Plac Teatralny- związany z legędą o złotej kaczce; jak? Kiedy powstał teatr, kim są panowie ,,siedzący" przed teatrem.
Opisać plac, jakies informacje o teatrze i tych panach
czytelnik
Na pytanie :"Kim są panowie siedzący przed teatrem "udzielam odpowiedzi:Panowie siedziący przed teatrem to: -Stanisław Moniuszko(1819-1872) kompozytor , organista,dyrygent , nauczyciel gry na fortepianie jego utwory to: "Hrabina""Halka" -Wojciech Bogusławski (1757-1829)dramatopisarz ,aktor ;reżyser dyrygent .Najwybitniejsze utwory który wystawił to: "Cud mniemany ,czyli Krakowiacy i Górale"
0 votes Thanks 0
milena1041
Panowie siedzący przed teatrem to; -Stanisław Moniuszko(1819-1872) kompozytor , organista,dyrygent , nauczyciel gry na fortepianie jego utwory to: "Hrabina""Halka" -Wojciech Bogusławski (1757-1829)dramatopisarz ,aktor ;reżyser dyrygent .Najwybitniejsze utwory który wystawił to: "Cud mniemany ,czyli Krakowiacy i Górale" Legęda o złotej kaczce-sobie szewczyk Warszawski. Nazywał się Lutek. Dobre było chłopczysko, wesołe, pracowite, ale biedne jak mysz kościelna. Pracował ci on u majstra jednego, u mistrza na Starym Mieście. Ale cóż? Majster jak majster , grosz zbierał do grosza, z groszy ciułał talary i czerwońce, a u chłopaka bieda, aż piszczy. Niby to mu pożywienie dawał. Boże, zmiłuj się: wodzianka, kartofle - i tyle! I odział go, mówi się, ale ta przyodziewka spadła z Lutka, boć to stare łachy majstrowskie, co ledwo się kupy trzymały. Dość, że w takim stanie i pies by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek! Gadają mu: "Miej cierpliwość, mityguj się, będzie lepiej, poczekaj ino!" Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lecą, a tu wciąż nędza i nędza. Znudziło mu się. Uciec chce. Do wojska - powiada - pójdę, żołnierzem będę, może się ta nowy Napoleon gdzie zjawi, to ja nic marszałkiem zostanę, generałem wielkim, mocarzem. No nic! cierpi jeszcze, czeka. Aż ci tu kiedyś na wieczorynkę poszedł do czeladnika jednego, co się niedawno wyzwolił i wiodło mu się niezgorzej, bo grenadierskie buty szył, dla gwardii, dla panów oficerów. Wieczorynka aż miło! Jedzą, piją, gawędzą. Ni z tego, ni z owego o bajkach się zaczyna, o takich podaniach warszawskich. I mówi jeden stary szewc:- Ho! ho! u nas w Warszawie i o pieniądz łatwo, i o sławę łatwo, tylko trzeba mieć odwagę i rozum we łbie jak patrzy. Zaciekawił się Lutek:- Mówcie co to takiego? - Ano nic- rzecze stary- na Ordynackiem, w podziemiach starego zamku, jest królewna taka zaklęta w złotą kaczkę. Kto do niej trafi, kto ją przydybie - wygrał! Ona mu powie, jak skarby ogromne zdobyć, jak się stać bogatym! - A kiedy do niej pojechać mogę? - W noc świętojańską. Zapamiętał to sobie nasz Lutek, a do nocy świętojańskiej trzy dni trzeba czekać, nie więcej.
Część druga Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, wszedł w Ordynacką, przeżegnał się: już blisko! Myśli sobie: - Nie bym się bał, raz się zdecydował, nie mogę zawracać! Jazda! Wdrapał się po wystających cegłach do okna, raz, dwa, trzy! Wlazł do wnętrza. Ciemno! Zapalił świeczkę - idzie. Korytarz długi, wąski, kręty, prowadzi niżej i niżej. Aż ci po kwadransie może takiej drogi wszedł szewczyk do piwnicy, wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem pośrodku. Przy mdłym świetle zobaczył: złota kaczka pływa! - Taś, taś kaczuszko! I nagle z kaczki zrobiła się przecudna dziewczyna: królewna. - Czego chcesz ode mnie chłopczyku? - Jaśnie wielmożna królewno nic ci ja nie chcę, ino zrobię to, co chcesz, abyś rozkazała. - Dobrze tedy ci powiem! Uzyskasz skarby jakich nikt jeszcze nigdy nie miał. Będziesz najbogatszym człowiekiem na świcie jeśli spełnisz co do joty, to co ci powiem! - Słucham, jaśnie wielmożna? - Oto masz kieskę, w niej s t o dukatów; przez cały dzień jutrzejszy musisz je wydać, ale pamiętaj nie wolno ci dać tego złota nikomu, biedakowi, bezdomnemu, ani grosza! - Ha ha ha ha ha ha ha ha ha i cóż to trudnego? Będę jadł, pił, będę hulał! Wydam sto dukatów, a co potem? - Potem skarby wielkie będą twoje! - Zgoda królewno. Daj kieskę. Księżniczka wręczyła Lutkowi kieckę, a sama śmiać się zaczęła tak strasznie, że aż Lutka strach przejął.
