w której nauczano magii i czarów – najważniejszej wówczas wiedzy. Krok sam był wieszczem i potrafił przyzywać do siebie bogów i duchy, by pytać ich o rady. W ten oto sposób dowiedział się, że jego gród niedługo przestanie istnieć, więc wraz z wszystkimi poddanymi udał się na poszukiwanie miejsca na kolejny. Czesi zatrzymali się przy rzece Wełtawie i tam wybudowali gród Vyszehrad. Krok sprawował rządy uczciwie, a za jego czasów w Vyszehradzie panował pokój, po trzydziestu latach jednak władca zmarł, pozostawiwszy po sobie trzy córki: Kazi, Tetę i Libuszę. Wszystkie odznaczały się niepoślednią urodą oraz niezwykłą inteligencją. Najstarsza, Kazi, była doskonałą zielarką, a czarami potrafiła nawet przywrócić życie, druga z sióstr - Teta, lękała się mocno bogów i demonów, więc nauczała lud, jak składać im ofiary i oddawać należytą cześć. Siostry osiadły w grodach nazwanych ku ich czci Kazin Hrad i Tetin. Najmłodsza, choć miała własny zamek – Libuszin – została na Vyszehradzie, gdyż jako najinteligentniejszą wybrali ją starsi księżną, następczynią swojego ojca.
W tym grodzie odwiedziła ją kiedyś Kazi i siostry zaszyły się w ogrodzie Libuszy. Było to miejsce piękne, w którym księżna zwykle przebywała sama, o świcie lub zmroku, w białej świetlistej szacie, spacerując w łagodnym świetle księżyca i gwiazd. Z tamtej ostoi wywabiły siostry męskie krzyki i głośna wrzawa, a w chwilę później kasztelan posłał po nie, błagając, by wyszły na dziedziniec. Ujrzały tam silnego młodzieńca niosącego na swych ramionach potężnego dzika o czarnym ryju. Wojownik ten był to Bivoj, a pochwycił szkodnika siejącego strach od przeszło sześciu lat. Zwierzę nie lękało się ludzi ani koni i atakowało bez chwili wahania, niezmiennie przynosząc śmierć. Bivoj poprosił księżną o zgodę, po czym na jej oczach zakończył żywot dzika ciosem oszczepu, by następnie wręczyć jej trofeum. Libusza, wdzięczna za ocalenie wielu ludzi przed groźnym zwierzęciem, ze wzruszeniem wysłuchała historii o polowaniu na dzika i ugościła serdecznie wojownika, który w krótki czas potem eskortował jej siostrę do domu. Kazi zaś, poruszona urodą i odwagą męża, zakochała się w nim i oddała mu rękę. Legenda o Bivoju kojarzy się z greckim mitem o polowaniu na dzika kalidońskiego, w którym potężne i groźne zwierzę grasowało w Etolii, zesłane za karę przez boginię Artemidę. Zwierzę padło z ręki Meleagra, syna władców krainy, który głowę zwierzęcia oddał Atalancie, którą pokochał od pierwszego wejrzenia.
Libusza była traktowana przez poddanych jak jej ojciec Krok – schodzili się do niej tłumnie, pytając o rady i prosząc o rozsądzenie sporów. Była sędzią uczciwym i rozsądnym, lecz w czasie jednego z procesów, przegrany obrzucił ją obelżywymi słowy, nie mogąc znieść, że ponad mężczyznami stoi kobieta. Libusza zarządziła wtedy, iż wiec ma wybrać jej męża, który zostanie księciem Czechów; uznała, że gdy poczują żelazną rękę wodza, wtedy uszanują także jego mądrość. Tego samego dnia jeszcze wraz z siostrami Libusza zaszyła się w ogrodzie, przed posągiem Peruna, gdzie długo rozprawiały, natchnione. Z samego ranka księżna rozesłała wici, by zgromadzić starszych na wiecu. Przemówiła do nich, tłumacząc, że pod męską ręką będzie im ciężej, ale nikt już nie będzie ubliżał Czechom dlatego, że pozwalają kobiecie władać. Poprosiła, by przyszłego księcia wybrali rozumnie, gdyż o wiele łatwiej go na tronie posadzić, niż później z niego zrzucić, oraz zaproponowała, że choć zda się na ich wybór, to jednak może wskazać im kandydata. Gdy cały wiec przystał na to, wskazała ręką kierunek i nakazała udać się w stronę rzeki Bieliny i szukać na dziwnym ugorze mężczyzny imieniem Przemysł, orzącego pługiem ciągniętym przez dwa woły. Ponadto zabroniła poddanym pytać o drogę, kazała im jedynie wyruszyć za jej własnym rumakiem i wybrać księciem tego, przed kim koń zatrzyma się i zarży. Mężowie zdziwili się bardzo, gdy proroctwo Libuszy sprawdziło się co do słowa. Dotarli do wskazanej im przez księżną wsi Stadice i tam zapytali przebiegające pacholę o Przemysła. Dziecię odparło, że Przemysł zajęty jest teraz orką. Posłowie dojrzeli też zaraz wysokiego mężczyznę w kapciach z łyka, dumnie kroczącego za pługiem i popędzającego łaciate woły. Jeden z nich miał biały łeb, a drugi białą pręgę biegnącą od czoła przez grzbiet oraz śnieżnobiałe zadnie nogi – były to cechy, dokładnie wskazane przez Libuszę. Mężczyźni ruszyli ku oraczowi, a gdy zbliżyli się do niego, koń księżnej zatrzymał się i zarżał radośnie, po czym pochylił łeb przed młodym oraczem, który wbił lemiesz w ziemię i zatrzymał woły. Posłowie pokłonili się przed Przemysłem, wyjęli z tobołów książęce szaty i pozdrowili oracza, prosząc go, by raczył dosiąść konia i ruszył z nimi, by objąć nad nimi władzę. Powiedzieli, że został wybrany ich sędzią, obrońcą i księciem. Gdy Przemysł wysłuchał w skupieniu przemowy, wbił w ziemię pręt z leszczyny i wyprzągł woły, nakazał im iść wolno, a te ruszyły natychmiast i zniknęły w skale. Oracz zaś zwrócił się ku posłom. Stwierdził, że szkoda, że przybyli tak wcześnie, ponieważ gdyby zdążył zaorać pole, to w kraju już zawsze panowałaby obfitość chleba, ale ponieważ przerwano mu pracę, to w Czechach miał nie raz nastać głód. Po tych słowach suchy, wbity w ziemię pręt wypuścił pędy, niby drzewo na wiosnę, i wyrosły z niego trzy gałęzie; dwie opadły szybko, a trzeci pęd wyrósł bujnie. Przemysł wyjaśnił posłom, że z jego pokolenia będzie panowało wielu, ale tylko jeden będzie mógł być prawdziwym władcą. Następnie zaprosił mężczyzn do śniadania, a nakrył do niego na odwróconym pługu, który posłowie poznali jako – również wywróżony przez Libuszę – żelazny stół, na którym miał posilać się przyszły władca. Przyszły książę oświadczył, że spożywa posiłek na żelaznym stole na znak, że będzie władał żelazną ręką. Nakazał poddanym mieć żelazo w poważaniu – w czasie pokoju orać nim pola, a w czasie wolny bronić narodu. Przepowiedział także, że póki Czesi będą mieli żelazny stół, póki pokonają swych wrogów, ale gdy cudzoziemcy odbiorą im stół, odbiorą także wolność. Na pamiątkę zabrał ze sobą Przemysł torbę i łapcie z łyka, by przypominać swoim potomkom, skąd się wywodzą.
W ten oto sposób Przemysł został księciem Czechów. W trakcie jego panowania zdażyło się Libuszy prorocze natchnienie, w którym przewidziała wybudowanie Pragi nad brzegiem Wełtawy. Nazwa miasta grodu miała pochodzić od widoku znaczącego to miejsce – mężczyzny ciosającego próg domu. Mężczyźni uczynili dokładnie tak, jak przepowiednia nakazała i wkrótce Praga stała się najpotężniejszym obok Vyszehradu czeskim grodem. Nie było to jednak jedyne proroctwo księżnej – w podobny sposób przewidziała, gdzie znajdą się kopalnie srebra, złota, cyny, ołowiu i innych metali. Ostatnią jej wielką przepowiednią było obwieszczenie, że Czechy czekają łuny pożarów i bratobójcze walki. Wtedy wrzuciła na dno Wełtawy złotą kołyskę swojego pierworodnego syna i powiedziała, że ta wypłynie dopiero w okresie spokoju. Ponoć ta wypłynęła w XIV wieku, za czasów Karola IV, rosła wraz z dzieckiem, aż stała się magicznym łożem, a po śmieci króla zniknęła i wróciła na dno rzeki.
Ostatnią przepowiednią Libuszy było przewidzenie własnej śmierci. Przemówiła do poddanych po raz ostatni i prosiła ich o wierność jej mężowi i synowi, Przemysła zaś poprosiła o pobłażliwość dla swego ludu. Następnie ostatni raz pobłogosławiła zebranych, a gdy tylko powróciła do swojej izby – zmarła. Płakał po niej cały naród.
