Tego dnia zaczęła się moja wakacyjna przygoda z górami. W lipcu wyjechałam za granice, ale właściwie w tym czasie nie wydarzyło się nic szczególnego, co utkwiło mi w pamięci, oprócz oczywiście wspaniałych chwil, w których mogłam zwyczajnie zregenerować siły przed nadchodzącym rokiem szkolnym. Mimo tego, ze w lipcu bawiłam się doskonale, to jednak nie mogłam doczekać się chwili, kiedy pojadę w Polskie góry, a dokładnie w okolice pasma Pienińskiego Parku Narodowego. Co roku w moich wakacjach występuje właśnie ten krajobraz, ponieważ mój tata urodził się w Szczawnicy, i od małego miedzy innymi tam spędzam czas błogiego letniego lenistwa. Za każdym razem, kiedy tam jadę czuje ten sam zachwyt, ten sam entuzjazm i uniesienie, zupełnie tak jakbym była tu pierwszy raz. Odkrywam piękno tych miejsc na nowo, zdobywam szczyty, pagórki, wzniesienia i właśnie to w tym jest najpiękniejsze, ze mogę cieszyć się naturą, i wdychać czyste górskie powietrze, czuć zapach, drzew, zew świeżego „ostrego” powietrza, kiedy budzę się rano.
Mimo tego, że droga była męcząca to jednak, gdy dotarliśmy na miejsce nie brakowało mi entuzjazmu. Zanim zabrałam się za rozpakowywanie rzeczy, poszłam nad rzekę- Dunajec, usiadłam na kamienistej plaży, aby moc napatrzeć się na te wspaniale widoki. Już wtedy wiedziałam, ze jednak ten wyjazd zapamiętam o wiele lepiej niż poprzedni. Uwielbiam chodzić po górach, wiec ów czas spędzony tutaj, poświęcę właśnie na to. Pierwszym moim celem będzie Prehyba, a dokładnie szlak, jakim szedł Ojciec Jan Paweł II. Bardzo lubię tę trasę, śmiem nawet powiedzieć, że jest ona moja ulubiona ze wszystkich szlaków górskich. Niestety musze wytrwać jeszcze do jutra, bo dopiero na poniedziałek zaplanowałam sobie cala tę eskapadę.
Po rozpakowaniu wszystkich moich ubrań i innych rzeczy w tym też jedzenia, zabrałam się wraz z mamą do szykowania się na prawdziwe góralskie ognisko. Mimo tego, że jadłam syty obiad, to na myśl o ziemniaczkach z ogniska po prostu cieknie mi ślinka. Już zaczęło się ściemniać, przygotowania dobiegły końca, więc z czystym sumieniem, można zasiąść w kręgu przy pienińskiej watrze. Oprócz moich rodziców, razem z nami był mój chrzestny, a brat mojej mamy, moja ciocia, oraz nasi znajomi z dziećmi ze Szczawnicy. Miło tak siedzieć przy ogniu, kiedy jest chłodny wieczór. Około godziny 23 dołączył do nas rybak, ponieważ mamy działkę od razu przy rzece, często zdarzają się takie sytuacje, kiedy ktoś się do nas przysiada. Przyniósł nam pyszne rybki, wiec i ten przysmak, wszyscy z chęcią, jedli. Po tym wyczerpującym dniu, bardzo dobrze mi się spało. Uważam, że dzisiejszy czas spędziłam wyśmienicie, dlatego też nie mogę zmarnować jutrzejszego dnia.
Musiałam wstać wcześniej, ażeby moc się dobrze przygotować na dzisiejsza wyprawę w góry. Do plecaka spakowałam kilka kanapek, pieniądze i oczywiście picie, mapę oraz apteczkę. Obiad będę musiała zjeść w schronisku, zanim tam dotrę będę musiała pokonać kilkanaście kilometrów, dlatego tez zjadłam syte śniadanie. Niestety mimo moich starań i tak spóźniłam się na autobus, więc czekałam 30 minut na następnego PKSa, którym miałam dojechać na Przysłop. Trasa biegła ulicami miasta i doliną potoku Sopotnickiego. Jednym z głównych przystanków była Sewerynówka, a po niej właśnie mój końcowy postój, czyli Przysłop. Aby znaleźć się tutaj straciłam około 2,5 godziny jadąc autokarem. Po około 10 minutach marszu dolina przy drodze napotkałam 4 metrowy wodospad na Sopotnickim potoku. Był on przepiękny, dokładnie tak samo jak Kapliczna na Sewrynówce, która zobaczyłam po przejściu następnych kilku kilometrów. W końcu dotarłam do rozgałęzienia drogą prowadzących na Prehybe, miałam do wyboru trasę łatwiejszą oraz trudniejsze podejście z tym, ze ta druga opcja była znacznie krótsza, a ponieważ i tak miałam za sobą już dobre parę godzin wiec postanowiłam, skupić się na czarnym szlaku. Przepiękne widoki, olbrzymi polany, hale, droga wiedzie przez las, dlatego niekiedy podłoże było strasznie wilgotne. Po drodze ominęłam kilka szczycików, by po 45 minutach osiągnąć grzbietową Halę Prehyby ze schroniskiem.