Część ostatnia Nazajutrz dzień od rana samego puszcza się Lutek na miasto. Co by tu pierwsze kupić? Może odzienie? No, dobrze racja. Poszedł Świętojerską, do sklepów z odzieżą, kupił sobie kapelusz, bluzkę z aksamitu i palto. Szyk! Prawdziwy hrabia! Idzie pogwizdując, laseczką macha, bo i laseczkę sobie sprawił. Nie taka łatwa sprawa wydać sto dukatów*! Sto dukatów dla siebie samego! A że to była już 10.00 więc głodny był niesłychanie! Wstąpił do gospody, każe sobie dać: kiełbasy, kaszanki, chleba, sera, piwa, je aż mu się uszy trzęsą! Najadł się że chyba mu na trzy dni wystarczy. - Co się należy? - pyta. - Dwa złote. - Dwa złote? Nie więcej? - Dwa złote, a przydało by się 10 groszy napiwku. I jak wydać tu sto dukatów? Biedzi się Lutek. Pojechał Lutek na wycieczkę, za miasto. Pojechał końmi do Wilanowa. Bryczkę wynajął na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trąbce. Uciecha! Przyjechał dukata dał odźwiernemu. Pochodził po parku i wrócił. Co robić? Widzi teatr. Poszedł, zapłacił. Nigdy wcześniej w teatrze nie był. Niestety rzecz droga, miejsca: dwa złote. Teraz natomiast na wszystko go stać, tyle, że dzień się kończy, a on ma pełno dukatów wciąż! Martwi się Lutek, aha przejdę się po mieście. Nagle widzi, idzie stary żołnierz, bez ręki, ale na piersi medale błyszczą. Sięgnął do kieszeni i dał wszystko biednemu. Błysnęło, zagrzmiało, huknęło! Mignęła przed oczami Lutka księżniczka zaklęta. - Nie dotrzymałeś tajemnicy! Koniec z bogactwem! - I znikła. - Pieniądze szczęścia nie dają, tylko praca i zdrowie. - rzekł stary i zniknął. Powrócił Lutek do domu rad i wesół. Ocknął się rankiem bez grosza, na siebie wydał 10 dukatów, starcowi dał resztę. Wyzwolił się rychle na czeladnika i wiódł dobre, spokojne życie. A o złotej kaczce słuch zaginął. I bardzo dobrze! * Dukat - złota moneta. Pierwszy teatr powstał w Warszawie wsobie szewczyk Warszawski. Nazywał się Lutek. Dobre było chłopczysko, wesołe, pracowite, ale biedne jak mysz kościelna. Pracował ci on u majstra jednego, u mistrza na Starym Mieście. Ale cóż? Majster jak majster , grosz zbierał do grosza, z groszy ciułał talary i czerwońce, a u chłopaka bieda, aż piszczy. Niby to mu pożywienie dawał. Boże, zmiłuj się: wodzianka, kartofle - i tyle! I odział go, mówi się, ale ta przyodziewka spadła z Lutka, boć to stare łachy majstrowskie, co ledwo się kupy trzymały. Dość, że w takim stanie i pies by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek! Gadają mu: "Miej cierpliwość, mityguj się, będzie lepiej, poczekaj ino!" Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lecą, a tu wciąż nędza i nędza. Znudziło mu się. Uciec chce. Do wojska - powiada - pójdę, żołnierzem będę, może się ta nowy Napoleon gdzie zjawi, to ja nic marszałkiem zostanę, generałem wielkim, mocarzem. No nic! cierpi jeszcze, czeka. Aż ci tu kiedyś na wieczorynkę poszedł do czeladnika jednego, co się niedawno wyzwolił i wiodło mu się niezgorzej, bo grenadierskie buty szył, dla gwardii, dla panów oficerów. Wieczorynka aż miło! Jedzą, piją, gawędzą. Ni z tego, ni z owego o bajkach się zaczyna, o takich podaniach warszawskich. I mówi jeden stary szewc:- Ho! ho! u nas w Warszawie i o pieniądz łatwo, i o sławę łatwo, tylko trzeba mieć odwagę i rozum we łbie jak patrzy. Zaciekawił się Lutek:- Mówcie co to takiego? - Ano nic- rzecze stary- na Ordynackiem, w podziemiach starego zamku, jest królewna taka zaklęta w złotą kaczkę. Kto do niej trafi, kto ją przydybie - wygrał! Ona mu powie, jak skarby ogromne zdobyć, jak się stać bogatym! - A kiedy do niej pojechać mogę? - W noc świętojańską. Zapamiętał to sobie nasz Lutek, a do nocy świętojańskiej trzy dni trzeba czekać, nie więcej.
