W dzieciństwie, oglądając serial „Klinika w Schwarzwaldzie”, zaczęłam marzyć o podróży do tej krainy. Moje marzenie rosło wraz ze mną. Wiosną ubiegłego roku otrzymałam niezwykłą szansę odbycia kursu językowego we Freiburgu, stolicy Schwarzwaldu. W sierpniu 2002 roku wyjechałam do Niemiec. Już od pierwszych chwil czułam, jakbym była w nierealnym świecie, w baśni, która nie ma końca. Pierwszym miejscem, które spotkałam na drodze mojej podróży, był właśnie Freiburg, malowniczo położony w dolinie i otoczony ze wszystkich stron górami. Miasto zostało założone przez dynastię Zähringów, po której zachowała się monumentalna katedra Münster z górującą nad miastem strzelistą wieżą, tuż obok, na Marktplatz w centrum placu płynie strumyk. Legenda opowiadana przez tubylców głosi, że ten tu powróci i zostanie na zawsze, kto choć raz zamoczy stopę w tej wodzie. Ileż razy moczyłam stopy w przejrzystej wodzie strumienia.
Wiecznie żywy Freiburg tworzą przytulne restauracyjki i kawiarenki, w których przesiadują tłumy studentów. W drugiej połowie sierpnia na górze Schlossberg obchodzone są dni miasta. Równo o północy rozległ się huk fajerwerków, a wąskimi uliczkami przetoczył się korowód śpiewaków przebranych za czarownice. Wzięłam udział w tym barwnym widowisku, a gdy rano się obudziłam, nie wiedziałam, czy śniłam, czy działo się to w rzeczywistości.
Podczas gdy moi nowo poznani koledzy bawili się w parku rozrywki Europa-Park w Rust, ja spędzałam wolny czas podróżując koleją. Instynkt sprawił, że wsiadłam do pociągu relacji Freiburg- Neustadt. Wszystkie napotkane na tej trasie miasteczka zapierały mi dech w piersiach. Schwarzwaldhäuser z balkonami przybranymi tysiącami kwiatów i stare drewniane zegary, z których słynie okolica, robiły na mnie ogromne wrażenie. Kiedy pociąg zbliżał się do Hinterzarten, z daleka zobaczyłam Adlerschanze, skocznię narciarską, na której trenują niemieckie orły (reprezentacja narodowa) i na której corocznie rozgrywane są zawody z cyklu Letniego Grand Prix. W Hinterzarten, Kirchzarten i Neustadt, w pobliżu którego leży malownicze jezioro Titisee, zobaczyłam po raz pierwszy katolickie kościółki, w których nie było przepychu, a tylko skromne ołtarze i morze palących się świec. Ogromnym przeżyciem była dla mnie polsko- niemiecka katolicka- protestancka msza. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiara pomaga przetrwać z dala od najbliższych.
W szkole średniej fascynowała mnie historia Fausta. To zadecydowało o tym, że wybrałam się do Staufen. To tu, jak mówi legenda, w 1539 roku diabeł odebrał Faustowi duszę. Po słynnym alchemiku pozostał jedynie pokoik, dziś znajdujący się w domu wczasowym. Przechadzając się po mieście czułam na każdym kroku obecność Fausta. Kto wie, może to rzeczywiście był jego duch, a może to zadziałała moja wyobraźnia i podświadomość.
Jadąc pociągiem w kierunku północnym, instynktownie wysiadłam w Donaueschingen, które sprawia wrażenie sennego miasteczka. Nie oczekiwałam zobaczyć tutaj źródeł Dunaju, a jednak to właśnie tutaj na głębokości kilku metrów bije serce jednej z najdłuższych rzek Europy, która musi przebyć 2600 (!) kilometrów, aby wpaść do Morza Czarnego. Źródła Dunaju znajdują się w pięknie położonym Zamku Rezydenckim, którego ze względu na remont nie udostępniono do zwiedzania.
Prawie wszystkie miejscowości wybierałam instynktownie. Decyzję o podróży do Glottertal podjęłam jednak świadomie. Nie mogłam nie zobaczyć słynnej Kliniki w Schwarzwaldzie, którą byłam zafascynowana od najmłodszych lat. Budynek, w którym kręcono najciekawsze sceny, wznosi się na wysokim wzgórzu, skąd rozciąga się piękny widok na winnice. Brakowało mi jednak profesora Brinkmanna i jego rodziny oraz pacjentów. Dziś w serialowej klinice mieści się sanatorium.