Prehyba, nazwa pochodzenia ruskiego lub wołoskiego (Prehyba, Perehyba, a spolszczone Przehyba) odnosiła się pierwotnie do hali, na której Łemkowie ze Szachtowej wypasali stada wołów i owiec. Obecnie uważana za oznaczenie szczytu ze schroniskiem PTTK. I właśnie w tym schronisku zjadłam dzisiejszy obiad, panie kucharki przyrządziły pierogi z jagodami zbierane w pobliskich lasach, były po prostu przepyszne. Kiedy zaspokoiłam głód i odpoczęłam po posiłku, trzeba było wrócić z powrotem do Szczawnicy jeszcze za nim zacznie się ściemniać. Kierowałam się tym razem ku szlaką niebieskim i zielonym, tak, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Po około 2 godzinach trafiłam na ulice Szachtową, gdzie jak zwykle ruch i gwar, ponieważ nie ma tam chodników, czym prędzej udałam się w stronę centrum Szczawnicy. Znalazłam się pod domem handlowym „Halka” stamtąd już nie daleko, do mojej działki, więc tym razem doszłam sobie spacerkiem, i już trafiłam na ognisko, gdzie czekała na mnie dziczyzna. To była najwspanialszy dzień w ciągu tych wakacji, bardzo dużą wagę przywiązuje do zdobywania nowych szczytów, poznawania przyrody, roślinności, i historii gór, na które mam wejść, dlatego tak mnie to pasjonuje. Chciałabym zapamiętać ten dzień, a będzie należał do tych jak najbardziej pozytywnych, właśnie za sprawa szlaku, który tak podziwia nasz papież Jan Paweł II.
Jak chcesz to mieć po angielsku to przetłumacz sobie w goog
Tego dnia zaczęła się moja wakacyjna przygoda z górami. W lipcu wyjechałam za granice, ale właściwie w tym czasie nie wydarzyło się nic szczególnego, co utkwiło mi w pamięci, oprócz oczywiście wspaniałych chwil, w których mogłam zwyczajnie zregenerować siły przed nadchodzącym rokiem szkolnym. Mimo tego, ze w lipcu bawiłam się doskonale, to jednak nie mogłam doczekać się chwili, kiedy pojadę w Polskie góry, a dokładnie w okolice pasma Pienińskiego Parku Narodowego. Co roku w moich wakacjach występuje właśnie ten krajobraz, ponieważ mój tata urodził się w Szczawnicy, i od małego miedzy innymi tam spędzam czas błogiego letniego lenistwa. Za każdym razem, kiedy tam jadę czuje ten sam zachwyt, ten sam entuzjazm i uniesienie, zupełnie tak jakbym była tu pierwszy raz. Odkrywam piękno tych miejsc na nowo, zdobywam szczyty, pagórki, wzniesienia i właśnie to w tym jest najpiękniejsze, ze mogę cieszyć się naturą, i wdychać czyste górskie powietrze, czuć zapach, drzew, zew świeżego „ostrego” powietrza, kiedy budzę się rano.
Mimo tego, że droga była męcząca to jednak, gdy dotarliśmy na miejsce nie brakowało mi entuzjazmu. Zanim zabrałam się za rozpakowywanie rzeczy, poszłam nad rzekę- Dunajec, usiadłam na kamienistej plaży, aby moc napatrzeć się na te wspaniale widoki. Już wtedy wiedziałam, ze jednak ten wyjazd zapamiętam o wiele lepiej niż poprzedni. Uwielbiam chodzić po górach, wiec ów czas spędzony tutaj, poświęcę właśnie na to. Pierwszym moim celem będzie Prehyba, a dokładnie szlak, jakim szedł Ojciec Jan Paweł II. Bardzo lubię tę trasę, śmiem nawet powiedzieć, że jest ona moja ulubiona ze wszystkich szlaków górskich. Niestety musze wytrwać jeszcze do jutra, bo dopiero na poniedziałek zaplanowałam sobie cala tę eskapadę.
