Był deszczowy poranek. Siedziałam na łóżku myśląc, jak bardzo nic mi się nie chce i patrzyłam jak krople deszczu spływają po szybie. Po jakimś czasie, w końcu dobrowolnie zwlekłam się z łóżka i poszłam się ubrać. Następnie się uczesałam i zeszłam na dół do kuchni. Nikogo tam nie zastałam. "Zapewne rodzice poszli już do pracy" - pomyślałam.
Spokojnie jadłam swoje ulubione danie, patrząc cały czas na zegar i lekko przysypiając. Gdy skończyłam jeść, usiadłam na kanapie sprawdzając jeszcze swoje opowiadanie na lekcję polskiego oraz swoją wiedzę do sprawdzianu z biologii. Ciągle czujnie sprawdzałam czas by się nie spóźnić.
W końcu nastała pora by wychodzić, więc spakowałam wszystko z powrotem i poszłam jeszcze do łazienki. Gdy weszłam, zaczęłam odczuwać większe skutki zmęczenia. Szłam co raz wolniej i zemdlałam.
Otworzyłam oczy, zastanawiając się co i kiedy się stało, i dlaczego leżę na podłodze. W końcu wstałam i otrzepałam się, na szczęście nic poważnego się nie stało. Podeszłam do umywalki i probowalam przemyć twarz, ale nie mogłam. Gdy podniosłam głowę i skierowałam ją do lustra, nic nie widziałam:
- Co u licha?! - wykrzyknęłam. Zaczęłam się przyglądać, aż w końcu naszła mnie pewna myśl:
- Czy ja umarłam?!... Nie, nie możliwe, nigdzie nie widzę swojego ciała - powiedziałam ze spokojem rozglądając się po pomieszczeniu. - A może w czasie gdy byłam nieprzytomna ktoś zdążył wrócić i moje ciało jest w szpitalu? Albo chociaż w pokoju, przecież rodzice wiedzieli, że siedziałam wczoraj cały dzień do późna nad książkami i uznali to za zwykłe zmęczenie - nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że mogę tak naprawde leżeć w trumnie.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Poszłam do swojego pokoju - nic, w salonie - nic, pokój rodziców - nic. Nie było również nikogo z rodziny w całym domu ani na dworze:
- Z resztą, dlaczego ktoś miałby siedzieć na dworze? Przecież pada.
Mimo to zajrzałam tam, w końcu nic do stracenia, ale ku mojemu ździwieniu, świeciło słońce. Wróciłam do środka, nie zastanawiając się zbytnio nad pogodą, w końcu to nie moje największe zmarwtienie w tej chwili. Spojrzałam na godzinę - było popołudnie. Ale coś mi nie pasowało, było jakoś... inaczej. Zerknęłam na datę w kalendarzu:
- Co?! Jakim cudem mogłam tutaj leżeć 5 dni i przez ten czas żyć?! A poza tym, rodzice mnie nie znaleźli czy jak?!
Przebiegłam po domu i wybiegłam zdesperowana na ulicę, mając w głowie najgorsze myśli. Wskoczyłam na rower, ten natomiast ani drgnął. Więc bez dalszych prób po prostu biegłam do szpitala.
- Dotarłam... W końcu... Ale dlaczego nie jestem zmęczona ani zdyszana? - mówiąc to ruszyłam do recepcji. Wydawało mi się to dziwne by pytać o samą siebie. "Ale nie, nie czas o tym teraz myśleć" - chciałam tylko znaleźć moje ciało. Zaczęłam wołać recepcjonistkę, w końcu krzyczeć po czym próbować ją szturchnąć - na darmo, nie sięgałam do niej. Wtedy nagle coś mnie przenikło, odsunęłam się kawałek i w miejscu gdzie stałam pojawił się nagle jakiś człowiek, był bardzo smutny. W pewnym momencie rozpoznałam w nim swojego tatę! I musiałam mieć rację, ponieważ wypowiedział moje imię i nazwisko, po czym swoje. Nie słysząc reszty rozmowy, ruszyłam za nim, widząc, że zmierza w jakieś miejsce. Miałam cichą nadzieje, że to będzie sala gdzie leżę ja - a przynajmniej moje ciało.