Po śmierci Libuszy jej dwórki zauważyły, że zaczęto je darzyć o wiele mniejszym szacunkiem niż za życia księżnej. Mężczyźni drwili z nich często, przypominając, że odeszły czasy składania im pokłonu. Kobiety, nie mogąc znieść takiego traktowania, wznieciły bunt. Na jego czele stanęła Vlasta – pierwsza z dwórek Libuszy. Wojowniczki kształciły się w walce mieczem i łukiem oraz w jeździe konnej. Wybudowały nawet obronny kasztel, który nazwano Dziewinem. Mężczyźni patrzyli na wszelkie te próby przez palce, byli przekonani, że gdy dojdzie do pierwszych starć, kobiety uciekną z płaczem. Jedynie książę był markotny, ponieważ miał proroczy sen, pełen zabitych mężczyzn.
Sen księcia sprawdził się co do joty, choć w momencie oblężenia Dziewina kobiety zbiegły z murów, to nie dlatego, żeby uciec, ale by zmierzyć się z braćmi i ojcami na ubitej ziemi. Trzystu mężczyzn poległo, pozostali zdążyli skryć się w borze. Kolejne oblężenia też nie dawały skutku, kasztelu nie dawało się zdobyć ani siłą, ani podstępem, ponieważ żadna z kobiet nie zamierzała zdradzić. Vlasta natomiast miała regularne informacje o poczynaniach wroga, ponieważ wiele atrakcyjnych niewiast zostało w swoich grodach, udając potępienie dla buntownieczek i skrycie meldując o ruchach mężczyzn. Najpowabniejsze spośród swoich zwolenniczek przywódczyni wyznaczyła do uwodzenia i mamienia mężczyzn. Inne skrytobójczo mordowały wojowników w ich własnych domach. Wojsko zmobilizował dopiero okrutny podstęp Szarki, udającej, że buntowniczki próbowały ją porwać, która przyniosła okrutną śmierć na tych, którzy chcieli jej pomóc. Wiele kobiet trafiło do niewoli, na co wściekła Vlasta zaatakowała Vyszehrad. Niestety, wrogowie otoczyli ją i zabili, a pozbawione wodza kobiety łatwo poległy. Część błagała o łaskę, powołując się na więzy rodzinne, ale nawet ojcowie i bracia nie znali już litości. Dziewki wybili, a ich gród zrównali z ziemią. Historia ta nieodłącznie kojarzy się z Amazonkami z greckich mitów, czyli z walecznym plemieniem kobiet, które nienawidziły mężczyzn, za to szkoliły się w boju od dzieciństwa. Prawą pierś wypalały dziewczynkom zaraz po urodzeniu, by były lepiej przystosowane do strzelania z łuku i rzucania oszczepem. Uważa się, że jedno z plemion Amazonek naprawdę żyło na terenie Słowian, co mogło przeniknąć do czeskich opowieści.
Potomkowie Przemysła władali długo. Kraj pod ich rządami rozwijał się, choć jego losy były różne, niejednokrotnie pełne wewnętrznych sporów czy walk z sąsiadami. Na teren Czech, z Moraw, dotarli misjonarze z biskupem Metodym na czele. Czesi przyjęli go chętnie, bo o Bogu opowiadał w ich własnym języku i czuć było jego szczerą miłość do Chrystusa. Ludzie modlili się chętnie, a biskup zakładał nowe kościoły. Figury dawnych bóstw strącono, a czarownicy uciekli w lasy, przeklinając nowego Boga.
Nie tylko oni mieli problem z przyjęciem praw boskich. Król Svatopluk spóźnił się na nabożeństwo z powodu polowania i wpadł później do kościoła wraz z całą łowiecką drużyną i psami. Nie zważając na to, że krzykiem zakłóca obrządek, z obnażonym mieczem podbiegł do ołtarza, odgrażając się odprawiającemu nabożeństwo Metodemu, że nie zaczekał na niego z rozpoczęciem. Biskup ogarnięty gniewem wykrzyczał, że prawo boże jest ważniejsze od samowoli władcy, który zbezcześcił przybytek Pana. Król wraz z drużyną opuścił świątynię, jednak później – zły na siebie, że odstąpił, rozkazał biskupowi, by nie pokazywał mu się więcej na oczy. Metody usłuchał, tego samego dnia opuścił królewski zamek, kontynuując misję nauczania i krzewienia wiary chrześcijańskiej. Od króla zaś odwróciła się dobra passa – Węgrzy, Polacy i Niemcy najeżdżali na Czechy, poddani buntowali się. Władca zorientował się, że winny temu jest on sam i że Bóg zesłał na niego karę. Nie mógł sobie wybaczyć, że wygnał z Czech wielkiego dobroczyńczę – Metodego. Któregoś dnia wsiadł na konia, zabił go w środku lasu i podążając dalej pieszo, dotarł do pustelni, w której, pod przybranym imieniem, spędził resztę dni, służąc Bogu w zgrzebnym habicie. Dopiero na łożu śmierci wyznał mnichom, kim był naprawdę.
Na następcę Svatopluka wybrano jednomyślnie pana z zamku chropińskiego. Witano go hucznie, panowanie rozpoczął od objazdu kraju, a wszędzie witano go wystawnymi ucztami. Gdy wreszcie osiadł na zamku, zaczęło brakować mu zabaw i towarzystwa, sam wyprawiał częste uczty i gonitwy. Państwowe pieniądze skończyły się szybko, nowy król ściągał więc wysokie daniny i nakładał nowe podatki, by zaspokoić potrzeby dworu. Jedynie królowa wstawiała się za poddanymi. Za którymś razem wściekły małżonek rzucił się na nią z mieczem. Z trudem zdołała uciec i schroniła się w łanie jęczmienia. Znaleziono ją z nowonarodzonym dzieckiem u boku, a na pamiątkę miejsca porodu niemowlę nazwano Jęczmionkiem. Król dowiedział się jednak o wszystkim i nakazał wygnać żonę wraz z potomkiem. Gdy w jakiś czas później ogarnęła go ogromna tęsknota, posłał żołnierzy, by przyprowadzili do niego rodzinę, ale ci wrócili z niczym. Król zarządził poszukiwania, a w ich trakcie natrafił na pustelnika, który oświadczył, że nigdy już nie spotka swoich bliskich, bo nie jest tego godny, zaś królewicz Jęczmionek w przyszłości naprawi to, co zepsuł ojciec. Król wrócił na zamek załamany, a niedługo potem popełnił samobójstwo, rzucając się do studni. Wróżba o królewiczu pocieszała później naród, gdy w Czechach źle się wiodło. W każdej ciężkiej chwili Czesi wypatrywali zbawienia w królu Jęczmionku. Wkrótce przyjęło się, że wśród ludu chodzi młodzieniec opowiadający, że będzie lepiej i skończą się czasy pańszczyzny – a nazywano go właśnie Jęczmionkiem. Podróżował po kraju, pozostając suchym mimo deszczu, wchodził do domostw przez zamknięte drzwi. Ludzie wyczekiwali go i jego dobrych wieści. Był królem serc i pocieszycielem ludu.
