Staś miał przed sobą lwa! Na widok zwierza pociemniało mu w oczach. Poczuł zimno w policzkach i nosie, poczuł, że nogi ma jak ołowiane i że mu brak tchu. Po prostu bał się. W Port-Saidzie czytywał, nawet i w czasie lekcji, o polowaniach na lwy, ale co innego było oglądać obrazki w książkach, a co innego stanąć oko w oko z potworem, któwy też oto patrzył na niego jakby ze ździwieniem, marszcząc swe szerokie, podobne do tarczy czoło.
Arabowie przytili głos w piersiach, albowiem nigdy w życiu nie widzieli nic podobnego. Z jednej strony mały chłopiec, który wśród wysokich skał wydawał się jeszcze mniejszy, z drugiej potężny zwierz, złoty w promieniach słońca, wspaniały, grożny-;pan z wielką głową jak mówią Sudańczycy. Staś przemógł całą siłą woli bezwładność nóg i posunął się dalej. Jeszcze przez chwilę wydało mu się, że serce podchodzi mu do gardła - i trwało to dopóty, dopóki nie podniósł strzelby do twarzy. Wówczas trzeba było myśleć o czym innym. Czy zbliżyć się więcej, czy już strzelać? gdzie mierzyć? Im mniejsza odległość, tym strzał pewniejszy... a zatem dalej! dalej! kroków czterdzieści jeszcze za dużo... trzydzieści!-dwadzieścia! Już powiew przynosi ostry zwierzęcy swąd...
Chłopiec stanął.
"Kula między oczy albo po mnie!-pomyślał.- W imię Ojca i Syna"!
A lew podniósł się, przeciągnął grzbiet i zniżył głowę. Wargi poczęły mu się odchylać, brwi nasunęły się na oczy. Ta drobna jakaś istotka ośmieliła się przyjść zbyt blisko-więc gotował się do skoku przysiadając, z drganiem ud, na tylnych łłapach...
Lecz Staś przez jedno mgnienie oka dostrzegł, że muszka sztucera przypada na czole zwierza, i pociągnął za cyngie.
Huknął strzał. Lew wspiął się tak, że przez chwilę wyprostował się na całą wysokość, po czym runął na wznak, czterema łapami do góry. I w ostatniej konwulsji stoczył się ze skały na ziemię.
Staś trzymał go jeszcze kilka minut po strzałem, lecz widząc, że drgawki ustają, iże płowe cielskowyprężyło się bezwładnie, otworzył strzelbę i założył nowy ładunek.
Staś miał przed sobą lwa! Na widok zwierza pociemniało mu w oczach. Poczuł zimno w policzkach i nosie, poczuł, że nogi ma jak ołowiane i że mu brak tchu. Po prostu bał się. W Port-Saidzie czytywał, nawet i w czasie lekcji, o polowaniach na lwy, ale co innego było oglądać obrazki w książkach, a co innego stanąć oko w oko z potworem, któwy też oto patrzył na niego jakby ze ździwieniem, marszcząc swe szerokie, podobne do tarczy czoło.
Arabowie przytili głos w piersiach, albowiem nigdy w życiu nie widzieli nic podobnego. Z jednej strony mały chłopiec, który wśród wysokich skał wydawał się jeszcze mniejszy, z drugiej potężny zwierz, złoty w promieniach słońca, wspaniały, grożny-;pan z wielką głową jak mówią Sudańczycy. Staś przemógł całą siłą woli bezwładność nóg i posunął się dalej. Jeszcze przez chwilę wydało mu się, że serce podchodzi mu do gardła - i trwało to dopóty, dopóki nie podniósł strzelby do twarzy. Wówczas trzeba było myśleć o czym innym. Czy zbliżyć się więcej, czy już strzelać? gdzie mierzyć? Im mniejsza odległość, tym strzał pewniejszy... a zatem dalej! dalej! kroków czterdzieści jeszcze za dużo... trzydzieści!-dwadzieścia! Już powiew przynosi ostry zwierzęcy swąd...
Chłopiec stanął.
"Kula między oczy albo po mnie!-pomyślał.- W imię Ojca i Syna"!
A lew podniósł się, przeciągnął grzbiet i zniżył głowę. Wargi poczęły mu się odchylać, brwi nasunęły się na oczy. Ta drobna jakaś istotka ośmieliła się przyjść zbyt blisko-więc gotował się do skoku przysiadając, z drganiem ud, na tylnych łłapach...
Lecz Staś przez jedno mgnienie oka dostrzegł, że muszka sztucera przypada na czole zwierza, i pociągnął za cyngie.
Huknął strzał. Lew wspiął się tak, że przez chwilę wyprostował się na całą wysokość, po czym runął na wznak, czterema łapami do góry. I w ostatniej konwulsji stoczył się ze skały na ziemię.
Staś trzymał go jeszcze kilka minut po strzałem, lecz widząc, że drgawki ustają, iże płowe cielskowyprężyło się bezwładnie, otworzył strzelbę i założył nowy ładunek.