To rzekłszy Gandalf ruszył wzdłuż żywopłotu, a przerażony Bilbo trop w trop za nim.
Wkrótce doszli do wysokiej i szerokiej drewnianej bramy, za którą zobaczyli ogród i całą grupę niskich drewnianych budynków, a wśród nich kilka krytych strzechą i skleconych z grubych, nie ciosanych kloców-zapewne stodoły, obory, stajnie i szopy - oraz niski i długi dom mieszkalny. Wewnątrz ogrodzenia, po południowej stronie żywopłotu stały w rzędach ule ze słomianymi dachami na kształt dzwonów. Brzęczenie olbrzymich pszczół, kręcących się tam i sam wokół uli, wypełniało powietrze.
Czarodziej i hobbit pchnęli ciężkie, skrzypiące wrota i poszli szeroką ścieżką w stronę domu. Kilka koni, lśniących, doskonale utrzymanych, podbiegło przez trawnik, przyjrzało im się uważnie inteligentnymi oczyma i galopem pomknęło ku zabudowaniom.
- Poszły mu oznajmić o pojawieniu się obcych w zagrodzie - rzekł Gandalf. Po chwili znaleźli się na dziedzińcu z trzech stron objętym trzema skrzydłami domu. Pośrodku leżał wielki pień dębowy, a przy nim mnóstwo obciosanych gałęzi. Tuż obok stał olbrzymi mężczyzna; miał bujną, czarną czuprynę i gęstą, długą, czarną brodę, ramiona i łydki nagie, z węzłami potężnych mięśni wyraźnie zarysowanymi pod skórą. Ubrany był w wełnianą bluzę sięgającą do kolan i wspierał się na ogromnym toporze. Konie nozdrzami niemal dotykały jego ramienia.
- Uff! Więc to ci dwaj? - powiedział mężczyzna do koni. - Nie wyglądają groźnie. Możecie odejść. - Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odłożył topór i wyszedł na spotkanie gości.
- Coście za jedni i czego tu chcecie? - spytał ostro, zatrzymując się przed nimi i górując ogromną postacią nad Gandalfem. Co do hobbita, to mógłby bez trudu, nie schylając głowy, przemknąć między nogami Beorna i nawet nie musnąłby go rąbek jego brunatnej bluzy.
- Jestem Gandalf - rzekł czarodziej.
- Nigdy tego imienia nie słyszałem - mruknął mężczyzna. - A kim jest ten malec? - spytał pochylając się nad hobbitem i marszcząc krzaczaste, czarne brwi. - To jest pan Baggins, hobbit z bardzo szanownej rodziny i cieszący się jak
najlepszą reputacją - odparł Gandalf. Bilbo ukłonił się. Nie mógł zdjąć kapelusza, bo go nie miał, boleśnie też odczuwał brak guzików. - Ja jestem czarodziejem - ciągnął Gandalf - i słyszałem o tobie, chociaż moja sława do ciebie nie doszła; ale może wiesz coś o moim bliskim krewniaku, Radagaście, który mieszka niedaleko południowego brzegu Mrocznej Puszczy.
- Owszem, tego znam. Niezły chłop jak na czarodzieja. Spotykałem go- rzekł Beorn. - No, dobrze, wiem już teraz, kim jesteście, czy przynajmniej za kogo się podajecie. A czego tu chcecie?
- Prawdę mówiąc, straciliśmy bagaże i omal nie zbłądziliśmy, potrzeba nam pomocy albo chociaż dobrej rady. Muszę ci wyznać, że mieliśmy w górach dość ciężką przeprawę z goblinami.
- Z goblinami? - powiedział już mniej szorstko Beorn. -Ho, ho, toście z nimi mieli kłopoty? A po co się do nich zbliżaliście?
- Stało się to wbrew naszej woli. Gobliny zaskoczyły nas nocą pod przełęczą, przez którą chcieliśmy się przedostać za góry. Idziemy z Krajów Zachodnich i tędy nam droga wypadła... ale to długa historia.
- W takim razie wejdźcie lepiej do domu i spróbujcie mi z tej historii coś niecoś opowiedzieć, byle to nie trwało do wieczora! - odparł mężczyzna i powiódł ich do ciemnych drzwi, które z dziedzińca prowadziły do wnętrza domu.