Po rozpakowaniu wszystkich moich ubrań i innych rzeczy w tym też jedzenia, zabrałam się wraz z mamą do szykowania się na prawdziwe góralskie ognisko. Mimo tego, że jadłam syty obiad, to na myśl o ziemniaczkach z ogniska po prostu cieknie mi ślinka. Już zaczęło się ściemniać, przygotowania dobiegły końca, więc z czystym sumieniem, można zasiąść w kręgu przy pienińskiej watrze. Oprócz moich rodziców, razem z nami był mój chrzestny, a brat mojej mamy, moja ciocia, oraz nasi znajomi z dziećmi ze Szczawnicy. Miło tak siedzieć przy ogniu, kiedy jest chłodny wieczór. Około godziny 23 dołączył do nas rybak, ponieważ mamy działkę od razu przy rzece, często zdarzają się takie sytuacje, kiedy ktoś się do nas przysiada. Przyniósł nam pyszne rybki, wiec i ten przysmak, wszyscy z chęcią, jedli. Po tym wyczerpującym dniu, bardzo dobrze mi się spało. Uważam, że dzisiejszy czas spędziłam wyśmienicie, dlatego też nie mogę zmarnować jutrzejszego dnia.
Musiałam wstać wcześniej, ażeby moc się dobrze przygotować na dzisiejsza wyprawę w góry. Do plecaka spakowałam kilka kanapek, pieniądze i oczywiście picie, mapę oraz apteczkę. Obiad będę musiała zjeść w schronisku, zanim tam dotrę będę musiała pokonać kilkanaście kilometrów, dlatego tez zjadłam syte śniadanie. Niestety mimo moich starań i tak spóźniłam się na autobus, więc czekałam 30 minut na następnego PKSa, którym miałam dojechać na Przysłop. Trasa biegła ulicami miasta i doliną potoku Sopotnickiego. Jednym z głównych przystanków była Sewerynówka, a po niej właśnie mój końcowy postój, czyli Przysłop. Aby znaleźć się tutaj straciłam około 2,5 godziny jadąc autokarem. Po około 10 minutach marszu dolina przy drodze napotkałam 4 metrowy wodospad na Sopotnickim potoku. Był on przepiękny, dokładnie tak samo jak Kapliczna na Sewrynówce, która zobaczyłam po przejściu następnych kilku kilometrów. W końcu dotarłam do rozgałęzienia drogą prowadzących na Prehybe, miałam do wyboru trasę łatwiejszą oraz trudniejsze podejście z tym, ze ta druga opcja była znacznie krótsza, a ponieważ i tak miałam za sobą już dobre parę godzin wiec postanowiłam, skupić się na czarnym szlaku. Przepiękne widoki, olbrzymi polany, hale, droga wiedzie przez las, dlatego niekiedy podłoże było strasznie wilgotne. Po drodze ominęłam kilka szczycików, by po 45 minutach osiągnąć grzbietową Halę Prehyby ze schroniskiem.
Prehyba, nazwa pochodzenia ruskiego lub wołoskiego (Prehyba, Perehyba, a spolszczone Przehyba) odnosiła się pierwotnie do hali, na której Łemkowie ze Szachtowej wypasali stada wołów i owiec. Obecnie uważana za oznaczenie szczytu ze schroniskiem PTTK. I właśnie w tym schronisku zjadłam dzisiejszy obiad, panie kucharki przyrządziły pierogi z jagodami zbierane w pobliskich lasach, były po prostu przepyszne. Kiedy zaspokoiłam głód i odpoczęłam po posiłku, trzeba było wrócić z powrotem do Szczawnicy jeszcze za nim zacznie się ściemniać. Kierowałam się tym razem ku szlaką niebieskim i zielonym, tak, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Po około 2 godzinach trafiłam na ulice Szachtową, gdzie jak zwykle ruch i gwar, ponieważ nie ma tam chodników, czym prędzej udałam się w stronę centrum Szczawnicy. Znalazłam się pod domem handlowym „Halka” stamtąd już nie daleko, do mojej działki, więc tym razem doszłam sobie spacerkiem, i już trafiłam na ognisko, gdzie czekała na mnie dziczyzna. To była najwspanialszy dzień w ciągu tych wakacji, bardzo dużą wagę przywiązuje do zdobywania nowych szczytów, poznawania przyrody, roślinności, i historii gór, na które mam wejść, dlatego tak mnie to pasjonuje. Chciałabym zapamiętać ten dzień, a będzie należał do tych jak najbardziej pozytywnych, właśnie za sprawa szlaku, który tak podziwia nasz papież Jan Paweł II.
Jak chcesz to mieć po angielsku to przetłumacz sobie w goog
licze że ci pomogłem pozdrawiam