W Glottertal kosztowałam po raz pierwszy Schwarzwälder Kirschtorte, słynnego szwarcwaldzkiego tortu wiśniowego, którego niepowtarzalnego smaku nie da się opisać słowami.
Kolejnym etapem mojej samotnej wędrówki było Jezioro Bodeńskie, o którego urokach pisał Juliusz Słowacki. Długo się nie zastanawiając wsiadłam do pociągu i w ciągu 2 godzin byłam na wyspie Mainau. Wyspa słynie z niepowtarzalnych kompozycji kwiatowych, które przybierają najdziwaczniejsze kształty kaczek, map, zegarów. Tymi cudeńkami mogłam rozkoszować się bez końca. Odkryłam również urokliwy Schmetterlingshaus (Dom Motyli)- raj dla wielu egzotycznych gatunków tych niezwykłych owadów. Spacerując po mieście Konstanz, leżącym nad brzegiem Bodensee, znów spotkałam się z ciekawą kulturą Zähringów, przejawiającą się w postaci dobrze zachowanych zabytków, m.in. widocznej z daleka katedrze, przypominającej Münster we Freiburgu.
Nad miastem unosi się w powietrzu statek Zeppelina, jednego ze znanych mieszkańców Konstanz. Po samotnych podróżach przyszedł czas na wędrówki po górach w międzynarodowym towarzystwie.. Wspólnie z kolegami z kursu wybraliśmy się na wycieczkę na najwyższy szwarcwaldzki szczyt- Feldberg. W drodze napotkaliśmy kozicę z brązu pochodzącą z roku 1907- symbol zwierząt żyjących w tutejszych górach.
Natomiast na Feldbergu zauroczył mnie kopiec usypany z kamieni. To najwyższy punkt w tych górach, skąd przy ładnej pogodzie rozciąga się piękny widok na Wogezy- góry leżące po francuskiej stronie. U stóp Feldbergu znajduje się bezkresne jezioro Schluchsee, które robi ogromne wrażenie. Podczas wędrówek w górach mijaliśmy stare młyny wodne, uważane za domy czarownic. Dziwiłam się, że będąc tak wysoko i stojąc na krawędzi nie odczuwałam lęku wysokości, a kąpiel w wodospadzie posiada taką odprężającą moc.
Będąc w Schwarzwaldzie nie sposób nie wyskoczyć do Francji i Szwajcarii, które od tej krainy dzieli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów.
A świstak tak siedzi ... Świstaka nie spotkałam, ale zobaczyłam drugą twarz krainy czekolady i bankowości. Nie tą, którą znałam z opowieści i kolorowych folderów. Bazylea, którą odwiedziłam w deszczowy dzień, jest miastem nizinnym. Wrażenie robi jedynie czerwony ratusz, wyglądający z zewnątrz bardzo niepozornie. Miasto ma do pokazania równie ciekawe wąskie i kręte uliczki. Przy jednej z nich mieści się sklep z regionalnymi wyrobami, który przyciąga oryginalną reklamą w postaci krowy pomalowanej w flagę narodową Szwajcarii.
Po zachodniej stronie granicy Schwarzwaldu rozpościera się Francja. W nieopodal położonym Strassbourgu oglądałam obrazy Picassa w jednym z tutejszych muzeów. Interesującym znakiem rozpoznawczym miasta jest Parlament Europejski z placem ozdobionym flagami państw 15-stki. Ten miesiąc spędzony w Schwarzwaldzie i w jego okolicach był najpiękniejszym i najbardziej spontanicznym w moim życiu.
Nie planowałam moich wycieczek. Wiedziałam tylko, że odkryję w jakimś nieznanym mi jeszcze miejscu coś nowego i niezwykłego. Ale gdzie i co, to było dla mnie niespodzianką. W nocy wsłuchiwałam się w szum jodeł i to one prowadziły mnie do miejsc naprawdę cudownych. Wyprawa moich marzeń, dziś w moich wspomnieniach, jest jak kolorowy, niepowtarzalny sen na jawie.
Teraz czekam z niecierpliwością na spełnienie się przepowiedni mieszkańców Freiburga.