Idąc za gospodarzem znaleźli się w obszernej sali z paleniskiem pośrodku~ Mimo letniej pory płonęły na nim kłody drzewa, a dym wzbijał się pod sczerniałe krokwie i szukał sobie ujścia przez otwór w dachu. Minęli tę salę, dość ciemną, bo rozjaśnioną tylko blaskiem ogniska i światłem płynącym przez wyciętą nad nim w stropie dziurę, doszli do mniejszych drzwi w głębi i przez nie na ganek podparty słupami z pni drzew. Ganek wychodził na południe, toteż było tu ciepło i jasno, bo zachodzące słońce słało skośne promienie, ozłacając ogród pełen kwiatów sięgający aż pod same schodki.
Siedli na drewnianych ławach; Gandalf rozpoczął opowieść, a Bilbo, który stopami nie dostawał do ziemi, bimbał nogami w powietrzu i patrzał w ogród, usiłując przypomnieć sobie nazwy wszystkich kwiatów, lecz wiele z nich widział po raz pierwszy w życiu.
- Szedłem więc przez góry z przyjacielem czy z dwoma... - mówił czarodziej. - Z dwoma? Widzę tylko jednego, i to niedużego w dodatku - przerwał mu Beorn.
- Prawdę rzekłszy, nie chciałem ci się naprzykrzać w większej gromadzie, póki się nie dowiem, czy nie jesteś bardzo zajęty. Ale jeśli pozwalasz, zawołam. - Dalejże, wołaj.
Gandalf zagwizdał przeciągle i donośnie; natychmiast zza domu wychynęli na ścieżkę Thorin i Dori; przystanęli i ukłonili się w pas.
- Nie z dwoma, lecz z trzema, jak widzę, szedłeś - rzekł Beorn. - Ale to nie hobbici, tylko krasnoludy.
- Thorin Dębowa Tarcza, do usług! - Dori, do usług!
Zawołali obaj jednocześnie i pokłonili się raz jeszcze.
- Dziękuję, obejdę się bez waszych usług - odparł Beorn - ale coś mi się zdaje, że wam moje będą potrzebne. Nie przepadam za krasnoludami, jeśli wszakże naprawdę jesteś Thorin - syn Thraina, który był synem Throra, o ile mi wiadomo - jeśli twój towarzysz również godny jest szacunku, jeśli jesteście wrogami goblinów i nie zamierzacie nic złego w granicach moich ziem... ale, skoro się zgadało, po coście właściwie przyszli w te strony?...
- Krasnoludy wybrały się w odwiedziny do ojczyzny swoich przodków, na wschód za Mroczną Puszczę - prędko odpowiedział Gandalf - i tylko przypadkiem znaleźliśmy się w obrębie twoich ziem. Przeprawialiśmy się przez góry Wysoką Przełęczą, tą ścieżką wyszlibyśmy na drogę daleko na południe od twego kraju, lecz napadły nas złe gobliny, jak już ci zacząłem opowiadać...
- Opowiadajże dalej! - rzekł Beorn, który nigdy nie był zbyt grzeczny.
- Wybuchła okropna burza, olbrzymy ciskały głazami, więc pod przełęczą poszukaliśmy schronienia w grocie; wszyscy: ja, hobbit i kilku naszych towarzyszy...
- Kilku? O dwóch mówisz: "kilku"?
- No nie, bo w gruncie rzeczy było ich więcej niż dwóch.
- Gdzież się tamci podziali? Zabici, pożarci czy też zawrócili do domu?
- Ależ nie! Jakoś nie wszyscy przyszli na mój gwizdek. Pewnie prze2 nieśmiałość. Widzisz, boimy się, czy nas nie za wielu, żeby prosić cię o gościnę. - Dalejże, gwiżdż znowu! Widzę, że się od gości nie wymówię, a wobec tego
jeden albo dwóch więcej czy mniej nie zrobi już i tak różnicy - burknął Beorn. Gandalf zagwizdał więc po raz wtóry, lecz nim głos przebrzmiał, Nori i Ori stanęli pod gankiem, bo - jak przecież pamiętacie - Gandalf kazał im zjawiać się parami w odstępach pięciominutowych.