I miałam rację, po jakimś czasie weszliśmy do pokoju oznaczonego moim imieniem, lecz nie czytałam opisu. Gdy weszłam, doznałam szoku, jak i szczęścia, że znalazłam siebie, ale szok zaś był sprawiony tym, do ilu urządzeń byłam podłączona. Zauważyłam obok mojego ciała też mamę, trzymającą moją dłoń i patrzącą na mnie bezdusznie. Podbiegłam do niej momentalnie, przytulałam, wołałam, machałam, próbowałam też potrząść, ale nie reagowała, jakby była co najmniej 100 kilogramowym przedmiotem. Wtedy przypomniałam sobie o sytuacji z recepcji:
- Czyli dlatego też nie mogłam odkręcić w łazience kranu ani ruszyć rowerem - powiedziałam zagłębiona w własnych myślach, zarazem lekko zażenowana. Usiadłam obok siebie i rozglądałam się po pomieszczeniu. Kompletnie nie wiedziałam co robić... W końcu naszła mnie myśl, dlaczego leżę tu w takim stanie i jestem prawdopodobnie w śpiączce. Zaczęłam myśleć o tym, że zemdlałam w łazience, tam wszystko jest twarde, mogłam nawet się uderzyć o kant wanny czy o umywalkę i spaść na ziemię. Przyszły i do głowy jeszcze inne myśli, ale tę teorię uznałam za najlepszą i najbardziej prawdopodobną. To jednak nie sprawiło, że umarłam całkowicie, lub się obudziłam czy cokolwiek. Leżałam i czekałam, i czekałam, i czekałam... Czas się wydłużał, a ja nie wiedziałam co począć. po prostu wyczekiwałam dnia, w którym się obudzę, ale z każdym dniem coraz bardziej traciłam nadzieję...
Nagle, pewnego dnia, po prostu zasnęłam. Przez krótki czas widziałam ciemność, a potem otworzyłam oczy. Podniosłam się szybko i nie wiadomo czemu byłam zdyszana, może to stres, który pojawił się w chwili nastania ciemności. Uspokoiłam się i rozglądałam po pomieszczeniu. Mój wzrok w końcu zawędrował do oczu mamy, patrzyła na mnie zdziwiona, a łzy same jej spływały po policzkach. Zapytałam tylko czy wszystko dobrze, a ona wybuchła płaczem i mocno przytuliła. Wtedy tata zawołał lekarza. Gdy obaj wrócili, doktor zaczął opowiadać co się stało, że się obudziłam i takie tam. Nie kontaktowałam jeszcze do końca ze światem i nie mogłam zrozumieć co mówi.
Podobno to był cud. Lekarz określił to "wolą ludzką" - czymś, co zawsze będzie przeciwieństwem medycyny, ale możliwym. Od tamtej pory, "wola ludzka" to moje motto. Często go używam i prowadzi mnie w życiu. Wielu osobom, które usłyszały te słowa z moich ust, pomogło. Czyli cuda jednak się zdarzają, a do niedawna jeszcze w to nie wierzyłam... Chwila, "do niedawna?" Aby na pewno? Byłam w śpiączce chyba ponad dwa tygodnie!
Wyjaśnienie:
Mam nadzieję, że jest wszystko dobrze, jest w miarę ciekawe i na temat oraz się nadaje. Za wszelkie błędy przepraszam. Jeśli gdzieś jest za małe rozwinięcie możesz uzupełnić je sama, a jeśli za dużo tekstu - usuń te niepotrzebne twoim zdaniem kawałki. Uważaj by nie usunąć głównych fragmentów tekstu! :D
Odpowiedź:
Był deszczowy poranek. Siedziałam na łóżku myśląc, jak bardzo nic mi się nie chce i patrzyłam jak krople deszczu spływają po szybie. Po jakimś czasie, w końcu dobrowolnie zwlekłam się z łóżka i poszłam się ubrać. Następnie się uczesałam i zeszłam na dół do kuchni. Nikogo tam nie zastałam. "Zapewne rodzice poszli już do pracy" - pomyślałam.