Część druga Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, wszedł w Ordynacką, przeżegnał się: już blisko! Myśli sobie: - Nie bym się bał, raz się zdecydował, nie mogę zawracać! Jazda! Wdrapał się po wystających cegłach do okna, raz, dwa, trzy! Wlazł do wnętrza. Ciemno! Zapalił świeczkę - idzie. Korytarz długi, wąski, kręty, prowadzi niżej i niżej. Aż ci po kwadransie może takiej drogi wszedł szewczyk do piwnicy, wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem pośrodku. Przy mdłym świetle zobaczył: złota kaczka pływa! - Taś, taś kaczuszko! I nagle z kaczki zrobiła się przecudna dziewczyna: królewna. - Czego chcesz ode mnie chłopczyku? - Jaśnie wielmożna królewno nic ci ja nie chcę, ino zrobię to, co chcesz, abyś rozkazała. - Dobrze tedy ci powiem! Uzyskasz skarby jakich nikt jeszcze nigdy nie miał. Będziesz najbogatszym człowiekiem na świcie jeśli spełnisz co do joty, to co ci powiem! - Słucham, jaśnie wielmożna? - Oto masz kieskę, w niej s t o dukatów; przez cały dzień jutrzejszy musisz je wydać, ale pamiętaj nie wolno ci dać tego złota nikomu, biedakowi, bezdomnemu, ani grosza! - Ha ha ha ha ha ha ha ha ha i cóż to trudnego? Będę jadł, pił, będę hulał! Wydam sto dukatów, a co potem? - Potem skarby wielkie będą twoje! - Zgoda królewno. Daj kieskę. Księżniczka wręczyła Lutkowi kieckę, a sama śmiać się zaczęła tak strasznie, że aż Lutka strach przejął.
Część ostatnia Nazajutrz dzień od rana samego puszcza się Lutek na miasto. Co by tu pierwsze kupić? Może odzienie? No, dobrze racja. Poszedł Świętojerską, do sklepów z odzieżą, kupił sobie kapelusz, bluzkę z aksamitu i palto. Szyk! Prawdziwy hrabia! Idzie pogwizdując, laseczką macha, bo i laseczkę sobie sprawił. Nie taka łatwa sprawa wydać sto dukatów*! Sto dukatów dla siebie samego! A że to była już 10.00 więc głodny był niesłychanie! Wstąpił do gospody, każe sobie dać: kiełbasy, kaszanki, chleba, sera, piwa, je aż mu się uszy trzęsą! Najadł się że chyba mu na trzy dni wystarczy. - Co się należy? - pyta. - Dwa złote. - Dwa złote? Nie więcej? - Dwa złote, a przydało by się 10 groszy napiwku. I jak wydać tu sto dukatów? Biedzi się Lutek. Pojechał Lutek na wycieczkę, za miasto. Pojechał końmi do Wilanowa. Bryczkę wynajął na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trąbce. Uciecha! Przyjechał dukata dał odźwiernemu. Pochodził po parku i wrócił. Co robić? Widzi teatr. Poszedł, zapłacił. Nigdy wcześniej w teatrze nie był. Niestety rzecz droga, miejsca: dwa złote. Teraz natomiast na wszystko go stać, tyle, że dzień się kończy, a on ma pełno dukatów wciąż! Martwi się Lutek, aha przejdę się po mieście. Nagle widzi, idzie stary żołnierz, bez ręki, ale na piersi medale błyszczą. Sięgnął do kieszeni i dał wszystko biednemu. Błysnęło, zagrzmiało, huknęło! Mignęła przed oczami Lutka księżniczka zaklęta. - Nie dotrzymałeś tajemnicy! Koniec z bogactwem! - I znikła. - Pieniądze szczęścia nie dają, tylko praca i zdrowie. - rzekł stary i zniknął. Powrócił Lutek do domu rad i wesół. Ocknął się rankiem bez grosza, na siebie wydał 10 dukatów, starcowi dał resztę. Wyzwolił się rychle na czeladnika i wiódł dobre, spokojne życie. A o złotej kaczce słuch zaginął. I bardzo dobrze! * Dukat - złota moneta. sobie szewczyk Warszawski. Nazywał się Lutek. Dobre było chłopczysko, wesołe, pracowite, ale biedne jak mysz kościelna. Pracował ci on u majstra jednego, u mistrza na Starym Mieście. Ale cóż? Majster jak majster , grosz zbierał do grosza, z groszy ciułał talary i czerwońce, a u chłopaka bieda, aż piszczy. Niby to mu pożywienie dawał. Boże, zmiłuj się: wodzianka, kartofle - i tyle! I odział go, mówi się, ale ta przyodziewka spadła z Lutka, boć to stare łachy majstrowskie, co ledwo się kupy trzymały. Dość, że w takim stanie i pies by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek! Gadają mu: "Miej cierpliwość, mityguj się, będzie lepiej, poczekaj ino!" Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lecą, a tu wciąż nędza i nędza. Znudziło mu się. Uciec chce. Do wojska - powiada - pójdę, żołnierzem będę, może się ta nowy Napoleon gdzie zjawi, to ja nic marszałkiem zostanę, generałem wielkim, mocarzem. No nic! cierpi jeszcze, czeka. Aż ci tu kiedyś na wieczorynkę poszedł do czeladnika jednego, co się niedawno wyzwolił i wiodło mu się niezgorzej, bo grenadierskie buty szył, dla gwardii, dla panów oficerów. Wieczorynka aż miło! Jedzą, piją, gawędzą. Ni z tego, ni z owego o bajkach się zaczyna, o takich podaniach warszawskich. I mówi jeden stary szewc:- Ho! ho! u nas w Warszawie i o pieniądz łatwo, i o sławę łatwo, tylko trzeba mieć odwagę i rozum we łbie jak patrzy. Zaciekawił się Lutek:- Mówcie co to takiego? - Ano nic- rzecze stary- na Ordynackiem, w podziemiach starego zamku, jest królewna taka zaklęta w złotą kaczkę. Kto do niej trafi, kto ją przydybie - wygrał! Ona mu powie, jak skarby ogromne zdobyć, jak się stać bogatym! - A kiedy do niej pojechać mogę? - W noc świętojańską. Zapamiętał to sobie nasz Lutek, a do nocy świętojańskiej trzy dni trzeba czekać, nie więcej.