- Ejże! - powiedział Beorn. - Wyrośliście jak spod ziemi. Gdzieście się tu kryli? Chodźcie bliżej.
- Nori, do usług! - Ori, do...
Lecz Beorn przerwał im.
- Dziękuję. Jak będę potrzebował waszych usług, sam o nie poproszę, Siadajcie i niech Gandalf opowiada swoją historię, bo jak tak dalej pójdzie, nie skończy jej przed wieczerzą.
- A więc ledwie posnęliśmy - podjął Gandalf - w głębi groty rozwarła się szczelina, wylazły przez nią gobliny, porwały hobbita i krasnoludy, a także całe stado kuców...
- Stado kuców? Czy wy jesteście wędrowni cyrkowcy? Czy też wieziecie ze sobą moc towaru? A może ty sześć sztuk nazywasz stadem!
- Ej, nie! Właściwie było więcej niż sześć wierzchowców, bo nas też było ponad pół tuzina... O, dwaj następni już są! - W tym bowiem momencie ukazali się Balin oraz Dwalin i złożyli ukłon tak niski, że brodami zamietli kamienną podłogę. Ogromny mężczyzna w pierwszej chwili zmarszczył brew, lecz dwaj nowi przybysze tak gorliwie starali się być grzeczni, tak kiwali głowami, zginali karki, gięli się w pasie i machali kapturami u własnych kolan -wedle najwytworniejszej krasnoludzkiej mody - że Beorn wreszcie rozchmurzył się i wybuchną! śmiechem. Balin i Dwalin naprawdę wyglądali okropnie zabawnie.
- Racja, było was ponad pół tuzina - rzekł. - I mieliście komików w kompanii. Chodźcie tu bliżej, wesołkowie, jak wam na imię? Usług na razie nie życzę sobie, tylko imiona chcę usłyszeć, a potem siądźcie i przestańcie się kiwać.
- Balin i Dwalin - oświadczyli nie śmiejąc się obrazić, po czym siedli, a raczej klapnęli na ziemi, trochę zdumieni takim przyjęciem.
- Mów teraz dalej - zwrócił się Beorn do czarodzieja.
- Na czym to ja stanąłem? Aha... Więc mnie gobliny nie porwały. Paru zabiłem błyskawicami różdżki...
- Doskonale! - mruknął Beorn. - Na coś się przecież przydają czaro-dzieje.
- ...i wśliznąłem się przez szczelinę, zanim ją z powrotem zatrzaśnięto. Dostałem się do głównej pieczary, gdzie roiło się od goblinów. Siedział tam Wielki Goblin, a strzegło go trzydziestu, może czterdziestu gwardzistów. Pomyślałem więc: "Nawet gdyby moi towarzysze nie byli skuci z sobą łańcu-chem, cóż poradzi tuzin przeciw kilku dziesiątkom?"
- Tuzin? Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś osiem sztuk nazywał tuzinem! A może jeszcze nie wszystkie diabełki wyskoczyły z pudełeczka?
- Rzeczywiście, dwóch znowu nadchodzi, jak widzę, Kili i Fili, zdaje się -rzekł Gandalf, bo właśnie nowa para krasnoludów stanęła przed nimi, uśmiecha-jąc się i kłaniając.
Gandalf ciągnął więc dalej swoją opowieść, aż do tego miej sca, gdy po ucieczce w ciemnościach i odnalezieniu dolnej bramy odkryli ze zgrozą, że zgubili gdzieś pana Bagginsa.
- Przeliczyliśmy się i stwierdzili, że brakuje hobbita. Zostało nas tylko czternastu.
- Czternastu! Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby dziesięć mniej jeden równało się czternaście. Chciałeś chyba powiedzieć: dziewięciu? Czy też nie przedstawiłeś mi jeszcze wszystkich członków kompanii?
- No tak, rzeczywiście, nie znasz dotychczas Oina i Gloina. Ale co widzę? Oto oni! Zechciej im wybaczyć, że cię niepokoją.