Jednym z kolejnych władców czeskich był książę Bruncvik. Miał on w pamięci dokonania swojego ojca, który wsławił się niesamowitym męstwem, i sam postanowił zyskać podobną chwałę. Pożegnał się z małżonką, a by ta w przyszłości nie pomyliła go z kimś innym, zabrał jej pierścień, pozostawiwszy własny i prosił, by nie ufała nikomu, póki nie pokaże go na dowód. Dodał też, że gdyby nie pojawił się w ciągu siedmiu lat, to żona ma uznać, iż zginął. Bruncvik wyruszł z drużyną i zjeżdżał obce kraje, chcąc zdobyć dla siebie znak lwa. Nawet morze nie zawróciło go z drogi, wraz z żołnierzami wsiadł na okręt i popłynął przed siebie. Bardzo szybko wzmogły się wiatry i mężczyzn złapał sztorm, niewielki okręt dryfował bezwładnie. Drużyna drżała na myśl o rychłym końcu. Krypa dopłynęła jednak do brzegu niewielkiej wyspy. Gdy tylko morze ucichło, ruszyli w dalszą drogę, ale prąd zniósł okręt ponownie w stronę wyspy i zatrzymał się przed nią sam, bez kotwicy. Bruncvik zmartwił się, wojownicy tracili ducha walki i bali się, że są skazani na wieczny pobyt na obcej ziemi. Po dwóch ponownych próbach opuszczenia dziwnego więzienia, zrezygnowali. Głód zaspakajali mięsem z zabijanych koni, jednak wkrótce i tych zabrakło. Śmierć dosięgnęła wszystkich, poza Bruncvikiem i starym rycerzem Baladem. Mężczyzna ten znał sposób na uwolnienie się z wyspy – przy pomocy gryfa, raz do roku zalatującego nad wyspę. Zaszył księcia w końskiej skórze, by stworzenie pochwyciło go i uniosło w stronę innych lądów, sam zaś postanowił zostać na wyspie aż do śmierci. Z powodu zaawansowanego już wieku wolał ratować życie księcia, którego wyczekiwała żona. Gryf doniósł Bruncvika aż do swego gniazda, a gdy zostawił go ze swymi młodymi, mężczyzna dobył miecza, rozszarpał końską skórę i wybił pisklęta, po czym natychmiast uciekł z gniazda. Na skraju głebokiej doliny napotkał lwa walczącego ze smokiem i przypomniał sobie o celu swej wyprawy. Uznał, że skoro miał walczyć o znak lwa, to po jego stronie powinien stanąć i dopomógł zwierzęciu w zwycięstwie. Lew od tej pory towarzyszył mu jak wierne zwierzę. Po trzech latach wędrówki dotarł do góry, z której szczytu zobaczył morze i zamek na drugim brzegu. Zbudował tratwę i popłynął, gdy tylko lew wyruszył na polowanie. Zwierzę jednak dobiegło do brzegu krótko po odbiciu, rzuciło się do wody i dopłynęło do swojego pana, który – wzruszony, wciągnął je na tratwę. Okazało się, że zamkiem, do którego dotarli, władał król Olibrius – dziwny mężczyzna o dwóch parach oczu, zaś jego poddani mieli jeszcze bardziej zniekształcone ciała. Król orzekł, że nie wypuści Bruncvika, póki ten nie uwolni jego córki ze szponów Bazyliszka, a ten, chcąc nie chcąc, zgodził się. Stoczył ciężką walkę, ale królewna została wyzwolona. Obmyła rany wojownika, a król uznał, iż powinni się pobrać, nie chciał słyszeć o powrocie Bruncvika do ojczyzny. Ten smutny, całymi dniami przesiadywał nad brzegiem morza i patrzył w stronę domu. Pewenego dnia Bruncvik odnalazł w zamku magiczny miecz, który po wypowiedzeniu zaklęcia powodował, że głowy wrogów same spadały z karków. W ten sposób wymordował króla, królewnę i cały dwór, po czym zabrał lwa i wyruszył na morze. Dopłynął do krainy, w której ponownie chciano go zatrzymać, jednak gdy bez skrupułów zabił setki tysięcy poddanych, tamtejszy władca, zdjęty lękiem, obiecał wyprawić Bruncvika do Czech. U bram Pragi tenże przebrał się za pustelnika i dopiero wtedy wkroczył do miasta. Minęło już więcej niż siedem lat, a jego żona – Neomenia, namawiana przez ojca, szykowała się właśnie do ślubu z bogatym księciem. Do czary z jej winem podrzucił Bruncvik pierścień, a na bramie zamkowej napisał, że powrócił. Gdy żona zozpoznała go, zabił księcia wraz z jego świtą, a w całym kraju zapanowało wesele. Lew żył przy panu aż do końca, a później zdechł, z ciężkiej tęsknoty. Cudowny miecz zaś spoczywa zamurowany na Moście Karola i gdy kraj znajdzie się w niebezpieczeństwie, zostanie użyty do obrony Czech przez świętego Wacława. Historia Bruncvika nieodłącznie kojarzy się z opowiadaną przez Homera wędrówką Odysa – nie zabrakło utraty wszelkich towarzyszy, wysp zamieszkanych przez przedziwnych mieszkańców, tułaczki czy zakradania się w przebraniu do zamku z powodu przygotowań do nowego ślubu żony, jak i szczęśliwego zakończenia historii.
Nie sposób opowiedzieć historię Czech, pomijając losy Pragi, która niemal od początku istnienia państwa aż do dziś stanowiła jego stolicę. Za czasów Karola IV jego astrolog orzekł, że Mniejsze Miasto spłonie, a Stare Miasto zostanie znoszczone przez powódź, przez co Praga zginie. Król nie mógł się z tym pogodzić i zarządził budowę Nowego Miasta, które miało być symbolem praskiej potęgi. Osobiście doglądał budowy, wytyczał ulice, zatwierdzał położenie budynków. Gdy pod jego nieobecność wytyczono nową trasę, nakazał nazwać ją „Nekazalka”, na znak tego, że król nie kazał jej wybudować. Władca założył kościół św. Hieronima oraz klasztor mnichów benedyktyńskich „Na Skałkach”. Budowa tych budynków trwała dwadzieścia lat. Samo sklepienie było tak potężne, że wszyscy twierdzili, że nie ma prawa się utrzymać. Budowniczy, by ukończyć prace, zaprzedał duszę diabłu, nikt jednak nie wierzył, że można bezpiecznie rozebrać rusztowanie. Mężczyzna, za podszeptem diabła podpalił je, po czym uciekł, przerażony, że zniszczył swoje dzieło. Znaleziono go martwego – z rozpaczy odebrał sobie życie. Udało mu się jednak ukończyć dzieło – kościół stał, piękny i wspaniały.
W tym samym czasie na Hradczanach powstawała katedra św. Wita, zaś za rzeką – domy Nowego Miasta. Karol IV chciał połączyć je Kamiennym Mostem. Do jego budowy używano wapnia zaprawionego jajkami, których kopy zwożono z całego kraju. Jedno z miast przysłało wóz jaj, ale ugotowanych na twardo, co wzbudziło ogromną wesołość robotników. Nie było to ostatnie wielkie dzieło Karola IV, przy budowach zatrudniał on biedotę, zapewniając jej ubrania i jedzenie. Gdy król umierał, dzwony z dzwonnic odezwały się same.
Wiele lat później na wieży ratusza w Pradze pojawił się dziw nad dziwy – jedyny w ściecie zegar. Tłumy ludzi zjeżdżały się do miasta tylko po to, by móc go obejrzeć. Wielu uczonych dyskutowało o nim, jednak nie mogli poznać działania zegara. Twócą dzieła był mistrz Hanusz, który chętnie objaśniał jego działanie i przedziwne funkcje – jak pokazywanie ścieżki słońca na horyzoncie, zmian faz księżyca, tudzież wskazówkę, wykonującą pełny obrót w ciągu roku, ponieważ w zegarze mieścił się też kalendarz z podziałem na dwanaście miesięcy i z uwypuklemniem wszystkich świąt. Ponadtwo z okienek nad zegarem ukazywały się postaci figur apostołów czy śmierci, podziwiane przez tłumy. Konstrukcja zegara była niezwykle skomplikowana i wszyscy nie mogli się nadziwić, że jakiś człowiek potrafił ją zaplanować i wykonać. Wśród zegarmistrzów panowała opinia, że każdy, kto naprawiałby ten zegarł, mógłby od tego zwariować – dotykał go jedynie genialny twórca. W żadnym miejscu na świecie nie było takiego zegara, a z tego powodu radnych opanowała zazdrość, by mistrz nie skonstruował drugiego. Nasłali na mistrza Hanusza zakapturzonych przestępców, którzy dopadli go w warsztacie przy obliczeniach, pobili go i oślepili. Gdy odzyskał przytomność, powiedział tylko, by nie szukano przestępców, choć wieść o nich obiegła całe miasto i wszyscy złożeczyli zbójcom. Mistrz cierpiał, przez całe życie czerpał radość z pracy w warsztacie, do której teraz stał się niezdolny. Godzinami siedział w ciasnej izdebce i rozmyślał. Tęsknił za dziełem swojego życia i dręczyło go poczucie niewdzięczności ludzi, którzy w odpowiedzi na jego dar okaleczyli go okrutnie. Wciąż powtarzał usłyszane słowa: „Teraz już nie zrobisz drugiego zegara!” Pewnego dnia jeden z byłych uczniów doprowadził mistrza do ratusza. Czekała pod nim gromadka ludzi chcących usłyszeć bicie zegara. Nie poznali mistrza, który ze zgryzoty niezwykle zapadł na zdrowiu, radni z kolei udawali, że go nie widzą. Mistrz Hanusz nakazał doprowadzić się do najbardziej skomplikowanej części zegara – nie mógł już zobaczyć wyników swej pracy, słyszał tylko idealny mechanizm, pracujący z niezwykłą dokładnością. Zegar zabił, zgromadzonym przed ratuszem ukazała się śmierć i apostołowie. Mistrz czuł, że jego koniec się zbliża. Drżąc na całym ciele, wyciągnął rękę w stronę mechanizmu i uszkodził go. Wszystko umilkło, wskazówki stanęły. W tym momencie mężczyzna rzucił się z wieży, a gdy tylko dowieziono go do domu, zmarł. Zaś dzieło jego życia zostało zniszczone bezpowrotnie i nie było nikogo, kto umiałby je naprawić.