Część druga Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, wszedł w Ordynacką, przeżegnał się: już blisko! Myśli sobie: - Nie bym się bał, raz się zdecydował, nie mogę zawracać! Jazda! Wdrapał się po wystających cegłach do okna, raz, dwa, trzy! Wlazł do wnętrza. Ciemno! Zapalił świeczkę - idzie. Korytarz długi, wąski, kręty, prowadzi niżej i niżej. Aż ci po kwadransie może takiej drogi wszedł szewczyk do piwnicy, wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem pośrodku. Przy mdłym świetle zobaczył: złota kaczka pływa! - Taś, taś kaczuszko! I nagle z kaczki zrobiła się przecudna dziewczyna: królewna. - Czego chcesz ode mnie chłopczyku? - Jaśnie wielmożna królewno nic ci ja nie chcę, ino zrobię to, co chcesz, abyś rozkazała. - Dobrze tedy ci powiem! Uzyskasz skarby jakich nikt jeszcze nigdy nie miał. Będziesz najbogatszym człowiekiem na świcie jeśli spełnisz co do joty, to co ci powiem! - Słucham, jaśnie wielmożna? - Oto masz kieskę, w niej s t o dukatów; przez cały dzień jutrzejszy musisz je wydać, ale pamiętaj nie wolno ci dać tego złota nikomu, biedakowi, bezdomnemu, ani grosza! - Ha ha ha ha ha ha ha ha ha i cóż to trudnego? Będę jadł, pił, będę hulał! Wydam sto dukatów, a co potem? - Potem skarby wielkie będą twoje! - Zgoda królewno. Daj kieskę. Księżniczka wręczyła Lutkowi kieckę, a sama śmiać się zaczęła tak strasznie, że aż Lutka strach przejął.
Część ostatnia Nazajutrz dzień od rana samego puszcza się Lutek na miasto. Co by tu pierwsze kupić? Może odzienie? No, dobrze racja. Poszedł Świętojerską, do sklepów z odzieżą, kupił sobie kapelusz, bluzkę z aksamitu i palto. Szyk! Prawdziwy hrabia! Idzie pogwizdując, laseczką macha, bo i laseczkę sobie sprawił. Nie taka łatwa sprawa wydać sto dukatów*! Sto dukatów dla siebie samego! A że to była już 10.00 więc głodny był niesłychanie! Wstąpił do gospody, każe sobie dać: kiełbasy, kaszanki, chleba, sera, piwa, je aż mu się uszy trzęsą! Najadł się że chyba mu na trzy dni wystarczy. - Co się należy? - pyta. - Dwa złote. - Dwa złote? Nie więcej? - Dwa złote, a przydało by się 10 groszy napiwku. I jak wydać tu sto dukatów? Biedzi się Lutek. Pojechał Lutek na wycieczkę, za miasto. Pojechał końmi do Wilanowa. Bryczkę wynajął na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trąbce. Uciecha! Przyjechał dukata dał odźwiernemu. Pochodził po parku i wrócił. Co robić? Widzi teatr. Poszedł, zapłacił. Nigdy wcześniej w teatrze nie był. Niestety rzecz droga, miejsca: dwa złote. Teraz natomiast na wszystko go stać, tyle, że dzień się kończy, a on ma pełno dukatów wciąż! Martwi się Lutek, aha przejdę się po mieście. Nagle widzi, idzie stary żołnierz, bez ręki, ale na piersi medale błyszczą. Sięgnął do kieszeni i dał wszystko biednemu. Błysnęło, zagrzmiało, huknęło! Mignęła przed oczami Lutka księżniczka zaklęta. - Nie dotrzymałeś tajemnicy! Koniec z bogactwem! - I znikła. - Pieniądze szczęścia nie dają, tylko praca i zdrowie. - rzekł stary i zniknął. Powrócił Lutek do domu rad i wesół. Ocknął się rankiem bez grosza, na siebie wydał 10 dukatów, starcowi dał resztę. Wyzwolił się rychle na czeladnika i wiódł dobre, spokojne życie. A o złotej kaczce słuch zaginął. I bardzo dobrze! * Dukat - złota moneta. pierwszy teatr powstał w 1765roku. Teatr-rodzaj sztuki widowiskowej, w której aktor lub grupa aktorów na żywo daje przedstawienie dla zgromadzonej publiczności. Terminem tym określa się też czasem sam spektakl teatralny lub też budynek, w którym on jest grany.