- Niech wejdą, niech wejdą. Żywo! Chodźcie no tu, siadajcie. Słuchaj no, Gandalfie, przecież nawet teraz mamy ciebie, dziesięciu krasnoludów i jednego hobbita, tego, który wam zginął. Razem jedenastu plus dwunasty brakujący do rachunku, chyba że czarodzieje liczą inaczej niż cały świat. Mniejsza zresztą z tym, opowiadaj dalej.
Beorn starał się tego po sobie nie pokazywać, lecz historia Gandalfa bardzo go zainteresowała. Trzeba wam wiedzieć, że w dawnych czasach Beorn znał najlepiej tę właśnie część gór, o której czarodziej mówił. Kiwał więc głową i pomrukiwał dowiadując się, jak hobbit znalazł się niespodzianie, jak potem cała kompania zjechała w dół razem z osypującym się rumowiskiem i jak w lesie obradował krąg wilków.
Kiedy Gandalf zaczął opisywać przygodę na polanie, wdrapywanie się na drzewa i oblężenie przez wilki, Beorn zerwał się z ławy i biegając po ganku mruczał:
- Że też mnie tam nie było! Ja bym im pokazał coś lepszego niż fajerwerki! - No, cóż - rzekł Gandalf, bardzo rad, że jego opowieść wywiera tak wielkie wrażenie. - Zrobiłem, co mogłem. Siedzieliśmy tak w górze, a pod nami wilki miotały się wściekle i las już się palił tu i ówdzie, kiedy nadciągnęły od gór gobliny i zobaczyły, co się dzieje. Ryknęły z radości i zaczęły szydzić z nas, śpiewając tak: "Piętnastu ptaszkom na pięciu drzewach..."
- Wielkie nieba! - mruknął Beorn. - Nie wmówisz mi, że gobliny nie umieją rachować. Wiem, że liczą dobrze. Dwanaście to nie piętnaście, gobliny by się tak nie pomyliły.
- Ja się też nie mylę. Byli przecież z nami również Bifur i Bofur. Nie odważyłem się wcześniej ich wprowadzić, ale spójrz, właśnie idą. Rzeczywiście Bifur i Bofur wkroczyli do ogrodu.
- I ja! I ja! - wołał zasapany Bombur, następując tamtym dwóm na pięty. Był gruby, a w dodatku zły, że go zostawiono na szarym końcu. Nie zgodził się czekać pięciu minut po odejściu ostatniej pary, lecz ruszył tuż za nią.
- Teraz jest was tu piętnastu, a ponieważ gobliny rachują nieomylnie, myślę, że już nikogo nie brak z tych, co siedzieli na drzewach. Wreszcie może będziesz mógł, Gandalfie, dokończyć tej historii bez dalszych przeszkód.
Dopiero w tej chwili pan Baggins ocenił mądrość Gandalfa. Przerwy w opowieści podnieciły tym bardziej ciekawość Beorna; gdyby nie był tak pochłonięty interesującą historią, pewnie by odprawił krasnoludów z niczym, jako podejrzanych włóczęgów. Beorn nigdy nie zapraszał gości do swego domu, jeśli mógł tego uniknąć. Przyjaciół miał niewielu, a i to zamieszkałych w dalekich stronach. Jeśli nawet ich gościł u siebie, to nigdy więcej niż dwóch naraz. A dziś piętnastu obcych podróżnych zasiadło na jego ganku!
Nim czarodziej skończył całą historię i opowiedział, jak orły przyleciały im na ratunek, a później przeniosły wszystkich na Samotną Skałę - słońce zaszło za szczyty Gór Mglistych, a w ogrodzie Beorna cienie się wydłużyły.
- Bardzo ciekawa historia! - powiedział Beorn. - Od dawna nie słyszałem lepszej. Gdyby każdy włóczęga miał coś równie interesującego do opowiedzenia, przyjmowałbym łaskawiej takich gości. Może wszystko zmyśliłeś, ale i tak zasłużyłeś na wieczerzę, bo dobra to bajka, nawet jeśli nieprawdziwa. Chodźmy więc wszyscy coś przegryźć.
- Bardzo chętnie! - zakrzyknęli chórem. - Dziękujemy ślicznie!
To rzekłszy Gandalf ruszył wzdłuż żywopłotu, a przerażony Bilbo trop w trop za nim.