W dzieciństwie, oglądając serial „Klinika w Schwarzwaldzie”, zaczęłam marzyć o podróży do tej krainy. Moje marzenie rosło wraz ze mną. Wiosną ubiegłego roku otrzymałam niezwykłą szansę odbycia kursu językowego we Freiburgu, stolicy Schwarzwaldu. W sierpniu 2002 roku wyjechałam do Niemiec. Już od pierwszych chwil czułam, jakbym była w nierealnym świecie, w baśni, która nie ma końca.
Pierwszym miejscem, które spotkałam na drodze mojej podróży, był właśnie Freiburg, malowniczo położony w dolinie i otoczony ze wszystkich stron górami. Miasto zostało założone przez dynastię Zähringów, po której zachowała się monumentalna katedra Münster z górującą nad miastem strzelistą wieżą, tuż obok, na Marktplatz w centrum placu płynie strumyk. Legenda opowiadana przez tubylców głosi, że ten tu powróci i zostanie na zawsze, kto choć raz zamoczy stopę w tej wodzie. Ileż razy moczyłam stopy w przejrzystej wodzie strumienia.
Wiecznie żywy Freiburg tworzą przytulne restauracyjki i kawiarenki, w których przesiadują tłumy studentów. W drugiej połowie sierpnia na górze Schlossberg obchodzone są dni miasta. Równo o północy rozległ się huk fajerwerków, a wąskimi uliczkami przetoczył się korowód śpiewaków przebranych za czarownice. Wzięłam udział w tym barwnym widowisku, a gdy rano się obudziłam, nie wiedziałam, czy śniłam, czy działo się to w rzeczywistości.
Podczas gdy moi nowo poznani koledzy bawili się w parku rozrywki Europa-Park w Rust, ja spędzałam wolny czas podróżując koleją. Instynkt sprawił, że wsiadłam do pociągu relacji Freiburg- Neustadt. Wszystkie napotkane na tej trasie miasteczka zapierały mi dech w piersiach. Schwarzwaldhäuser z balkonami przybranymi tysiącami kwiatów i stare drewniane zegary, z których słynie okolica, robiły na mnie ogromne wrażenie. Kiedy pociąg zbliżał się do Hinterzarten, z daleka zobaczyłam Adlerschanze, skocznię narciarską, na której trenują niemieckie orły (reprezentacja narodowa) i na której corocznie rozgrywane są zawody z cyklu Letniego Grand Prix.
W Hinterzarten, Kirchzarten i Neustadt, w pobliżu którego leży malownicze jezioro Titisee, zobaczyłam po raz pierwszy katolickie kościółki, w których nie było przepychu, a tylko skromne ołtarze i morze palących się świec. Ogromnym przeżyciem była dla mnie polsko- niemiecka katolicka- protestancka msza. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiara pomaga przetrwać z dala od najbliższych.
W szkole średniej fascynowała mnie historia Fausta. To zadecydowało o tym, że wybrałam się do Staufen. To tu, jak mówi legenda, w 1539 roku diabeł odebrał Faustowi duszę. Po słynnym alchemiku pozostał jedynie pokoik, dziś znajdujący się w domu wczasowym. Przechadzając się po mieście czułam na każdym kroku obecność Fausta. Kto wie, może to rzeczywiście był jego duch, a może to zadziałała moja wyobraźnia i podświadomość.
Jadąc pociągiem w kierunku północnym, instynktownie wysiadłam w Donaueschingen, które sprawia wrażenie sennego miasteczka. Nie oczekiwałam zobaczyć tutaj źródeł Dunaju, a jednak to właśnie tutaj na głębokości kilku metrów bije serce jednej z najdłuższych rzek Europy, która musi przebyć 2600 (!) kilometrów, aby wpaść do Morza Czarnego. Źródła Dunaju znajdują się w pięknie położonym Zamku Rezydenckim, którego ze względu na remont nie udostępniono do zwiedzania.
Prawie wszystkie miejscowości wybierałam instynktownie. Decyzję o podróży do Glottertal podjęłam jednak świadomie. Nie mogłam nie zobaczyć słynnej Kliniki w Schwarzwaldzie, którą byłam zafascynowana od najmłodszych lat. Budynek, w którym kręcono najciekawsze sceny, wznosi się na wysokim wzgórzu, skąd rozciąga się piękny widok na winnice. Brakowało mi jednak profesora Brinkmanna i jego rodziny oraz pacjentów. Dziś w serialowej klinice mieści się sanatorium.