Nie zabrakło Czechom i opowieści o zwiastunach śmierci. Bliskość zgonu podkreślały pohukiwanie sowy czy tajemnicze stukanie, choć czasem znaki te były przynależne do konkretnego rodu – zaliczały się do nich dźwięki trąb, dzwonki, ujadanie psów czy rżenie koni. W niektórych rodach zjawiała się Biała Dama – widmo w białej szacie, wdowim welonie i czarnych rękawiczkach. Pojawiała się czasem w nocy, czasem za dnia, na przykład w opuszczonej wieży, do której od dawna nie prowadziły żadne schody. Któregoś razu zaczęła objawiać się przy kolebce dziecka, tuliła je i pieściła w nocy, gdy matka i piastunka spały. Ta jednak zachorowała i na jej miejsce przyjęto inną. Nowa służąca ujrzała ducha i zakrzyknęła, że będzie broniła dziecka. Duch wyzwał zuchwałą, okrzyknął, że jest krewną dziecka, ale już więcej się nie zjawi. Kobieca postać uczyniła znak krzyża i zniknęła w ścianie, żadna z piastunek już nigdy nie dostrzegła jej śladu. Gdy chłopiec dorósł, dowiedział się o niezwykłej opiekunce, a pewnego dnia kazał zburzyć ścianę, w której zniknęła, znalazł tam skarb ogromny. Kiedy indziej Biała Dama sprowadziła do umierającego potomka znacznego roku księdza z ostatnim namaszczeniem.
Bez wątpienia najbardziej znaną w Polsce słowiańską legendą jest opowieść o Janosiku z Królewskiej Hali. Był on synem ubogiego chłopa, oddanym za młodu do szkół. Ojciec chciał, by jego jedyne dziecko miało życie godniejsze niż on sam i odejmował sobie od ust, by starczyło pieniędzy na ksiązki dla Janosika. Zwierzchnik jego, wielki magnat, wściekał się, że chłop chce z syna zrobić pana i gnębił gazdę jak mógł. Wzywał go do pańszczyzny, gdy tylko zboże wzeszło mu na polu i odsyłał do domu, gdy plon chłopa nie nadawał się już do zbiorów. Narzekał na daniny i życzył sobie wciąż nowych, twierdząc, że kura jest zbyt chuda czy gęś zbyt mała. Jedyną pociechą gazdy było to, że jego syn nie będzie znosił takich upokorzeń. Janosik uczył się chętnie i dobrze, ale gdy miał dwadzieścia jeden lat wezwano go do domu z wieścią, że matka zachorowała ciężko i umiera. Wrócił natychmiast i tego samego dnia posłaniec od magnata przyniósł wieści, że gazda i student mają się stawić z zamego rana do grabienia siana. Chłop wierzył jednak, że z tak ważnego powodu pan okaże litość i pozwoli im zostać przy chorej. W południe zjawiło się jednak kilku drabów, którzy – nie zważając na chorą – pojmali jej bliskich i doprowadzili do magnata. Ten zasądził okrutną karę stu batów dla obu, czego starzec nie przeżył, a Janosik zachorował ciężko. Matka, widząc, co stało się z jej synem i mężem, zmarła z żalu. Gdy młodzieniec poczuł się lepiej, zniknął ze wsi i uciekł w góry. Spotkał tam wiłę, która z wdzięczności za ocalenie przed psem wręczyła mu pas z czarodziejską żyłką i ciupagę dającą siłę stu mężów. Od tego czasu Janosik wraz z grupą jedenastu towarzyszy począł się mścić za krzywdy swoje i słowackiego ludu. Uciśnieni pomagali im jak mogli. Janosik szczególnie nienawidził szlachty i często napadał na jej przedstawicieli. Zdarzało się, że w okolice zbójców zaplątał się przestraszony student. Wówczas Janosik odpytywał go starannie, a gdy zobaczył, że młodzian przerasta go wiedzą, prosił go o kazania dla swych towarzyszy, w podzięce wręczając sukno lub dukaty. Wielu żołnierzy próbowało ująć Janosika, ale byli bez szans. Zgubiła go zdrada. Jeden z druhów zdradził miejsce jego ukrycia i metodę walki. Żołnierze podstępem odebrali Janosikowi ciupagę i przecięli żyłkę z pasa od wiły. Wtedy już łatwo wtrącili go do więzienia, wypuszczając jedynie na tortury. Janosik najbardziej żałował chłopów, których nie miał już kto bronić. 13 marca 1713 roku skazano Janosika na śmierć. Nie bał się jej ani przez chwilę. Zginął na szubienicy. Jego ciupagę zaś musiano zamknąć za siedmioma drzwiami, a nim wyrąbała wszystkie po kolei, było już zbyt późno na ratunek, uciekła więc w góry, tam, gdzie Janosik był szczęśliwy. Kompanię jego zaś wybito do nogi.
Alois Jirásek napisał „Stare podania czeskie” w 1894 roku. Pozycja ta była wtedy nowością – stare opowieści przytaczała nie w sposób suchy i dydaktyczny, czy też przesadnie rzewny i patetyczny, jak to zdarzało się dotychczas; styl pisania Jiráska był prosty, serdeczny, choć niepozbawiony przygotowania faktograficznego. Stwarzał też u czytelnika wrażenie, że tekst jest kierowany specjalnie dla niego i mówi o sprawach, które powinien koniecznie poznać bliżej. Czytelnik wywodzący się z ludu odnajdował w legendach ludzi podobnych sobie, solidnych, sprawiedliwych i prawych, pokazujących wagę codziennej pracy.
0 votes Thanks 0
PanienkaOna
Dokładnie nie potrafimy określić, ile państewek plemiennych istniało na naszych ziemiach. Najstarsze informacje o plemionach z ziem polskich pochodzą z połowy IX w., a zawiera je tzw. Geograf bawarski, czyli opis plemiona i grodów na północ od Dunaju. Najprawdopodobniej plemiona polskie wymienione w dokumencie to: -Wolinianie i Pyrzyczanie na Pomorzu Zachodnim, -Ślężanie, Dziadoszanie, Opolanie i Golęzyce na Śląsku, -Wiślanie i Lędzice w Małopolsce, -Goplanie na Kujawach. Inny dokument z X w. wymienia na Śląsku Trzebowian i Bobrzan. Prawdopodobnie na Mazowszu żyli Mazowaszanie, a na ziemiach Wielkopolski mieli swoje siedziby Polanie. Na ziemiach polskich wykdztałciły się dwa silniejsze ośrodki państwowe – na południu państwo Wiślan, na północy państwo Polan. Państwo Wiślan rozciągało się w górnym biegu Wisły z głównymi grodami – Krakowem i Wiślicą. Niestety nie jest znana dokładna jego wielkość, ale sam fakt istnienia nie budzi wątpliwości. Nie jest wykluczone, że władca państwa Wiślan popadł w zależność od księcia wielkomorawskiego. Nie wiadomo, kiedy upadło państwo Wiślan, w każdym razie w X w. już i nim nie słychać. Można się domyślać, że znajdowało się pod panowaniem czeskim aż do lat dziewięćdziesiątych X wieku. W czasie kiedy na południu istniało państwo Wiślan, w północno-zachodniej części Polski formowało się państwo Polan. Jego kontynuacją była Polska Mieszka I. Jeśli przyjmiemy za prawdziwe podane przez kronikarza polskiego Galla Anonima w początkach XII w. imiona książąt panujących przed Mieszkiem(Ziemowit,Leszek,Ziemomysł), to początki naszego państwa sięgają korzeniami IX w. Jego terytorium rozciągało się nad Wartą i Notecią z grodami Gnieznem, Poznaniem i Kruszwicą.
Początki państwa czeskiego w mitach i legendach. Mity i legendy w czeskich kronikach, czeskie mity i legendy w opracowaniu beletrystycznym (na podstawie „Starych podań czeskich” Aloisa Jiráska).
Czeski dziewiętnastowieczny pisarz, Alois Jirásek, opracowywał pozycję „Stare podania czeskie”, by ratować lud przed germanizacją, utrwalić przywiązanie do czeskiej historii i pokrzepiać serca. Kierowała nim głęboka wiara, że przeszłość historyczna, kultura i język składają się na narodowość tak samo jak przynależność do państwa i że na ich podstawie można domagać się wolności dla narodu pozbawionego niepodległości. „Stare podania czeskie” Aloisego Jiráska zostały podzielone przez autora na pięć części (z których ostatnia została opuszczona w wydaniu polskim). Pierwsza z nich sięga legendarnych początków państwa, jeszcze przed przyjęciem przez Czechy chrześcijaństwa. Tekst zaczyna się opowieścią o Czechu, znanym zapewne każdemu Polakowi bracie Lecha i Rusa, który wraz z nimi wyruszył na poszukiwanie miejsca osiedlenia się dla swego ludu.
Gdy na dawnej ziemi chorwackiej, zamieszkiwanej przez liczne słowiańskie plemiona, doszło do sporów, dwóch braci – Czech i Lech, postanowiło opuścić rodzinne strony i wyprowadzić z niej swoich poddanych, by zapewnić im spokojne miejsce do życia i pracy. Dotarli do krainy nad Łabą i Wełtawą, pełnej starych gajów, jezior oraz połaci ziemi nietkniętej radłem – pustej i dzikiej, za to pełnej zwierzyny i ryb, a także skrytych pod powierzchnią ziemi złóż kruszców. Na spoczynek zatrzymali się u podnóża góry Rzip, a o świcie Czech wyruszy na jej szczyt. Obejrzawszy zaś krainę z wysoka, w blasku słońca, które zdążyło w międzyczasie wzejść wysoko, uradował się, że bogowie przysłali go w tak urodzajne i piękne miejsce, a gdy zarządził wśród poddanych, że właśnie tu osiądą, ci zakrzyknęli, by kraj nazwać jego imieniem. Wzruszony władca padł na kolana i ucałował ziemię – swoją nową ojczyznę, a następnie złożył bogom ofiarę całopalną.