Wkrótce doszli do wysokiej i szerokiej drewnianej bramy, za którą zobaczyli ogród i całą grupę niskich drewnianych budynków, a wśród nich kilka krytych strzechą i skleconych z grubych, nie ciosanych kloców-zapewne stodoły, obory, stajnie i szopy - oraz niski i długi dom mieszkalny. Wewnątrz ogrodzenia, po południowej stronie żywopłotu stały w rzędach ule ze słomianymi dachami na kształt dzwonów. Brzęczenie olbrzymich pszczół, kręcących się tam i sam wokół uli, wypełniało powietrze.
Czarodziej i hobbit pchnęli ciężkie, skrzypiące wrota i poszli szeroką ścieżką w stronę domu. Kilka koni, lśniących, doskonale utrzymanych, podbiegło przez trawnik, przyjrzało im się uważnie inteligentnymi oczyma i galopem pomknęło ku zabudowaniom.
- Poszły mu oznajmić o pojawieniu się obcych w zagrodzie - rzekł Gandalf. Po chwili znaleźli się na dziedzińcu z trzech stron objętym trzema skrzydłami domu. Pośrodku leżał wielki pień dębowy, a przy nim mnóstwo obciosanych gałęzi. Tuż obok stał olbrzymi mężczyzna; miał bujną, czarną czuprynę i gęstą, długą, czarną brodę, ramiona i łydki nagie, z węzłami potężnych mięśni wyraźnie zarysowanymi pod skórą. Ubrany był w wełnianą bluzę sięgającą do kolan i wspierał się na ogromnym toporze. Konie nozdrzami niemal dotykały jego ramienia.
- Uff! Więc to ci dwaj? - powiedział mężczyzna do koni. - Nie wyglądają groźnie. Możecie odejść. - Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odłożył topór i wyszedł na spotkanie gości.
- Coście za jedni i czego tu chcecie? - spytał ostro, zatrzymując się przed nimi i górując ogromną postacią nad Gandalfem. Co do hobbita, to mógłby bez trudu, nie schylając głowy, przemknąć między nogami Beorna i nawet nie musnąłby go rąbek jego brunatnej bluzy.
- Jestem Gandalf - rzekł czarodziej.
- Nigdy tego imienia nie słyszałem - mruknął mężczyzna. - A kim jest ten malec? - spytał pochylając się nad hobbitem i marszcząc krzaczaste, czarne brwi. - To jest pan Baggins, hobbit z bardzo szanownej rodziny i cieszący się jak
najlepszą reputacją - odparł Gandalf. Bilbo ukłonił się. Nie mógł zdjąć kapelusza, bo go nie miał, boleśnie też odczuwał brak guzików. - Ja jestem czarodziejem - ciągnął Gandalf - i słyszałem o tobie, chociaż moja sława do ciebie nie doszła; ale może wiesz coś o moim bliskim krewniaku, Radagaście, który mieszka niedaleko południowego brzegu Mrocznej Puszczy.
- Owszem, tego znam. Niezły chłop jak na czarodzieja. Spotykałem go- rzekł Beorn. - No, dobrze, wiem już teraz, kim jesteście, czy przynajmniej za kogo się podajecie. A czego tu chcecie?
- Prawdę mówiąc, straciliśmy bagaże i omal nie zbłądziliśmy, potrzeba nam pomocy albo chociaż dobrej rady. Muszę ci wyznać, że mieliśmy w górach dość ciężką przeprawę z goblinami.
- Z goblinami? - powiedział już mniej szorstko Beorn. -Ho, ho, toście z nimi mieli kłopoty? A po co się do nich zbliżaliście?
- Stało się to wbrew naszej woli. Gobliny zaskoczyły nas nocą pod przełęczą, przez którą chcieliśmy się przedostać za góry. Idziemy z Krajów Zachodnich i tędy nam droga wypadła... ale to długa historia.
- W takim razie wejdźcie lepiej do domu i spróbujcie mi z tej historii coś niecoś opowiedzieć, byle to nie trwało do wieczora! - odparł mężczyzna i powiódł ich do ciemnych drzwi, które z dziedzińca prowadziły do wnętrza domu.