W Glottertal kosztowałam po raz pierwszy Schwarzwälder Kirschtorte, słynnego szwarcwaldzkiego tortu wiśniowego, którego niepowtarzalnego smaku nie da się opisać słowami.
Kolejnym etapem mojej samotnej wędrówki było Jezioro Bodeńskie, o którego urokach pisał Juliusz Słowacki. Długo się nie zastanawiając wsiadłam do pociągu i w ciągu 2 godzin byłam na wyspie Mainau. Wyspa słynie z niepowtarzalnych kompozycji kwiatowych, które przybierają najdziwaczniejsze kształty kaczek, map, zegarów. Tymi cudeńkami mogłam rozkoszować się bez końca. Odkryłam również urokliwy Schmetterlingshaus (Dom Motyli)- raj dla wielu egzotycznych gatunków tych niezwykłych owadów. Spacerując po mieście Konstanz, leżącym nad brzegiem Bodensee, znów spotkałam się z ciekawą kulturą Zähringów, przejawiającą się w postaci dobrze zachowanych zabytków, m.in. widocznej z daleka katedrze, przypominającej Münster we Freiburgu.
Nad miastem unosi się w powietrzu statek Zeppelina, jednego ze znanych mieszkańców Konstanz.
Po samotnych podróżach przyszedł czas na wędrówki po górach w międzynarodowym towarzystwie.. Wspólnie z kolegami z kursu wybraliśmy się na wycieczkę na najwyższy szwarcwaldzki szczyt- Feldberg. W drodze napotkaliśmy kozicę z brązu pochodzącą z roku 1907- symbol zwierząt żyjących w tutejszych górach.
Natomiast na Feldbergu zauroczył mnie kopiec usypany z kamieni. To najwyższy punkt w tych górach, skąd przy ładnej pogodzie rozciąga się piękny widok na Wogezy- góry leżące po francuskiej stronie. U stóp Feldbergu znajduje się bezkresne jezioro Schluchsee, które robi ogromne wrażenie.
Podczas wędrówek w górach mijaliśmy stare młyny wodne, uważane za domy czarownic. Dziwiłam się, że będąc tak wysoko i stojąc na krawędzi nie odczuwałam lęku wysokości, a kąpiel w wodospadzie posiada taką odprężającą moc.
Będąc w Schwarzwaldzie nie sposób nie wyskoczyć do Francji i Szwajcarii, które od tej krainy dzieli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów.
A świstak tak siedzi ... Świstaka nie spotkałam, ale zobaczyłam drugą twarz krainy czekolady i bankowości. Nie tą, którą znałam z opowieści i kolorowych folderów. Bazylea, którą odwiedziłam w deszczowy dzień, jest miastem nizinnym. Wrażenie robi jedynie czerwony ratusz, wyglądający z zewnątrz bardzo niepozornie. Miasto ma do pokazania równie ciekawe wąskie i kręte uliczki. Przy jednej z nich mieści się sklep z regionalnymi wyrobami, który przyciąga oryginalną reklamą w postaci krowy pomalowanej w flagę narodową Szwajcarii.
Po zachodniej stronie granicy Schwarzwaldu rozpościera się Francja. W nieopodal położonym Strassbourgu oglądałam obrazy Picassa w jednym z tutejszych muzeów. Interesującym znakiem rozpoznawczym miasta jest Parlament Europejski z placem ozdobionym flagami państw 15-stki.
Ten miesiąc spędzony w Schwarzwaldzie i w jego okolicach był najpiękniejszym i najbardziej spontanicznym w moim życiu.
Nie planowałam moich wycieczek. Wiedziałam tylko, że odkryję w jakimś nieznanym mi jeszcze miejscu coś nowego i niezwykłego. Ale gdzie i co, to było dla mnie niespodzianką. W nocy wsłuchiwałam się w szum jodeł i to one prowadziły mnie do miejsc naprawdę cudownych. Wyprawa moich marzeń, dziś w moich wspomnieniach, jest jak kolorowy, niepowtarzalny sen na jawie.
Teraz czekam z niecierpliwością na spełnienie się przepowiedni mieszkańców Freiburga.