Lud szybko wziął się do pracy – stawiano zagrody, karczowano lasy, orano pola. Hodowano zwierzynę i zakładano pasieki, wszyscy uczciwie dzielili się obowiązkami. Oddawano cześć bogom, szczególnie gromowładnemu Perunowi czy opiekunowi dusz trafiających do Nawii – Welesowi, czcili duchy przodków i lękali się demonów.
Po kilku latach, młodszy z braci – Lech, postanowił wyruszyć w dalszą drogę i szukać domu także dla siebie. Żegnano go i jego lud z żalem, namawiając, by nie odchodzili daleko i wracali w razie kłopotów czy niebezpieczeństw. Po trzech dniach ze szczytu góry Rzip było widać łunę ogniska, oznaczającą, że Lech znalazł miejsce na swój gród.
Po trzydziestu latach od założenia kraju czeskiego, zmarł, dożywszy późnej starości, jego protoplasta – Czech. Odprawiono mu bogatą tryznę, a każdy z Czechów płakał za nim jak po ojcu. Bez sprawiedliwego władcy szybko zapanował między ludźmi występek i posłali oni po Lecha, by zechciał objąć władzę nad krajem. Ten odmówił, jednak na wodza i sędziego wskazał Czechom Kroka. Za jego panowania na Budczy, na której osiadł, powstała szkoła, w której nauczano magii i czarów – najważniejszej wówczas wiedzy. Krok sam był wieszczem i potrafił przyzywać do siebie bogów i duchy, by pytać ich o rady. W ten oto sposób dowiedział się, że jego gród niedługo przestanie istnieć, więc wraz z wszystkimi poddanymi udał się na poszukiwanie miejsca na kolejny. Czesi zatrzymali się przy rzece Wełtawie i tam wybudowali gród Vyszehrad. Krok sprawował rządy uczciwie, a za jego czasów w Vyszehradzie panował pokój, po trzydziestu latach jednak władca zmarł, pozostawiwszy po sobie trzy córki: Kazi, Tetę i Libuszę. Wszystkie odznaczały się niepoślednią urodą oraz niezwykłą inteligencją. Najstarsza, Kazi, była doskonałą zielarką, a czarami potrafiła nawet przywrócić życie, druga z sióstr - Teta, lękała się mocno bogów i demonów, więc nauczała lud, jak składać im ofiary i oddawać należytą cześć. Siostry osiadły w grodach nazwanych ku ich czci Kazin Hrad i Tetin. Najmłodsza, choć miała własny zamek – Libuszin – została na Vyszehradzie, gdyż jako najinteligentniejszą wybrali ją starsi księżną, następczynią swojego ojca.
W tym grodzie odwiedziła ją kiedyś Kazi i siostry zaszyły się w ogrodzie Libuszy. Było to miejsce piękne, w którym księżna zwykle przebywała sama, o świcie lub zmroku, w białej świetlistej szacie, spacerując w łagodnym świetle księżyca i gwiazd. Z tamtej ostoi wywabiły siostry męskie krzyki i głośna wrzawa, a w chwilę później kasztelan posłał po nie, błagając, by wyszły na dziedziniec. Ujrzały tam silnego młodzieńca niosącego na swych ramionach potężnego dzika o czarnym ryju. Wojownik ten był to Bivoj, a pochwycił szkodnika siejącego strach od przeszło sześciu lat. Zwierzę nie lękało się ludzi ani koni i atakowało bez chwili wahania, niezmiennie przynosząc śmierć. Bivoj poprosił księżną o zgodę, po czym na jej oczach zakończył żywot dzika ciosem oszczepu, by następnie wręczyć jej trofeum. Libusza, wdzięczna za ocalenie wielu ludzi przed groźnym zwierzęciem, ze wzruszeniem wysłuchała historii o polowaniu na dzika i ugościła serdecznie wojownika, który w krótki czas potem eskortował jej siostrę do domu. Kazi zaś, poruszona urodą i odwagą męża, zakochała się w nim i oddała mu rękę. Legenda o Bivoju kojarzy się z greckim mitem o polowaniu na dzika kalidońskiego, w którym potężne i groźne zwierzę grasowało w Etolii, zesłane za karę przez boginię Artemidę. Zwierzę padło z ręki Meleagra, syna władców krainy, który głowę zwierzęcia oddał Atalancie, którą pokochał od pierwszego wejrzenia.
Libusza była traktowana przez poddanych jak jej ojciec Krok – schodzili się do niej tłumnie, pytając o rady i prosząc o rozsądzenie sporów. Była sędzią uczciwym i rozsądnym, lecz w czasie jednego z procesów, przegrany obrzucił ją obelżywymi słowy, nie mogąc znieść, że ponad mężczyznami stoi kobieta. Libusza zarządziła wtedy, iż wiec ma wybrać jej męża, który zostanie księciem Czechów; uznała, że gdy poczują żelazną rękę wodza, wtedy uszanują także jego mądrość. Tego samego dnia jeszcze wraz z siostrami Libusza zaszyła się w ogrodzie, przed posągiem Peruna, gdzie długo rozprawiały, natchnione. Z samego ranka księżna rozesłała wici, by zgromadzić starszych na wiecu. Przemówiła do nich, tłumacząc, że pod męską ręką będzie im ciężej, ale nikt już nie będzie ubliżał Czechom dlatego, że pozwalają kobiecie władać. Poprosiła, by przyszłego księcia wybrali rozumnie, gdyż o wiele łatwiej go na tronie posadzić, niż później z niego zrzucić, oraz zaproponowała, że choć zda się na ich wybór, to jednak może wskazać im kandydata. Gdy cały wiec przystał na to, wskazała ręką kierunek i nakazała udać się w stronę rzeki Bieliny i szukać na dziwnym ugorze mężczyzny imieniem Przemysł, orzącego pługiem ciągniętym przez dwa woły. Ponadto zabroniła poddanym pytać o drogę, kazała im jedynie wyruszyć za jej własnym rumakiem i wybrać księciem tego, przed kim koń zatrzyma się i zarży. Mężowie zdziwili się bardzo, gdy proroctwo Libuszy sprawdziło się co do słowa. Dotarli do wskazanej im przez księżną wsi Stadice i tam zapytali przebiegające pacholę o Przemysła. Dziecię odparło, że Przemysł zajęty jest teraz orką. Posłowie dojrzeli też zaraz wysokiego mężczyznę w kapciach z łyka, dumnie kroczącego za pługiem i popędzającego łaciate woły. Jeden z nich miał biały łeb, a drugi białą pręgę biegnącą od czoła przez grzbiet oraz śnieżnobiałe zadnie nogi – były to cechy, dokładnie wskazane przez Libuszę. Mężczyźni ruszyli ku oraczowi, a gdy zbliżyli się do niego, koń księżnej zatrzymał się i zarżał radośnie, po czym pochylił łeb przed młodym oraczem, który wbił lemiesz w ziemię i zatrzymał woły. Posłowie pokłonili się przed Przemysłem, wyjęli z tobołów książęce szaty i pozdrowili oracza, prosząc go, by raczył dosiąść konia i ruszył z nimi, by objąć nad nimi władzę. Powiedzieli, że został wybrany ich sędzią, obrońcą i księciem. Gdy Przemysł wysłuchał w skupieniu przemowy, wbił w ziemię pręt z leszczyny i wyprzągł woły, nakazał im iść wolno, a te ruszyły natychmiast i zniknęły w skale. Oracz zaś zwrócił się ku posłom. Stwierdził, że szkoda, że przybyli tak wcześnie, ponieważ gdyby zdążył zaorać pole, to w kraju już zawsze panowałaby obfitość chleba, ale ponieważ przerwano mu pracę, to w Czechach miał nie raz nastać głód. Po tych słowach suchy, wbity w ziemię pręt wypuścił pędy, niby drzewo na wiosnę, i wyrosły z niego trzy gałęzie; dwie opadły szybko, a trzeci pęd wyrósł bujnie. Przemysł wyjaśnił posłom, że z jego pokolenia będzie panowało wielu, ale tylko jeden będzie mógł być prawdziwym władcą. Następnie zaprosił mężczyzn do śniadania, a nakrył do niego na odwróconym pługu, który posłowie poznali jako – również wywróżony przez Libuszę – żelazny stół, na którym miał posilać się przyszły władca. Przyszły książę oświadczył, że spożywa posiłek na żelaznym stole na znak, że będzie władał żelazną ręką. Nakazał poddanym mieć żelazo w poważaniu – w czasie pokoju orać nim pola, a w czasie wolny bronić narodu. Przepowiedział także, że póki Czesi będą mieli żelazny stół, póki pokonają swych wrogów, ale gdy cudzoziemcy odbiorą im stół, odbiorą także wolność. Na pamiątkę zabrał ze sobą Przemysł torbę i łapcie z łyka, by przypominać swoim potomkom, skąd się wywodzą.
