Był sobie pewien wędrownik który szeł z listem od Królowej Jadwigi do Króla Joasza. Był bardzo zmęczony. Gdy szedł przez las niedźwiedź go zaczął gonić a on musiał gdzieś uciekać. Zobaczył bardzo wysokie i piękne drzewo z owocami. Więc niewiele myślać wskoczył na drzewo i się na nim ulokował. Dzrzewo w nocy ożyło i powiedziało mu że jak go podleje to pomoże mu dojść do Króla. A więc wędrownik szybko nalał do menaszki wody z Wisły i zaczął podlewać. Dzrzewo ulżyło i poszło z wędrującym do Króla Joasza ...
Był sobie pewien wędrownik który szeł z listem od Królowej Jadwigi do Króla Joasza. Był bardzo zmęczony. Gdy szedł przez las niedźwiedź go zaczął gonić a on musiał gdzieś uciekać. Zobaczył bardzo wysokie i piękne drzewo z owocami. Więc niewiele myślać wskoczył na drzewo i się na nim ulokował. Dzrzewo w nocy ożyło i powiedziało mu że jak go podleje to pomoże mu dojść do Króla. A więc wędrownik szybko nalał do menaszki wody z Wisły i zaczął podlewać. Dzrzewo ulżyło i poszło z wędrującym do Króla Joasza ...
Koniec :)
Mieszkałem kiedyś ja w pobliżu boru,
I czas spędzałem wśród kniei.
Tam natrafiłem na ruiny dworu
Który zatonął w zieleni.
Nikt z pośród starców nie chciał
Zdradzić mi, smutnej historii ruiny.
Ten nic nie słyszał, tamten nie pamiętał,
Lecz mroczne były ich miny.
Aż kiedyś, w trakcie wędrówki
Zaszedłem w ostępy nie znane.
Ja zagubiony, mrok już narastał,
Z za drzew ujrzałem polanę.
Tam krąg polany trawą wyściełany,
Strumień spokojny przecina.
Nad strumieniem pagór mchem posłany.
Wśród mchów, siedział mężczyzna.
Mąż ten dostojny w brązy był odziany,
I smutno spoglądał wokół.
Twarz przygnębiona, włos rozwiany,
Myśli skryte gdzieś w mroku.
Wtem jego wzrok na mnie spoczął.
>>Kim jesteś? - Zadał pytanie
- Dlaczego w lesie przebywasz nocą?
Nie boisz się, że ci się coś stanie?<<
>>Lasu się nigdy, dotąd nie bałem
Drzewa szanuję i lubię.
Choć w trakcie spaceru jakoś pobłądziłem
To tym się przecież nie chlubię.
Jeśli więc znasz drogę do pobliskiej wioski
Tej przy ruinach dworu.
To mógłbyś panie rozwiać me troski
I wyprowadzić mnie z boru.<<
>>Ruinach - odparł - owszem wiem gdzie to.
Kiedyś znałem te strony,
Lecz wtedy żyli tam ludzie
Teraz gnieżdżą się wrony.<<
To mówiąc wstał i podszedł do mnie
>>Chodźmy więc, łatwa to droga.
Że las szanujesz cieszy mnie ogromnie,
Ma pomoc to twoja nagroda.<<
>>Kim jesteś panie? - Spytałem zdumiony?
- Ruiny lata już mają.
Jeśli to żart, to był chybiony
Twe drwiny nie na miejscu się zdają <<
>>Więc ci opowiem, jeśli żeś ciekawy
Droga nam szybciej minie
Lecz smutne to dla mnie sprawy
Rana w mym sercu nie ginie.
W tutejszej kniei byłem ja leśnikiem
W służbie u pana dworu.
Ja czujnym doglądałem okiem
Tego, co się tyczyło boru.
Na mojej głowie kłusownicy byli.
Ja urządzałem łowy,
I ja pilnowałem dyli
Gdy wyrąb był już gotowy.
Ujrzałem dziewczynę na leśnej polanie.
Tam na pagórku siedziała.
Po lesie niosło się smutne jej łkanie
Rozpacz za serce chwytała.
Koń, co ją poniósł kark złamał w wykrocie.
Ona żegnała go śpiewem.
Choć sama prawie postradała życie
Twarzy nie skalała gniewem.
To wówczas nasze spotkały się oczy,
I serca skuły kajdany.
Miłość, różnymi ścieżkami kroczy
Nie patrzy, na cudze rany.
Bo ona dziedziczka, córka mego pana.
Ja, kimże ja przy niej byłem?
Pod samym lasem chata ma koślawa,
Nie tego jej wszakże życzyłem.
Lecz serce przecie nie sługa rozumu,
I rozum nagina do woli.
A miłość po to dodaje nam skrzydła,
Byśmy uciekli z rozsądku niewoli.
Tak i ja, kiedy w oczy jej spoglądałem,
Kiedy do siebie tuliłem,
Świat wokół istnieć przestawał.
Wtedy czułem, że żyłem.
Więc powstał plan w dziewczęcia głowie,
Że ksiądz spowiednik ślubu nam udzieli.
Zaś później, gdy ojciec się dowie
Złączonych przed Bogiem przecież nie rozdzieli.
W leśnej kaplicy przysięgi padały
Przed Bogiem i zakonnym bratem.
Wokół nas drzewa cicho zaszumiały.
Kaplicę umaił las kwiatem.
Mężem i żoną wówczas staliśmy się.
Szczęśliwi, choć mrok już nadciągał,
Bo nagle tętent poniósł się po lesie.
Jeździec na przedzie pilnie się rozglądał.
>>Stać, nie pozwalam!<< Krzyknął, gdy nas dojrzał.
Nie wiem, kto zdradził nasz zamiar.
Dziedzic już w rękach dwururkę szykował
W oczach pogardy miał żar.
>>Sięgnąłeś głupcze po własność moją
Ma sprawiedliwość, więc cię nie ominie
Twa śmierć dla innych niech będzie przestrogą
W proch starte uczucie to zginie<<
On skończył, dwururkę do góry poderwał.
>>Nie, ojcze! << Krzyknęła, usłyszałem strach.
Lecz wystrzał, z jej skokiem się zgrał,
I razem na ziemi legliśmy w objęciach.
Bo jedna kula dwa przebiła serca
Dwa przekreślając żywota.
Ona na cmentarzu piękny pogrzeb miała
Mnie zostawiono wśród błota.
Gdy umierając w lesie leżałem,
Las się nad duszą zlitował.
I w szumie liści słowa usłyszałem.
Las przepowiednie zgotował.
>>Żeś wiernym boru był przyjacielem,
Nagroda cię nie ominie.
Ponieważ przysięgi składaliście w kniei
Moc tej przysięgi nie zginie.
Nie umrzesz, przeto lecz żyć będziesz w lesie,
I tutaj cię miłość odnajdzie.
Prawdziwa miłość czar lasu zniesie
Reszta od was zależeć będzie.<<
I tutaj kończy się ma opowieść.
To także kres naszej drogi
Przed nami kraniec lasu
A dalej, świat jest złowrogi.<<
Ja stałem, gdy on zawrócił
I śmiało odchodził w mroki.
Las cicho wokół szeleścił
Nad lasem księżyc wysoki.
Później polanę tą odszukałem.
Choć dużo czasu mi to zajmowało
Bo wcześniej inną przecież ją widziałem.
Pośród mchów, na wzgórzu, stare drzewo stało.
Słuchać, kto zechciał ten mnie wysłuchał.
Zakończę zerwanym wątkiem.
Każda historia ma zakończenie.
Każde zakończenie jest także początkiem.