siedziący przed teatrem to:
-Stanisław Moniuszko(1819-1872) kompozytor , organista,dyrygent , nauczyciel gry na fortepianie jego utwory to: "Hrabina""Halka"
-Wojciech Bogusławski (1757-1829)dramatopisarz ,aktor ;reżyser dyrygent .Najwybitniejsze utwory który wystawił to: "Cud mniemany ,czyli Krakowiacy i Górale"
-Stanisław Moniuszko(1819-1872) kompozytor , organista,dyrygent , nauczyciel gry na fortepianie jego utwory to: "Hrabina""Halka"
-Wojciech Bogusławski (1757-1829)dramatopisarz ,aktor ;reżyser dyrygent .Najwybitniejsze utwory który wystawił to: "Cud mniemany ,czyli Krakowiacy i Górale"
Legęda o złotej kaczce-sobie szewczyk Warszawski. Nazywał się Lutek. Dobre było chłopczysko, wesołe, pracowite, ale biedne jak mysz kościelna. Pracował ci on u majstra jednego, u mistrza na Starym Mieście. Ale cóż? Majster jak majster , grosz zbierał do grosza, z groszy ciułał talary i czerwońce, a u chłopaka bieda, aż piszczy. Niby to mu pożywienie dawał. Boże, zmiłuj się: wodzianka, kartofle - i tyle! I odział go, mówi się, ale ta przyodziewka spadła z Lutka, boć to stare łachy majstrowskie, co ledwo się kupy trzymały. Dość, że w takim stanie i pies by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek! Gadają mu: "Miej cierpliwość, mityguj się, będzie lepiej, poczekaj ino!" Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lecą, a tu wciąż nędza i nędza. Znudziło mu się. Uciec chce. Do wojska - powiada - pójdę, żołnierzem będę, może się ta nowy Napoleon gdzie zjawi, to ja nic marszałkiem zostanę, generałem wielkim, mocarzem. No nic! cierpi jeszcze, czeka. Aż ci tu kiedyś na wieczorynkę poszedł do czeladnika jednego, co się niedawno wyzwolił i wiodło mu się niezgorzej, bo grenadierskie buty szył, dla gwardii, dla panów oficerów. Wieczorynka aż miło! Jedzą, piją, gawędzą. Ni z tego, ni z owego o bajkach się zaczyna, o takich podaniach warszawskich. I mówi jeden stary szewc:- Ho! ho! u nas w Warszawie i o pieniądz łatwo, i o sławę łatwo, tylko trzeba mieć odwagę i rozum we łbie jak patrzy.
Zaciekawił się Lutek:- Mówcie co to takiego?
- Ano nic- rzecze stary- na Ordynackiem, w podziemiach starego zamku, jest królewna taka zaklęta w złotą kaczkę. Kto do niej trafi, kto ją przydybie - wygrał! Ona mu powie, jak skarby ogromne zdobyć, jak się stać bogatym!
- A kiedy do niej pojechać mogę?
- W noc świętojańską.
Zapamiętał to sobie nasz Lutek, a do nocy świętojańskiej trzy dni trzeba czekać, nie więcej.
Część druga
Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, wszedł w Ordynacką, przeżegnał się: już blisko! Myśli sobie: - Nie bym się bał, raz się zdecydował, nie mogę zawracać!
Jazda! Wdrapał się po wystających cegłach do okna, raz, dwa, trzy! Wlazł do wnętrza. Ciemno! Zapalił świeczkę - idzie. Korytarz długi, wąski, kręty, prowadzi niżej i niżej. Aż ci po kwadransie może takiej drogi wszedł szewczyk do piwnicy, wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem pośrodku. Przy mdłym świetle zobaczył: złota kaczka pływa!
- Taś, taś kaczuszko!
I nagle z kaczki zrobiła się przecudna dziewczyna: królewna.
- Czego chcesz ode mnie chłopczyku?
- Jaśnie wielmożna królewno nic ci ja nie chcę, ino zrobię to, co chcesz, abyś rozkazała.
- Dobrze tedy ci powiem! Uzyskasz skarby jakich nikt jeszcze nigdy nie miał. Będziesz najbogatszym człowiekiem na świcie jeśli spełnisz co do joty, to co ci powiem!
- Słucham, jaśnie wielmożna?
- Oto masz kieskę, w niej s t o dukatów; przez cały dzień jutrzejszy musisz je wydać, ale pamiętaj nie wolno ci dać tego złota nikomu, biedakowi, bezdomnemu, ani grosza!
- Ha ha ha ha ha ha ha ha ha i cóż to trudnego? Będę jadł, pił, będę hulał! Wydam sto dukatów, a co potem?
- Potem skarby wielkie będą twoje!
- Zgoda królewno. Daj kieskę.
Księżniczka wręczyła Lutkowi kieckę, a sama śmiać się zaczęła tak strasznie, że aż Lutka strach przejął.