Spokojnie jadłam swoje ulubione danie, patrząc cały czas na zegar i lekko przysypiając. Gdy skończyłam jeść, usiadłam na kanapie sprawdzając jeszcze swoje opowiadanie na lekcję polskiego oraz swoją wiedzę do sprawdzianu z biologii. Ciągle czujnie sprawdzałam czas by się nie spóźnić.
W końcu nastała pora by wychodzić, więc spakowałam wszystko z powrotem i poszłam jeszcze do łazienki. Gdy weszłam, zaczęłam odczuwać większe skutki zmęczenia. Szłam co raz wolniej i zemdlałam.
Otworzyłam oczy, zastanawiając się co i kiedy się stało, i dlaczego leżę na podłodze. W końcu wstałam i otrzepałam się, na szczęście nic poważnego się nie stało. Podeszłam do umywalki i probowalam przemyć twarz, ale nie mogłam. Gdy podniosłam głowę i skierowałam ją do lustra, nic nie widziałam:
- Co u licha?! - wykrzyknęłam. Zaczęłam się przyglądać, aż w końcu naszła mnie pewna myśl:
- Czy ja umarłam?!... Nie, nie możliwe, nigdzie nie widzę swojego ciała - powiedziałam ze spokojem rozglądając się po pomieszczeniu. - A może w czasie gdy byłam nieprzytomna ktoś zdążył wrócić i moje ciało jest w szpitalu? Albo chociaż w pokoju, przecież rodzice wiedzieli, że siedziałam wczoraj cały dzień do późna nad książkami i uznali to za zwykłe zmęczenie - nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że mogę tak naprawde leżeć w trumnie.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Poszłam do swojego pokoju - nic, w salonie - nic, pokój rodziców - nic. Nie było również nikogo z rodziny w całym domu ani na dworze:
- Z resztą, dlaczego ktoś miałby siedzieć na dworze? Przecież pada.
Mimo to zajrzałam tam, w końcu nic do stracenia, ale ku mojemu ździwieniu, świeciło słońce. Wróciłam do środka, nie zastanawiając się zbytnio nad pogodą, w końcu to nie moje największe zmarwtienie w tej chwili. Spojrzałam na godzinę - było popołudnie. Ale coś mi nie pasowało, było jakoś... inaczej. Zerknęłam na datę w kalendarzu:
- Co?! Jakim cudem mogłam tutaj leżeć 5 dni i przez ten czas żyć?! A poza tym, rodzice mnie nie znaleźli czy jak?!
Przebiegłam po domu i wybiegłam zdesperowana na ulicę, mając w głowie najgorsze myśli. Wskoczyłam na rower, ten natomiast ani drgnął. Więc bez dalszych prób po prostu biegłam do szpitala.
- Dotarłam... W końcu... Ale dlaczego nie jestem zmęczona ani zdyszana? - mówiąc to ruszyłam do recepcji. Wydawało mi się to dziwne by pytać o samą siebie. "Ale nie, nie czas o tym teraz myśleć" - chciałam tylko znaleźć moje ciało. Zaczęłam wołać recepcjonistkę, w końcu krzyczeć po czym próbować ją szturchnąć - na darmo, nie sięgałam do niej. Wtedy nagle coś mnie przenikło, odsunęłam się kawałek i w miejscu gdzie stałam pojawił się nagle jakiś człowiek, był bardzo smutny. W pewnym momencie rozpoznałam w nim swojego tatę! I musiałam mieć rację, ponieważ wypowiedział moje imię i nazwisko, po czym swoje. Nie słysząc reszty rozmowy, ruszyłam za nim, widząc, że zmierza w jakieś miejsce. Miałam cichą nadzieje, że to będzie sala gdzie leżę ja - a przynajmniej moje ciało.