W ten oto sposób Przemysł został księciem Czechów. W trakcie jego panowania zdażyło się Libuszy prorocze natchnienie, w którym przewidziała wybudowanie Pragi nad brzegiem Wełtawy. Nazwa miasta grodu miała pochodzić od widoku znaczącego to miejsce – mężczyzny ciosającego próg domu. Mężczyźni uczynili dokładnie tak, jak przepowiednia nakazała i wkrótce Praga stała się najpotężniejszym obok Vyszehradu czeskim grodem. Nie było to jednak jedyne proroctwo księżnej – w podobny sposób przewidziała, gdzie znajdą się kopalnie srebra, złota, cyny, ołowiu i innych metali. Ostatnią jej wielką przepowiednią było obwieszczenie, że Czechy czekają łuny pożarów i bratobójcze walki. Wtedy wrzuciła na dno Wełtawy złotą kołyskę swojego pierworodnego syna i powiedziała, że ta wypłynie dopiero w okresie spokoju. Ponoć ta wypłynęła w XIV wieku, za czasów Karola IV, rosła wraz z dzieckiem, aż stała się magicznym łożem, a po śmieci króla zniknęła i wróciła na dno rzeki.
Ostatnią przepowiednią Libuszy było przewidzenie własnej śmierci. Przemówiła do poddanych po raz ostatni i prosiła ich o wierność jej mężowi i synowi, Przemysła zaś poprosiła o pobłażliwość dla swego ludu. Następnie ostatni raz pobłogosławiła zebranych, a gdy tylko powróciła do swojej izby – zmarła. Płakał po niej cały naród.
Po śmierci Libuszy jej dwórki zauważyły, że zaczęto je darzyć o wiele mniejszym szacunkiem niż za życia księżnej. Mężczyźni drwili z nich często, przypominając, że odeszły czasy składania im pokłonu. Kobiety, nie mogąc znieść takiego traktowania, wznieciły bunt. Na jego czele stanęła Vlasta – pierwsza z dwórek Libuszy. Wojowniczki kształciły się w walce mieczem i łukiem oraz w jeździe konnej. Wybudowały nawet obronny kasztel, który nazwano Dziewinem. Mężczyźni patrzyli na wszelkie te próby przez palce, byli przekonani, że gdy dojdzie do pierwszych starć, kobiety uciekną z płaczem. Jedynie książę był markotny, ponieważ miał proroczy sen, pełen zabitych mężczyzn.
Sen księcia sprawdził się co do joty, choć w momencie oblężenia Dziewina kobiety zbiegły z murów, to nie dlatego, żeby uciec, ale by zmierzyć się z braćmi i ojcami na ubitej ziemi. Trzystu mężczyzn poległo, pozostali zdążyli skryć się w borze. Kolejne oblężenia też nie dawały skutku, kasztelu nie dawało się zdobyć ani siłą, ani podstępem, ponieważ żadna z kobiet nie zamierzała zdradzić. Vlasta natomiast miała regularne informacje o poczynaniach wroga, ponieważ wiele atrakcyjnych niewiast zostało w swoich grodach, udając potępienie dla buntownieczek i skrycie meldując o ruchach mężczyzn. Najpowabniejsze spośród swoich zwolenniczek przywódczyni wyznaczyła do uwodzenia i mamienia mężczyzn. Inne skrytobójczo mordowały wojowników w ich własnych domach. Wojsko zmobilizował dopiero okrutny podstęp Szarki, udającej, że buntowniczki próbowały ją porwać, która przyniosła okrutną śmierć na tych, którzy chcieli jej pomóc. Wiele kobiet trafiło do niewoli, na co wściekła Vlasta zaatakowała Vyszehrad. Niestety, wrogowie otoczyli ją i zabili, a pozbawione wodza kobiety łatwo poległy. Część błagała o łaskę, powołując się na więzy rodzinne, ale nawet ojcowie i bracia nie znali już litości. Dziewki wybili, a ich gród zrównali z ziemią. Historia ta nieodłącznie kojarzy się z Amazonkami z greckich mitów, czyli z walecznym plemieniem kobiet, które nienawidziły mężczyzn, za to szkoliły się w boju od dzieciństwa. Prawą pierś wypalały dziewczynkom zaraz po urodzeniu, by były lepiej przystosowane do strzelania z łuku i rzucania oszczepem. Uważa się, że jedno z plemion Amazonek naprawdę żyło na terenie Słowian, co mogło przeniknąć do czeskich opowieści.
Potomkowie Przemysła władali długo. Kraj pod ich rządami rozwijał się, choć jego losy były różne, niejednokrotnie pełne wewnętrznych sporów czy walk z sąsiadami. Na teren Czech, z Moraw, dotarli misjonarze z biskupem Metodym na czele. Czesi przyjęli go chętnie, bo o Bogu opowiadał w ich własnym języku i czuć było jego szczerą miłość do Chrystusa. Ludzie modlili się chętnie, a biskup zakładał nowe kościoły. Figury dawnych bóstw strącono, a czarownicy uciekli w lasy, przeklinając nowego Boga.
Nie tylko oni mieli problem z przyjęciem praw boskich. Król Svatopluk spóźnił się na nabożeństwo z powodu polowania i wpadł później do kościoła wraz z całą łowiecką drużyną i psami. Nie zważając na to, że krzykiem zakłóca obrządek, z obnażonym mieczem podbiegł do ołtarza, odgrażając się odprawiającemu nabożeństwo Metodemu, że nie zaczekał na niego z rozpoczęciem. Biskup ogarnięty gniewem wykrzyczał, że prawo boże jest ważniejsze od samowoli władcy, który zbezcześcił przybytek Pana. Król wraz z drużyną opuścił świątynię, jednak później – zły na siebie, że odstąpił, rozkazał biskupowi, by nie pokazywał mu się więcej na oczy. Metody usłuchał, tego samego dnia opuścił królewski zamek, kontynuując misję nauczania i krzewienia wiary chrześcijańskiej. Od króla zaś odwróciła się dobra passa – Węgrzy, Polacy i Niemcy najeżdżali na Czechy, poddani buntowali się. Władca zorientował się, że winny temu jest on sam i że Bóg zesłał na niego karę. Nie mógł sobie wybaczyć, że wygnał z Czech wielkiego dobroczyńczę – Metodego. Któregoś dnia wsiadł na konia, zabił go w środku lasu i podążając dalej pieszo, dotarł do pustelni, w której, pod przybranym imieniem, spędził resztę dni, służąc Bogu w zgrzebnym habicie. Dopiero na łożu śmierci wyznał mnichom, kim był naprawdę.
Na następcę Svatopluka wybrano jednomyślnie pana z zamku chropińskiego. Witano go hucznie, panowanie rozpoczął od objazdu kraju, a wszędzie witano go wystawnymi ucztami. Gdy wreszcie osiadł na zamku, zaczęło brakować mu zabaw i towarzystwa, sam wyprawiał częste uczty i gonitwy. Państwowe pieniądze skończyły się szybko, nowy król ściągał więc wysokie daniny i nakładał nowe podatki, by zaspokoić potrzeby dworu. Jedynie królowa wstawiała się za poddanymi. Za którymś razem wściekły małżonek rzucił się na nią z mieczem. Z trudem zdołała uciec i schroniła się w łanie jęczmienia. Znaleziono ją z nowonarodzonym dzieckiem u boku, a na pamiątkę miejsca porodu niemowlę nazwano Jęczmionkiem. Król dowiedział się jednak o wszystkim i nakazał wygnać żonę wraz z potomkiem. Gdy w jakiś czas później ogarnęła go ogromna tęsknota, posłał żołnierzy, by przyprowadzili do niego rodzinę, ale ci wrócili z niczym. Król zarządził poszukiwania, a w ich trakcie natrafił na pustelnika, który oświadczył, że nigdy już nie spotka swoich bliskich, bo nie jest tego godny, zaś królewicz Jęczmionek w przyszłości naprawi to, co zepsuł ojciec. Król wrócił na zamek załamany, a niedługo potem popełnił samobójstwo, rzucając się do studni. Wróżba o królewiczu pocieszała później naród, gdy w Czechach źle się wiodło. W każdej ciężkiej chwili Czesi wypatrywali zbawienia w królu Jęczmionku. Wkrótce przyjęło się, że wśród ludu chodzi młodzieniec opowiadający, że będzie lepiej i skończą się czasy pańszczyzny – a nazywano go właśnie Jęczmionkiem. Podróżował po kraju, pozostając suchym mimo deszczu, wchodził do domostw przez zamknięte drzwi. Ludzie wyczekiwali go i jego dobrych wieści. Był królem serc i pocieszycielem ludu.