Część ostatnia
Nazajutrz dzień od rana samego puszcza się Lutek na miasto. Co by tu pierwsze kupić? Może odzienie? No, dobrze racja. Poszedł Świętojerską, do sklepów z odzieżą, kupił sobie kapelusz, bluzkę z aksamitu i palto. Szyk! Prawdziwy hrabia! Idzie pogwizdując, laseczką macha, bo i laseczkę sobie sprawił. Nie taka łatwa sprawa wydać sto dukatów*! Sto dukatów dla siebie samego! A że to była już 10.00 więc głodny był niesłychanie! Wstąpił do gospody, każe sobie dać: kiełbasy, kaszanki, chleba, sera, piwa, je aż mu się uszy trzęsą! Najadł się że chyba mu na trzy dni wystarczy.
- Co się należy? - pyta.
- Dwa złote.
- Dwa złote? Nie więcej?
- Dwa złote, a przydało by się 10 groszy napiwku.
I jak wydać tu sto dukatów? Biedzi się Lutek. Pojechał Lutek na wycieczkę, za miasto. Pojechał końmi do Wilanowa. Bryczkę wynajął na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trąbce. Uciecha! Przyjechał dukata dał odźwiernemu. Pochodził po parku i wrócił. Co robić? Widzi teatr. Poszedł, zapłacił. Nigdy wcześniej w teatrze nie był. Niestety rzecz droga, miejsca: dwa złote. Teraz natomiast na wszystko go stać, tyle, że dzień się kończy, a on ma pełno dukatów wciąż! Martwi się Lutek, aha przejdę się po mieście. Nagle widzi, idzie stary żołnierz, bez ręki, ale na piersi medale błyszczą. Sięgnął do kieszeni i dał wszystko biednemu. Błysnęło, zagrzmiało, huknęło! Mignęła przed oczami Lutka księżniczka zaklęta.
- Nie dotrzymałeś tajemnicy! Koniec z bogactwem! - I znikła.
- Pieniądze szczęścia nie dają, tylko praca i zdrowie. - rzekł stary i zniknął.
Powrócił Lutek do domu rad i wesół. Ocknął się rankiem bez grosza, na siebie wydał 10 dukatów, starcowi dał resztę. Wyzwolił się rychle na czeladnika i wiódł dobre, spokojne życie. A o złotej kaczce słuch zaginął. I bardzo dobrze!
* Dukat - złota moneta.
Pierwszy teatr powstał w Warszawie wsobie szewczyk Warszawski. Nazywał się Lutek. Dobre było chłopczysko, wesołe, pracowite, ale biedne jak mysz kościelna. Pracował ci on u majstra jednego, u mistrza na Starym Mieście. Ale cóż? Majster jak majster , grosz zbierał do grosza, z groszy ciułał talary i czerwońce, a u chłopaka bieda, aż piszczy. Niby to mu pożywienie dawał. Boże, zmiłuj się: wodzianka, kartofle - i tyle! I odział go, mówi się, ale ta przyodziewka spadła z Lutka, boć to stare łachy majstrowskie, co ledwo się kupy trzymały. Dość, że w takim stanie i pies by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek! Gadają mu: "Miej cierpliwość, mityguj się, będzie lepiej, poczekaj ino!" Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lecą, a tu wciąż nędza i nędza. Znudziło mu się. Uciec chce. Do wojska - powiada - pójdę, żołnierzem będę, może się ta nowy Napoleon gdzie zjawi, to ja nic marszałkiem zostanę, generałem wielkim, mocarzem. No nic! cierpi jeszcze, czeka. Aż ci tu kiedyś na wieczorynkę poszedł do czeladnika jednego, co się niedawno wyzwolił i wiodło mu się niezgorzej, bo grenadierskie buty szył, dla gwardii, dla panów oficerów. Wieczorynka aż miło! Jedzą, piją, gawędzą. Ni z tego, ni z owego o bajkach się zaczyna, o takich podaniach warszawskich. I mówi jeden stary szewc:- Ho! ho! u nas w Warszawie i o pieniądz łatwo, i o sławę łatwo, tylko trzeba mieć odwagę i rozum we łbie jak patrzy.
Zaciekawił się Lutek:- Mówcie co to takiego?
- Ano nic- rzecze stary- na Ordynackiem, w podziemiach starego zamku, jest królewna taka zaklęta w złotą kaczkę. Kto do niej trafi, kto ją przydybie - wygrał! Ona mu powie, jak skarby ogromne zdobyć, jak się stać bogatym!
- A kiedy do niej pojechać mogę?
- W noc świętojańską.
Zapamiętał to sobie nasz Lutek, a do nocy świętojańskiej trzy dni trzeba czekać, nie więcej.
Część druga
Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, wszedł w Ordynacką, przeżegnał się: już blisko! Myśli sobie: - Nie bym się bał, raz się zdecydował, nie mogę zawracać!
Jazda! Wdrapał się po wystających cegłach do okna, raz, dwa, trzy! Wlazł do wnętrza. Ciemno! Zapalił świeczkę - idzie. Korytarz długi, wąski, kręty, prowadzi niżej i niżej. Aż ci po kwadransie może takiej drogi wszedł szewczyk do piwnicy, wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem pośrodku. Przy mdłym świetle zobaczył: złota kaczka pływa!
- Taś, taś kaczuszko!