Idąc za gospodarzem znaleźli się w obszernej sali z paleniskiem pośrodku~ Mimo letniej pory płonęły na nim kłody drzewa, a dym wzbijał się pod sczerniałe krokwie i szukał sobie ujścia przez otwór w dachu. Minęli tę salę, dość ciemną, bo rozjaśnioną tylko blaskiem ogniska i światłem płynącym przez wyciętą nad nim w stropie dziurę, doszli do mniejszych drzwi w głębi i przez nie na ganek podparty słupami z pni drzew. Ganek wychodził na południe, toteż było tu ciepło i jasno, bo zachodzące słońce słało skośne promienie, ozłacając ogród pełen kwiatów sięgający aż pod same schodki.
Siedli na drewnianych ławach; Gandalf rozpoczął opowieść, a Bilbo, który stopami nie dostawał do ziemi, bimbał nogami w powietrzu i patrzał w ogród, usiłując przypomnieć sobie nazwy wszystkich kwiatów, lecz wiele z nich widział po raz pierwszy w życiu.
- Szedłem więc przez góry z przyjacielem czy z dwoma... - mówił czarodziej. - Z dwoma? Widzę tylko jednego, i to niedużego w dodatku - przerwał mu Beorn.
- Prawdę rzekłszy, nie chciałem ci się naprzykrzać w większej gromadzie, póki się nie dowiem, czy nie jesteś bardzo zajęty. Ale jeśli pozwalasz, zawołam. - Dalejże, wołaj.
Gandalf zagwizdał przeciągle i donośnie; natychmiast zza domu wychynęli na ścieżkę Thorin i Dori; przystanęli i ukłonili się w pas.
- Nie z dwoma, lecz z trzema, jak widzę, szedłeś - rzekł Beorn. - Ale to nie hobbici, tylko krasnoludy.
- Thorin Dębowa Tarcza, do usług! - Dori, do usług!
Zawołali obaj jednocześnie i pokłonili się raz jeszcze.
- Dziękuję, obejdę się bez waszych usług - odparł Beorn - ale coś mi się zdaje, że wam moje będą potrzebne. Nie przepadam za krasnoludami, jeśli wszakże naprawdę jesteś Thorin - syn Thraina, który był synem Throra, o ile mi wiadomo - jeśli twój towarzysz również godny jest szacunku, jeśli jesteście wrogami goblinów i nie zamierzacie nic złego w granicach moich ziem... ale, skoro się zgadało, po coście właściwie przyszli w te strony?...
- Krasnoludy wybrały się w odwiedziny do ojczyzny swoich przodków, na wschód za Mroczną Puszczę - prędko odpowiedział Gandalf - i tylko przypadkiem znaleźliśmy się w obrębie twoich ziem. Przeprawialiśmy się przez góry Wysoką Przełęczą, tą ścieżką wyszlibyśmy na drogę daleko na południe od twego kraju, lecz napadły nas złe gobliny, jak już ci zacząłem opowiadać...
- Opowiadajże dalej! - rzekł Beorn, który nigdy nie był zbyt grzeczny.
- Wybuchła okropna burza, olbrzymy ciskały głazami, więc pod przełęczą poszukaliśmy schronienia w grocie; wszyscy: ja, hobbit i kilku naszych towarzyszy...
- Kilku? O dwóch mówisz: "kilku"?
- No nie, bo w gruncie rzeczy było ich więcej niż dwóch.
- Gdzież się tamci podziali? Zabici, pożarci czy też zawrócili do domu?
- Ależ nie! Jakoś nie wszyscy przyszli na mój gwizdek. Pewnie prze2 nieśmiałość. Widzisz, boimy się, czy nas nie za wielu, żeby prosić cię o gościnę. - Dalejże, gwiżdż znowu! Widzę, że się od gości nie wymówię, a wobec tego
jeden albo dwóch więcej czy mniej nie zrobi już i tak różnicy - burknął Beorn. Gandalf zagwizdał więc po raz wtóry, lecz nim głos przebrzmiał, Nori i Ori stanęli pod gankiem, bo - jak przecież pamiętacie - Gandalf kazał im zjawiać się parami w odstępach pięciominutowych.