Jednym z kolejnych władców czeskich był książę Bruncvik. Miał on w pamięci dokonania swojego ojca, który wsławił się niesamowitym męstwem, i sam postanowił zyskać podobną chwałę. Pożegnał się z małżonką, a by ta w przyszłości nie pomyliła go z kimś innym, zabrał jej pierścień, pozostawiwszy własny i prosił, by nie ufała nikomu, póki nie pokaże go na dowód. Dodał też, że gdyby nie pojawił się w ciągu siedmiu lat, to żona ma uznać, iż zginął. Bruncvik wyruszł z drużyną i zjeżdżał obce kraje, chcąc zdobyć dla siebie znak lwa. Nawet morze nie zawróciło go z drogi, wraz z żołnierzami wsiadł na okręt i popłynął przed siebie. Bardzo szybko wzmogły się wiatry i mężczyzn złapał sztorm, niewielki okręt dryfował bezwładnie. Drużyna drżała na myśl o rychłym końcu. Krypa dopłynęła jednak do brzegu niewielkiej wyspy. Gdy tylko morze ucichło, ruszyli w dalszą drogę, ale prąd zniósł okręt ponownie w stronę wyspy i zatrzymał się przed nią sam, bez kotwicy. Bruncvik zmartwił się, wojownicy tracili ducha walki i bali się, że są skazani na wieczny pobyt na obcej ziemi. Po dwóch ponownych próbach opuszczenia dziwnego więzienia, zrezygnowali. Głód zaspakajali mięsem z zabijanych koni, jednak wkrótce i tych zabrakło. Śmierć dosięgnęła wszystkich, poza Bruncvikiem i starym rycerzem Baladem. Mężczyzna ten znał sposób na uwolnienie się z wyspy – przy pomocy gryfa, raz do roku zalatującego nad wyspę. Zaszył księcia w końskiej skórze, by stworzenie pochwyciło go i uniosło w stronę innych lądów, sam zaś postanowił zostać na wyspie aż do śmierci. Z powodu zaawansowanego już wieku wolał ratować życie księcia, którego wyczekiwała żona. Gryf doniósł Bruncvika aż do swego gniazda, a gdy zostawił go ze swymi młodymi, mężczyzna dobył miecza, rozszarpał końską skórę i wybił pisklęta, po czym natychmiast uciekł z gniazda. Na skraju głebokiej doliny napotkał lwa walczącego ze smokiem i przypomniał sobie o celu swej wyprawy. Uznał, że skoro miał walczyć o znak lwa, to po jego stronie powinien stanąć i dopomógł zwierzęciu w zwycięstwie. Lew od tej pory towarzyszył mu jak wierne zwierzę. Po trzech latach wędrówki dotarł do góry, z której szczytu zobaczył morze i zamek na drugim brzegu. Zbudował tratwę i popłynął, gdy tylko lew wyruszył na polowanie. Zwierzę jednak dobiegło do brzegu krótko po odbiciu, rzuciło się do wody i dopłynęło do swojego pana, który – wzruszony, wciągnął je na tratwę. Okazało się, że zamkiem, do którego dotarli, władał król Olibrius – dziwny mężczyzna o dwóch parach oczu, zaś jego poddani mieli jeszcze bardziej zniekształcone ciała. Król orzekł, że nie wypuści Bruncvika, póki ten nie uwolni jego córki ze szponów Bazyliszka, a ten, chcąc nie chcąc, zgodził się. Stoczył ciężką walkę, ale królewna została wyzwolona. Obmyła rany wojownika, a król uznał, iż powinni się pobrać, nie chciał słyszeć o powrocie Bruncvika do ojczyzny. Ten smutny, całymi dniami przesiadywał nad brzegiem morza i patrzył w stronę domu. Pewenego dnia Bruncvik odnalazł w zamku magiczny miecz, który po wypowiedzeniu zaklęcia powodował, że głowy wrogów same spadały z karków. W ten sposób wymordował króla, królewnę i cały dwór, po czym zabrał lwa i wyruszył na morze. Dopłynął do krainy, w której ponownie chciano go zatrzymać, jednak gdy bez skrupułów zabił setki tysięcy poddanych, tamtejszy władca, zdjęty lękiem, obiecał wyprawić Bruncvika do Czech. U bram Pragi tenże przebrał się za pustelnika i dopiero wtedy wkroczył do miasta. Minęło już więcej niż siedem lat, a jego żona – Neomenia, namawiana przez ojca, szykowała się właśnie do ślubu z bogatym księciem. Do czary z jej winem podrzucił Bruncvik pierścień, a na bramie zamkowej napisał, że powrócił. Gdy żona zozpoznała go, zabił księcia wraz z jego świtą, a w całym kraju zapanowało wesele. Lew żył przy panu aż do końca, a później zdechł, z ciężkiej tęsknoty. Cudowny miecz zaś spoczywa zamurowany na Moście Karola i gdy kraj znajdzie się w niebezpieczeństwie, zostanie użyty do obrony Czech przez świętego Wacława. Historia Bruncvika nieodłącznie kojarzy się z opowiadaną przez Homera wędrówką Odysa – nie zabrakło utraty wszelkich towarzyszy, wysp zamieszkanych przez przedziwnych mieszkańców, tułaczki czy zakradania się w przebraniu do zamku z powodu przygotowań do nowego ślubu żony, jak i szczęśliwego zakończenia historii.
Nie sposób opowiedzieć historię Czech, pomijając losy Pragi, która niemal od początku istnienia państwa aż do dziś stanowiła jego stolicę. Za czasów Karola IV jego astrolog orzekł, że Mniejsze Miasto spłonie, a Stare Miasto zostanie znoszczone przez powódź, przez co Praga zginie. Król nie mógł się z tym pogodzić i zarządził budowę Nowego Miasta, które miało być symbolem praskiej potęgi. Osobiście doglądał budowy, wytyczał ulice, zatwierdzał położenie budynków. Gdy pod jego nieobecność wytyczono nową trasę, nakazał nazwać ją „Nekazalka”, na znak tego, że król nie kazał jej wybudować. Władca założył kościół św. Hieronima oraz klasztor mnichów benedyktyńskich „Na Skałkach”. Budowa tych budynków trwała dwadzieścia lat. Samo sklepienie było tak potężne, że wszyscy twierdzili, że nie ma prawa się utrzymać. Budowniczy, by ukończyć prace, zaprzedał duszę diabłu, nikt jednak nie wierzył, że można bezpiecznie rozebrać rusztowanie. Mężczyzna, za podszeptem diabła podpalił je, po czym uciekł, przerażony, że zniszczył swoje dzieło. Znaleziono go martwego – z rozpaczy odebrał sobie życie. Udało mu się jednak ukończyć dzieło – kościół stał, piękny i wspaniały.
W tym samym czasie na Hradczanach powstawała katedra św. Wita, zaś za rzeką – domy Nowego Miasta. Karol IV chciał połączyć je Kamiennym Mostem. Do jego budowy używano wapnia zaprawionego jajkami, których kopy zwożono z całego kraju. Jedno z miast przysłało wóz jaj, ale ugotowanych na twardo, co wzbudziło ogromną wesołość robotników. Nie było to ostatnie wielkie dzieło Karola IV, przy budowach zatrudniał on biedotę, zapewniając jej ubrania i jedzenie. Gdy król umierał, dzwony z dzwonnic odezwały się same.
Wiele lat później na wieży ratusza w Pradze pojawił się dziw nad dziwy – jedyny w ściecie zegar. Tłumy ludzi zjeżdżały się do miasta tylko po to, by móc go obejrzeć. Wielu uczonych dyskutowało o nim, jednak nie mogli poznać działania zegara. Twócą dzieła był mistrz Hanusz, który chętnie objaśniał jego działanie i przedziwne funkcje – jak pokazywanie ścieżki słońca na horyzoncie, zmian faz księżyca, tudzież wskazówkę, wykonującą pełny obrót w ciągu roku, ponieważ w zegarze mieścił się też kalendarz z podziałem na dwanaście miesięcy i z uwypuklemniem wszystkich świąt. Ponadtwo z okienek nad zegarem ukazywały się postaci figur apostołów czy śmierci, podziwiane przez tłumy. Konstrukcja zegara była niezwykle skomplikowana i wszyscy nie mogli się nadziwić, że jakiś człowiek potrafił ją zaplanować i wykonać. Wśród zegarmistrzów panowała opinia, że każdy, kto naprawiałby ten zegarł, mógłby od tego zwariować – dotykał go jedynie genialny twórca. W żadnym miejscu na świecie nie było takiego zegara, a z tego powodu radnych opanowała zazdrość, by mistrz nie skonstruował drugiego. Nasłali na mistrza Hanusza zakapturzonych przestępców, którzy dopadli go w warsztacie przy obliczeniach, pobili go i oślepili. Gdy odzyskał przytomność, powiedział tylko, by nie szukano przestępców, choć wieść o nich obiegła całe miasto i wszyscy złożeczyli zbójcom. Mistrz cierpiał, przez całe życie czerpał radość z pracy w warsztacie, do której teraz stał się niezdolny. Godzinami siedział w ciasnej izdebce i rozmyślał. Tęsknił za dziełem swojego życia i dręczyło go poczucie niewdzięczności ludzi, którzy w odpowiedzi na jego dar okaleczyli go okrutnie. Wciąż powtarzał usłyszane słowa: „Teraz już nie zrobisz drugiego zegara!” Pewnego dnia jeden z byłych uczniów doprowadził mistrza do ratusza. Czekała pod nim gromadka ludzi chcących usłyszeć bicie zegara. Nie poznali mistrza, który ze zgryzoty niezwykle zapadł na zdrowiu, radni z kolei udawali, że go nie widzą. Mistrz Hanusz nakazał doprowadzić się do najbardziej skomplikowanej części zegara – nie mógł już zobaczyć wyników swej pracy, słyszał tylko idealny mechanizm, pracujący z niezwykłą dokładnością. Zegar zabił, zgromadzonym przed ratuszem ukazała się śmierć i apostołowie. Mistrz czuł, że jego koniec się zbliża. Drżąc na całym ciele, wyciągnął rękę w stronę mechanizmu i uszkodził go. Wszystko umilkło, wskazówki stanęły. W tym momencie mężczyzna rzucił się z wieży, a gdy tylko dowieziono go do domu, zmarł. Zaś dzieło jego życia zostało zniszczone bezpowrotnie i nie było nikogo, kto umiałby je naprawić.