I nagle z kaczki zrobiła się przecudna dziewczyna: królewna.
- Czego chcesz ode mnie chłopczyku?
- Jaśnie wielmożna królewno nic ci ja nie chcę, ino zrobię to, co chcesz, abyś rozkazała.
- Dobrze tedy ci powiem! Uzyskasz skarby jakich nikt jeszcze nigdy nie miał. Będziesz najbogatszym człowiekiem na świcie jeśli spełnisz co do joty, to co ci powiem!
- Słucham, jaśnie wielmożna?
- Oto masz kieskę, w niej s t o dukatów; przez cały dzień jutrzejszy musisz je wydać, ale pamiętaj nie wolno ci dać tego złota nikomu, biedakowi, bezdomnemu, ani grosza!
- Ha ha ha ha ha ha ha ha ha i cóż to trudnego? Będę jadł, pił, będę hulał! Wydam sto dukatów, a co potem?
- Potem skarby wielkie będą twoje!
- Zgoda królewno. Daj kieskę.
Księżniczka wręczyła Lutkowi kieckę, a sama śmiać się zaczęła tak strasznie, że aż Lutka strach przejął.
Część ostatnia
Nazajutrz dzień od rana samego puszcza się Lutek na miasto. Co by tu pierwsze kupić? Może odzienie? No, dobrze racja. Poszedł Świętojerską, do sklepów z odzieżą, kupił sobie kapelusz, bluzkę z aksamitu i palto. Szyk! Prawdziwy hrabia! Idzie pogwizdując, laseczką macha, bo i laseczkę sobie sprawił. Nie taka łatwa sprawa wydać sto dukatów*! Sto dukatów dla siebie samego! A że to była już 10.00 więc głodny był niesłychanie! Wstąpił do gospody, każe sobie dać: kiełbasy, kaszanki, chleba, sera, piwa, je aż mu się uszy trzęsą! Najadł się że chyba mu na trzy dni wystarczy.
- Co się należy? - pyta.
- Dwa złote.
- Dwa złote? Nie więcej?
- Dwa złote, a przydało by się 10 groszy napiwku.
I jak wydać tu sto dukatów? Biedzi się Lutek. Pojechał Lutek na wycieczkę, za miasto. Pojechał końmi do Wilanowa. Bryczkę wynajął na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trąbce. Uciecha! Przyjechał dukata dał odźwiernemu. Pochodził po parku i wrócił. Co robić? Widzi teatr. Poszedł, zapłacił. Nigdy wcześniej w teatrze nie był. Niestety rzecz droga, miejsca: dwa złote. Teraz natomiast na wszystko go stać, tyle, że dzień się kończy, a on ma pełno dukatów wciąż! Martwi się Lutek, aha przejdę się po mieście. Nagle widzi, idzie stary żołnierz, bez ręki, ale na piersi medale błyszczą. Sięgnął do kieszeni i dał wszystko biednemu. Błysnęło, zagrzmiało, huknęło! Mignęła przed oczami Lutka księżniczka zaklęta.
- Nie dotrzymałeś tajemnicy! Koniec z bogactwem! - I znikła.
- Pieniądze szczęścia nie dają, tylko praca i zdrowie. - rzekł stary i zniknął.
Powrócił Lutek do domu rad i wesół. Ocknął się rankiem bez grosza, na siebie wydał 10 dukatów, starcowi dał resztę. Wyzwolił się rychle na czeladnika i wiódł dobre, spokojne życie. A o złotej kaczce słuch zaginął. I bardzo dobrze!
* Dukat - złota moneta.
sobie szewczyk Warszawski. Nazywał się Lutek. Dobre było chłopczysko, wesołe, pracowite, ale biedne jak mysz kościelna. Pracował ci on u majstra jednego, u mistrza na Starym Mieście. Ale cóż? Majster jak majster , grosz zbierał do grosza, z groszy ciułał talary i czerwońce, a u chłopaka bieda, aż piszczy. Niby to mu pożywienie dawał. Boże, zmiłuj się: wodzianka, kartofle - i tyle! I odział go, mówi się, ale ta przyodziewka spadła z Lutka, boć to stare łachy majstrowskie, co ledwo się kupy trzymały. Dość, że w takim stanie i pies by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek! Gadają mu: "Miej cierpliwość, mityguj się, będzie lepiej, poczekaj ino!" Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lecą, a tu wciąż nędza i nędza. Znudziło mu się. Uciec chce. Do wojska - powiada - pójdę, żołnierzem będę, może się ta nowy Napoleon gdzie zjawi, to ja nic marszałkiem zostanę, generałem wielkim, mocarzem. No nic! cierpi jeszcze, czeka. Aż ci tu kiedyś na wieczorynkę poszedł do czeladnika jednego, co się niedawno wyzwolił i wiodło mu się niezgorzej, bo grenadierskie buty szył, dla gwardii, dla panów oficerów. Wieczorynka aż miło! Jedzą, piją, gawędzą. Ni z tego, ni z owego o bajkach się zaczyna, o takich podaniach warszawskich. I mówi jeden stary szewc:- Ho! ho! u nas w Warszawie i o pieniądz łatwo, i o sławę łatwo, tylko trzeba mieć odwagę i rozum we łbie jak patrzy.