I miałam rację, po jakimś czasie weszliśmy do pokoju oznaczonego moim imieniem, lecz nie czytałam opisu. Gdy weszłam, doznałam szoku, jak i szczęścia, że znalazłam siebie, ale szok zaś był sprawiony tym, do ilu urządzeń byłam podłączona. Zauważyłam obok mojego ciała też mamę, trzymającą moją dłoń i patrzącą na mnie bezdusznie. Podbiegłam do niej momentalnie, przytulałam, wołałam, machałam, próbowałam też potrząść, ale nie reagowała, jakby była co najmniej 100 kilogramowym przedmiotem. Wtedy przypomniałam sobie o sytuacji z recepcji:
- Czyli dlatego też nie mogłam odkręcić w łazience kranu ani ruszyć rowerem - powiedziałam zagłębiona w własnych myślach, zarazem lekko zażenowana. Usiadłam obok siebie i rozglądałam się po pomieszczeniu. Kompletnie nie wiedziałam co robić... W końcu naszła mnie myśl, dlaczego leżę tu w takim stanie i jestem prawdopodobnie w śpiączce. Zaczęłam myśleć o tym, że zemdlałam w łazience, tam wszystko jest twarde, mogłam nawet się uderzyć o kant wanny czy o umywalkę i spaść na ziemię. Przyszły i do głowy jeszcze inne myśli, ale tę teorię uznałam za najlepszą i najbardziej prawdopodobną. To jednak nie sprawiło, że umarłam całkowicie, lub się obudziłam czy cokolwiek. Leżałam i czekałam, i czekałam, i czekałam... Czas się wydłużał, a ja nie wiedziałam co począć. po prostu wyczekiwałam dnia, w którym się obudzę, ale z każdym dniem coraz bardziej traciłam nadzieję...
Nagle, pewnego dnia, po prostu zasnęłam. Przez krótki czas widziałam ciemność, a potem otworzyłam oczy. Podniosłam się szybko i nie wiadomo czemu byłam zdyszana, może to stres, który pojawił się w chwili nastania ciemności. Uspokoiłam się i rozglądałam po pomieszczeniu. Mój wzrok w końcu zawędrował do oczu mamy, patrzyła na mnie zdziwiona, a łzy same jej spływały po policzkach. Zapytałam tylko czy wszystko dobrze, a ona wybuchła płaczem i mocno przytuliła. Wtedy tata zawołał lekarza. Gdy obaj wrócili, doktor zaczął opowiadać co się stało, że się obudziłam i takie tam. Nie kontaktowałam jeszcze do końca ze światem i nie mogłam zrozumieć co mówi.
Podobno to był cud. Lekarz określił to "wolą ludzką" - czymś, co zawsze będzie przeciwieństwem medycyny, ale możliwym. Od tamtej pory, "wola ludzka" to moje motto. Często go używam i prowadzi mnie w życiu. Wielu osobom, które usłyszały te słowa z moich ust, pomogło. Czyli cuda jednak się zdarzają, a do niedawna jeszcze w to nie wierzyłam... Chwila, "do niedawna?" Aby na pewno? Byłam w śpiączce chyba ponad dwa tygodnie!
Wyjaśnienie:
Mam nadzieję, że jest wszystko dobrze, jest w miarę ciekawe i na temat oraz się nadaje. Za wszelkie błędy przepraszam. Jeśli gdzieś jest za małe rozwinięcie możesz uzupełnić je sama, a jeśli za dużo tekstu - usuń te niepotrzebne twoim zdaniem kawałki. Uważaj by nie usunąć głównych fragmentów tekstu! :D
Jeśli coś ci nie gra, to napisz w komentarzu :3
Przepraszam również jeśli tekst nie będzie w pewnym sensie "pasował" do tematu