Nie zabrakło Czechom i opowieści o zwiastunach śmierci. Bliskość zgonu podkreślały pohukiwanie sowy czy tajemnicze stukanie, choć czasem znaki te były przynależne do konkretnego rodu – zaliczały się do nich dźwięki trąb, dzwonki, ujadanie psów czy rżenie koni. W niektórych rodach zjawiała się Biała Dama – widmo w białej szacie, wdowim welonie i czarnych rękawiczkach. Pojawiała się czasem w nocy, czasem za dnia, na przykład w opuszczonej wieży, do której od dawna nie prowadziły żadne schody. Któregoś razu zaczęła objawiać się przy kolebce dziecka, tuliła je i pieściła w nocy, gdy matka i piastunka spały. Ta jednak zachorowała i na jej miejsce przyjęto inną. Nowa służąca ujrzała ducha i zakrzyknęła, że będzie broniła dziecka. Duch wyzwał zuchwałą, okrzyknął, że jest krewną dziecka, ale już więcej się nie zjawi. Kobieca postać uczyniła znak krzyża i zniknęła w ścianie, żadna z piastunek już nigdy nie dostrzegła jej śladu. Gdy chłopiec dorósł, dowiedział się o niezwykłej opiekunce, a pewnego dnia kazał zburzyć ścianę, w której zniknęła, znalazł tam skarb ogromny. Kiedy indziej Biała Dama sprowadziła do umierającego potomka znacznego roku księdza z ostatnim namaszczeniem.
Bez wątpienia najbardziej znaną w Polsce słowiańską legendą jest opowieść o Janosiku z Królewskiej Hali. Był on synem ubogiego chłopa, oddanym za młodu do szkół. Ojciec chciał, by jego jedyne dziecko miało życie godniejsze niż on sam i odejmował sobie od ust, by starczyło pieniędzy na ksiązki dla Janosika. Zwierzchnik jego, wielki magnat, wściekał się, że chłop chce z syna zrobić pana i gnębił gazdę jak mógł. Wzywał go do pańszczyzny, gdy tylko zboże wzeszło mu na polu i odsyłał do domu, gdy plon chłopa nie nadawał się już do zbiorów. Narzekał na daniny i życzył sobie wciąż nowych, twierdząc, że kura jest zbyt chuda czy gęś zbyt mała. Jedyną pociechą gazdy było to, że jego syn nie będzie znosił takich upokorzeń. Janosik uczył się chętnie i dobrze, ale gdy miał dwadzieścia jeden lat wezwano go do domu z wieścią, że matka zachorowała ciężko i umiera. Wrócił natychmiast i tego samego dnia posłaniec od magnata przyniósł wieści, że gazda i student mają się stawić z zamego rana do grabienia siana. Chłop wierzył jednak, że z tak ważnego powodu pan okaże litość i pozwoli im zostać przy chorej. W południe zjawiło się jednak kilku drabów, którzy – nie zważając na chorą – pojmali jej bliskich i doprowadzili do magnata. Ten zasądził okrutną karę stu batów dla obu, czego starzec nie przeżył, a Janosik zachorował ciężko. Matka, widząc, co stało się z jej synem i mężem, zmarła z żalu. Gdy młodzieniec poczuł się lepiej, zniknął ze wsi i uciekł w góry. Spotkał tam wiłę, która z wdzięczności za ocalenie przed psem wręczyła mu pas z czarodziejską żyłką i ciupagę dającą siłę stu mężów. Od tego czasu Janosik wraz z grupą jedenastu towarzyszy począł się mścić za krzywdy swoje i słowackiego ludu. Uciśnieni pomagali im jak mogli. Janosik szczególnie nienawidził szlachty i często napadał na jej przedstawicieli. Zdarzało się, że w okolice zbójców zaplątał się przestraszony student. Wówczas Janosik odpytywał go starannie, a gdy zobaczył, że młodzian przerasta go wiedzą, prosił go o kazania dla swych towarzyszy, w podzięce wręczając sukno lub dukaty. Wielu żołnierzy próbowało ująć Janosika, ale byli bez szans. Zgubiła go zdrada. Jeden z druhów zdradził miejsce jego ukrycia i metodę walki. Żołnierze podstępem odebrali Janosikowi ciupagę i przecięli żyłkę z pasa od wiły. Wtedy już łatwo wtrącili go do więzienia, wypuszczając jedynie na tortury. Janosik najbardziej żałował chłopów, których nie miał już kto bronić. 13 marca 1713 roku skazano Janosika na śmierć. Nie bał się jej ani przez chwilę. Zginął na szubienicy. Jego ciupagę zaś musiano zamknąć za siedmioma drzwiami, a nim wyrąbała wszystkie po kolei, było już zbyt późno na ratunek, uciekła więc w góry, tam, gdzie Janosik był szczęśliwy. Kompanię jego zaś wybito do nogi.
Alois Jirásek napisał „Stare podania czeskie” w 1894 roku. Pozycja ta była wtedy nowością – stare opowieści przytaczała nie w sposób suchy i dydaktyczny, czy też przesadnie rzewny i patetyczny, jak to zdarzało się dotychczas; styl pisania Jiráska był prosty, serdeczny, choć niepozbawiony przygotowania faktograficznego. Stwarzał też u czytelnika wrażenie, że tekst jest kierowany specjalnie dla niego i mówi o sprawach, które powinien koniecznie poznać bliżej. Czytelnik wywodzący się z ludu odnajdował w legendach ludzi podobnych sobie, solidnych, sprawiedliwych i prawych, pokazujących wagę codziennej pracy.
Najstarsze informacje o plemionach z ziem polskich pochodzą z połowy IX w., a zawiera je tzw. Geograf bawarski, czyli opis plemiona i grodów na północ od Dunaju. Najprawdopodobniej plemiona polskie wymienione w dokumencie to:
-Wolinianie i Pyrzyczanie na Pomorzu Zachodnim,
-Ślężanie, Dziadoszanie, Opolanie i Golęzyce na Śląsku,
-Wiślanie i Lędzice w Małopolsce,
-Goplanie na Kujawach.
Inny dokument z X w. wymienia na Śląsku Trzebowian i Bobrzan. Prawdopodobnie na Mazowszu żyli Mazowaszanie, a na ziemiach Wielkopolski mieli swoje siedziby Polanie. Na ziemiach polskich wykdztałciły się dwa silniejsze ośrodki państwowe – na południu państwo Wiślan, na północy państwo Polan. Państwo Wiślan rozciągało się w górnym biegu Wisły z głównymi grodami – Krakowem i Wiślicą. Niestety nie jest znana dokładna jego wielkość, ale sam fakt istnienia nie budzi wątpliwości. Nie jest wykluczone, że władca państwa Wiślan popadł w zależność od księcia wielkomorawskiego. Nie wiadomo, kiedy upadło państwo Wiślan, w każdym razie w X w. już i nim nie słychać. Można się domyślać, że znajdowało się pod panowaniem czeskim aż do lat dziewięćdziesiątych X wieku. W czasie kiedy na południu istniało państwo Wiślan, w północno-zachodniej części Polski formowało się państwo Polan. Jego kontynuacją była Polska Mieszka I. Jeśli przyjmiemy za prawdziwe podane przez kronikarza polskiego Galla Anonima w początkach XII w. imiona książąt panujących przed Mieszkiem(Ziemowit,Leszek,Ziemomysł), to początki naszego państwa sięgają korzeniami IX w. Jego terytorium rozciągało się nad Wartą i Notecią z grodami Gnieznem, Poznaniem i Kruszwicą.
http://cepolsite.republika.pl/info/czechyhist1.htm