- Ejże! - powiedział Beorn. - Wyrośliście jak spod ziemi. Gdzieście się tu kryli? Chodźcie bliżej.
- Nori, do usług! - Ori, do...
Lecz Beorn przerwał im.
- Dziękuję. Jak będę potrzebował waszych usług, sam o nie poproszę, Siadajcie i niech Gandalf opowiada swoją historię, bo jak tak dalej pójdzie, nie skończy jej przed wieczerzą.
- A więc ledwie posnęliśmy - podjął Gandalf - w głębi groty rozwarła się szczelina, wylazły przez nią gobliny, porwały hobbita i krasnoludy, a także całe stado kuców...
- Stado kuców? Czy wy jesteście wędrowni cyrkowcy? Czy też wieziecie ze sobą moc towaru? A może ty sześć sztuk nazywasz stadem!
- Ej, nie! Właściwie było więcej niż sześć wierzchowców, bo nas też było ponad pół tuzina... O, dwaj następni już są! - W tym bowiem momencie ukazali się Balin oraz Dwalin i złożyli ukłon tak niski, że brodami zamietli kamienną podłogę. Ogromny mężczyzna w pierwszej chwili zmarszczył brew, lecz dwaj nowi przybysze tak gorliwie starali się być grzeczni, tak kiwali głowami, zginali karki, gięli się w pasie i machali kapturami u własnych kolan -wedle najwytworniejszej krasnoludzkiej mody - że Beorn wreszcie rozchmurzył się i wybuchną! śmiechem. Balin i Dwalin naprawdę wyglądali okropnie zabawnie.
- Racja, było was ponad pół tuzina - rzekł. - I mieliście komików w kompanii. Chodźcie tu bliżej, wesołkowie, jak wam na imię? Usług na razie nie życzę sobie, tylko imiona chcę usłyszeć, a potem siądźcie i przestańcie się kiwać.
- Balin i Dwalin - oświadczyli nie śmiejąc się obrazić, po czym siedli, a raczej klapnęli na ziemi, trochę zdumieni takim przyjęciem.
- Mów teraz dalej - zwrócił się Beorn do czarodzieja.
- Na czym to ja stanąłem? Aha... Więc mnie gobliny nie porwały. Paru zabiłem błyskawicami różdżki...
- Doskonale! - mruknął Beorn. - Na coś się przecież przydają czaro-dzieje.
- ...i wśliznąłem się przez szczelinę, zanim ją z powrotem zatrzaśnięto. Dostałem się do głównej pieczary, gdzie roiło się od goblinów. Siedział tam Wielki Goblin, a strzegło go trzydziestu, może czterdziestu gwardzistów. Pomyślałem więc: "Nawet gdyby moi towarzysze nie byli skuci z sobą łańcu-chem, cóż poradzi tuzin przeciw kilku dziesiątkom?"
- Tuzin? Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś osiem sztuk nazywał tuzinem! A może jeszcze nie wszystkie diabełki wyskoczyły z pudełeczka?
- Rzeczywiście, dwóch znowu nadchodzi, jak widzę, Kili i Fili, zdaje się -rzekł Gandalf, bo właśnie nowa para krasnoludów stanęła przed nimi, uśmiecha-jąc się i kłaniając.
- Dosyć, dosyć! - zawołał Beorn. - Siadajcie i bądźcie cicho. Opowiadaj, Gandalfie!
Gandalf ciągnął więc dalej swoją opowieść, aż do tego miej sca, gdy po ucieczce w ciemnościach i odnalezieniu dolnej bramy odkryli ze zgrozą, że zgubili gdzieś pana Bagginsa.
- Przeliczyliśmy się i stwierdzili, że brakuje hobbita. Zostało nas tylko czternastu.
- Czternastu! Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby dziesięć mniej jeden równało się czternaście. Chciałeś chyba powiedzieć: dziewięciu? Czy też nie przedstawiłeś mi jeszcze wszystkich członków kompanii?
- No tak, rzeczywiście, nie znasz dotychczas Oina i Gloina. Ale co widzę? Oto oni! Zechciej im wybaczyć, że cię niepokoją.