Zaciekawił się Lutek:- Mówcie co to takiego?
- Ano nic- rzecze stary- na Ordynackiem, w podziemiach starego zamku, jest królewna taka zaklęta w złotą kaczkę. Kto do niej trafi, kto ją przydybie - wygrał! Ona mu powie, jak skarby ogromne zdobyć, jak się stać bogatym!
- A kiedy do niej pojechać mogę?
- W noc świętojańską.
Zapamiętał to sobie nasz Lutek, a do nocy świętojańskiej trzy dni trzeba czekać, nie więcej.
Część druga
Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, wszedł w Ordynacką, przeżegnał się: już blisko! Myśli sobie: - Nie bym się bał, raz się zdecydował, nie mogę zawracać!
Jazda! Wdrapał się po wystających cegłach do okna, raz, dwa, trzy! Wlazł do wnętrza. Ciemno! Zapalił świeczkę - idzie. Korytarz długi, wąski, kręty, prowadzi niżej i niżej. Aż ci po kwadransie może takiej drogi wszedł szewczyk do piwnicy, wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem pośrodku. Przy mdłym świetle zobaczył: złota kaczka pływa!
- Taś, taś kaczuszko!
I nagle z kaczki zrobiła się przecudna dziewczyna: królewna.
- Czego chcesz ode mnie chłopczyku?
- Jaśnie wielmożna królewno nic ci ja nie chcę, ino zrobię to, co chcesz, abyś rozkazała.
- Dobrze tedy ci powiem! Uzyskasz skarby jakich nikt jeszcze nigdy nie miał. Będziesz najbogatszym człowiekiem na świcie jeśli spełnisz co do joty, to co ci powiem!
- Słucham, jaśnie wielmożna?
- Oto masz kieskę, w niej s t o dukatów; przez cały dzień jutrzejszy musisz je wydać, ale pamiętaj nie wolno ci dać tego złota nikomu, biedakowi, bezdomnemu, ani grosza!
- Ha ha ha ha ha ha ha ha ha i cóż to trudnego? Będę jadł, pił, będę hulał! Wydam sto dukatów, a co potem?
- Potem skarby wielkie będą twoje!
- Zgoda królewno. Daj kieskę.
Księżniczka wręczyła Lutkowi kieckę, a sama śmiać się zaczęła tak strasznie, że aż Lutka strach przejął.
Część ostatnia
Nazajutrz dzień od rana samego puszcza się Lutek na miasto. Co by tu pierwsze kupić? Może odzienie? No, dobrze racja. Poszedł Świętojerską, do sklepów z odzieżą, kupił sobie kapelusz, bluzkę z aksamitu i palto. Szyk! Prawdziwy hrabia! Idzie pogwizdując, laseczką macha, bo i laseczkę sobie sprawił. Nie taka łatwa sprawa wydać sto dukatów*! Sto dukatów dla siebie samego! A że to była już 10.00 więc głodny był niesłychanie! Wstąpił do gospody, każe sobie dać: kiełbasy, kaszanki, chleba, sera, piwa, je aż mu się uszy trzęsą! Najadł się że chyba mu na trzy dni wystarczy.
- Co się należy? - pyta.
- Dwa złote.
- Dwa złote? Nie więcej?
- Dwa złote, a przydało by się 10 groszy napiwku.
I jak wydać tu sto dukatów? Biedzi się Lutek. Pojechał Lutek na wycieczkę, za miasto. Pojechał końmi do Wilanowa. Bryczkę wynajął na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trąbce. Uciecha! Przyjechał dukata dał odźwiernemu. Pochodził po parku i wrócił. Co robić? Widzi teatr. Poszedł, zapłacił. Nigdy wcześniej w teatrze nie był. Niestety rzecz droga, miejsca: dwa złote. Teraz natomiast na wszystko go stać, tyle, że dzień się kończy, a on ma pełno dukatów wciąż! Martwi się Lutek, aha przejdę się po mieście. Nagle widzi, idzie stary żołnierz, bez ręki, ale na piersi medale błyszczą. Sięgnął do kieszeni i dał wszystko biednemu. Błysnęło, zagrzmiało, huknęło! Mignęła przed oczami Lutka księżniczka zaklęta.
- Nie dotrzymałeś tajemnicy! Koniec z bogactwem! - I znikła.
- Pieniądze szczęścia nie dają, tylko praca i zdrowie. - rzekł stary i zniknął.
Powrócił Lutek do domu rad i wesół. Ocknął się rankiem bez grosza, na siebie wydał 10 dukatów, starcowi dał resztę. Wyzwolił się rychle na czeladnika i wiódł dobre, spokojne życie. A o złotej kaczce słuch zaginął. I bardzo dobrze!
* Dukat - złota moneta.
pierwszy teatr powstał w 1765roku.
Teatr-rodzaj sztuki widowiskowej, w której aktor lub grupa aktorów na żywo daje przedstawienie dla zgromadzonej publiczności. Terminem tym określa się też czasem sam spektakl teatralny lub też budynek, w którym on jest grany.