- Niech wejdą, niech wejdą. Żywo! Chodźcie no tu, siadajcie. Słuchaj no, Gandalfie, przecież nawet teraz mamy ciebie, dziesięciu krasnoludów i jednego hobbita, tego, który wam zginął. Razem jedenastu plus dwunasty brakujący do rachunku, chyba że czarodzieje liczą inaczej niż cały świat. Mniejsza zresztą z tym, opowiadaj dalej.
Beorn starał się tego po sobie nie pokazywać, lecz historia Gandalfa bardzo go zainteresowała. Trzeba wam wiedzieć, że w dawnych czasach Beorn znał najlepiej tę właśnie część gór, o której czarodziej mówił. Kiwał więc głową i pomrukiwał dowiadując się, jak hobbit znalazł się niespodzianie, jak potem cała kompania zjechała w dół razem z osypującym się rumowiskiem i jak w lesie obradował krąg wilków.
Kiedy Gandalf zaczął opisywać przygodę na polanie, wdrapywanie się na drzewa i oblężenie przez wilki, Beorn zerwał się z ławy i biegając po ganku mruczał:
- Że też mnie tam nie było! Ja bym im pokazał coś lepszego niż fajerwerki! - No, cóż - rzekł Gandalf, bardzo rad, że jego opowieść wywiera tak wielkie wrażenie. - Zrobiłem, co mogłem. Siedzieliśmy tak w górze, a pod nami wilki miotały się wściekle i las już się palił tu i ówdzie, kiedy nadciągnęły od gór gobliny i zobaczyły, co się dzieje. Ryknęły z radości i zaczęły szydzić z nas, śpiewając tak: "Piętnastu ptaszkom na pięciu drzewach..."
- Wielkie nieba! - mruknął Beorn. - Nie wmówisz mi, że gobliny nie umieją rachować. Wiem, że liczą dobrze. Dwanaście to nie piętnaście, gobliny by się tak nie pomyliły.
- Ja się też nie mylę. Byli przecież z nami również Bifur i Bofur. Nie odważyłem się wcześniej ich wprowadzić, ale spójrz, właśnie idą. Rzeczywiście Bifur i Bofur wkroczyli do ogrodu.
- I ja! I ja! - wołał zasapany Bombur, następując tamtym dwóm na pięty. Był gruby, a w dodatku zły, że go zostawiono na szarym końcu. Nie zgodził się czekać pięciu minut po odejściu ostatniej pary, lecz ruszył tuż za nią.
- Teraz jest was tu piętnastu, a ponieważ gobliny rachują nieomylnie, myślę, że już nikogo nie brak z tych, co siedzieli na drzewach. Wreszcie może będziesz mógł, Gandalfie, dokończyć tej historii bez dalszych przeszkód.
Dopiero w tej chwili pan Baggins ocenił mądrość Gandalfa. Przerwy w opowieści podnieciły tym bardziej ciekawość Beorna; gdyby nie był tak pochłonięty interesującą historią, pewnie by odprawił krasnoludów z niczym, jako podejrzanych włóczęgów. Beorn nigdy nie zapraszał gości do swego domu, jeśli mógł tego uniknąć. Przyjaciół miał niewielu, a i to zamieszkałych w dalekich stronach. Jeśli nawet ich gościł u siebie, to nigdy więcej niż dwóch naraz. A dziś piętnastu obcych podróżnych zasiadło na jego ganku!
Nim czarodziej skończył całą historię i opowiedział, jak orły przyleciały im na ratunek, a później przeniosły wszystkich na Samotną Skałę - słońce zaszło za szczyty Gór Mglistych, a w ogrodzie Beorna cienie się wydłużyły.
- Bardzo ciekawa historia! - powiedział Beorn. - Od dawna nie słyszałem lepszej. Gdyby każdy włóczęga miał coś równie interesującego do opowiedzenia, przyjmowałbym łaskawiej takich gości. Może wszystko zmyśliłeś, ale i tak zasłużyłeś na wieczerzę, bo dobra to bajka, nawet jeśli nieprawdziwa. Chodźmy więc wszyscy coś przegryźć.
- Bardzo chętnie! - zakrzyknęli chórem. - Dziękujemy ślicznie!
Oczekuję na naj ;)